Peruwiański sen

Peruwiański senOplatała moją męskość jędrnymi udami. Poruszała ciałem zaciskając dorodnego fiuta. Jej cipka doskonale pulsowała w rytmie moich pchnięć. Odgarnąłem jej rude loki tonąc w fantastycznych zmysłowych źrenicach. Były niczym rozświetlone rdzawym błękitem, wieczorne niebo, ukazujące tajemnice czarnych otchłani galaktyk, z migoczącym gdzieniegdzie ornamentem gwiazd. Gdyby nie nieznośna porowatość świętego kamienia, szorowałbym jej ciałem po całej połaci rozgrzanego gorącym słońcem głazu, na której spoczywała złota tarcza z misternym wizerunkiem boga słońca.  

    Odwróciła się eksponując na plecach, wyraźny odcisk zdobionego oręża. Wypięła kształtną pupę pokrytą kroplami potu. Przyklęknąłem by pieścić zmysły widokiem rozchylonych, soczystych płatków, ociekających zmysłowym, aromatycznym sokiem. Woń kobiecości spowodowała, że zatopiłem usta, plądrując namiętnie jej różową cipkę. Poruszałem przy tym jedynym odzieniem w postaci złotego pióropusza z wydatnymi, bordowymi piórami. Boskie słońce paliło niemiłosiernie.

    Leżała na monumencie całkiem naga, wypinając zgrabne pośladki, które całowałem, co chwilę przystając na nabrzmiałym, spragnionym pieszczot guziczku. Lekka tkanina jej sukienki, szybowała porwana nagłym podmuchem zbawiennego wiatru, w kierunku odległych gór.

    Prężyła się, eksponując doskonałe, młode ciało. Krzyczała radośnie, kiedy całując, jednocześnie wkładałem palec i obracałem nim wewnątrz mokrej, zmysłowej kobiecości. Bogowie z pewnością słyszeli składany z namaszczeniem niesforny jęk rozkoszy, intensywnie przeżywanej na niedostępnym szczycie Patallaquta.  

    Silnymi dłońmi pochwyciłem grubego fiuta i wcisnąłem w pulsującą, soczystą muszelkę. Krągłe, dorodne jądra, błyszczały w słońcu, nieprzyzwoicie połyskując. Napięła wejście do pochwy i mocniej rozchyliła smukłe uda, by opleść łapczywie falliczny kształt. Kręciłem leniwie, by za chwilę z nieskrywaną satysfakcją włożyć głębiej, nabrzmiały dowód podniecenia. Wiedziałem, że uwielbia ten rytuał. Gdy dociskałem silnymi palcami, jednocześnie wpychając całą główkę, jęknęła z rozkoszy, miarowo poruszając miednicą.  

- O tak, pieprz, mocno... – wzdychała w hipnotycznym transie.

    Napinając cipkę, wysuwała dorodne berło, abym powtórnie, docisnął intensywnie, jednocześnie powodując, że znika całe, w czeluściach różowej, cudownie dolegającej szparki. Po kolejnym pchnięciu wytrysnęła błyszczącymi kropelkami moczu. Wiedziałem już, że przyszłoroczne zbiory będą niezwykle udane. Dla wieśniaków było to niczym zbawienny deszcz, po dokuczliwej suszy. Chodź raz powinni mi podziękować tak doskonałej liturgii składanej w najodleglejszym zakątku stromych gór.

    Na chwilę zastygła, pochylając głowę, a tym samym odsłaniając zmysłowy kark. Pocałowałem namiętnie, przeciągając pieszczotę. Rozchylone szeroko uda wciąż drżały, skrywając równocześnie moją męskość. Objąłem silnym ramieniem w pasie i obróciłem przodem, usadzając pupę z powrotem na rozpalonej słońcem powierzchni tarczy. Uniosłem delikatny podbródek i pocałowałem namiętnie. Badałem jej podniebienie, szorstkim, grubym językiem. Czułem chłodną wilgoć warg. Wplotłem silne palce w fantastycznie rude włosy. Docisnąłem mocniej. W tym samym momencie poczułem jak delikatne opuszki muskają wrażliwą powierzchnię, pokrytego żyłami członka. Masowała go zwinnymi dłońmi, przesuwając powoli od jąder po dużą, bordową główkę. I po co jej ten szmaragdowy pierścień nieznośnie smyrający przy dłuższym dotyku. Rozumiem finezyjny diadem z charakterystycznym ornamentem, wpleciony w jej cudownioe pachnące, gęste włosy. Ale ta biżuteria na palcach? To już przesada. Choć bogato zdobiona złota agrafa, niedbale rzucona przy płomiennym powitaniu, zrobiła na mnie duże wrażenie.

    Schodząc z monumentu, delikatnie uklękła patrząc pytająco. Skinąłem głową i pogładziłem ciepło po włosach. Oblizała usta by za moment opleść szczelnie spragnionego pieszczot członka. Jedną dłonią trzymała za trzon, zaś drugą przejechała po wyraźnie zarysowanych mięśniach w okolicy mojego pępka. Powoli wsuwała go coraz głębiej, głośno przy tym mrucząc z rozkoszy. Delikatnie wwiercała się zwinnym języczkiem w dziurkę wieńczącą główkę fiuta. W pewnym momencie pochłonęła go całego, rysując diademem o moje podbrzusze. Z pod przymkniętych powiek obserwowałem wirtuozerię jej pieszczot, głośno łapiąc oddech.

***

    Pierwsze promienie słońca nieśmiało rozświetliły obszerną grobową jaskinie. Pyłki stęchłego kurzu  rozpoczęły swój dziewiczy, od tysięcy lat, taniec. W śród rumoru, osuwającego się kamiennego gruzu, dało się dostrzec dwie sylwetki. Naukowe okulary zdobiły nos jednej z postaci.

    Błysk złotych artefaktów, kontrastował z rozpadającymi się fragmentami archaicznych materiałów i tkanin, które już dawno utraciły swoją bogatą kolorystykę i bardziej przypominały misterną pajęczą sieć niż najnowszy krzyk staroperuwiańskiej mody. Stęchły zapach unosił się nad rozłożonymi po całej podłodze przedmiotami. Wszystko to, dopełniał obraz, wypełnionej po brzegi złotem i srebrem, starej, zapomnianej grobowej piwnicy. Gdzieniegdzie dało się zauważyć fragmenty abstrakcyjnej ceramiki, biżuterię wysadzaną szlachetnymi kamieniami, fragmenty oręży, topory z brązu, wazy i naczynia rytualne o tajemniczych zdobieniach.
  
    Po środku, na gustownym kamiennym tronie można było dostrzec skuloną postać, która już od wieków oczekiwała odwiedzin i najnowszych plotek. Wielki złoty pióropusz zwieńczał skroń starej, struchlałej, samotnej mumii. Wokół niej siedziały cztery kolejne, o mniejszej dystynkcji, których obecność dodawała otuchy głównemu gospodarzowi.

- Przecież on, cholera, miał nie istnieć? – dało się słyszeć pospieszny kobiecy głos.

- Niestety już jest, jak widzisz istniał naprawdę – tym, razem odpowiedział głos męski z wyraźnym miejscowym akcentem.

- Ale to nie możliwe! Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy w bajkę o Inti, a tym bardziej o jego mumii! ...bo bogowie, nie umierają... – dało się słyszeć pogłos zdziwienia, długo odbijający się echem po skalnej komnacie.

- Jak widzisz, nie zawsze jest tak, jak to sobie wyobrażamy – rzekł mężczyzna, strzepując szlachetny kurz z tysiącletnich blond kosmyków.

- Ale jak to...? – kolejny raz dało się usłyszeć nutę zdziwienia.

- Bo widzisz, czasami widzimy to, co dane jest nam widzieć, słyszymy to, co dane jest nam słyszeć. Ale to tylko, jedynie fragment legend i podań, z jakimi przyszło nam obcować. Tak naprawdę to, co dzieje się miedzy wierszami, to coś, czego nie dostrzegamy na pierwszy rzut oka. To sprawia właśnie, że wszystko łączy się w prawdziwą doskonałą całość.  

- No to pięknie, wszystka wiedza poszła w piach! – dokończyła zadziornie, ciskając bogato zdobioną złotą agrafę, w ciemny kąt grobowca.

- Czasami nie zdajemy sobie sprawy, że duża część historii, jest zapisana w gwiazdach, a my najzwyczajniej, nie umiemy jej odczytać. Czasami jest coś, o czym nie mamy zielonego pojęcia. Ten sekret, często jest naszym przeznaczeniem.

***

    Pchnąłem mocniej, rozkoszując się dotykiem migdałków. Wnętrze jej zjawiskowych ust, było miłe i ciepłe. Dorodne piersi podrygiwały rubasznie, ocierając się wielkimi, sterczącymi sutkami o moje uda. Ująłem jej podbródek, jednocześnie unosząc i muskając spierzchniętymi wargami. Jak na ostatni pocałunek - zdecydowanie za krótki. Położyłem delikatne nagie ciało, na kamiennym monumencie. Wciąż nurkując w czarnych źrenicach, starałem się zapamiętać każdy szczegół, każdy najdrobniejszy błysk i miraż. Przez moment widziałem jak doskonale przejrzysta łza spływa po policzku. Rybacy będą mieli udane połowy - nieświadomi nieszczęśnicy.

- Naprawdę chcesz to zrobić? Przecież wiesz, że nie wrócisz... – zagadnęła szeptem, wciąż lustrując mnie wzrokiem.

- Tak, chcę tego..., tym żałosnym, małym ludziom, potrzeba czegoś więcej, czegoś cholernie dobrego... – przerwałem, tłumiąc wzruszenie.

- Obejmij proszę, ten ostatni raz. Chcę Cię takim zapamiętać...

    Mocnymi ramionami objąłem jej kruchą postać. Rozchyliła uda pozwalając na gościnę rubasznego gościa. Wszedłem zdecydowanie i głęboko. Westchnęła, przez moment tłumiąc cisnące się łzy.  

- Pieprz proszę... – szepnęła

    Zamknąłem oczy i intensywniej poruszałem miednicą. Doskonałe uczucie ciepła rozlało się po podbrzuszu. Pieprzyłem ją mocno i zapamiętale. Idealnie namaszczałem w myślach, każdy najdrobniejszy szczegół, każdy dźwięk, zapach i gorący, niewypowiedziany oddech.

    Zacisnęła zmysłowo doskonałe uda, gdy dochodziłem. Fala rozkoszy wstrząsnęła trzewiami. Idealnie spokojny, dryfowałem w objęciach lepszego jutra.

    Otworzyłem oczy. Przywitała mnie pusta przestrzeni, granitowego monumentu i chłodny letni podmuch, odbijający się głuchym echem od skały, tuż nad rozgrzaną, złotą tarczą...

Dodaj komentarz