Johnny nienawidził mieszkania na odludziu, ale nie miał innego wyjścia, ponieważ jedyny żyjący członek jego rodziny, czyli wujek Carl, był wprost wniebowzięty istniejącą sytuacją. Z drzew czerpał siłę życiową i kontemplował śpiew ptaków. Nie przeszkadzała mu obecność bazy wojskowej na wzgórzu, niedaleko ich domu.
- Nie narzekaj, John – powtarzał Carl. – Miejsce jest świetne.
- Znalazłem niedawno wilka w kilku częściach i sarnę z pięcioma nogami. To nie wróży dobrze.
- Nie cwaniakuj. I gdzie one są? Wyparowały? Ja jakoś nic nie widziałem.
- A ten teren odgrodzony siatką pod napięciem nie daje ci do myślenia? Oni tam coś kombinują.
- Wezmą nas na eksperymenty, co? Gamoń! Zimno się robi. Idę do środka.
Carl wstał ze starego krzesła i wszedł do domku. Johnny rozejrzał się. Miał paskudne wrażenie, że ktoś go obserwuje. Zaczynało zmierzchać, niczego nie dostrzegł.
Już miał odejść, ale coś usłyszał. Wysoko nad jego głową przeleciało jakieś światło. Dostrzegł zarys helikoptera lub innej podobnej machiny latającej. Usłyszał dobiegające z góry krzyki.
- Cholera. Dźwignia się zacięła!
- Co takiego? Spuszczaj, go spuszczaj! Aaaargh!
- Frank, twoja ręka.
- Spuszczaj to, ciamajdo! Aaaaa!
Światło przesunęło się nieco dalej i Johnny dostrzegł jak jakiś ciemny kształt opuszcza helikopter i wpada pomiędzy drzewa.
- Spieprzajmy stąd! Nic ci nie jest?
- Wytrzymam. Leć już. Ważne, że pozbyliśmy się tego gówna.
- Zaraz. Tam w dole ktoś jest?
- Ja się wykrwawiam, a ty przejmujesz się zasranym jeleniem. Leć!
Maszyna zaczęła się oddalać. Johnny stał z szeroko otwartymi ustami.
- Co ty tam robisz? Chodź spać! – zawołał wujek.
- Ale… Widziałem helikopter.
- Tak? I gdzie on teraz jest? – Carl wyjrzał za okno i zobaczył tylko swojego siostrzeńca ciamajdę.
- Odleciał.
- Może mi powiesz, dlaczego go nie usłyszałem?
- Bo jesteś głuchy?
- Gamoń! Skończ opowiadać głupstwa i chodź do środka!
- Oni coś zrzucili. Widziałem to.
- Kłamiesz!
- Naprawdę.
- Tak? Dobrze, idę sprawdzić, ale jak i tym razem nic nie będzie, to pożałujesz. Skończysz z tymi swoimi pierdołami.
- Może lepiej…
- Idziesz ze mną?
- Chyba to nie jest…
- Ty tchórzu. W takim razie jak sobie chcesz. Pilnuj, żeby nam chaty nie obrobili.
Johnny został, lecz po niedługim czasie zaczął się niepokoić. Wujek nie wracał. Coś mogło mu się stać. Chłopak wyjrzał na zewnątrz. Usłyszał szelest nieopodal, a jakiś kształt mignął mu na chwilę na granicy pola widzenia. Niedobrze było się rozdzielać.
- Wujku, to ty?
W następnej chwili poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Obejrzał się i dostał pięścią w twarz. Potem wbili mu strzykawkę i odpłynął.
Dodaj komentarz