Krew orka, cz. 5

Cały dzień spędzała Adela na modlitwie oraz pracy, przerywanej dwoma posiłkami. Siostry zakonne, okazuje się, nie są tak świątobliwe gdy tylko zachodzi słońce. Gdy tylko zapada noc siostry naginają śluby czystości. Przełożona zakonu uważała, że ograniczały się one jedynie do mężczyzn.
- Złożyłyśmy śluby "Nie oddam się więcej z własnej woli żadnemu mężczyźnie ". Reguła nic nie wspomina o nas... Miłość homoseksualna jest piękna i czysta. Niemożliwe, by poczęto przez nią nowe życie, służy jedynie rozkoszy. I to jest w niej piękne - pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet - Rozbierz się.
Powiedziała to tak beztrosko, tak obojętnie, że Adela nawet nie pomyślała by się sprzeciwić.
Choć spieszyła się jak mogła, to haftki i guziczki stały się jakoś nieporęczne i ciasne. Rozbieranie trwało denerwująco, ale elfka nie sprawiała wrażenia kogoś, komu się spieszy.
Już bez żadnego kawałka materiału na ciele Adela położyła się na polecenie Matki na łożu.
Ta znalazła się obok niej, całkowicie ubrana, nawet w butach. Jej dotyk uspokajał, a palce uczyły i rozkazywały. Dłonią pouczyła ją co ma zrobić, posłuchała ją, nawet chętnie.
Sprawiła, że pieszczoty zmusiły Adelę do jęku, do przygryzienia warg. Do gwałtownego, wstrząsającego całym ciałem spazmu.
A potem odeszła.
Wstała i wyszła z pokoju, zostawiając ją rozpaloną, dyszącą i rozdygotaną.
I tak miało być przez następne kilka miesięcy, aż Adela nie zakończy nowicjatu.
Teraz zwinęła się w kłębek i załkała.
Ze wstydu i z upokorzenia.

-----------------------------------------------------------------------------------------  

- Ufam ci - powiedział - I nigdy nie zapomnę tego, co było między nami. Ufam ci, Zirean. Nie zostanę z tobą, ale chyba też cię kochałem... Na swój sposób...
- Arthos? Czy to pożegnanie?
- Już wyzdrowiałem. Muszę ruszyć w drogę.
- Musisz mi opowiedzieć co się stało później. Bo nie pozwolę ci odjechać bez dokończenia opowieści.
- No tak... Sir Ereys wziął mnie w niewole i...
- Zaczekaj - przerwała. - Powiesz mi to później. Teraz, przeproś mnie za to, że chciałeś odjechać.
Zdjęła futro, rzuciła je na krzesło. Złapała go za kołnierz i ciągnąć go za sobą, na siebie. Arthos chwycił ją za kark, podciągając suknie i zorientował się, że ta nie założyła pończoch. Ani majtek

-----------------------------------------------------------------------------------------  

Zza flankujących gościniec wierzb wyłoniły się dwie dziwaczne postacie.
Obaj mężczyźni nosili kaftany, wielkie, aksamitne berety, jedwabne pończochy, skórzane trzewiki z klamrą pośrodku stopy.
Obaj też nosili na plecach ogromne, dwuręczne miecze.
Wyglądaliby śmiesznie. Gdyby nie to, że wyglądali strasznie.
Żaden z nich nie uczynił chociażby ruchu w stronę rękojeści, ale Arthos zauważył, że cała jego eskorta oprócz Sir Ereysa momentalnie jakby się skurczyła, spotulniała.
- Co was prowadzi, panowie? - zapytał jeden z jadących lancknechtów
Pozornie był miły, ale Arthos wiedział, że gdyby nie Sir Ereys na przodzie połowa jego kompani byłaby zarżnięta, a druga połowa dobijana.
- Eskortujemy więźnia, jedziemy do Cytadelii, może i was tamtędy po drodze, panowie wojacy? - odezwał się Jasny Płomień.
- A i owszem... - lancknecht parsknął - I nam do Cytadelii, Jaśnie Oświecony najemników zbiera. Tedy bezpieczniej iść razem.  
"Co odpowie?" pomyślał Arthos patrząc na rycerza bijącego się z myślami "Odmawiając może ich urazić, a kto wie jak to się skończy. Ale niebezpiecznie jest też zabrać ich ze sobą. On to wie."
Przerzucił wzrok na jednego z konnych kuszników.
"Co jeśli dojdzie do walki? Czy strzele? Czy trafie? A jeśli chybię? Czy zdążę przeładować?" Niemal słyszał jego myśli. Wiedział, że nie zdążyłby. Lancknechci też to wiedzieli.
- Zgoda... - powiedział Sir Ereys - Pojedziecie z nami. Ale wola moja taka, byście się do więźnia nie zbliżali. To ważna persona.
- My tu goście, a to wasza wola. Uszanować to musimy. - odpowiedział najemnik ściskając rękę rycerzowi

-----------------------------------------------------------------------------------------  

Najemnicy nie dotrzymali słowa. Już po dwóch dniach wiedzieli o Arthosie niemal wszystko, nie tylko od niego, ale też od eskortujących go żołnierzy. Za to on wiedział, że ten wygadany miał na imię Regis, a ten małomówny Sairo.
W nocy Sir Ereys w końcu zasnął, widocznie nawet on nie mógł wytrzymać kilku nocy bez snu i całe dnie jazdy. Wtedy Regis wykorzystał okazję i zbliżył się do Arthosa.
- Psst... Ty, za co cię złapali?
- Za... Za zabójstwo.
- I wieźliby cię do Cytadeli? Już dawno twój łeb karmiłby robaczki w twojej zapomnianej przez bogów wiosce. - zadrwił lancknecht
- Nie wiem za co. Nic innego nie zrobiłem.
- Posłuchaj chłopcze... Jaśnie Oświecony to dziwny, ale mądry człowiek. Ma co do ciebie plan. Pracowałem dla niego już wiele razy i nigdy w jego życiu nie zdarzyło się coś bezsensownego. Jesteś kimś ważnym. Nie wiem, czy miał z tobą wizję, czy chce cię złożyć w ofierze... - roześmiał się, to ostanie miało być najwidoczniej żartem. Nieudanym zresztą.
- Ale czemu ja? To się kupy nie trzyma...
- Denerwujesz mnie... Idź spać, jutro będziemy w Cytadeli. Wtedy wszystkiego się dowiesz, dzieciaku.

ReyRey

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 998 słów i 5567 znaków.

2 komentarze

 
  • Almach99

    Jedno z ciekawszych opowiadan a ciagu dalszego brak....

    23 gru 2017

  • nienasycona

    Podoba mi się:)

    13 kwi 2015