Oto jestem Martą-Jagną. Niczym we Reymontowych Chłopach.
Choć nieco inaczej toczą się tu me nielekkie losy.
Mieszkam sama z matką wdową. Dwie samotne kobiety na wsi - to prawdziwa katorga, bez chłopa, bez konia... Jakże pole obrabiać? Jakże gospodarzyć?
Dlatego pomaga nam wielce bogaty gospodarz Boryna. Orze, sieje, kosi, dogląda... wspomaga jadłem...
Czasem zagląda do nas i daje mi wtedy podarki. A to korale, a to zapaskę. Za każdym razem chce się przytulać... A to mnie wpół obłapia, a to cmoka po policzkach... Jak on się wtedy cieszy, jaki się robi rumiany i pełen wigoru. Czemu to tak?
Boryna co rusz przychodzi i dopomina się zapłaty... Ode mnie, nie od matuli... Więc ją sumiennie spłacam. Jakżeby inaczej?
Matula wtedy wychodzi do alkierzyka, a ja zostaję sama, samiutka z panem Maciejem. A pan Maciej to jest chłop wymagający i często długo przychodzi mi spłacać... bardzo długo... Raz cały wieczór z nim zmitrężyłam, inny raz pół nocki...
Prawda, że co raz co mi kupi, a to paciorki, a to spódnicę. Prawda też, że ma krzepę, mimo prawie kopy na karku. Nie raz ostaję się po jego odwiedzinach taka obolała, że się z łóżka ledwie zwlekę.
Mamuśka z alkierza podsłuchuje te moje spotkania z panem Maciejem, potem przychodzi do mnie i mnie trzyma za rękę... Mówi: - Córuś, moja córuś!
Najgorsze, że wieś szybko o wszystkim wie. A to podpatrzyli, że do mnie na noc stary Boryna przychadzał, a to może i on sam się w karczmie po pijaku chwalił chłopom, co mu dałam... Kto wie, może i wszytko szczegółowo im opowiadał, jak to mnie wyobracał...?
Grunt, że tera tak na mnie patrzą jakoby na wpółdrwiąco, jak na jaką ladacznicę.
Nawet po pijaku którejś nocy dobijał się do naszej chałupy ten narwany Jasiek i krzyczał, że go straśnie przypiliło, to do mnie przygnał, coby se u mnie ulżyć... Na szczęście matula miotłą go w diabły pogonili...
Innym razem zaczepił mnie sam młynarz, jako szłam na targ i zaprosił do młyna na bułeczki..., gadając - a chyba był po śklaneczce okowity - poczęstuję cię moimi pysznymi, pszennymi bułeczkami, a ty mi dasz swoje bułeczki pougniatać. Zawstydziłam się okrutnie i czmychałam gdzie pieprz rośnie.
Aleto owo pougniatanie jednak mnie nie minęło...
Wracałam wieczora od kumy Antośki i wtedy wedle kapliczki, wyskoczyli z krzaków młode parobczaki od Jantków i pochwycili mnie mocno, co by w te krzaki mnie ciągnąć... Ale się bałam! Narobiłam pisków, ale nikt mi nie przyszedł z pomocą. Zanim im się wyrwałam, zdążyli mnie mocno zmacać... kaftanik rozdarli... najpierw przez koszulę obściskiwali, a potem wepchnęli łapska i pod nią buszowali jako młode dziki w kartoflisku. Jako dzikie wilczęta mnie obłapiali... - Masz Martuś soczyste pierożki pod koszulką, to się z nami podziel! - Wykrzykiwali, gniotąc mi je bez litości...
Wtem jeden znienacka zadarł mi spódnicę! Jak zobaczył, że pod nią mam koronkową halkę, to i ją mi zadarł... Od razu wszytkie parobczaki rzucili się chyżo, coby zajrzeć mi pod kieckę... Ale mi wstydu narobili... Jeden mnie trzymał, cobym nie uciekła, a oni dawaj patrzeć na widoki... Wierzgałam nóżętami... ale nic nie pomagało. Wytrzeszczali oczyska, jako ropuchy... I dalejże dogadywać:
- Martusiu, a co to za myszka z czarnym futerkiem...
- Jeno pyszczek ma różowy!
- Może by pogłaskać myszę?!
I natenczas ten jucha Bogumił znienacka pochwycił mnie za pisię. Ścisnął ją, jakby się bał, że mu ucieknie.
- Łolaboga! - Krzyknęłam. - Ostaw mnie!
- Mysza - łajdaczka! - Droczył się Bogumił. - Pośliniła mnie! Ha, ha!
Wstyd mię wielki ogarnął.
- Może głodna?! Nakarm ją paluchem!
No i nicpoń po koleżeńskich radach, wsadził we mnie trzy palce na raz.
- Auuua! - Darłam się w wniebogłosy.
Ale to tych hultajów jeno rozochociło.
- Na taką łajdaczkę, myszę trza jakiego łownego kocura napuścić! Takiego co to lubi stać przy dziurach! Ha, ha, ha!
- A to mój! Stoi! Na mysią norkę łasy!
Tera się dopiero wystraszyłam, jak zobaczyłam przyrodzenie Kubowe! Jako kołek prężyło się w moją stronę. A te psiajuchy tak mnie na niego natawiały, co by w moją dziurkę go wyrychtować!
No to ja co tylko sił, kopnęłam Kubusia prosto w jego słabiznę... Jęknął, jakby go kto obuchem zdzielił. Chłopcy na moment puścili mnie...
Wtedy wyszarpnęłam się i jakoś im uciekłam, ale, co mnie podejrzeli, co mnie wymacali - to ich.
Na koniec odgrażali się - Jeszcze cię dorwiem! Inaczej będziesz wtedy piszczała! Cieniutkim głosem!
Od tej pory, co wedle jakichś krzaków przechodziłam, serce waliło mi jako dzwony, bo sobie dumałam, co jakieś łapserdaki mnie pochwycą i w te krzaki zaciągną... I że na macaniu się nie skończy...
Pewnego razu przyjechał do nas nie byle jaki gość - karbowy ze dwora. Zawołał mnie i powiedział, że zaszczyt mnie wielki spotkał, bo sam pan dziedzic zapragnął, żebym przyszła służyć do dwora, Podobno widział mnie w kościele i mu w oko wpadłam.
Zadumaliśmy się z matusią. Z jednej strony taki przypływ grosz, to byłby dla nas zbawienny ratunek, nie trza by się dopraszać o łaskę Borynową i jadła by w przednówek starczało, same dobro. Ale z drugiej strony, co która dziewka, z której niebądź wioski na służbę do tego pana Chędżyńskiego trafiała, po niedługim czasie wracała w sromocie do dom, z brzuchem i niesławą...
Matula mi odradzają, ja jestem gotowa tam iść na służbę... trudno... będę pokojówką... Nosiłabym się wtenczas elegancko, z białym fartuszkiem...
Musiałabym jeno uważać, coby mi tam który panicz brzucha nie przyprawił... Najwyżej pozwolę się ino poobmacywać... i tyle. Chociaż, skoro mi stary Boryna niczego nie zmajstrował, to może i panicze nie zrobią mi dziecka... Prawda, że Boryna stary, to może i dlatego jeszcze z brzuchem nie chodzę...
Z drugiej strony, jak już daję staremu Borynie, to czego nie miałabym dawać eleganckim paniczom we dworze? Tamto wytworne szlachcice może mniej brutalnie będą mnie obściskiwać jak ten prosty chłop? Nie ma co myśleć, że potraktują mnie jak damę, bo przecie prostam dziewka, na której on będą się chcieli wyżyć... ale... jak to Boryna gada, jak się we mnie pakuje, kuciapka nie mydło, nie wymydli się...
Na drugi dzień postanowiłam iść do dwora. Głupia zwierzyłam się z tego kumie z rana, i już do obiadu cała wieś wiedziała, że idę do dworu służyć.
i jak jużem szła w stronę dworu, najpierw plotkara Markoszka przestrzegała mnie, co takiej urodziwej dziewce jak ja, a do tego obdarzonej tu i tam, we dworze nic nie przepuszczom! Że mnie tam wykorzystają, przemłócą jako snopki po żniwach, a ja do domu wrócę z płaczem i brzuchem.
A jak już prawie opuszczałam wioskę w drodze do dwora, zaszli mnie Jantkowe parobszczaki. Oni już też wiedzieli o tym co zamiarowałam. Obruszyli się.
- To jak to?! Nam to nie chciałaś dać, a do pana, tego co lud wiejski ciemięży, lecisz z ochotą. Lecisz wypiąć zadka! Nam się dobrze pomacać nie dałaś, a przed paniczami zadrzesz kiecki i nadstawisz psiochy!
Ale mnie zawstydzili!
No i od razu zaciągnęli w krzaki. Byli tak nastawieni, że nawet za bardzo nie próbowałam się im opierać. Jeno na pozór. Zmacali mnie wprzódy okrutnie. I kuperek i cycuchy. Jednocześnie. Mojej psioszki nie oszczędzając takoż, kiedy wepchnęli swe łapska pod moją spódnicę... Miętolili mi ją jak wariaty!
A potem było jescy gorzej... Kieckę i halkę zarzucili mi na głowę, że nawet nie wiedziałam, któren się za mnie zabierał... Nie liczyłam, ale chyba zabrali się wszyscy...
Używali mnie aż do wieczora i na nic zdały się moje piski i błagania.
Kiedy prosiłam:
- Tak nie można... zmajstrujecie mi dzieciaka...
Tylko się śmieli.
- Stary Boryna co noc cię używa, to my nie możem?!
Jeden po drugim gramolili się na mnie. Nie mogli się doczekać swojej kolejki, każdy chciał, jak to mówili - "zamoczyć"...
Już przy trzecim byczku przestałam nawet udawać, że się bronię. Przyjmowałam ich, jak Borynę. Choć nie mogłam się nadziwować, że oni zupełnie inaczej niż ten stary mnie brali. Jakoś tak dziko, agresywnie. Aż furgotało, tak okrutnie mnie chędożyli.
Prosiłam ich, żeby dali mi, choć chwilkę odetchnąć, ale na początku oni tak nie mogli się doczekać, że nawet choćby na jedną zdrowaśkę, czasu mi nie dali.
I czułam, że każden z nich miał inną kuśkę. Jeden malutką, a drugi potężną fujarę, że się ledwie co pomieściła!
I jakby każdy wziął sobie za punkt honoru, żeby skończyć we mnie w środku... każden jeden. Tym bardziej się bałam, że mi co zmajstrują...
Męczyli mnie okrutnie. Jak jeden był we mnie, to drugi miętosił mi piersięta...
A jeden, najdzikszy, to jeszcze mi klapsy dawał na zadek, jakbym ja co była winna.
Ale i tak, najbardziej upokorzył mnie Błażej, ten co niegdyś u kowala pomagał, a potem przez rok był w mieście. Kazał mi, żebym jego fujarkę, oblepioną jego nasieniem, do ust wzięła! Dziwy nad dziwy! I kazał mi ją ssać!
A wszystkie inne się śmiały!
Nie chciałam dać się tak upokorzyć, to mi siłą swojego fajfusa do gęby wcisnął! A jak nie chciałam ssać, to mi nos zatkał! To co miałam robić? Ssałam mu posłusznie. Przy czym czułam, jak ta pałka w moich ustach na nowo twardnieje.
A inne parobczaki z jakąś dziwną ochotę gapiły się, jak trzymam w buzi Błażejowego kutasa. Okrutnie to im się spodobało. Potem musiałam na kolanach, każdemu z osobna pałkę do ust brać i porządnie obrabiać.
Tego dnia, wymęczona, w potarganej kiecce i rozdartym kaftaniku, już nie wybrałam się do dwora, musiałam wracać doma.
2 komentarze
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
Rayonvert
"Pan Maciej jest wymagający i często długo przychodzi mi spłacać... Raz cały wieczór z nim zmitrężyłam, inny raz pół nocki... "
Oj dana, dana... I Marta Jagna wychędożona przez parobasów, także i nowocześnie czyli po "francuskiemu".
Haha świetne , zabawne, swawolne, sprośne, prawie arcydziełko, no aż miło czytać !
Uśmiałem się.
Historyczka
@Rayonvert Wielkie dzięki za dobre słowo dobrodzieju
Mardoniusz999
Na drugi dzień jednak Marta dociera do dworu, tam wita ją dziedzic. Ogląda ją i ogląda, coraz bardziej się zachwycać poczyna.
Wieczorem Marta ma odwiedziny, używana jest często i długo. Bogaty człowiek z niejednego pieca chleb jadł, więc wymagania ma nieco inne.
Najpierw każe sobie possać tak długo aż tryska w usta. Po szybkiej reanimacji ( również ustami) wchodzi w tyłek. Z trudem się wciska, ale kiedy już dostaje się do środka, to ora lemieszem brązową bruzdę bez litości. Marta jest w szoku, z dwóch powodów: rozmiaru członka buszującego w kakaowym oku, oraz tego jak jej przyjemnie.
Na koniec dziedzic pieści językiem naszą dziewkę i ta szczytuje kilka razy.
Jest zachwycona, ale pragnie się wyspowiadać
Trafia do kościoła, gdzie spowiada się ze wszystkich hulanek. Ksiądz mocno się podnieca i nagle Marta jest świadkiem jak przez dziurę w kratce wjeżdża stojący kutas. Katabas przekonuje dziewczynę że musi zrozumieć jak wygląda ssanie męskości, aby mógł udzielić rozgrzeszenia
Zaganiacz ledwo mieści się w ustach i tryska również obficie.....
Marta dostaje rozgrzeszenie i jednocześnie zapewnienie że musi przychodzić za każdym razem jak ją ktoś wychędoży.
Tak więc w nocy dziedzic używa pannę bez ceregieli, a w dzień na zakrystii Marta ujeżdża księżulka.
Nic dziwnego że wkrótce przestaje krwawić i spodziewa się potomka
Historyczka
@Mardoniusz999
-Ale jakże to tak, księże proboszczu, za każdym razem kiedy mię który wychędoży, muszę do tej spowiedzi przychodzić...? Wszystko szczegółowo, jak na świętej spowiedzi wyznawać?
Mardoniusz999
@Historyczka
- Dziecko drogie, twa dola mi na sercu leży. Szkoda mi twej cnoty. Muszę wiedzieć co się w parafii dzieje i kto hula niczym huragan po wsi!!!
Powiedz przeto, dziedzic ora lemieszem w noc każdą??? Czy znów sodomickie ma zachcianki i afekta??? Może znów każe sobie dogodzić tymi słodkimi usteczkami?????
Historyczka
@Mardoniusz999
- Jakże to dobrze, że księdzu dobrodziejowi moja cnota leży na sercu... ale tako po prawdzie, to ona już leży pod płotem... A co do orania lemieszem. Oj, ora... ora tęgo. Tęgo i głęboko... Bruzda potem przeorana... że ho ho!