Natasza

Natasza. Jej imię brzmi idealnie. Pasuje do niej, do jej rosyjskości, do tych zimnych, wschodnich, seksownych rysów twarzy. Patrzę na nią i przetrawiam literka po literce to słowo. N-a-t-a-s-z-a. Gdy już na nią spojrzę, mój wzrok zastyga jak katatonik. Nawet nie próbuję blokować i udawać, że jest inaczej. Mam gdzieś, czy ktoś to zauważył. Ona zauważyła już dawno, kilka razy zerknęła w moim kierunku, przy czym trzy razy bardzo długo. Czekam na więcej, czekam, aż swoimi niebieskimi oczami przeszyje mnie, aż wyśle mi wreszcie sygnał, że ma ochotę na dokładnie to samo, co ja. Przez chwilę wyobrażam sobie nas obojga pijących szoty w jednym z moskiewskich barów, potem opatulonych w płaszcze i czapki uszatki spacerujących po Placu Czerwonym, a następnie wsiadających w taryfę, jadących do jej przeciętnego, rosyjskiego mieszkanka, gdzie przy akompaniamencie jakiejś syberyjskiej wódki odlatujemy wspólnie na falach ekstazy. Strasznie mi się podoba jej rosyjskość, chociaż doskonale wiem, że jest Polką. Od początku zakołatało mi w głowie, że to Rosjanka, w dodatku to imię  - Natasza - podsyciło moje wyobrażenie i chyba już tak zostanie.  

To dobry moment. Wyszła zapalić papierosa do kuchni i jest tam sama. Podchodzę. Po dawce koksu i wódy jestem pewny siebie Wykrzywiam lekko usta, pompuję powietrze w piersi. Patrzę na nią wzrokiem zdobywcy. Jest w tym wszystkim jakiś spokój, chłód. Jakaś przerażająca pewność, że ją przelecę. Stoję przed nią i patrzę na jej boskie ciało, spoglądam w jej oczy. Przez kilkanaście sekund nie odzywam się ani jednym słowem. Nie przeszkadza jej to. Też na mnie patrzy, próbując wodzić mnie swoimi oczami, na które nakłada pewną tajemnicę, mrużąc je i wypuszczając w tym samym momencie z ust gęste chmury dymu. Biorę dwie szklanki i przygotowuję drinki. Podaję jej jednego.

Nie wiem, od czego zacząć – puszczam te słowa w eter bardzo lekko, jakby od niechcenia, jakby ona wiedziała, a sam fakt wypowiedzenia tego zdania był tylko czystą formalnością, która chociaż jest niepotrzebna, to żadnemu nas nie przeszkadza.
Wiem. Widzę. Ja też – głos Nataszy jest teraz bardziej wysoki, mniej zachrypnięty, ale ciągle kobiecy i pociągający
Nie mogę odciągnąć od ciebie wzroku. Kim jesteś? Jesteś z Poznania w ogóle?
Nie, przyjechałam z Łomży. Jestem kuzynką Maćka, zabrał mnie ze sobą, żebym nie siedziała w domu – odpowiada.
Bardzo dobrze zrobił – odpowiadam skanując jej ciało od stóp po dekolt.
Myślę, że ja też nie będę żałować – językiem zwilża sobie dyskretnie usta, a paznokciami delikatnie stuka o parapet. W międzyczasie ktoś wpada do kuchni jak wicher i wrzeszczy coś o kanapkach i kabanosach.
Wyjdziemy zapalić na klatkę? – proponuję Nataszy.
Pewnie.

Na klatce schodowej jest nieco chłodniej. Idziemy na półpiętro pomiędzy szóstym a piątym piętrem i stajemy przed oknem, które daje nam widok na całą dzielnicę. Myśli Nataszy zastygają i chłoną setki świateł. Podpiera się jedną ręką o parapet i wypina dyskretnie, ale dość mocno tylną część ciała. Za chwilę nie wytrzymam. Ona jest czymś więcej, niż pożądaniem. Oddałbym teraz kilka lat życia za to, żeby poczuć miękkość i sprężystość jej piersi, ciepło jej cipki, żeby ćpać zapach z jej szyi. Prostuję się i wypinam klatkę piersiową, przełykam ślinę tak głośno, że słychać to pewnie dwa piętra niżej. Ona obraca się w moją stronę i odchyla nieco do tyłu, podpierając się łokciami położonymi na parapecie. Milczymy. Powietrze jest naelektryzowane do granic. Coś każe mi wytrzymać jak najdłużej, bo wtedy będzie lepiej smakować. Nie wytrzymuję długo. Rzucamy się na siebie. Ona od razu łapie mnie ręką w kroczu i zaciskając na nim dłoń, wykonuje nieregularne, ale zdecydowane ruchy. Nasze usta i języki tańczą. Chwytam ją za tył głowy i wbijam palce pomiędzy jej włosy, druga ręką pieszcząc przez ubranie jej piersi. „Chodź” - wydaję jej komendę, chwytam za rękę i schodzimy na piąte piętro. Wzywam windę. Wchodzimy do środka, wybieramy parter, ale po chwili wciskam zielony guzik z napisem „stop”. Wtedy obracam się w jej stronę, nie przestając patrzeć w głąb jej oczu. Podwijam jej kieckę do góry. Klękam. Ona podnosi  wysoko swoją prawą nogę i kładzie mi stopę na ramieniu. Odchylam wąski paseczek stringów i ćpam zapach. Jest cała mokra. Odurzam się jej sokiem, wykonując językiem brutalnie ordynarne piruety. Natasza jęczy, od czasu do czasu wystękując: „tak, kurwa”. Dociska palcami moja głowę, wbija paznokcie w skórę. Moje palce same wędrują w jej środek. Ona stęka coraz głośniej, po chwili gestem ręki odsuwa moją głowę do tyłu. Patrzy na mnie z rozczochranymi włosami, dzikimi, zamglonymi oczami i przyspieszonym oddechem. Patrząc jej w oczy, zlizuję ze swoich palców jej soki. Ściągam w dół ramiączka jej sukienki i zaczynam ssać małe, jasne sutki. Ona w tym czasie rozpina mi rozporek. „Zerżnij mnie. Zerżnij mnie jak kurwę”. Chwytam ją mocno za pośladki i z pomocą ściany windy podnoszę do góry. Wbijam się z impetem w jej gorącą cipę. Posuwam ją mocnymi, długimi ruchami. Patrzę jej prosto w te kurewskie oczy. Podduszam szyję. Chcę, żeby zapamiętała ten wzrok na zawsze, żeby się uzależniła. Jest teraz taka bezbronna. Pierdoli ją zwierzę; instynktowne, prostackie i napalone zwierzę. Winda dygocze na wszystkie strony. Ciągnę ją za włosy jedną ręką, drugą przytrzymując ją w pasie. „Mocniej kurwa” - uderza mnie z otwartej dłoni w twarz. Zwierzę przyspiesza, zwierzę zwąchało krew, już tej kurwie nie popuści. Zwierzak odchyla się do tyłu, a kurwa chwyta go oburącz za kark. Tak... Tak... Tak... Eksplozję przyprawiają krzyki z obu gardeł, wszystkie osiem kończyn mocno się na sobie zaciska. Oddechy są szybkie i gorzkie, ciała błyszczące i śliskie. Na rozmazanych, nieświeżych twarzach pojawiają się uśmiechy. We wnętrzu wąziutkiej windy panuje kleista duchota. Języki jeszcze raz wykonują swój taniec. Tym razem wolniej, tym razem spokojniej.  

Opieramy się o dwie przeciwległe ściany windy i nie spuszczamy z siebie oczu. Milczymy i patrzymy na swoje ciała, głównie na najbardziej smakowite kąski. Chcę jeszcze. Odpycham się rękoma od ściany i już jestem centymetry od twarzy Nataszy.  

- Wracajmy – mówi od niechcenia.
- Nie – palcami zbliżam się do jej krocza.
- Stój. Proszę. Ubierzmy się i wróćmy tam. Maciek będzie się niepokoił. Zrozum, on zna się z moim chłopakiem, bardzo się lubią.
- Nie mówiłaś, że masz chłopaka – zbity  tropu marszczę brwi.
- To długa historia. Proszę, wróćmy już na górę. Zostawię ci mój numer. Ale obiecaj dyskrecję.
- Kurwa, zostawiłem telefon w mieszkaniu – stwierdzam, macając się po kieszeniach spodni.
- To nic, zostawię ci u góry. Ale wracajmy już, proszę.
- Dobra – ulegam.


Jeszcze raz nasze języki wykonują delikatny taniec, tym razem na pożegnanie. Podciągamy ubrania, poprawiamy fryzury i wjeżdżamy z powrotem na piętro.

1 komentarz

 
  • Użytkownik enklawa25

    Fajne opowiadanie

    10 lut 2019