Na pokładzie korsarskiego okrętu „Czerwona Bryza” wiał ciepły, tropikalny wiatr, ale Marta czuła, jak jej ciało przechodzi lodowaty dreszcz. Siedziała związana czerwonymi linami, które wbijały się w jej ramiona, sprawiając lekki ból, ale to nie liny były źródłem jej niepokoju. Kapitan Raynard, znany na wodach Karaibów jako „Płomień Morza”, stał przed nią, przypatrując się jej w sposób, który wzbudzał w niej jednocześnie lęk i dziwną fascynację.
– Marta – powtórzył miękko, jakby smakował jej imię. – Guwernantka. Cóż za niespodziewany dar od losu.
Marta zacisnęła usta, próbując zachować kamienną twarz, choć jej serce waliło jak oszalałe. Nigdy wcześniej nie czuła się tak bezbronna, tak odsłonięta. Była samotną panną, przywykłą do trzymania się z dala od mężczyzn i ich spojrzeń. A teraz miała przed sobą pirata, który patrzył na nią, jakby była skarbem większym niż złoto.
– Jeśli myślisz, że oddam ci się bez walki – zaczęła, unosząc podbródek – to bardzo się mylisz, kapitanie.
Raynard zaśmiał się cicho, ale w jego śmiechu było coś mrocznego, coś, co sprawiło, że jej skóra pokryła się gęsią skórką.
– Walka, powiadasz? – zapytał, robiąc krok w jej stronę. – Marto, tutaj, na moim statku, to ja ustalam zasady gry. A ty... cóż, czy ci się to podoba, czy nie, należysz teraz do mnie.
Pochylił się nad nią, jego płomiennorude włosy opadały na jego ramiona, a oczy lśniły jak ogień. Było w nim coś dzikiego, coś nieokiełznanego, czego nigdy wcześniej nie widziała w żadnym mężczyźnie.
– Nie dotkniesz mnie – rzuciła, choć jej głos zadrżał. – Lepiej dla ciebie, żebyś trzymał się ode mnie z daleka.
Raynard uśmiechnął się szerzej, ukazując rząd białych zębów.
– Ach, Marto, masz ogień w duszy, i to mi się podoba. Ale nie łudź się. Morze uczy jednego – każdy ma swój punkt złamania. Nawet ty.
Usiadł na drewnianej ławie tuż przed nią, sięgnął dłonią do jej twarzy, delikatnie przesuwając palcem po jej policzku. Marta chciała się odsunąć, ale liny trzymały ją na miejscu. Czuła, jak jej ciało reaguje na jego dotyk wbrew woli – skóra zdawała się płonąć tam, gdzie przesuwały się jego palce.
– Zostaw mnie – wyszeptała, ale jej głos nie miał już tej pewności, co wcześniej.
Raynard pochylił się jeszcze bliżej, jego wargi niemal dotykały jej ucha.
– A jeśli nie zostawię? – zapytał cicho, niemal szeptem. – Jeśli powiem, że pragnę cię bardziej niż czegokolwiek, co kiedykolwiek ukradłem? Co wtedy, Marto?
Marta poczuła, jak serce wali jej w piersi. Była przerażona, ale jednocześnie coś w jego głosie, w jego intensywnym spojrzeniu, sprawiało, że nie potrafiła odpowiedzieć. Nie była już pewna, czy chce walczyć, czy też... poddać się.
Raynard uniósł jej podbródek, zmuszając ją, by spojrzała mu w oczy.
– Masz wybór, Marto – powiedział cicho. – Albo pozwolisz, żebym cię posiadł, albo nauczę cię, że sprzeciwianie się mnie nigdy nie kończy się dobrze. Ale wiedz jedno – w tej chwili pragnę cię bardziej, niż kiedykolwiek pragnąłem złota.
Marta zamknęła oczy, czując, jak jej oddech przyspiesza. Wiedziała, że jest w jego rękach. Nie była pewna, czy to strach, czy fascynacja sprawiały, że nie mogła już zebrać myśli. Jedno jednak wiedziała na pewno – Raynard nie był zwykłym piratem.
– Jeśli chcesz mnie złamać, kapitanie – odezwała się w końcu Marta, starając się, by jej głos brzmiał pewnie, lecz nie powiodło jej się to ani trochę – to musisz postarać się bardziej. Nie jestem kobietą, która ugnie się przed pierwszym napastnikiem.
Raynard przez chwilę wpatrywał się w nią, a jego oczy zdawały się rozbłyskiwać jeszcze mocniej. W końcu odchylił się lekko, opierając łokcie na kolanach. Jego śmiech – cichy, gardłowy – wypełnił ciasną kajutę, jakby wyśmiewał jej odwagę.
– Marto, Marto – zaczął, przeciągając jej imię, jakby smakował każdą sylabę. – Myślisz, że to walka o twoje ciało? Nie zrozumiałaś jeszcze, o co chodzi w tej grze.
– A o co? – wycedziła przez zaciśnięte zęby, choć jej serce waliło jak szalone.
Raynard wstał i podszedł do małego stolika, na którym stała butelka ciemnego rumu. Wziął ją do ręki, odkręcił korek i pociągnął głębszy łyk, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Chodzi o ciebie, Marto – powiedział w końcu, odstawiając butelkę z hukiem. – O tę iskrę, którą widzę w twoich oczach. Nie złamię cię siłą. To byłoby za proste. Chcę, żebyś sama oddała mi to, co skrywasz. Żebyś sama… skapitulowała.
Marta zmrużyła oczy, wpatrując się w niego. Jego słowa były jak trucizna – słodka, ale niebezpieczna.
– Nigdy – rzuciła ostro, choć jej głos był jeszcze mniej pewny. – Nigdy nie dostaniesz tego, czego chcesz.
Raynard podszedł do niej powoli, niczym drapieżnik podchodzący do swojej ofiary. Jego ruchy były spokojne, ale pełne pewności siebie. Kiedy stanął tuż przed nią, pochylił się, opierając dłonie na drewnianych poręczach krzesła, na którym siedziała.
– Nigdy to bardzo długo, Marto – powiedział cicho, a jego głos był jak jedwab. – A my mamy czas. Dużo czasu.
Jego słowa były groźbą i obietnicą zarazem. Marta poczuła, jak liny na jej nadgarstkach zdają się nagle jeszcze bardziej uwierać, a jednocześnie jakby jej serce zaczynało bić w rytmie jego słów.
– Myślisz, że mnie przerazisz? – rzuciła, starając się zachować pozory woli walki.
Raynard uśmiechnął się kącikiem ust, a jego spojrzenie wydawało się przenikać ją na wskroś.
– Nie muszę. Wystarczy, że sprawię, iż zapragniesz mnie tak, jak ja pragnę ciebie.
Te słowa były jak cios. Marta zacisnęła usta, nie chcąc dać mu satysfakcji. Ale w głębi duszy coś w niej się poruszyło – coś, co nigdy wcześniej nie zostało obudzone.
Raynard wyprostował się i odwrócił, podchodząc do okna. Przez chwilę patrzył na rozciągające się w dole morze, które migotało w świetle księżyca. Kiedy znowu się odezwał, jego głos był spokojny, niemal miękki.
– Jutro przypłyniemy na Tortugę – powiedział, jakby nic się nie wydarzyło. – Jeśli będziesz uległa, może pozwolę ci pójść na pokład i poczuć wiatr we włosach. A jeśli nie… – odwrócił się, a jego oczy znowu lśniły – zostaniesz tutaj. Ze mną.
Marta nie odpowiedziała. Jej umysł był w rozsypce, serce waliło jak oszalałe. Jedno było pewne – Raynard nie zamierzał odpuścić, a ona musiała znaleźć sposób, by przetrwać tę próbę.
Zacisnęła oczy, próbując opanować chaos, który rozszalał się w jej myślach. Dlaczego jej ciało reagowało tak intensywnie na to, co powinno ją przerażać? Była przecież związana, bezbronna, w samym środku pirackiego statku, a mimo to... czuła narastające podniecenie. Każdy gest Raynarda, każde jego słowo zdawało się wbijać w nią głębiej niż jakiekolwiek ostrze.
To nie była zwykła fascynacja. Marta zdała sobie sprawę, że intryguje ją nie tylko jego wygląd – te płomienne włosy i dzikie, przenikliwe oczy – ale też to, co kryło się za jego maską pirata. Nie wyglądał na typowego korsarza, który połowę życia spędził w portowych tawernach, upijając się i szukając bójek. Był inny. W jego ruchach, w sposobie, w jaki formułował zdania, był pewien sznyt, jakby jego obycie wywodziło się z salonów, a nie morskich przystani.
Marta uchyliła powieki, obserwując, jak Raynard stoi tyłem do niej, wpatrując się w okno kajuty. Ramiona miał szerokie, a sposób, w jaki trzymał się wyprostowany, zdradzał, że jest przyzwyczajony do władzy i szacunku. Nie było w nim niczego ordynarnego – wręcz przeciwnie, był jak drapieżnik, który poluje z precyzją, a nie z brutalnością.
Właśnie to intrygowało Martę najbardziej. Kim naprawdę był ten człowiek? Jak ktoś taki znalazł się na czele pirackiej załogi? I dlaczego mówił do niej z taką intensywnością, jakby była kimś więcej niż tylko przypadkowym łupem?
Czuła, jak dreszcze przebiegają po jej skórze na myśl, że mógłby ją posiąść – nie jako brutalny korsarz, ale jako mężczyzna, który zna jej najgłębsze pragnienia, zanim ona sama je zrozumie. Ten pomysł powinien ją przerażać, ale zamiast tego... ekscytował ją.
Raynard odwrócił się nagle, jakby wyczuł jej spojrzenie. Uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach nadal lśnił ten ogień, który sprawiał, że czuła się jak rozżarzony węgielek.
– Marto – zaczął powoli, podchodząc do niej. – Patrzysz na mnie tak, jakbyś próbowała mnie rozszyfrować. Ale wiesz, co jest najzabawniejsze? To ja rozszyfrowuję ciebie.
Nachylił się i ujął jej twarz w dłonie. Jego dotyk był zaskakująco delikatny, ale w jego spojrzeniu było coś pierwotnego, coś, co sprawiało, że Marta czuła się naga, mimo że wciąż miała na sobie prostą suknię.
– Myślisz, że jesteś tutaj przypadkiem? – zapytał cicho. – Myślisz, że to los tak zadecydował? Nie, Marto. To ja. Od chwili, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy, wiedziałem, że muszę cię mieć. Nie tylko twoje ciało, ale i to, co kryje się w twoim wnętrzu.
Jej oddech przyspieszył, a serce biło jak oszalałe. Co on mógł wiedzieć o niej? Jakim cudem potrafił mówić w taki sposób, który jednocześnie przerażał ją i przyciągał? Jego usta znalazły się tuż obok jej ucha, a jego szept był niemal hipnotyzujący.
– Wiesz, co mnie najbardziej podnieca? – zapytał. – Twoja bezradność. I to, jak bardzo cię to rajcuje. Czuć to w każdym twoim oddechu.
Marta poczuła, jak robi jej się gorąco. Jego słowa były jak zakazane zaklęcie, które sprawiało, że traciła resztki kontroli. Nie mogła już dłużej zaprzeczać – Raynard działał na nią w sposób, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła.
– Kim ty jesteś, Raynardzie? – zapytała, ledwo panując nad drżeniem głosu.
Piracki kapitan uśmiechnął się, prostując się powoli. Wyciągnął z kieszeni niewielki wisiorek. Był to medalion, ozdobiony klejnotem, który mienił się barwami przypominającymi płomień. Bawił się nim.
– Odkryjesz to, gdy nadejdzie odpowiedni moment – odpowiedział. – Ale wiedz jedno. Nic nie jest takie, jakie się wydaje…
Marta wpatrywała się w pirata, czując, jak napięcie w kajucie rośnie. Jej pragnienie, by zrozumieć tego mężczyznę – i jednocześnie poddać się jego władzy – stawało się coraz bardziej nie do zniesienia. Była gotowa dowiedzieć się, do czego naprawdę zdolny jest „Płomień Morza”.
Kobieta czuła, jak jej ciało zdradzało jej własne zasady i przekonania. Oto siedziała związana na statku pirackim, przed mężczyzną, którego ledwie znała, a jednak każda komórka jej ciała krzyczała, że pragnie go, że chce czuć jego dłonie na swoim ciele, jego ramiona obejmujące ją mocno i pewnie.
To było irracjonalne, absurdalne, a mimo to – nie do powstrzymania. Jego spojrzenie przypominało ogień, który pochłaniał ją całą. Nie mogła się opanować, jej myśli krążyły wokół jednej rzeczy: tego, jak bardzo pragnęła, by teraz ją objął, przyciągnął do siebie, może nawet brutalnie, pokazując, że jest w pełni w jego władzy.
Raynard wydawał się czytać w jej myślach. Jego uśmiech poszerzył się, a spojrzenie stało się jeszcze bardziej intensywne, jakby widział coś, czego ona sama nie chciała przyznać nawet przed sobą.
– Marto – powiedział cicho, zbliżając się jeszcze bardziej. Jego głos był jak ciepły jedwab, otulający jej myśli. – Jesteś tak bardzo w sprzeczności z samą sobą, że to aż piękne. Pragniesz mnie, ale jednocześnie się boisz. Chcesz uciekać, ale w głębi duszy... chcesz, bym cię zatrzymał.
Jego słowa przeszywały ją jak strzały. Miała ochotę zaprzeczyć, wykrzyczeć, że to nieprawda, ale... byłoby to kłamstwo. Czuła się tak bardzo bezbronna, tak odkryta – i to ją ekscytowało. Jej oddech przyspieszył, kiedy Raynard nachylił się, aż jego twarz znalazła się zaledwie kilka cali od jej twarzy.
– Powiedz to – szepnął, a jego głos był niemal rozkazujący. – Powiedz, że się zgadzasz.
Jej usta otworzyły się, ale przez chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie dźwięku. Wszystkie myśli ulatywały z jej głowy, kiedy czuła jego bliskość. Jego zapach – mieszanina morza, rumu i czegoś czysto męskiego – wypełniał jej zmysły. Był tak blisko, że mogła poczuć ciepło jego skóry.
– Chcę... – zaczęła, ledwo panując nad głosem. Wzięła głęboki oddech, próbując zebrać odwagę. – Chcę, żebyś mnie zostawił.
“Chcę poczuć twoje ramiona. Chcę, żebyś mnie posiadł, Raynardzie.” - pomyślała w duchu, lecz nic nie mówiła.
Kapitan przez chwilę milczał, patrząc na nią z intensywnością, która niemal ją przytłaczała. W końcu wyciągnął rękę i delikatnie dotknął jej policzka, a potem powoli przesunął palcami po jej szyi, aż do obojczyka. Jego dotyk był jednocześnie delikatny i pełen władzy, jakby pokazywał, że kontroluje nie tylko jej ciało, ale i duszę.
– Marto – powiedział cicho, a jego głos był jak gorący szept w zimną noc. – Pamiętaj – kiedy raz wpadniesz w moje ramiona, nie będziesz chciała z nich uciec.
Jego dłonie powoli zsunęły się na jej ramiona, a potem na talię, a Marta poczuła, jak jej ciało drży pod jego dotykiem. Była gotowa. Gotowa na wszystko.
Raynard nie spieszył się. Jego ruchy były pewne, a jednocześnie pełne precyzyjnej delikatności, jakby chciał podkreślić, że ma pełną kontrolę nad sytuacją. Jego dłonie powoli przesuwały się po ramionach Marty, dotykając jej skóry z takim wyczuciem, że niemal drżała pod jego palcami. Była świadoma każdego jego gestu, każdego muśnięcia, a jej ciało zdawało się reagować na każde najmniejsze dotknięcie.
Kiedy jego ręce objęły jej talię, Marta poczuła, jak ciepło rozlewa się po całym jej ciele. Jego dotyk był pewny, ale nie nachalny – jakby badał teren, sprawdzając, gdzie kończy się jej opór, a zaczyna pragnienie. Raynard przyciągnął ją bliżej, jego oddech był wyczuwalny na jej szyi, a ona czuła, jak jej własny przyspiesza z każdą chwilą.
Jego dłonie zaczęły się przemieszczać, badając linię jej ciała. Jedna z nich spoczęła na biodrze, ściskając lekko, ale wystarczająco mocno, by poczuła jego siłę. Druga delikatnie uniosła jej podbródek, zmuszając ją, by spojrzała mu w oczy. W jego spojrzeniu było coś, co sprawiało, że Marta czuła się naga – nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Był tam ogień, pożądanie, ale i coś więcej, coś, co wydawało się niemal... czułe.
– Nie sądziłem, że będziesz tak reagować – powiedział cicho, jego głos był jak jedwab.
Jego dłonie wróciły na jej ciało, tym razem bardziej odważne. Sunął nimi po jej plecach, przyciągając ją jeszcze bliżej. Potem jego dłonie zjechały na jej uda, ściskając je mocniej, jakby chciał zaznaczyć swoją władzę nad każdym fragmentem jej ciała. Marta drgnęła, ale nie było w tym sprzeciwu – wręcz przeciwnie, czuła, jak jej własne pragnienie narasta, jak każdy jego ruch wciąga ją głębiej w tę niebezpieczną grę.
– Raynardzie... – wymknęło się jej z ust, zanim zdążyła się powstrzymać. Jej głos drżał, ale było w nim coś błagalnego, coś, co zdradzało jej prawdziwe uczucia.
Kapitan uśmiechnął się, słysząc swoje imię wypowiedziane w taki sposób. Pochylił się i złożył delikatny pocałunek na jej szyi, a potem na obojczyku, sunąc wargami coraz niżej. Jego dłonie jednocześnie pieściły ją i ściskały, eksplorując każdy centymetr jej ciała. Marta czuła, jak traci wszelką kontrolę, jak poddaje się temu, czego tak bardzo się bała, a jednocześnie – czego tak bardzo pragnęła.
– Jesteś moja, Marto – szepnął, jego głos był niski, niemal wibrujący. – I nikt nie odbierze mi tego, co do mnie należy.
Jego słowa były jak pieczęć, jak deklaracja, której nie mogła zignorować. I choć jej myśli jeszcze próbowały walczyć, ciało już dawno podjęło decyzję. Chciała, by Raynard ją miał – całą, bez reszty. W tej chwili nic innego nie miało znaczenia.
Czuła, jak jej myśli krążą w szaleńczym tempie, a każda z nich zdawała się pchać ją w jednym kierunku. Chciała go. Chciała, by ją posiadł, by zdominował i roztopił wszelkie bariery, które starała się jeszcze trzymać. Ale mimo tych pragnień, nie zamierzała się poddać tak łatwo. Wolała grać swoją rolę, ukrywać swoje potrzeby i sprawić, by sam musiał o nią walczyć. Jej opór – pozorny, udawany – podniecał ją niemal tak bardzo, jak dotyk Raynarda.
– Przestań – wymamrotała, gdy jego dłonie mocniej zacisnęły się na jej biodrach, ale jej głos nie miał w sobie ani grama przekonania.
Raynard spojrzał na nią z uśmiechem, który zdradzał, że doskonale widzi jej grę.
– Przestać? – powtórzył, unosząc brew. Jego dłonie przesunęły się na jej talię, a potem powoli w górę, aż znalazły się na jej piersiach. Ścisnął je delikatnie, a potem mocniej, badając jej reakcję. – Marto, twoje słowa mówią jedno, ale twoje ciało... – nachylił się, a jego głos stał się jeszcze bardziej intymny – twoje ciało prosi mnie, żebym nie przestawał.
Marta zacisnęła usta, próbując powstrzymać cichy jęk, który niemal wyrwał się z jej gardła, kiedy jego dłonie zacisnęły się na jej piersiach. Czuła, jak przez jej ciało przebiega fala podniecenia, ale zamiast się poddać, odchyliła głowę i spojrzała na niego z wyzywającym błyskiem w oczach.
– Jesteś zbyt pewny siebie, kapitanie – rzuciła, choć jej głos nie był już tak stanowczy. – Może się zdziwisz, kiedy zobaczysz, że nie jestem taka łatwa, jak ci się wydaje.
Raynard zaśmiał się, jego głęboki, gardłowy śmiech sprawił, że jej skóra pokryła się gęsią skórką. Nachylił się jeszcze bliżej, aż ich twarze dzieliły zaledwie centymetry.
– Twarda sztuka, co? – zapytał, a jego ton był równie prowokujący, co jego dotyk. – Ale wiesz co, Marto? Lubię wyzwania. A w twoich oczach widzę, że ta gra dopiero się zaczyna.
Jego dłonie ponownie zsunęły się na jej biodra, ściskając je z większą siłą, jakby chciał pokazać, że ma nad nią pełną kontrolę. Jednocześnie jego usta musnęły jej szyję, a potem obojczyk, zostawiając ciepły ślad, który sprawiał, że jej ciało płonęło jeszcze bardziej.
Marta wciągnęła głośno powietrze, próbując zapanować nad sobą. Musiała się kontrolować, musiała zgrywać niedostępną, nawet jeśli jej ciało krzyczało, że chce więcej.
– Nie myśl, że dostaniesz to, czego chcesz tak łatwo – powiedziała, choć jej głos był ledwie słyszalny.
Raynard uniósł głowę i spojrzał na nią z drapieżnym uśmiechem.
– Łatwo? – zapytał, jakby jej słowa go rozbawiły. – Marto, ja nie chcę łatwej zdobyczy. Chcę zdobyć ciebie, całą twoją duszę, całą twoją wolę.
Jego dłoń znów znalazła się na jej piersi, a Marta poczuła, jak jej serce przyspiesza jeszcze bardziej. Było w tym coś surowego, a jednocześnie niesamowicie podniecającego – to, jak pewnie i bez wahania ją dotykał, jakby już należała do niego. I choć w jej głowie wciąż toczyła się walka, ciało mówiło jedno: „Chcę cię, Raynardzie. Teraz.”
Marta czuła, jak Raynard chwytał jej piersi z taką siłą, że nie pozostawiało to żadnych wątpliwości – on tu rządził. Jego dłonie były pewne, mocne, a ich dotyk był na granicy bólu i przyjemności, sprawiając, że jej ciało płonęło. To, jak ją gniótł, jak przesuwał palce po delikatnej skórze, wyrażało coś więcej niż tylko pożądanie. Wyrażało dominację, pewność, że to on decyduje o wszystkim, i że Marta, choć związana, w rzeczywistości już się poddała.
I to było właśnie to, czego tak bardzo pragnęła, choć nie mogła tego przyznać nawet przed sobą. Jej serce biło jak oszalałe, ciało drżało, a umysł krzyczał sprzeczne sygnały. Gdy Raynard pochylał się nad nią, jego oddech gorący i nierówny, czuła, że całkowicie ją pochłania. To uczucie dominacji – to, jak kompletnie była w jego władzy – wyzwalało w niej pragnienia, których nigdy wcześniej nie doświadczyła.
– Nie chcę – wyszeptała, choć słowa te brzmiały jak kłamstwo. Pragnienie wypełniało każdą jej komórkę, a jednocześnie upierała się, żeby grać swoją rolę – niedostępnej, walczącej o kontrolę, której już dawno nie miała.
Raynard uniósł jedną brew, a jego uśmiech poszerzył się, ukazując drapieżną pewność siebie.
– Marto, twoje „nie” jest najpiękniejszym „tak”, jakie kiedykolwiek słyszałem – powiedział cicho, jego głos wibrował od pewności siebie. Jego dłonie znów zjechały na jej piersi, gniotąc je tak, że Marta musiała przygryźć wargę, żeby powstrzymać jęk.
– Przestań... – próbowała jeszcze raz, ale jej głos niemal zatonął w cichym westchnieniu, które mimowolnie wyrwało się z jej gardła.
Raynard nachylił się jeszcze bliżej, jego usta niemal muskały jej szyję, kiedy wyszeptał:
– Nie przestanę, Marto. Wiesz dlaczego? Bo oboje wiemy, że tego chcesz. Więcej niż czegokolwiek. I właśnie to sprawia, że ta chwila jest taka wyjątkowa.
Marta zadrżała. Był nie do zniesienia w swojej pewności siebie, w swoim sposobie, w jaki czytał ją jak otwartą księgę. Ale zamiast ją to złościć, jeszcze bardziej ją podniecało. Jego dominacja, jego władza nad nią, jego zdolność do odkrywania najskrytszych pragnień, które próbowała ukryć – wszystko to sprawiało, że czuła się bezradna i jednocześnie... spełniona.
Jej „nie” zamieniło się w cichy szept, niemal jak modlitwa, która zawisła w powietrzu między nimi. A Raynard? On tylko zacisnął dłonie mocniej, jego uśmiech zdradzał, że wiedział, iż gra ta dobiega końca – i to on był zwycięzcą.
Raynard powoli, niemal rytualnie, zsunął suknię Marty z jej ramion, odsłaniając jej biust. Suknia opadła, ukazując piersi, które unosiły się w rytmie jej przyspieszonego oddechu. Marta poczuła, jak jej ciało przeszył dreszcz – mieszanina wstydu, ekscytacji i podniecenia. Była obnażona, i to nie tylko fizycznie. Czuła się tak, jakby Raynard widział każdą jej myśl, każde pragnienie, które usiłowała ukryć.
Nie mogła powstrzymać spojrzenia, które wędrowało na jego twarz. Patrzył na nią z intensywnością, która sprawiała, że jej serce waliło jak szalone. Jego oczy przesuwały się po jej nagiej skórze, zatrzymując się na jej piersiach – dużych, pełnych, idealnie kształtnych. Marta wiedziała, że podziwia je, i choć powinna czuć się zawstydzona, to uczucie bycia pożądaną sprawiało, że jeszcze bardziej pragnęła jego uwagi.
Raynard uniósł rękę i delikatnie dotknął jej piersi, jakby badał cenny skarb. Przesunął palcami po gładkiej skórze, zatrzymując się na wrażliwych miejscach, aż Marta nie mogła powstrzymać się od cichego westchnienia. Jego dotyk był jednocześnie delikatny i pełen władzy, a to, jak pewnie eksplorował jej ciało, sprawiało, że czuła się jak pod jego całkowitą kontrolą – i właśnie tego chciała.
– Jesteś doskonała – wyszeptał, jego głos był niski, niemal chrapliwy. – Twoje ciało... jest piękniejsze, niż mógłbym sobie wyobrazić.
Słowa te przeszyły ją niczym prąd. Były czymś więcej niż komplementem – były deklaracją, że w tej chwili była dla niego wszystkim. Marta poczuła, jak jej ciało reaguje na jego słowa, jej skóra stawała się jeszcze bardziej wrażliwa na każdy dotyk.
Raynard pochylił się, jego wargi musnęły jedną z jej piersi. Zaczął ją całować, powoli, delikatnie, a potem mocniej, jego język przesuwał się po jej skórze, sprawiając, że Marta niemal wstrzymała oddech. Jedną dłonią nadal pieścił jej drugą pierś, ściskając ją, drażniąc w sposób, który sprawiał, że czuła się jak w transie.
– Powiedz, Marto – szepnął między pocałunkami – czy teraz jeszcze chcesz, żebym przestał?
Marta próbowała zachować kontrolę nad sobą, ale jej ciało ją zdradzało. Była już całkowicie jego – i wiedziała, że on doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Zamiast odpowiedzieć, odchyliła głowę, zamykając oczy, a z jej ust wydobyło się ciche, niekontrolowane westchnienie.
Raynard uniósł głowę, patrząc na nią z triumfem, ale w jego spojrzeniu było też coś innego – podziw, niemal czułość, której się po nim nie spodziewała.
– Wiedziałem, że pragniesz tego tak samo jak ja – powiedział cicho, jego dłonie nie przestawały pieścić jej ciała. – I teraz jesteś moja. Cała.
Poczuła, jak jej ciało dosłownie płonie od jego dotyku i słów. Była obnażona – dosłownie i duchowo – i choć powinna czuć się słaba, w tej chwili czuła się silniejsza niż kiedykolwiek. Chciała, by Raynard miał ją całą, chciała oddać mu wszystko – i wiedziała, że ten moment jest nieunikniony.
Raynard ścisnął piersi Marty mocniej, jego dłonie były stanowcze, ale pełne precyzji, jakby chciał podkreślić swoją dominację nad nią. Wzdychała głęboko, czując, jak fale rozkoszy przeszywają jej ciało. Było to dokładnie to, czego pragnęła, choć w jej ustach wciąż brzmiało ciche, niemal przekorne:
– Nie... przestań...
Jej słowa były ledwo słyszalne, niemal jak szept, który bardziej zachęcał niż odpychał. Raynard spojrzał na nią z triumfalnym uśmiechem, wiedząc doskonale, że jej opór był tylko grą, wyzwaniem, które czyniło tę chwilę jeszcze bardziej elektryzującą.
– Nie? – powtórzył, jego głos ociekał ironią i prowokacją. – Twoje ciało mówi mi coś zupełnie innego, Marto. Ono mnie wzywa, pragnie moich dłoni, moich ust...
Nachylił się bliżej, jego wargi niemal dotykały jej ucha, a głos przeszedł w niski, niemal pieściwy szept:
– Twoje piersi, Marto... są jak dzieło sztuki. Pełne, kształtne, idealne w swojej harmonii. Jak rzeźba stworzona ręką mistrza, który poświęcił każdą chwilę na dopracowanie każdego szczegółu.
Przesunął dłonią po jej nagiej skórze, jakby badał materiał najcenniejszej tkaniny, a potem uniósł wzrok, patrząc na nią z uwielbieniem, ale i dzikością, której nie mógł ukryć.
Marta wstrzymała oddech, słuchając jego słów. Nigdy wcześniej nie słyszała, by ktoś mówił o jej ciele w ten sposób – tak obrazowo, tak zmysłowo, jakby jej piersi były jedynym skarbem, którego kiedykolwiek pragnął.
– A twoje sutki... – dodał, jego dłonie przesunęły się na najbardziej wrażliwe miejsca, ściskając je delikatnie, a potem mocniej. – Są jak koraliki bursztynu, piękne i twarde, reagujące na każdy mój dotyk.
Marta nie mogła powstrzymać cichego jęku, który wyrwał się z jej ust. Czuła, jak słowa Raynarda otulają ją niczym jedwab, jak jego dotyk doprowadza ją na skraj szaleństwa. Mimo to, wciąż próbowała grać swoją grę, szeptać:
– Nie... nie powinnam...
Raynard zaśmiał się cicho, jego śmiech był jak ciepły wicher, który muskał jej zmysły.
Zaczął całować jej piersi, powoli i z rozmysłem, badając każde miejsce, każdy milimetr skóry. Jego usta były ciepłe, a język delikatny, ale zarazem stanowczy, kiedy drażnił jej sutki. Jego dłonie wciąż gniotły jej piersi, mocniej, wyraźniej, zaznaczając swoją władzę nad nią.
Raynard, z powolną i niemal ceremonialną precyzją, przesunął dłonie na dolną krawędź sukni Marty. Jego palce pewnie chwyciły delikatny materiał, a następnie zaczął unosić go w górę, odsłaniając jej nogi. Wstrzymała oddech, czując, jak jej serce przyspiesza, a ciało przeszywa kolejna fala rozkoszy – intensywna i niemal nie do zniesienia.
Była obnażana kawałek po kawałku, a to uczucie podsycało jej pragnienie. Nie była w stanie zapanować nad dreszczem, który przeszedł przez jej ciało, gdy suknia odsłoniła jej uda w pończochach. Materiał koronki, który opinał jej skórę, sprawiał, że czuła się jeszcze bardziej naga, jeszcze bardziej bezbronna. I to właśnie było najbardziej ekscytujące. Poczucie, że traci kontrolę, że oddaje się w pełni w jego ręce.
Zatrzymał się na chwilę, jakby chciał chłonąć widok jej obnażonych nóg. Jego spojrzenie wędrowało od smukłych kostek, przez napięte łydki, aż do linii koronek pończoch, które ledwie zakrywały jej uda. W jego oczach płonął ogień – pożądanie i zachwyt w jednym.
– Marto... – wyszeptał, a jego głos był głęboki, niemal wibrujący od emocji. – Jesteś ucieleśnieniem wszystkiego, czego pragnąłem. Te nogi... – jego dłoń przesunęła się po jej udzie, muskając skórę tuż nad koronką pończochy. – Są jak dzieło sztuki. Smukłe, silne, a zarazem delikatne.
Kobieta wciągnęła powietrze, czując, jak jego dłoń błądzi po jej udzie, ściskając je delikatnie, a potem mocniej. Była obnażona, niemal całkowicie odsłonięta przed jego spojrzeniem i dotykiem, a to uczucie bezbronności wzmacniało jej podniecenie. Wiedziała, że jest całkowicie w jego władzy, i choć jej umysł jeszcze walczył, ciało już dawno się poddało.
– Nie... nie powinieneś... – wyszeptała, choć jej głos brzmiał bardziej jak zaproszenie niż protest.
Raynard zbliżył usta do jej uda, muskając je pocałunkami tuż nad linią koronki. Jego dotyk był zmysłowy, niemal rozkosznie torturujący, sprawiając, że Marta czuła się jak w transie. Była cała jego, całkowicie poddana, i choć wciąż szeptała „nie”, każde jej westchnienie, każdy ruch zdradzał, że tak naprawdę pragnie, by poszedł jeszcze dalej.
Raynard zauważył, jak Marta zaciska uda, jakby próbując się chronić, choć jej wysiłki były niepewne, bardziej symboliczne niż realne. To było dla niego wyzwanie, ale i zaproszenie, jakby jej ciało mówiło: „Spróbuj mnie zdobyć, jeśli potrafisz”. Uśmiechnął się triumfalnie, czując, że właśnie w tej chwili w pełni rozgrywa swoją władzę nad nią.
– Marto – powiedział nisko, jego głos brzmiał jak wibrujący jedwab. – Twoje ciało mówi mi wszystko. Jesteś moja.
Jego dłonie z siłą, ale jednocześnie z niesamowitą delikatnością, rozwarły jej uda, nie pozostawiając miejsca na sprzeciw. Marta poczuła, jak ciepło rozlewa się po jej ciele, jak podniecenie pulsuje w niej niczym pieśń, której nie była w stanie zagłuszyć. Jej opór był słaby, niemal teatralny – bardziej po to, by przedłużyć grę, niż faktycznie go powstrzymać.
– Nie... – wyszeptała jeszcze raz, choć sama wiedziała, że jej słowa są puste.
Raynard pochylił się bliżej, a jego usta znalazły się tuż nad jej udem. Jego oddech był gorący, rozpalający każdy fragment skóry, którego dotykał. Zaczął powoli, najpierw muskając ustami jej udo tuż przy koronce pończochy, jakby badał granice jej wytrzymałości. Jego pocałunki były coraz bardziej zuchwałe, coraz bliżej miejsca, które najbardziej pragnęło jego uwagi.
– Marto... – wyszeptał między kolejnymi pocałunkami, jego głos był niemal hipnotyzujący. – Twoje uda... są jak jedwab. Tak delikatne, tak kuszące. Jak mógłbym się im oprzeć?
Marta czuła, jak jej ciało drży pod jego dotykiem. Zacisnęła dłonie na materiałach sukni, próbując w jakiś sposób odzyskać kontrolę, ale to było niemożliwe. Jej oddech przyspieszył, a każde muśnięcie jego ust wysyłało fale rozkoszy przez całe jej ciało. Była całkowicie obnażona – fizycznie i emocjonalnie – a świadomość tego sprawiała, że jej podniecenie rosło z każdą chwilą.
Raynard, widząc, jak reaguje, zaczął wędrować ustami coraz wyżej, w kierunku jej najbardziej skrywanych tajemnic. Jego dłonie pieściły jej uda, gładząc ich wewnętrzną stronę, a potem mocniej zaciskały się na jej skórze, zaznaczając jego dominację.
Spojrzał na nią triumfalnie, wiedząc, że jej pozory oporu są tylko częścią gry, która czyniła tę chwilę jeszcze bardziej intensywną. Jego usta zsunęły się niżej, a Marta czuła, jak jej świat zawęża się do jednego – do jego dotyku, do jego władzy, do niego.
– Marto – zniżył głos, który teraz brzmiał jak jedwabna groźba. – Wiem, że się opierasz, wiem, że w twojej naturze jest walka. I to mnie fascynuje, uwielbiam tę twoją siłę. Ale... – zrobił pauzę, nachylając się bliżej, tak że jego oddech muskał jej policzek. – Musisz wiedzieć jedno. Moja cierpliwość ma granice. Jestem człowiekiem honoru. Jeśli mnie odrzucisz, to co mi pozostanie?
Marta wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
– Jeśli ja cię nie posiądę – kontynuował Raynard – będę musiał, choć z bólem, oddać cię moim kamratom. A oni... – uniósł brew, patrząc na nią znacząco – oni nie są tacy jak ja.
Słowa te były niczym uderzenie młotem. Marta czuła, jak jej wnętrze walczy ze sobą, jak jej cnota i pragnienie toczą bitwę, której wynik wydawał się nieunikniony. Myśl o tym, że mogłaby być zdana na łaskę jego załogi, przerażała ją...
– Ty... nie zrobiłbyś tego – wyszeptała, ale w jej głosie zabrakło przekonania.
Raynard uśmiechnął się lekko, a jego oczy błyszczały ogniem, który jednocześnie przerażał i fascynował.
– Bosmanie! – zawołał nagle, jego głos odbił się echem w ciasnej kajucie.
Po chwili drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem i do środka wszedł bosman. Kuternoga z drewnianą nogą, który miał twarz pooraną bliznami i jeden złoty ząb, który błyszczał w słabym świetle latarni. Był gruby, nieogolony, a jego wygląd mówił wszystko – to był człowiek, który nie miał w sobie ani odrobiny delikatności, ani cienia skrupułów.
– Czego chcecie, kapitanie? – zapytał ochrypłym głosem, który brzmiał jak szorowanie papierem ściernym po desce. Jego spojrzenie spoczęło na Marcie, a na jego twarzy pojawił się paskudny, złowrogi uśmiech. – To co, mamy nową zdobycz?
Marta poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Zacisnęła dłonie na materiale sukni, próbując zachować pozory opanowania, ale jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Wpatrywała się w Raynarda z niedowierzaniem, próbując odczytać, co zamierza.
Raynard, wciąż trzymając Martę za udo, odwrócił się do bosmana z udawanym zamyśleniem.
– Powiedz mi, bosmanie – zaczął, jego głos był spokojny, niemal leniwy – czy miałbyś ochotę na tę damulkę? Guwernantka, wiesz, taka dama z klasą. Niezwykle... – zawiesił głos, spoglądając na Martę z iskierką drapieżności – wyjątkowa.
Bosman wybuchnął śmiechem, odsłaniając swój złoty ząb.
– Och, kapitanie, takie damulki to dla mnie nie lada gratka! – powiedział, ocierając brudną ręką brodę. – Tyle, że długo bym się z nią nie bawił. Jedno czy dwa westchnięcia i byłaby moja, heh!
Marta poczuła, jak całe ciało sztywnieje. Słowa bosmana były brutalne, wręcz odpychające, ale Raynard nie zareagował. Patrzył na nią uważnie, jakby chciał zobaczyć każdą emocję, która przemykała przez jej twarz – strach, oburzenie, i... coś jeszcze. Coś, czego Marta nie chciała przed sobą przyznać.
– Tak myślałem – odparł Raynard, a jego głos był teraz zimny jak stal. – Ale to nie takie proste, bosmanie. Ta dama jest wyjątkowa, prawda, Marto? – spojrzał na nią, a jego oczy były pełne wyzwania. – Dlatego, jeśli powiesz jeszcze raz „nie”, Marto, to będę musiał cię oddać w ręce mojego dzielnego bosmana.
Bosman oblizał wargi, patrząc na Martę jak drapieżnik na ofiarę.
– O tak, kapitanie – powiedział, zacierając ręce. – Moje chłopy na pokładzie już od dawna nie miały takiego rarytasu. Damulka w tych koronkach? Heh, to by była gratka.
Marta poczuła, jak serce wali jej jak młotem. Każdy nerw w jej ciele był napięty do granic możliwości. Wiedziała, że Raynard bawi się jej strachem, jej rozterkami, jej oporem. Zacisnęła zęby, jej umysł wirował od emocji. Czuła, że została przyparta do muru, a Raynard widział to doskonale. Była w jego władzy – całkowicie.
Bosman oblizał wargi, a na jego twarzy pojawił się paskudny, triumfalny uśmiech. Zrobił krok w jej stronę, wyciągając swoje grube, zniszczone dłonie.
– Jak sobie kapitan życzy – rzucił ochrypłym głosem, spoglądając na Martę z błyskiem w oku.
Marta odruchowo próbowała odsunąć się w tył, ale liny, którymi była związana, skutecznie uniemożliwiały jej ruch. Czuła, jak całe ciało napina się w proteście, ale jednocześnie gdzieś w głębi siebie odczuwała coś, czego nie chciała przyznać nawet przed sobą – ekscytację pomieszaną z przerażeniem. Czy Raynard naprawdę pozwoliłby na coś takiego? Czy to tylko gra, która ma na celu zmusić ją do kapitulacji?
– Nie dotykaj mnie! – rzuciła ostro, jej głos pełen był gniewu, ale drżał, zdradzając jej wewnętrzny chaos.
5 komentarzy
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
Historyczka
Kto tam jeszcze czai się na pokładzie poza bosmanem?
Czy jest przygarnięty majtek, co tak hasa po masztach?
Historyczka
Wróblu, czemu ty nie chcesz ze mną czegoś napisać... a moje opowiadanie - Marta i piraci wychodzi mi zbyt delikatnie, brakuje mi męskiego pierwiastka w tym wszystkim... Powiedzcie sami, czy jego wkład nie byłby tu pożądany? Może akcja nabrałaby rumieńców?
takisobie
Milutkie, kontynuacja wskazana
Historyczka
@takisobie
Co powinno się wydarzyć w tej kontynuacji?
japanlover
Biedna guwernantka.
Nie sądzę by na kapitanie się skończyło.
Gdzie jeszcze zostanie rzucona niewinna nauczycielka? (Ku uciesze jej fanów rzecz jasne)
Historyczka
@japanlover
Kto tam jeszcze czai się na pokładzie poza bosmanem?
Czy jest przygarnięty majtek, co tak hasa po masztach?
japanlover
@Historyczka
Żeby tylko jeden...
I każdy spragniony wdzięków guwernantki...
Oj, będzie się działo...
Historyczka
@japanlover
No tak, chyba też jest i cook... z wielkim rondlem...
japanlover
@Historyczka
kuk będzie miał też inne zdatne do użycia "gadżety". Jakiś wałek w odpowiednim kalibrze, lejki i inne takie Poza tym, pewnie ma wprawę w ugniataniu różnych rzeczy nabytą przy zagniataniu i wyrabianiu chleba...
Jammer106
Dobrze się zaczyna, tylko dlaczego takie krótkie. Mam nadzieję na dalszą część. Jestem na tak wyjścia z poczekalni.