Wszedłem do baru w którym byłem umówiony na spotkanie. W najciemniejszym rogu czekał na mnie on. Niski, krępy i brodaty. Można by pomyśleć, że to krasnolud, ale przecież, krasnoludy nie istnieją. Dosiadłem się do niego i rzekłem:
-Opowiedz mi historię Karadonu.
Nieznajomy napił się piwa i zaczął opowiadać.
Tysiąc lat po upadku Sesona, pierwszego złego na ogromnej, pokrytej lasami wyspie Karadon, Pan Ciemności, jak go nazywano, równo millenium, temu skłócił dwoje bogów. Laire- panią i twórczynię kobiet i Ulfa- władcę i stwórcę mężczyzn, w wyniku czego podzielili oni wyspę na pół ogromnym pasmem górskim. W ten sposób powstały dwa państwa, Lairan, królestwo pań, i Ulfar, Republika Panów.
Yeran, bo tak nazywał się czarodziej, o którym będzie tu mowa, został stworzony jeszcze przed Dniem Podziału, jak nazywano dzień kłótni bóstw. Był wysokim brunetem, o piwnych oczach. Wyglądał młodo jak na swój wiek i gdyby nie to, że znam go osobiście, nigdy bym ni powiedział, że ten wyglądający na dwadzieścia parę lat człowiek, ma ich ponad tysiąc. Zawsze nosił na sobie żelazną kolczugę przykrytą pikowaną, skórzaną kurtką. Zawsze opierał się na na swoim drewnianym kosturze. U jego boku zawsze wisiał miecz i nie było by w tym nic niezwykłego gdyby nie fakt, że dosiadał on smoka. Wielkiego, lśniącego, czerwonego smoka.
Moja opowieść o Yeranie, jeźdźcy smoka i wielkim czarodzieju, zaczyna się w lesie u stóp Gór Granicznych. My, krasnoludy, zamieszkujemy te góry, wydobywamy z nich cenne kruszce i tworzymy soje wyroby. Strzeżemy też, by nikt przez góry nie przechodził. Dobrze, dobrze widzę twój wzrok, nie ja cię interesuję tylko historia. Yeran wylądował na polanie, u skraju której właśnie odbywałem drzemkę, powoli wstałem i schowałem się za krzakiem by dobrze go widzieć i ewentualnie słyszeć. Ale nie żebym podsłuchiwał, co to, to nie, krasnoludy nie podsłuchują. One zdobywają informacje w nie zawsze legalny sposób. A co robił tajemniczy jegomość? Zsunął się ze smoka i czekał. Przyglądałem mu się przez pewien czas i zastanawiałem się kto to może być i co tu robi? Przecież wtedy go jeszcze nie znałem. Jakąś chwilę później z lasu wyszła lairanka. O ile trochę, zdziwił mnie tajemniczy jeździec smoka, do których miłością nie pałam, kradną złoto i napadają na nas w górach, znaczy smoki oczywiście, to przebycie tej baby, nie tyle mnie zaskoczyło, choć to też, ale zdenerwowało. Jak ona śmiała przekroczyć granicę?! Jak w ogóle to zrobiła? Odpowiedz pojawiła się nagle i podniosła mnie do góry. Smok. Kolejny. Kurwa mać. Chwycił mnie pyskiem za nogawkę i podniósł do góry. Jeszcze tego brakowało, żebym jak jakaś chędożona bombka wisiał do góry nogami.
-Widzisz Yeran?- rzekła lairanka- Bardzo dobrze, że kazałam Saphirze przejrzeć teren nim zaczniemy rozmawiać.
-Gratuluje Riv- przytaknął Yeran- A więc co tu robisz poczciwy krasnoludzie?
-A chuja się dowiecie! Dopóki będę wisiał, nawet nie jesteście warci splunięcia.
-O krasnoludek się miota i grozi- zaśmiała się Riva- A wiesz, że Saphira jest głodna i zła? Ktoś ją nad górami trafił z balisty, a tam mieszkacie tylko wy i zapewne chętnie sobie ciebie zje. Za karę, z winy twoich pobratymców za postrzelenie i twoją, bo chciałeś podsłuchiwać.
Zacząłem się zastanawiać nad przyszłością. Swoją i mojego złota. Za ścianą krzaków malin i jeżyn, znajdował się mój wóz ze złotem i resztą wyrobów, a także konie. Jakoś to bardziej mnie martwiło niż własne życie.
-Ja sobie wypraszam, a właśnie nie zamierzałem podsłuchiwać, tylko się zebrać w drogę i wracać do domu, oddać złoto do banku i pojechać na drugą stronę gór sprzedać resztę rzeczy.
Riva spojrzała na mnie jak na umysłowo chorego, a Yeran usiadł siedział już od ładnych paru minut i z uśmiechem pod nosem, rysował coś na ziemi. Znudziło mi się wiszenie, krew spływała mi do głowy, a piwo i baranina cofały się z żołądka. W końcu powiedziałem, jak tylko tylko grzecznie umiałem:
-Możecie mnie do cholery jasnej opuścić na ziemię?
Yeran kiwnął głową do Rivy, a ta po chwili zastanowienia, klasnęła dwa razy i smok bezceremonialnie otworzył pysk i spadłem głową na ziemię. Wstałem, otrzepałem się z kurzu i splunąłem, prawie trafiając w lairanke, Pogroziła mi pięścią ale nic nie powiedziała. Odezwał się natomiast Yeran:
-Nie burz się krasnoludzie. Nasze imiona już znasz, więc wypadałoby, byś i ty podał nam swoje.
-Breon. Breon IV Niezwyciężony. Do usług- rzekłszy to skłoniłem się, jak nakazywał krasnoludzki zwyczaj.
-Imię w zupełności by wystarczyło- prychnęła Riva.
-Yeran, Jeździec Jorana. Do usług. A to Rivanna, jeźdźca Saphiry.
Przytaknąłem na znak, że zrozumiałem, odwróciłem się na pięcie i. Zamarłem w bezruchu. Ale nie sam z siebie, za mną nic nie było. Jakaś magiczna siła zatrzymała mnie i nie pozwalała mi się ruszyć. Tak to musiała być magia, ale kto mógł jej użyć?
-Skoro ofiarowujesz swoje usługi, to dlaczego zamierzałeś odjechać?- tak to był Yeran, odwrócił mnie magią w swoją stronę, a po jego ramieniu wbiegła jaszczurka- Joran mówi, że za krzakami masz swój wóz, a Rivie przyda się transport.
Wzdrygnąłem się. Znaczy w myślach, bo ruszyć się nie mogłem. Miałem stracić wóz, konie i kwartalny dochód? O co to, to nie. Z całych sił próbowałem się wyrwać spod czaru. Nic z tego, ale czarodziej chyba to zauważył i powiedział:
-Nie bój się, nic nie stracisz, a nawet zyskasz. Riva nie potrafi prowadzić wozu, nie może tez polecieć, gdyż jest on jak i Saphira są ranne. Ja nie mogę jej bardziej pomóc, bo mam do załatwienia swoje sprawy na północy. Dlatego to ty przewieziesz ją przez góry, a zapłatę uzyskasz po wykonaniu zadania, powiedzmy, równowartość Belfalasu?
Czy ten człowiek oszalał?- pomyślałem. Po pierwsze nie ma możliwości by przeprowadzić ją przez góry. I skąd on weźmie tyle pieniędzy? Przecież Belfalas to największe miasto w w Republice Środkowej Ulfaru! Propozycja, niewykonalna choć kusząca. Trochę łapówek, kłamania i trzymania się opuszczonych dróg. Może by mi się udało. Nim jednak coś odpowiedziałem, zauważyłem jak Riva trzasnęła Yerana w tył głowy i nakazała mu by odeszli kawałek i porozmawiali w cztery oczy. Ja dalej psia mać nie mogłem się ruszyć, co wykorzystał wróbel i przysiadł na moim ramieniu. Pogoda była piękna. Zaraza! Co się ze mną dzieje? Co ja pierdole o pogodzie! Jestem wojownikiem, a nie jakimś chędożonym poetą! W międzyczasie Yeran i Riva już wrócili. On zadowolony, ona zła i czerwona na twarzy. Yeran zatarł to coś co rysował i odzyskałem możliwość poruszania się.
-Dorze zatem- powiedział Yeran- Ja już lecę, a nagrodę odbierzesz w karczmie u Związanego Wielorybnika.
-A jeżeli ja się nie zgadzam?- powiedziałem z nadzieją w głosie, choć wiedziałem jak to się skończy.
-Ty tu nie masz nic do gadania- odparła zła Riva.
Yeran bez słowa wsiadł na Jorana, który przemienił się z jaszczurki w smoka i odleciał na północ, Saphira natomiast odwrotnie do Jorana zamieniła się ze smoka w jaszczurkę i wdrapała się do kieszeni kurtki Rivy. JA zadowolony z proponowanej nagrody, ale niezadowolony z braku wyboru, usiadłem pod drzewem i próbowałem usnąć. Myślami byłem już przy złocie, kiedy nagle coś smagnęło mnie po rękach. W pierwszym odczuciu pomyślałem o kiju leszczynowym, takim jakim nauczyciel mój w Khazad-Venice zwykł smagać krnąbrnych uczniów szkoły kowalskiej. Nie wiele się pomyliłem, gdyż był to kij, ale kij olchowy. Otworzyłem oczy i powiedziałem:
-Co ty wyrabiasz kobieto? Czy ty nie wiesz, że takie coś to dla mnie pikuś? O co ci kobieto chodzi?
-Nie, co ty robisz?! Nie ma spania, droga się sama nie przejedzie!
-Wieczór się zbliża, po nocy nie jeżdżę.
-Od dziś jeździsz! Zabieraj swoje dupsko i przyprowadź wóz.
Do baru weszli trzej faceci ubrani w czarne garnitury. Spojrzałem na nich, nasunąłem kaptur na głowę i wskazałem mojemu nowemu znajomemu tylne drzwi. Ten zobaczył co się dzieje, dopił piwo i kiwnął głową na znak, że się zgadza. Powoli opuściliśmy stolik, odbezpieczyłem broń schowaną pod bluzą i wyprowadziłem Breona tylnymi drzwiami. Moje kłopoty powróciły.
2 komentarze
nadszczesliwy
Lubie taki klimat i czekam co bedzie dalej
Krzywy
Miło by było gdyby ktoś napisał czy dobre i kontynuować, czy dać sobie spokój.