Q. 1

Q. 1-Co podać?
Chuda rudowłosa dziewczyna uniosła wyczekująco brew, plakietka na koszulce mówiła, że na imię ma Caroline, gdyby nie wychudzona sylwetka mogłabym ją uznać za całkiem ładną. Westchnęłam i z ociąganiem zamówiłam kawę i kanapkę. Czyli to co zwykle. Powoli zaczynałam mieć dość takiej diety, uspokajający był fakt, że jeszcze tylko jeden posiłek dzieli mnie od celu do którego zmierzam. Od miejsca z którego powodu przejechałam już pięć różnych stanów, od Montany, przez Nebraskę kończąc na Oklahomie, w której obecnie się znajduję. Zostały jeszcze tylko dwa. O tak, tylko dwa stany dzielą od tego co będzie czekało mnie przez następne dziesięć miesięcy, ale o tym później.
Rozejrzałam się bezmyślnie po barze, w którym siedziałam. Wszystko wyglądało tak samo jak w poprzednim, i jeszcze poprzednim. Wraz z przekraczanymi granicami stanów zmieniały się tylko flagi i ozdoby. Cała reszta, rzędy kanap obitych czerwoną sztuczną skórą, lepiącą się do ciała podczas letnich upałów takich jak dziś, stojące wokół plastikowych stolików pamiętających lepsze czasy, bar i okna z których wychodził widok na drogę stanową.
Podsłuchując wielce ciekawą rozmowę pary siedzącej nieopodal, wpychałam w siebie kanapkę. Kobieta z przejęciem opowiadała mężowi o nadchodzących wyborach do rady miasta, w których to organizacji miała pomóc, ten jej tylko przytakiwał udając zainteresowanie, tak naprawdę mało go to obchodziło, skupiony był na zerkaniu co chwile na dziewczynę siedzącą przy stoliku obok. Po jego głowie chodziły najróżniejsze scenariusze tego co by zrobił z jej smukłym ciałem gdyby nikogo tu nie było. Jak złapał by ją brutalnie za ramiona nie pozwalając uciec, rzucił na podłogę jak szmatę i w końcu dostał to czego żona nie dawała mu już od dawna. Chwycił za włosy i... Wibracje telefonu wyrwały mnie z zagłębiania się w jego umysł. Potrząsnęłam głową żeby odgonić obrzydzenie do mężczyzny i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Na ekranie smartfona widniało tylko jedno słowo: Czekamy.  
Nie oznaczało to niczego miłego, a jedynie to, że jeżeli się nie pospieszę to mają mnie na celowniku. Zaklęłam cicho, dokończyłam kawę i wstałam od stołu. Wstrzymałam oddech kiedy uderzyła we mnie fala upału typowa dla klimatu Oklahomy o tej porze, dochodziła dopiero ósma rano a powietrze już było palące, wręcz zabójcze. Wychodząc z klimatyzowanego baru moje ciało doznało lekkiego szoku, ale to nic. Jak to mówią, co cię nie zabije to cię wzmocni. Niektórzy nawet nie zdają sobie sprawy z tego ile prawdy kryje to zdanie. Ruszyłam powolnym krokiem przez parking, zmierzając do lśniącego w słońcu czarnego Camaro. Z każdym krokiem pobierałam z rozgrzanego powietrza energię, którą wręcz iskrzyło. Idealna pora, bowiem Oklahoma przepełniona energią ognia dostarczał energii również mi. Tylko dzięki temu udaje mi się nie spać od tygodnia i pokonywać kolejne kilometry. Mus to mus, przestałam narzekać na los już wieki temu. Rześka od nowej energii wsiadłam do skórzanego wnętrza samochodu i odpaliłam silnik. Energia, energia, energia. Jest przyczyną, skutkiem i objawem wszystkiego co żywe oraz wszystkiego co wydaje nam się martwe choć jest równie żywe co my. Nienamacalna dla śmiertelników, tylko co z tymi drugimi? Co z nami, śmiertelnymi inaczej? Jest dla nas jak najczystszy narkotyk, jest niczym heroina, choć to nie do końca dobre porównanie. Jesteśmy od niej uzależnieni, bądź zależni jak kto woli. Jest darem życia i klątwą śmierci. Ona nie istnieje bez nas, a my nie istniejemy bez niej. Jest przyczyną dla której zmierzam do bram samego piekła. No dobra, koniec lekcji historii, wracamy do rzeczywistości. Do przejechania zostało mi Arkansas i prawie cała Louisiana. Włączyłam radio, zapaliłam papierosa i zaciągając się mocno wyjechałam z powrotem na drogę stanową. Z rozbawieniem patrzyłam jak wskazówka prędkościomierza pnie się w górę, muzyka brzmiała mi w uszach, energia buzowała w żyłach, a dym doskonale wpasowywał się w iskrzące powietrze. Wiecie dlaczego iskrzy? Bo jest przepełnione Valium, tak po swojemu nazywam energię, gdyby ktokolwiek kiedykolwiek coś usłyszał to weźmie mnie za ćpunkę a nie wiedźmę. I tak ma pozostać. Wraz z dudniącymi basami wcisnęłam mocniej pedał gazu, rozluźniłam ciało i zatraciłam się w przyjemności prowadzenia V8 gładko połykającego kolejne kilometry asfaltowej drogi.
***
Zbliżała się 2:00 w nocy kiedy w końcu zgasiłam silnik. Przede mną rozciągały się niezliczone pokłady wody, ja byłam zaś na ostatnim możliwym dla samochodu kawałku lądu należącym do stanu Louisiana. Ale po kolei. Po ponad dwunastu godzinach jazdy, paru postojach, i po dwóch paczkach Marlboro dotarłam do Phoenix, od tamtego momentu jechałam cały czas wzdłuż rzeki Mississippi, aż dojechałam na koniec świata. Bo dalej nie ma już nic. A przynajmniej tak by się wydawać mogło. Wysiadłam z auta, przyjrzałam mu się z uśmiechem, uwielbiałam je, było takie... moje. Pstryknęłam palcami. Zniknęło. Westchnęłam rozglądając się po pustkowiu. Stałam tuż nad brzegiem Zatoki Meksykańskiej, i zamierzałam się dostać na sam jej środek. Wiatr rozwiał moje długie do pasa, niesforne włosy. Granatowo czarne kosmyki przysłoniły mi na chwilę widok. Machnęłam rozdrażniona ręką i włosy zebrały się w ciasny węzeł na czubku głowy. Tak lepiej.
-No dobra, czas wziąć się do roboty. - poinformowałam pustą przestrzeń wokół mnie. Tak naprawdę nie była pusta. Otaczała mnie wszelka nadmorska roślinność, dzikie chaszcze próbowały zamaskować ścieżkę wyłaniającą się w blasku księżyca. Ale ja i tak znałam drogę na pamięć, więc ruszyłam pewnie przed siebie. Wysokie trawy sięgały mi aż do pasa, łaskocząc moje nogi. Szepcząc pod nosem zaklęcia brnęłam w coraz gęstsze rośliny, gałęzie smagały mnie po twarzy i zaczepiały o ubranie, mimo to szłam dalej. W miarę jak mój głos przybrał na sile wzmagał się wiatr. Szumiał niczym w samym sercu huraganu. Jedyne co słyszałam to walenie własnego serca i huk. Prawie już krzycząc doszłam nad sam brzeg wody, stanęłam i rozłożyłam ręce pozwalając by cała zgromadzona we mnie magia wydostała się na zewnątrz. O ile to możliwe wiatr wzmógł się jeszcze bardziej. Odchyliłam głowę pozwalając działać valium. Trwało to jeszcze przez jakiś czas, aż nagle w jednej sekundzie wszystko ucichło. Otworzyłam oczy i ujrzałam pomost powstały tuż pod moimi nogami. Miał jakieś dwadzieścia metrów długości a na jego końcu znajdowała się pusta łódka. Zwykła łupinka, która zdawała się idealnie pasować do spróchniałych desek pomostu. Zaczekałam aż serce się uspokoi, a ciało złapie równowagę. Dwa wdechy, jeden wydech. Uśmiechnęłam się na dawne wspomnienie, kiedy to przed trzynastoma wiekami to ja pomagałam stworzyć owe miejsce, wszystkie zaklęcia ochronne przez które musiałam się przedostać oraz to co miałam przed sobą. Przeskakując z nogi na nogę radośnie postawiłam pierwszy krok na skrzypiących drewnianych deskach. Kiedy doszłam do końca skoczyłam lekko do łódki i usiadłam. Żadnych wioseł i nikogo prócz mnie. Szczerząc się jak idiotka siedziałam w pustej łupince. Pewnie dla kogoś z boku wyglądałabym na psychopatkę, ale przecież nikt nigdy tak naprawdę nie ujrzy tego co opisuje. Mój nowy środek transportu sam wiedział co ma robić, dlatego gdy tylko wygodnie się usadowiłam łódka powoli odbiła od pomostu i popłynęła wprost w czarną otchłań. Wypływałam coraz głębiej w zatokę, niczym w otwartą paszczę lwa. Niczym dziecko czekające na prezent nie mogłam się doczekać by dopłynąć do drugiego brzegu. Do wyspy, na której znajduje się Akademia. Śmiertelnym znana jako jedna z najbardziej prestiżowych szkół na świecie. Mieściła się w starym ogromnym zamku stworzonym przez Rade, do większych celów. Ale o tym co naprawdę w sobie mieści wiedzą nieliczni. Tak czy inaczej, przybyłam w samą porę, rano odbędzie się uroczyste rozpoczęcie roku. Ahh jak ja tęskniłam za mundurkami, lekcjami i starymi murami mojego dawnego domu.
***
Po dobiciu do brzegu, podążając ścieżką dotarłam do głównego wejścia. Drzwi wysokie na pięć metrów wydawały się wręcz małe na tle całej imponującej budowli. Prawdziwe zamczysko lśniące w blasku księżyca. Zastukałam kołatką trzy razy, dzięki wyostrzonym zmysłom usłyszałam kroki po drugiej stronie. Odsunęłam się trochę kiedy wielkie drewniane skrzydła zaczęły się otwierać. W progu z rozłożonymi w powitalnym geście stała kobieta. Wyglądała na trzydzieści pięć lat choć w rzeczywistości była o wiele starsza. Ze szczerym uśmiechem podeszłam do niej, uścisnęła mnie i uroczyście powiedziała:
-Witaj w domu, Diavola.

Prunella

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1650 słów i 9092 znaków, zaktualizowała 30 maj 2017. Tagi: #magia #wiedźma #stos #ogień #prolog #q #akademia

3 komentarze

 
  • andrewboock

    Czekam na kolejna czesc magii :)

    25 mar 2017

  • Prunella

    @andrewboock Z przyjemnością ją stworze :)

    25 mar 2017

  • agnes1709

    Stylistyka gdzieniegdzie Ci fika i te nieszczęsne przecinki, ale to wszystko jest do poprawienia, poza tym bardzo fajne. Ale za to: "Podpaliłam papierosa", należy się pasek na tyłek!!!:spanki: "Rozżarzyłam, odpaliłam, zapaliłam..." - popraw to, bo tego Ci nie odpuszczę!!!
    Łapka!;)

    23 mar 2017

  • Prunella

    @agnes1709 Nie bij! Zabrakło mi właśnie dobrego słowa :D

    23 mar 2017

  • agnes1709

    @Prunella ...do usług! ;)

    23 mar 2017

  • agnes1709

    @Prunella No... widzę, że poprawione! Tak 3-m!!!

    23 mar 2017

  • Karolina1Karolina

    Może być ciekawie  :jupi:

    22 mar 2017