Gilbert robił postępy. Okazało się, że ma zdolności do walki. Tak przynajmniej powiedziała Veronic do Serga. Piorun obserwował ich, kiedy ćwiczyli. Dziwił się, że ta dzika kotka rozmawia z Gilem jak z dobrym znajomym. Gil miał dwadzieścia dziewięć lat. Miał najlepsze wykształcenie z całej grupy. Uczył się we Włoszech, skończył uniwersytet nauk praktycznych.
Serge rzadko zmieniał plan, ale musiał mieć widocznie powód, by przesunąć atak na klasztor o dwa tygodnie. Jak się później dowiedział Gil, to on był tym powodem i...Veronic.
Gil nie zauważył, że nie tylko uczy się z nią walki i strzelania. Rozmawiali, siadała obok niego przy posiłkach. Wszyscy to widzieli, ale nikt nie śmiał nic powiedzieć. Gilbert jako jedyny nie dostrzegał tego.
Klasztor de Ville znajdował się około piętnastu mil od ich aktualnej siedziby. Milę od klasztoru znajdowało się miasteczko De Fontain. I właśnie w przeddzień planowanego ataku, miała się tam odbyć egzekucja. Trzy kobiety, miały być spalone za czary. W tym wypadku było coś dziwnego. Miały być powieszone, a dopiero potem spalone. Następna trudność polegała na tym, że były silniej niż normalnie chronione. Stacjonowało tam, prawie cztery tuziny uzbrojonych. Gilbert nie słyszał rozmowy, ale widział, że Serge nie zgadza się w czymś z Veronic.
Wszyscy są równi, może więc i ja posłucham, pomyślał.
– Uparłeś się – mówiła Veronic.
– To są kolejne, niewinne ofiary tych zbójów – mówił Serge, podniesionym głosem.
– One są wystawione w klatkach. Widziałam je. Jedna z nich to wiedźma! – prawie krzyczała, Veronic.
– Potrzebujecie neutralnej opinii?
– Myślałem, że chociaż ty wolna jesteś od tych zabobonów – rzekł Serge i wyszedł z namiotu.
– A wy zgadzacie się z nim? – zapytała Veronic, brodacza i Pierre.
– Nie wierzę, że są wiedźmy – rzekł mały Jacque.
– Kiedy byłem mały, widziałem jedną na bagnach – rzekł cicho Pierre. – Nie zrobiła mi nic, ale to nie była zwykła zielarka. Coś było w jej oczach, czego nigdy nie zapomnę – dodał.
– Veronic, możemy pojechać jeszcze raz i sprawdzić – wtrącił się Gil.
Veronik popatrzyła na niego inaczej niż do tej pory, aż lekko ugięły mu się nogi.
– Wierzysz mi?
Jej oczy paliły się blaskiem, który widział pierwszy raz.
– Jak zobaczę, będę mógł wiedzieć więcej – odrzekł. – Mój nauczyciel był mądrym człowiekiem. Nauczył mnie wiele, ale on też widział raz ,,złego”. Tego nie można wykluczyć.
– Jeśli mamy jechać, to teraz – powiedziała.
Było południe, ciepło, nawet gorąco. Wskoczyli na konie. Gil nawet nie zauważył, że zrobił to, jak wytrawny jeździec.
– Uważajcie na siebie – krzyknął za nimi, Serge.
*
Gil miał przyklejoną brodę, a Veronic przebrana była za giermka. Obydwoje mieli kaptury. Ci, którzy go oskarżali, już nie mogli nic powiedzieć, a miasteczko de Fontain leżało o ponad dwadzieścia mil od miejsca, gdzie chciano go spalić, ale ostrożności nigdy nie jest za wiele.
Kiedy tylko minęli pierwsze zabudowania, odczuli atmosferę lekkiego podniecenia.
Publiczne egzekucje z jednej strony miały na celu wzmocnić atmosferę strachu, umocnić autorytet władzy świeckiej, zależnej niejako od kościelnej. Nikt nie miał prawa kwestionować, że to Pan stworzenia nadał klerowi tę władzę i jest ona, niepodważalna. Samo palenie, czy wieszanie czarownic, lub przeciwników tych ustalonych porządków, różniło się nieco od zwykłych wyroków. Czuło się wówczas w powietrzu element dreszczyku. Ponieważ gapiów nie brakowało, można było zarobić na sprzedawaniu więcej niż po niedzielnej mszy. Mimo że sam Pan Jezus przegnał sprzedających ze świątyni, to handel nieodłącznie łączył się z obrzędami kościelnymi, lub w tym wypadku ,,ratowaniu duszy”, przez zniszczenie nieczystego ciała. Oprawcy może mniej, ale skazujący dobrze wiedzieli, kim są winni. I zdawali sobie sprawę, że większość, a, prawdę mówiąc, wszyscy, są niewinni. Nie tym razem. Dwie młode kobiety były uczennicami starszej. Co je skłoniło, by jej służyć, nie można było ustalić? Zioła, hipnoza, inne bardziej wysublimowane metody? Wszystko podciągano pod jedną nazwę. Czary.
Veronic i Gilbert przywiązali swoje konie przy gospodzie. Proste miecze ukryli pod pelerynami ze skóry. Bez słów podążali do wystawionych na głównym placu klatek. Gilbert już w pierwszej chwili nie miał wątpliwości co do dwóch młodych dziewcząt. Wiedział, że to przestraszone i częściowo torturowane istoty. Taka osoba wszystko wyzna i zrobi, by już nie sprawiano jej bólu. Ofiara chciała po prostu umrzeć. Starsza kobieta była inna. Szczególnie jej oczy. Spojrzała na Gilberta. Momentalnie poczuł dreszcz. Zimno, a potem gorąco przeszło mu po krzyżu. Jakaś dziwna siła pchała go bliżej klatki. Nagle poczuł, że ktoś chwycił go za rękę. Był pewny, że to Veronic, lecz nie, to nie była ona. Zobaczył te same oczy. To ten człowiek zapytał go, czy żałuję.
– Nie podchodź bliżej – usłyszał.
Uścisk dłoni rozluźnił się zupełnie. Obok stała Veronic.
– Widziałaś tego człowieka? – zapytał Gil.
– Tak, a kto to był?
– Zanim uratowaliście mnie od stosu, widziałem go. Zapytał, czy żałuję, a ja powiedziałem, że jestem niewinny.
Teraz dopiero poczuł, że trzyma coś w dłoni. W tej, której dotknął nieznajomy. W kawałku materiału coś było zawinięte.
,,Wrzuć to do klatki i odjedź z Veronic do lasu. Przysługa za życie", brzmiał napis.
W materiale znalazł kamień o kolorze różu.
– Jak to możliwe, że znał moje imię?
– Nie mam pojęcia, ten człowiek jest dziwny.
Gilbert czuł, że musi unikać wzroku kobiety. Zrobił dwa kroki do przodu i... wrzucił kamyk do klatki. Kobieta zobaczyła kamień. W jednej chwili zmieniła się na twarzy, a z jej ust zaczęła toczyć się piana. Zaczęła wyć niemiłosiernie i szarpać kraty. Dobrze, że były z żelaza...
– Nic tu po nas – szepnął Gilbert.
– A więc się przekonałeś ?
– Tak – szepnął.
Czuł wyraźnie, że ktoś go obserwuje. Odwrócił się nagle...
Przed aresztowaniem, Gilbert naprawiał proste urządzenia i zamki do bram. Zawsze rozmawiał z ludźmi, może czasem mówił za dużo o tym co czuje. Pamiętał człowieka, który przyniósł coś do naprawy i dużo pytał. Tak, Gilbert wiedział, że to on go wydał.
– Rozdzielmy się – szepnął. – Ktoś nas śledzi, ten ktoś mnie wydał, uważaj – szepnął.
Veronica odeszła na bok i zaczęła oglądać coś na straganie pełnym krzyżów z ukrzyżowanym Chrystusem i obrazków Madonny z dzieciątkiem. Ukradkiem rozglądała się. Zobaczyła Gilberta, a potem człowieka, który za nim podążał. Gilbert nie był głupi. Poszedł do... gospody. Nieznajomy stanął i zaczął wracać. Veronica spóźniła się o kilka chwil. Już by nikomu nic nie powiedział. Jednak na ich drodze znalazło się dwóch strażników miejskich. Gdyby nie ludzie, dałaby sobie radę z nimi trzema. Ale było po południu i w koło pełno gapiów. Szpieg wskazał gospodę i... wmieszał się w tłum idący w kierunku klatek.
Gilbert..., pomyślała.
Strażnicy już weszli do gospody. Dziewczyna znalazła się tam chwilę po nich. Na szczęście było sporo ludzi. W środku panował półmrok, a wielu ludzi nosiło podobne ubiory jak Gil. Veronic nie wiedziała co ten szubrawiec powiedział zbrojnym, ale ci jak na złość kierowali się do szynku, gdzie siedział Gilbert. Może dlatego, że zachowywał się spokojnie. Zbyt spokojnie.
Veronic zauważyła, że Gilbert jest inny niż wszyscy. Dostrzegła to już, kiedy zaczął rąbać drzewo. Po kilku dniach miała pewność. Jej cała dzikość łagodniała przy nim. Wiedziała czemu Serge chce wyzwolić mniszki. To ona uprosiła Serga, by przesunął atak na klasztor o dwa tygodnie. Nie przyznałaby się do tego nawet przed sobą. Chciała zdobyć serce Gilberta. Była dziewczyną. Pociągały ją jego gładkie dłonie, podobało jej się jego śliczne lico i faliste włosy. Ale głównie... jej serce mówiło, że to jej wybrany.
Nie bez powodu Serge liczył się z jej zdaniem w sprawach taktyki. Była szczupła, smukła i piękna. Miała siłę nie do odgadnięcia w swoim kobiecym ciele. Dzikość poranionej tygrysicy i szybkość kobry. Ale największym jej atutem, było to, że podejmowała słuszne decyzje. Natychmiast i to w sytuacjach krytycznych. Teraz nie miała czasu myśleć. Podeszła do osiłka, pijącego piwo. Bez słowa wyrwała mu kubek i wylała na twarz. Zanim ochłonął z całej siły pchnęła go na pijącego obok kompana. Spojrzała na innego gościa, stojącego obok i walnęła go z całej siły kubkiem w podbródek. Po chwili zaczęła się bijatyka. Strażnicy zareagowali jak należy. Podobnie karczmarz wyszedł zza szynku z krótką pałką w dłoni.
– Szybko, wychodzimy – szepnęła do Gilberta.
Wkrótce jechali już na koniach i mijali ostatnie zabudowania miasteczka. Obejrzała się kilkakrotnie za siebie. Na szczęście nikt nie jechał za nimi. Zwolnili, dopiero kiedy dotarli do pierwszych drzew.
– To ty zaczęłaś tę awanturę?
– Nie wiem co on powiedział strażnikom miejskim, ale szli od razu do ciebie.
– Dziękuję Veronic! Za to i ... za wszystko.
Ponagliła konia. Nie chciała, żeby widział jej łzy, płynące po policzkach.
*
– Powiedz mu – powiedziała Veronic, może teraz uwierzy.
Siedzieli na pieńkach przy ognisku. Gilbert, mały Jacque, Serge, Pierre i Veronic.
– Ta kobieta, jeśli to jej prawdziwa postać, ma w sobie zło. Odebrałem wrażenie, że to nie człowiek.
Serge zaczął się śmiać.
– A czym lub kim jest, według ciebie? – zapytał śmiejąc się
– Demon – odrzekł Gil.
– A co to takiego, to nie diabeł?
– Demon ma nieludzką siłę, nic sobie nie robi z wody święconej ani krzyża – recytował Gilbert.
– A można to zabić? – zapytał Serge, już nieco poważniej.
– Teoretycznie tak, a praktycznie nie.
– Dobra odpowiedź – rzekł Piorun.
– Wiem już. Trzeba wbić jej sztylet w serce, następnie go wyjąć i włożyć w ranę ten różowy kamień.
– Jaki kamień? – zapytał Jacque.
Gilbert opowiedział im wszystko co wie.
– To, kim jest u diabła ten nieznajomy? – zapytał Serge.
– Może anioł – powiedział Gil. – Pamiętam co napisał. Życie za przysługę. Widocznie z jakiegoś powodu nie może tego sam zrobić, co ja mam uczynić.
– Dobra, musimy uratować te dwie dziewczyny, są niewinne – rzekła Veronic.
– To jaki masz plan, Serge? – zapytał Pierre.
Piorun zaczął ich wprowadzać w to, co zamyślał wykonać.
Następnego ranka wszystko było gotowe. Kobiety zostały, poza Veronic. Jeszcze do późnej nocy Pierre pracował przy ogniu. Poza tym, że był drwalem, umiał robić rzeczy z drewna i... metalu. Przygotował cztery groty. Nie mogli chybić. Mieli dwie szansy. Gilbert ich przekonał, że nie muszą ratować starszej kobiety.
– Ona nie umrze i narobi niezłego zamieszania.
– Właściwie to nam na rękę – rzekł Serge.
– A co, jeśli nie znajdziemy kamienia? – zapytała Veronic.
– Wiedźma lub ten demon go nie ruszy, a inni nie powinni. Jeśli kamień jest tym czym myślę, nikt go nie może dotknąć poza mną. Sprzedawca dał mi go wraz z życiem, za przysługę.
– Dlaczego go tak nazwałeś? – zapytał Jacque.
– Sam nie wiem – odrzekł Gilbert.
*
Przyjechali dwie godziny przed egzekucją. Miasteczko pękało w szwach. Widocznie sprawa rozniosła się, bo widzieli więcej ludzi whabitach niż zwykle. Serge wiedział, że ci naprawdę źli, nawet ich nie noszą.
Mieli niełatwe zadanie. Widział wielu strażników, lecz Gilbert szukał dwóch twarzy. Sprzedawcy i tego Judasza, przez którego o mało nie spłonął na stosie.
Tym razem Serge dopuścił Gilberta do budowy planu. Docenił w nim umiejętności strategii wojennej. Mieli odciąć liny, na których zawisną dziewczyny. Było to bardzo trudne. Jeśli się spóźnią, liny przerwą ich mlecze. Jeśli zrobią to za wcześnie, liny będą trudne do trafienia, bo nienapięte. Pozostało jeszcze coś równie trudnego. Jak strzelać, kiedy w koło ludzie i tyle straży. Dlatego musieli wykonać podobny manewr co Veronic w karczmie. Musieli odwrócić uwagę większości albo wszystkich. Czym?
Ogniem oczywiście. Serge miał coś jeszcze. Kilka petard. Kupił je od muzułmanina, który notabene wierzył mocniej i rzetelniej niż większość tutejszych wiernych. Ten Maur nabył te petardy od kupca z dalekiego wschodu. Petardy zwane ,,ogniami z Bengalu” robiły dużo hałasu, a mniej szkody przy wybuchu. Ale w tej sytuacji mogły się doskonale przydać. Pozostawała jeszcze kwestia demona. Czy rzeczywiście nim jest i nie umrze w czasie powieszenia? Czy Gilbert znajdzie kamień i czy zdoła wbić sztylet. A w końcu czy zdoła umieścić tajemniczy kamień w ranie po sztylecie. Wszystkie dotychczasowe wyprawy wydawały się razem wzięte łatwiejsze niż ta. Serge nie cierpiał kleru, możnych. Lecz również nie bał się śmierci. Wiedział jakoś, że po tamtej stronie, czeka go córka i żona. Teraz jednak nie myślał o przejściu tam. Miał jedną sprawę do zrobienia. Bardzo chciał uwolnić Franciszkę. Jakoś poczuł dziwne uczucie do Gilberta, coś jak ojciec do syna.
Zostawili konie w kilku miejscach. Rozdzielili się na dwie grupy. Jedna miała zająć się pożarem i ,,ogniami” Kierował nimi Pierre. Drugą, stanowił: Serge, Veronic, Mały Jacque i Gilbert. Kunszt Pierre przydał się ponownie. Jeszcze rok temu, ten spokojny człowiek, zrobił dwie małe kusze, trzykrotnie mniejsze niż normalne. Strzelały dwoma strzałami, jedną z dołu drugą z góry. Nie było potrzeby naciągać dwukrotnie. Miały zabezpieczający mechanizm. Mieściły się z powodzeniem pod peleryną.
Zbliżało się południe. Było ciepło, lecz nie upalnie, bezwietrznie. Zapalono stos, tym razem bez pala, do którego zazwyczaj przywiązywano ofiary. Miano tam wrzucić ciała powieszonych czarownic. Nikt z widzów nie wiedział dlaczego. Grupa Serga też tego nie wiedziała. Wiedział to tylko główny inkwizytor i... sprzedawca. Wiedzieli to obydwaj, chociaż nie należeli do tej samej drużyny. Lecz tym razem nawet inkwizytor nie był pewny czy zdoła zniszczyć wiedźmę. Dała się zbyt łatwo pojmać, biorąc pod uwagę, co robiła wcześniej. Kiedy rzuciła na kogoś urok, ten ktoś chorował i umierał w cierpieniach. Lub czynił wiele zła. Głównie zabijał niewinnych, wliczając w to dzieci i kobiety. Serge i Veronic znaleźli doskonałe miejsce do strzału. Opodal szubienic znajdował się most i zwalone wejście nieistniejącego już zamku. Ukryci niedaleko, mogli trafić. Musieli mieć jednak kilka chwil na przygotowanie, dlatego pożar i wybuchy były potrzebne. Otworzono klatki. Biedne dziewczyny były zastraszone, lecz starsza wiedźma zachowywała się spokojnie. Serge dostrzegł inkwizytora. Pamiętał jego twarz. Jeszcze zanim stracił to, co drogie. Twarz tego człowieka postarzała się nieco, ale Serge nie miał wątpliwości. Znalazł tego, który był motorem jego nieszczęścia. Odnalazł swojego wroga. Nawet nie wiedział, że teraz, to on jest prawowitym właścicielem jego ziemi, która wchłonęła krew niewinną. Żony i córki.
Serge zdawał sobie sprawę, że nie może chybić pierwszą strzałą, kiedy będzie strzelał w linę. Drugą zachował dla inkwizytora. Mały Jacque miał nareszcie dla siebie wymarzone zadanie. Szafot, od reszty tłumu oddzielono grubymi palami. Jacque miał nadzieje, że gdy się zacznie, gapie uciekną, a strażnicy zajmą ich miejsce. I tak oddzielali już skazane od tłumu. Wyznaczony ksiądz odczytał zarzuty i zapytał każdą z osobna czy przyznaje się do winy. Dwie młode dziewczyny przyznały się i przyjęły namaszczenie. Wiedźma zaśmiała się szyderczo, a ksiądz zaczął wycofywać się do tyłu. Znowu inkwizytor struchlał, kiedy starsza kobieta pozwoliła sobie założyć stryczek bez protestów. Ksiądz odczytał coś po łacinie i zaczęto. A właściwie chciano. W chwilę poprzedzającą, kiedy miano utrącić stołki, na których stały, rozległ się wybuch. Nigdy podobnego nie słyszano. Nie był tak głośny, jak piorun, ale mówiono potem, że nawet głośniejszy. Pojawił się ogień. Serge i Veronic wystrzelili jednocześnie. Ktoś kopnął stołki. Napięte liny i strzały zgrały się doskonale. Obie dziewczyny spadły na ziemie za szafotem o co się modliła Veronic. Powstał zamęt. Ktoś jednak kopnął również stołek, na którym stała wiedźma. Zaczęła drgać w konwulsjach, charczała. Żyła nadal. Po chwili sznur zerwał się z nieznanych powodów, a wiedźma stanęła na równe nogi, na deskach szafotu. Serge zauważył inkwizytora.
Czekał na tą chwilę dwanaście lat. Strzała wbiła się dokładnie tam gdzie chciał. Szeroki grot rozciął mu szyję. Inkwizytor umierał powoli. Serge nie był zwolennikiem cierpienia. Ale przemknęło mu tylko, że to za lekka śmierć, dla tego oprawcy. Grupa odpowiedzialna za pożar zajęła się według mistrzowskiego planu, ratowaniem nieszczęśliwych dziewcząt. Musieli uprzedzić strażników. Ale i to Serge przewidział. Posłał tam wielu swoich ludzi. I tak poszło lepiej niż w wypadku jeśliby niedoszłe ofiary spadły by po tej stronie, gdzie szalała teraz wiedźma. Ślina z jej ust paliła jak kwas, nieznany zresztą w tych czasach. Ci, których dotknęła ciemnymi paznokciami, wili się w konwulsjach. Jacque nie musiał się zbytnio trudzić, bowiem większość strażników uciekła. Grupa Pierre poraniła kilku strażników w tym jednego, ciężko.
Przybyły konie i oswobodzicielom udało im się uciec z niedoszłymi ofiarami. Ponieważ straż zajęta była wiedźmą, nikt ich nie ścigał. Teraz pozostała trójka musiała podjąć się najtrudniejszego. Zabicia demona. Serge i Veronic byli już blisko szafotu. Musieli pozostać nadal nierozpoznani. Gilbert zajęty był szukaniem kamienia. Wreszcie go dostrzegł. Widocznie wiedźmie musiało się udać, odsunąć go od siebie. Gil dostrzegł go w zaschniętym błocie, zaraz obok klatki.
Gilbert zobaczył Veronic zupełnie blisko siebie. Serge znajdował się nieco dalej. Strażnicy chcieli zaatakować wiedźmę, która wcale nie zamierzała uciekać. Widać, pragnęła zebrać jak największy plon zła. Gilbert ustalił wcześniej z Veronic, że ona uderzy sztyletem. Co prawda Gil już coś umiał, ale nie był pewny czy dobrze wykona to zadanie. Byli już metr od demona. Jacque powalił kilku strażników i wmieszał się w oddaloną od szafotu grupę gapiów, która co prawda bała się wiedźmy, ale nadal była żądna wrażeń. Nagle Gilbert zobaczył Judasza, a w jego dłoni, sztylet. Judasz okazał się nadgorliwy.
– Uniknąłeś stosu, ale nie ujdziesz mi – krzyknął donosiciel.
Veronika była zbyt daleko. Serge również. Gilbert otrzymał dobry trening, lecz nie na tyle, by mógł się teraz obronić. Nie zdołał nawet wyciągnąć swojej broni. Jedyne co mu się udało, to odskoczyć i uniknąć uderzenia w serce. Sztylet szpiega zranił mu lewe ramie. Drugi cios nie mógł chybić. I nie chybiłby, gdyby nie... wiedźma. Judasz zamierzył się, by zatopić ostrze w pierś Gila. W tej chwili wiedźma wbiła swoje szpony w jego plecy. Judasz zatrzymał się jakby sparaliżowany. Jego ciało zaczęły pokrywać momentalnie bąble. Czarna posoka, zmieszana z krwią lała się z jego rannych pleców. Upadł w konwulsjach na ziemię. Wyraźnie uradowana wiedźma w triumfie uniosła ramiona.
– Teraz, kamień – usłyszał głos, Veronic.
Jak miał tyle siły i szybkości, przecież był ranny? Veronic uderzyła w samo serce. Wiedźma wydała ryk, na pewno nieludzki. Veronic wyszarpnęła sztylet, a Gilbert wepchnął w ranę kamień. Jego dłoń natychmiast zaczęły pokrywać bąble. I nagle wszystko się zatrzymało. Oczy kobiety przyjęły normalny wyraz.
– Nie byłam dobra, ale teraz jestem czysta i wolna – wyszeptała.
Odchodziła i umarła po kilku chwilach.
Z jej śmiertelnej rany w sercu zaczął wydobywać się stwór. Tak jak przypuszczał Gilbert, przypominał wielkiego nietoperza. Stwór miał może trzy lub cztery metry. Był przerażający. Ale coś z nim było nie tak. Gilbert, Veronic i Serge dostrzegli czerwień w jego torsie. Ogień trawił jego ciało. Palił się, ale ten ogień był zabójczy tylko dla niego. Po chwili pozostał tylko popiół. Gilbert wsunął chorą dłoń w garstkę prochu. Kiedy wyjął ją z popiołu, była czysta. W dłoni trzymał kamień. Nagle pojawił się sprzedawca. Wziął kamień z dłoni Gila.
– Dziękuję – powiedział nieznajomy.
– Kim jesteś? – zapytał Gilbert.
Nieznajomy tylko się uśmiechnął i dotknął rany po sztylecie. Oddalił się powoli.
Veronic i Gil pobiegli do koni. Ludzie dotknięci czy zainfekowani przez wiedźmę zaczęli powstawać. Widać jej zła moc odeszła wraz ze śmiercią skrzydlatego stwora. Jedynie tajemniczy szpieg leżał na ziemi martwy, a na jego zmienionej od bąbli twarzy pozostał wyraz cierpienia. Ludzie i strażnicy byli zbyt zaszokowani, by zwrócić uwagę na oddalających się jeźdźców.
Serge zatrzymał konia zaraz za pierwszymi drzewami. Czekała tam pierwsza grupa
– Czy ktoś jest ranny? – zapytał.
Trójka jego ludzi miała lekkie rany.
Gilbert zdziwił się, że jego rana zagoiła się tak szybko.
– Wracajcie do lasu z dziewczynami – rzekł Serge do reszty ludzi.
– Co zamierzasz, Piorun? – zapytała Veronic.
– Jak to co, jedziemy uwolnić mniszki.
– Nie lepiej jutro?
– Najlepiej teraz.
– Wrócimy inną drogą. Pewnie nie wszystkie będą chciały iść, a my nikogo nie zmuszamy.
– To powinno być łatwe – rzekł Mały Jacque.
– Też tak sądzę. Myślę, że jak to dobrze rozegramy, obejdzie się bez guzów – rzekł Piorun.
Po jakimś czasie zobaczyli muru klasztoru.
Dotarli zaraz przed wieczorną modlitwą. Mały Jacque pomógł koniom wyrwać bramę. Wszystkie mniszki wybiegły na zewnątrz. Doliczyli się około dwudziestu kobiet. Veronic nie musiała pytać, bowiem dostrzegła dziewczynę, od której biła jasność.
– Czy to jest Franciszka? – zapytała.
– Tak – odrzekł wzruszony Gilbert. – Jak wiedziałaś, Veronic?
– Tylko taką dziewczynę mogłeś pokochać.
Chciał coś powiedzieć. Ale dziewczyna oddaliła się i po chwili nie wiedział gdzie jest. Poczuł coś w sercu. Coś, czego nie pojął.
– Ruszaj przyjacielu – rzekł Serge do Gilberta. – Słuchajcie mniszki, nie przybyliśmy was ukrzywdzić lub zmuszać. Jeśli któraś z was jest tu wbrew swojej woli, może jechać z nami. Jeśli wam się nie spodoba, tam, gdzie mieszkamy, możecie zawsze odejść.
Kilka mniszek momentalnie pobiegło do nich. Jacque dostrzegł pełną okrągłości o obwitym biuście, rumianą mniszkę. Ich oczy spotkały się na chwilę. Podeszła do jego konia. On zszedł na dół.
– Jedziemy? – zapytał.
– Prosiłam Boga i on mnie wysłuchał – rzekła dziewczyna.
Po chwili siedziała na koniu i tuliła się do jego wielkich pleców. Jacque nie czekał na innych. Odjechali.
– Jeśli pojedziecie – krzyczała przełożona klasztoru – wasze dusze nigdy nie zobaczą nieba!
– Twoja też, wiedźmo – krzyknęła jedna z tych, która przybiegła pierwsza do grupy konnych.
Gilbert znalazł się przy Franciszce. Ta wcale nie podeszła do niego. Przeciwnie, uciekła do kaplicy.
– Nie jedziesz ze mną? – zapytał. – Oni przyjechali tu, bo im powiedziałem o tobie.
– Mam nadzieję i będę się modlić za ciebie, że Pan nie policzy ci tego za grzech – odrzekła cicho. – Odnalazłam tu pokój i radość.
– To znaczy, że już mnie nie kochasz?
– Całą miłość mam dla Pana. Jest z tobą ktoś, komu jesteś przeznaczony. I ona jest ci bliska od chwili, kiedy ją poznałeś. Żegnaj Gilbercie.
Odwróciła się bez słowa, uklękła i zaczęła głośno odmawiać wieczorną modlitwę do Najświętszej Marii. Gilbert stał chwilę i jakby ktoś zdjął mu ciężki kamień z serca. Oczywiście nigdy jej nie zapomniał, ale wiedział dla kogo mocniej bije jego serce. Popatrzył chwilę na Franciszkę i wyszedł. Nie mógł wiedzieć, że z jej pięknych oczu, popłynęły teraz łzy.
– I co, nie jedzie? – zapytał Serge.
– Wybrała Boga – rzekł Gil. – A i ja czuję, że to było bardziej złudzenie niż miłość. Chyba kocham kogoś innego.
– Chyba? Bądź lepiej pewny, bo jeśli złamiesz jej serce, znajdę cię i po tamtej stronie i policzę wszystkie kości.
– Masz rację Serge, wiem to na pewno.
Wspiął konia. Wiedział gdzie jej szukać. Koń Veronic stał z tyłu klasztoru, a ona siedziała na trawie i trzymała rumianek w ustach.
– No i co, nie jedzie? – zapytała nie patrząc na niego.
– Wybrała Jezusa – rzekł. – I powiedziała mi, co jest prawdą, że moje serce bije dla innej.
Veronika spojrzała na niego.
– Chcesz mi coś powiedzieć?
– Tak – rzekł. – Lubię cię.
– Lubisz?
– Myślę, że bardzo lubię.
Wyjęła zza pazuchy kuszę.
– A więc bardzo mnie lubisz? – rzekła mierząc mu w pierś.
– Wyznania pod presją się nie liczą – rzekł.
Odłożyła kuszę.
– Liczę do pięciu – rzekła poważnie.
Zszedł z konia, zaczął zbierać polne kwiaty. Podszedł do niej.
– Co mi chcesz powiedzieć? – zapytała znowu.
– Chcę ci powiedzieć, że cię bardzo, bardzo lubię.
Podał jej kwiaty.
– Ach ty draniu, nie daruję ci tego wyznania.
Zeskoczyła z konia prosto na niego. Zaczęli koziołkować na trawie. Poczuł jej usta.
– Jak dobrze – szepnęła.
– Czy ktoś cię skrzywdził? – zapytał.
– Chciał, ale mu nie pozwoliłam. Skrzywdził już kilka przede mną, ale już nie skrzywdzi nikogo.
Patrzyła mu w oczy.
– Będziesz mnie kochał zawsze?
– Nawet śmierć nas nie rozłączy – szepnął.
Leżała na nim, a jej łzy szczęścia, kapały mu na usta.
*
Osiem mniszek pojechało z nimi do lasu. Uratowali jeszcze kilkanaście osób od niechybnej śmierci. Niektórzy odeszli z lasu, bo brzuchy ich kobiet się powiększyły. Serge pozostał bez kobiety do końca. Tak naprawdę, czekał na ten dzień. Czy ktoś ich zdradził, nie wiadomo?
Otoczyło ich wojsko. Veronica zabiła wówczas więcej niż podczas całego swojego życia. Dostała dwie strzały blisko serca i przebito ją na wylot dzidą. Gilbert był także ciężko ranny. Wiedział, że z tego nie wyjdzie. Bo i po co, zresztą.
– Chodź, pocałuj mnie po raz ostatni – szepnęła słabo, jego ukochana.
Gilbert ujął ją delikatnie za ramiona i szybkim ruchem nadział się na wystającą dzidę z jej torsu... Umarli razem w miłosnym uścisku.
Serge tego nie oglądał, był już z córką i żoną po tamtej stronie...
Pierre nie dał się łatwo. Umarł lekko i szczęśliwy. Wiedział na pewno, że po tamtej stronie ktoś na niego czeka i nie mylił się. Tylko Mały Jacque uszedł ze swoją okrągłą ukochaną. Znaleźli miejsce, daleko w małej wsi. Żyli długo. Doczekali się szóstki wnuków.
*
Tego dnia, przed wieczorną modlitwą, Franciszka poczuła ukłucie w piersi.
– Panie, przyjmij go wraz z ukochaną, do siebie.
To były jej ostatnie słowa na ziemi. Wyglądała jakby zasnęła. Piękna i dziewicza. Po chwili oglądała jasność Boga, lecz nie dostrzegła tam ani Gilberta, ani jego ukochanej, Veronic.
Dodaj komentarz