Bracia Ognia

Rozdział 1

Kiedy byłem mały często spędzałem czas u babciu na tarasie, siedząc na drewnianym, bujanym fotelu. Potrafiłem tam siedzieć godzinami. Nigdy nie zajmowałem się tym samym co inne dzieciaki. Byłem marzycielem i zawsze obserwowałem to co się dzieje wokoło. Wpatrywałem się w zachody słońca. Patrzyłem dokładnie w niebo, szukając różnych kształtów z rozmazanych lekko chmur. Niebo mieniło się w różne barwy. Przy czerwonym, rozpalonym słońcu chmury były pomarańczowe, a dalej różowe jak wata cukrowa. Zawsze patrząc na te widoki głodniałem. Moja babcia była wspaniała kobietą. Próbowała zaspokoić potrzeby wszystkich w domu. Często zaniedbywała siebie, chcąc zadbać o innych. Kiedy byłem mały nigdy tego nie zauważałem. Teraz jednak inaczej patrzę na to wszystko co spotkało mnie w moim dzieciństwie. Zawsze miała fartuch przywiązany w pasie, lekko ubrudzony mąką. Bardzo lubiła mnie rozpieszczać. Przynosiła mi moje ulubione śmietankowe lody, polane syropem malinowym, który sama robiła. Ja jak zwykle dziękowałem, a uśmiech nie schodził mi z tworzy. Dawałem jej buziaka w policzka i z powrotem zajmowałem się tym samym.  

Na dworze robiło się coraz bardziej ciemniej, a ja czekałem. Czekałem na mojego starszego brata. Mimo iż był starszy o dwa lata wychodził z domu na całe dnie, a wracał kiedy na dworze robiło się ciemno. Strasznie się różniliśmy. Ja wolałem siedzieć w domu, pomagać dziadkom w domowych obowiązkach. Nie spotykałem się z kolegami ze szkoły ponieważ nikt za mną nie przepadał, a ja nie miałem zamiaru spotykać się z takiego rodzaju ludźmi. Zazwyczaj pisałem wiersze i czytałem książki siedząc na parapecie, by mieć idealny widok na świat. Zawsze było słychać świerszcze i trzepot ptasich skrzydeł. Najbardziej lubiłem jednak czytać książki nocą, więc musiałem zakradać się wieczorem do salonu, brać taboret z kuchni, by sięgnąć na najwyższą półkę po latarkę. Babcia zawsze ją tam chowała ponieważ wiedziała że, ostatnio w ogóle nie śpię po nocach. Jednak pewnego dnia obserwowałem gdzie ją chowa i od kilku dniu schodzę po nią tutaj i wracam z powrotem do pokoju. Nocą wszystko jest inne. Jest tak cicho, a to w ciągu dnia u nas występowało bardzo rzadko. W wielkim domu dziadków zawsze panował zamęt. Ktoś coś piekł, miksował, sprzątał czy naprawiał ciągle psującą się kuchenną umywalkę. Kiedy jednak czytanie mi się nudziło, lubiłem patrzeć w gwiazdy. Światło księżyca padało prosto na moją zmęczoną twarz, ale dawało mi energię i szczęście. Często tak zasypiałem, marząc i wymyślając sobie niestworzone historię.  

Odkąd pamiętam zawsze chciałem mieć dobry kontakt z bratem, ale nigdy to nie miało miejsca. Przesiadywał w swoim pokoju głośno słuchając muzyki, lub wychodził na całe dnie z domu. Babcia nie jeden raz próbowała przemówić mu do rozsądku, ale żadna rozmowa nic nie zdziałała. On miał swoje towarzystwo. Tak naprawdę nigdy nie wiedziałem co oni tam robią. Ja nie lubiłem takiego typu towarzystwa, jednak pewnego dnia postanowiłem go śledzić. Wychodził w tedy ze szkoły i skręcił w zupełnie innym kierunku, niż tam gdzie znajdował się nasz dom. Następnie wszedł w wąską alejkę, która nie wyglądała za ciekawie. Po ulicach chodziło wojsko, które posiadało pełne uzbrojenie. Panowała u nas godzina policyjna i o dziesiątej wieczorem każdy miał znajdować się w swoim domu. W tą alejkę nie można było wchodzić, jednak przeszedłem niezauważony. Szedłem najciszej jak tylko mogłem i po paru metrach schowałem się za ścianą jednego z budynków by mieć idealny widok na całą sytuacje.  

W naszym mieście nie było już zasad jak kilka lat temu. Całe prawo się zmieniło i wprowadzono stan wojenny. Zabito bardzo wielu mieszkańców, nie mających sił by pracować. Całe miasto było w wieżowcach, a na ulicach znajdował się gruz którego jeszcze nikt się nie pozbył. Panowała bieda, a jedyną pracą jaką można tu było mieć to praca na budowie. Nie potrzebne było żadne wyksztaucenie, zresztą szkoły były tylko dla najbogatszych. Ja i mój bart uczyliśmy się w jednej z biedniejszych szkół, którą nie dawno zbudowali z powodu naszych strajków. Trwały one naprawdę długo i musiały być naprawdę nie do zniesienia ponieważ po niecałym tygodniu wyrażono na to zgodę. Naprawdę bardzo wiele dzieciaków mogło się teraz uczyć i może w przyszłości uczynić to miasto lepsze. Nie byłoby tutaj nadzwyczajne gdyby nie las który otaczał je całe dookoła. Było bardzo wiele teorii i różnych jak to mówiła moja babcia zmyślonych historii na właśnie jego temat. Jednego jednak mogliśmy być pewni, jeśli tam wejdziesz to już nie wyjdziesz. Przynajmniej tak się działo ze śmiałkami którzy postanowili wkroczyć do niego. Otaczał nas mur z którego prawda można było uciec, ale jednak nikt nie zamierzał tego robić. Każdy się bał, a od ostatniego czasu krążą informacje, których nie udało im się przed nami ukryć, iż skrywa się tam jakieś niebezpieczeństwo dla nas. Niektórzy mówili że to duchy zmarłych, którzy tam wkroczyli. Inny, że to jakieś niebezpieczne zwierzęta, a inny że to jakieś maszyny. Ja jednak nie wierzyłem w żadną z tych teorii. Wiedziałem jednak, a raczej na pewno byłem tego pewien, że było tam niebezpiecznie. Jednak odkąd tylko pamiętam byłem bardzo ciekawskim dzieckiem i pewna myśl nie dawała mi spokoju. Ciekawiło mnie bardzo co kryje się za tym tajemniczym lasem. Czy ten las ciągnie się w nieskończoność? Czy znajdują się po drugiej stronie jacyś ludzie? Czy może jesteśmy sami. Miałem w głowie wiele pytań, ale na żadne z nich nigdy nie dostałem odpowiedzi. To było dla mnie zbyt ciekawe i uważałem, że władze wmawiają nam wymyślone bajeczki iż jesteśmy bezpieczni. Tam czaiło się o wiele większe niebezpieczeństwo niż możemy sobie wyobrazić. Nikt mi tego nie powiedział, ale czułem że szykuje się coś strasznego już niedługo. Czasami się bałem i nie ukrywałem tego. Mój brat uważany jest za śmiałka, bardzo odważną osobę którą byłoby stać dosłownie na wszystko. Nie interesowała go nasza rodzina, jak się czujemy i czy czegoś nam nie brakuje. Miał bardzo ciężki charakter który okazywał nam codziennie. Był nie do zniesienia, a ja nie mogłem patrzeć jak babcia cierpi. Nie miała siły już na rozmowy które nie dawały żadnych skutków. Po prostu pozostawiła go samego sobie. Za tydzień kończy osiemnaście lat i sam będzie mógł decydować o swoim życiu. To jedyne co ją w tej chwili pocieszało, mnie w sumie też, ale to był mój brat o którego mimo wszystko się martwiłem. Może i usłyszałem wiele przezwisk w swoją stronę i byłem ignorowany, mógłbym mu coś powiedzieć wygarnąć, lub na zawsze się do niego nie odzywać. Jednak tak nie zrobiłem, siedziałem cicho marząc iż któregoś dnia porozmawiamy szczerze i wszystko sobie wyjaśnimy.

Obserwowałem cała sytuację z ukrycia. Oliver stał oparty o ścianę i widocznie na kogoś czekał. Co chwilę zerkał na zegarek i obserwował uważnie całą uliczkę. Oczekiwał kogoś i był widocznie zdenerwowany ponieważ tupał nogą a ziemie, a ja znałem go naprawdę długo by rozpoznać jego zachowanie. Długo jednak nie musiał czekać, minęły może z jakieś dwie minuty. Na szczęście z drugiej strony, niż z tej w której znajdowałem się ja wyszła grupka chłopaków. Oliver odepchnął się od ściany i staną na środku czekając aż jego towarzysze do niego dotrą. Włożył ręce w kieszenie swojej dużej, czarnej bluzy i bacznie obserwował. Na głowie miał kaptur tak jak reszta jego kolegów. Kiedy byli już obok siebie przybili sobie piątkę, a ich śmiechy było słychać dosłownie na całej uliczce.  

Czy oni naprawdę zwariowali? Gdyby usłyszały ich straże to już by było po nich. Zresztą mój brat nie raz miał do czynienia z nimi, czasami odwozili go do domu za różne przewinienia. Raz spóźnił się do domu kiedy panowała godzina policyjna. Dostał za to srogą karę. Przywiązano go do dużego słupa na środku głównego placu, związano mu ręce i nogi, i uderzano biczem, tyle razy ile minut się spóźnił. U nas w mieście panowały bardzo surowe reguły i dlatego każdy znajdywał się już w domach godzinę przed wyznaczoną porą. Ja nie zamierzałem tego oglądać, ani słuchać dlatego postanowiłem wrócić do domu i zająć się moimi obowiązkami. Nie wychodziłem z pokoju kiedy wrócił. Słyszałem tylko jęki i płacz babci. Słychać było zza drzwi krzyki Olivera. Całość wyglądała koszmarnie, jednak całe wydarzenie miało miejsce rok temu, a ból minął.

Przypatrywałem się całej sytuacji i aż zaciskałem zęby ze wściekłości, ale w tym samym momencie słychać było głos jednego z nich.

-Okay, czyli wiesz jaki jest plan?

-Tak rozmawialiśmy o tym tysiąc razy, a ty doskonale wiesz że mi się uda.

-Dobra, dobra nie bądź taki pewien. Wiesz gdzie się spotykamy?

-Ta.. wiem

Po ostatnich słowach mojego brata jeszcze raz przybili sobie piątkę i pewnie dalej bym ich śledził gdybym nie był taki niezdarny. Chciałem zmienić pozycję którą miałem już od bardzo dawna, a nogi zaczęły mi drętwieć. Potknąłem się o jedną ze skrzynek, spadając prosto na środek uliczki z hukiem. Ich wzrok od razu skierował się w moją stronę, a mina mojego brata nie wyglądała na zadowoloną. Jeden z nich szybko do mnie podszedł po czym wziął za moją koszulkę i podciągął mnie w górę, przystawiając do ściany.  

-Czego ty tutaj szukasz, co?!

Nie wiedziałem co robić, pewnie wisiałbym tak jeszcze przez chwilę i próbował się uwolnić wierzgając nogami, ale to nie nastąpiło ponieważ mój brat kazał mnie jak najszybciej puścić. Rzucił koledze porozumiewawcze spojrzenie i skierował wzrok na mnie. Ja jedynie poprawiłem bluzkę i przeczesałem ręką swoje ciemne włosy. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, czy uciekać czy stać i wpatrywać się w ich wściekłe miny. Długo nie musiałem czekać bo zaraz szybko Oliver chwycił mnie za ramię i zniknął ze mną za ścianą starego budynku, by inni nas nie widzieli ani nie słyszeli naszej awantury. Kiedy byliśmy już na miejscu, popchnął mnie dwoma rękami w klatkę piersiową sprawiając iż upadłem na ziemie.

-Co ty tutaj robisz? Czy ty do reszty zgłupiałeś? To nie miejsce dla ciebie, więc wracaj do swojego kochanego domciu

Powiedział udając słodki głos, chcąc mnie ośmieszyć. Ja jednak od razu podniosłem się z ziemi i przetarłem twarz rękami, chcąc obudzić się z tego snu który niestety był realnym światem.  

- Wiesz co? Mam prawo tu być tak samo jak ty! Mam dość tego jak traktujesz mnie i naszą rodzinę, a raczej to co z niej zostało. Myślisz tylko o sobie i swoim dobrze. Zastanów się lepiej gdzie byłeś kiedy rodzice odeszli. No gdzie!?

Patrzyliśmy tak na siebie przez chwilę i widać było że Oliver nie ma mi nic do powiedzenia, a ja nie miałem zamiaru dłużej z nim rozmawiać bo wiedziałem że ta dyskusja nie ma sensu. Miałem już wychodzić z uliczni, ale na moje nieszczęście jeden ze straży zauważył mnie. Krzyknął chcąc wezwać posiłki. Wiedział że z takimi jak ja nie ma łatwo. Przynajmiej miał jakieś doświadczenie związane z moim bratem jak i jego kolegami. W całym mieście roiło się od takich. Nie miałem zamiaru zostać złapany, dla samego siebie ale najbardziej dla mojej babci która znaczyła dla mnie naprawę wiele i też zawdzięczałem jej sporo. Kiedy zabrakło rodziców ona zawsze była obok i nie chciałem by pomyślała iż zmierzam w tym samym kierunku co Oliver. Szybko rozejrzałem się po ulicy i zacząłem biec w kierunku drabiny prowadzącej prosto na dach. Obiegłem skrzynki porozrzucane tu na całej ulicy. Słyszałem dokładnie bicie mojego serca a moje ręce trzęsły się jak oszalałe. Przeskoczyłem stertę gruzu chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce, nie oglądałem się jedyne o czym myślałem to, to by nie myśleć o bólu który przeszywał całe moje nogi od góry do dołu. W końcu byłem na miejscu, jednak odgłos butów uderzających o beton nie ucichł, a straży było już naprawdę dużo. Szybko wspinałem się szczebel po szczeblu, noga za nogą, trzy głębokie wdechy i wydechy. Jednym ruchem kopnąłem w drewniane szczeble łamiąc je na pól i blokując dostąp na górę. Po kilku minutach byłem już na górze. Serce nie chciało przestać bić tak jakby chciało wydostać się z mojej klatki piersiowej. Wziąłem jeszcze kilka wdechów, kiedy zorientowałem się jak bardzo wysoko tu było. W moim ciele było tyle adrenaliny, że dopiero teraz poczułem ten ból panujący w moich nogach, od razu upadłem na ciepły beton wylany na dachu jednego z wysokich budynków. Położyłem się na nim i bezmyślnie wgapiałem się w niebo. Zaczynało się ściemniać, a ja miałem dość długą drogę do domu. Zerknąłem na zegarek i okazało się że spokojnie zdążę do domu jeśli wyruszę teraz. Tak właśnie zrobiłem podniosłem się i obczepałem spodnie od tynku i ziemi. Otarłem twarz i poprawiłem rękawy swojej koszulki. Stanąłem jednak jeszcze na krawędzi budynku patrząc w dół. Czułem się taki szczęśliwy i wolny. Wiatr wiał prosto w moją twarz i rozwiewał kosmyki moich włosów. Nie pamiętam kiedy czułem się tak świetnie. Byłem jak ptak, mogłem odlecieć gdzie tylko chciałem, przynajmniej tak się czułem i nie chciałem przestawać. Otworzyłem szeroko usta i krzyknąłem najgłośniej jak tylko mogłem. Rozłożyłem ręce i zamknąłem oczy wdychając świerze rześkie powietrze. Niestety to już był czas powrotu. Na dachu budynku znajdowało się wejście do środka. Powoli i najciszej jak tylko umiałem przemieszczałem się jego korytarzami. Było tam tak bardzo cicho dlatego też było słychać mój najdelikatniejszy krok. Schodziłem w dół po schodach, kiedy usłyszałem zachrypnięty męski głos. Znałem go doskonale jednak nie miałem pojęcia skąd. Głosy dochodziły z jednego z pomieszczeń, a drzwi do niego były otwarte. Pierwsza myśl jaka pojawiła się w mojej głowie to, to że jakiś koleś chciał spędzić tutaj noc. Jednak kiedy podszedłem bliżej można było usłyszeć więcej głosów, w tym głos zastępcy prezydenta. On był bardzo charakterystyczny i byłem tego pewien na sto procent. Podszedłem bliżej drzwi i wychyliłem się chcąc obejrzeć całe zajście. Ujrzałem tam wszystkich przedstawicieli naszego rządu w tym naszego prezydenta Crofta. Mieli przed sobą wielką mapę, a na niej plan całego miasta, w tym mrocznego lasu. Nie miałem pojęcia po co jest im to potrzebne, dlatego postanowiłem podsłuchać ich rozmowę.

- To będzie najlepsze wyjście dla naszych mieszkańców

-Co ty wygadujesz, zdasz ich samych na siebie i na pewną śmierć. Nie chcieliśmy takiego miasta..

-Zdaję sobie z tego sprawę ale innego wyjścia nie ma, albo nasze życie albo ich

Po tych słowach serce zaczęło mi bić jak nigdy dotąd a dłonie zaciskały się w pięści, miałem ochotę tam wejść i wszystko powiedzieć. Wiedziałem jednak że nie mogę na to sobie pozwolić, bo nie byłoby z nami dobrze.  

-Mamy dwa wyjścia, albo zburzyć mur i dać im działać, albo zbudować go tak żeby nikt nie mógł wyjść

-Panie prezydencie przecież to oczywiste że druga opcja byłaby dla nas wszystkich lepsza

- Nie byłbym tego taki pewien

-Panie prezydencie, ja wytłumaczę - Dodał przewodniczący rady - Jeżeli chcielibyśmy powiększyć mury, potrzebujemy pieniędzy, a na to nas w tej chwili nie stać. Musielibyśmy kazać pracować ludziom po godzinach i dać wszystkie dzieci do pracy. Musiałyby porzucić szkoły, do tego mogą paść z wycieńczenia, bo wody też zaczyna brakować

-No właśnie, teraz widzisz i tak i tak stracimy ludzi, tylko teraz trzeba podjąć decyzje, jak?

Nie mogłem w to uwierzyć, jednak miałem rację. Wiedziałem od samego początku, że w tym lesie dzieję się coś dziwnego, a nam wszystkim zagraża niebezpieczeństwo. Oba wyjścia były dla mnie nieludzkie i nie wyobrażałem sobie tego, jakby miało to wyglądać. Jednego mogłem być jednak pewien, nasze miasto czeka ogromna zmiana i na pewno nie wyjdziemy z tego wszyscy cało.

- Może by dać tak ludziom wybór? Niech sami zdecydują o swoim losie w głosowaniu

-To bardzo dobry pomysł, mamy jeszcze chwilę czasu a głosowanie zdążymy jeszcze zrobić.

Wszyscy posłali sobie szczere uśmiechy wokół okrągłego stołu. Na mojej twarzy jednak malowała się złość. Następnie podali sobie dłonie i wypowiedzieli sobie dziwne hasło, które brzmiało mniej więcej tak.

-Z mrocznego lasu powstaliśmy i w mroczny las wkroczymy, będąc częścią tego miasta w proch się obrócimy.

Mieli wychodzić już z tego pomieszczenia ale szybko zdążyłem obrócić się i zejść na parter zauważyłem okno przez które bez trudu wyszedłem. Do domu zacząłem biec ponieważ czasu było coraz mniej a ja chciałem uniknąć srogiej kary. Byłem dosłownie kilka minut przed czasem. Nie chciałem żeby moja opiekunka zobaczyła iż wracam o takiej porze. Nie chciałem jej denerwować. Dlatego też wspiąłem się i z łatwością dostałem się do swojego pokoju przez okno. Padłam na łóżko i zamknąłem oczy chcąc przeanalizować dzisiejszy dzień. Tego było zdecydowanie za dużo. Nie dość ze mój brat ma jakieś tajemnice to jeszcze to. Nie wyobrażałem sobie tego, dla mnie również druga opcja mimo wszystko była lepsza ale nie wiedziałem co oni mogą mieć na myśli mówiąc, że zda nas na samych siebie i na pewną śmierć. Musiałem to sobie wszystko poukładać pomyśleć przez chwile ale sprawa mojego brata nie dawała mi spokoju, o co oni mogli się założyć, pewnie jeszcze wpakuje się w jakieś kłopoty. Nie mogłem tak tego zostawić, dzisiaj nie miałem zamiaru spać. Będę czekać i nasłuchiwać kiedy wyjdzie z domu by pójść za nim i dowiedzieć się o co tutaj chodzi. Co do prezydenta nie mam zamiaru nikomu o tym mówić, musimy to przeczakac bo i tak nie mamy tutaj na nic wpływu. Jednak mimo wszystko byłem na tyle zmęczony, że zasnąłem szybciej niż myślałem.  

***

Vicaa01

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 3484 słów i 18531 znaków.

1 komentarz

 
  • AJM

    intrygujący początek ;-) weny życzę

    8 sie 2016