Adela nie czuła już zimna ani wilgoci. Przyzwyczaiła się. Wrzucono ją do ciemnego pomieszczenia gdzie leżał jedynie przemoknięty materac i zbutwiały stolik. Czuła jedynie rozpacz. Przeklinała wszystko, bogów, ojca, samą siebie. Rzucanie klątwami przerywały jej sny, lecz ona sama nie potrafiła powiedzieć, czy były długie, czy krótkie. Straciła rachube czasu, nie wiedziała, czy minął dzień, tydzień, miesiąc, rok, dekada czy wiek. Co jakiś czas pod drzwiami pojawiał się chleb, kasza i woda. Przynajmniej przypominało chleb, kaszę i wodę.
Z kolejnego snu wybudziło ją ciężkie skrzypienie drzwi. Blask dobywający z nich oślepił ją, ale za chwile poczuła mocny chwyt na ramieniu. Wysoki elf poderwał ją do góry, po czym pociągnął za sobą. Wydawało jej się, że to Arthos, choć nie widziała jego twarzy. Elf rzucił ją na ziemię i usłyszała odgłos zbliżających się koni.
- Wstawaj kurewko. Nie chciało się zacisnąć nóżek, co?
- Erander, posadź ją na wierzchowca. I dobrze zapnij, bo spadnie - powiedział mężczyzna stojący na czele małego orszaku do wysokiego elfa. Teraz Adela widziała, że nie był to Arthos. I nie wiedziała jak mogła go z nim pomylić. Co prawda, był niewiele od niego niższy, ale na tym koniec ich podobieństw. Stał sam, olbrzymi, chociaż chudy jak szkielet, z lekko garbatym nosem i czarnymi, błyszczącymi oczami.
Złapał ją pod pachami, poderwał i podniósł na konia, jakby nic nie ważyła. Ułożył ją na kulbace po czym zapiął pasami i włożył do rąk wodze.
- Pilnuj jej, żeby nie spadła - powiedział dowódca oddziału - Ruszamy!
Wydał komende i natychmiast jego podkomendni ustawili się w szyku, po czym Adela szarpnęła wodze i wlokła się za nimi. Nagle, podtrzymujący Erander szepnął jej na ucho:
- Jedziesz na konwent sióstr klasztornych, gdzie znajdą ci bardzo milutką cele... Już nigdy nie zobaczysz mężczyzny, nigdy nie zjesz niczego smacznego... - rzekł, po czym złośliwie się uśmiechnął - Ale my jesteśmy dobrzy... W nocy poczujesz po raz ostatni jednego, dwóch, może nas wszystkich w sobie. Ciesz się, to będzie twój ostatni raz w całym życiu...
Adela przeraziła się. Wiedziała, że specjalnie na eskortę dla kobiet obcujących z nieżonatymi mężczyznami wybierano najgorsze szuje, psy wojny. Weterani Wielkiej Wojny nie mieli nic, nikt ich też nie kontrolował, robili co chcieli. A to byli najgorsi z nich. Bo oni stracili wszystko.
Dowódca zarządził postój na polanie niedaleko drogi, Adele przywiązano drzewa, nakarmiono, a potem żołnierze sami poszli się spić. A ona zapadła w głęboki sen, aż nagle poczuła na sobie kilka par rąk. Wokół panował półmrok, widziała tylko kontury i cienie. Krzyczeli, przeklinali, opowiadali zbereźne żarty. Czuła niepokój i strach. Pierwszy rozwiązał ją i rzucił na ziemię, drugi złapał za ręce, a trzeci zdarł z niej sztę. Jeden podszedł do niej i pocałował ją, po czym brutalnie złapał ją za piersi i zaczął je ściskać. Dwóch oprawców ustawiło się z lewej strony, trzech z prawej. Jeden natomiast był tuż za nią. Uniósł jej biodra w górę, ściągnął rękawice i włożył swój palec do jej odbytu. Jęknęła, zabolało ją strasznie, ten wkładał kolejny palec i kolejny, aż w końcu zdjął spodnie i wszedł. Ból był okropny, a on bardzo szybko posuwał bezbronną dziewczynę. Nagle zamiana, kolejny stanął za nią, złapał ją za uda i próbował się wbić. Gdy wepchnął się, dochodził za każdym razem po same jaja, szybko i brutalnie. I znów zmiana, z tyłu poczuła kolejnego. Mężczyzna położył go na jej pośladku, a ten zajmował jego całą wielkość wzdłuż. Po śmiechu poznała, że to Erander. Masował jej tyłek, drażnił ją, aż złapał się za penisa i próbował się wbić, ale nie udało mu się, ześlizgnął się i wszedł do jej pochwy, skąd po chwili wyszedł. Nawet dla niej wydawał się za duży.
- Na przyjemność trzeba sobie zasłużyć, kurwo! A ty mi nic nie zrobiłaś jeszcze - zarechotał
Tym razem wsuwał się powoli, czuła jak rozrywa jej dupe. Łzy same leciały jej z oczu, a ten wsunął już cały żołądź, po czym wyciągnął i wszedł z ogromną szybkością. Cała zalała się łzami, a on dalej się pchał. W końcu się wepchną i zaczął ją rżnąć. Czuła okropny ból, a ten złapał ją za biodra i posuwał, szybko i miarowo, słyszała tylko obijające się jaja o swoje pośladki. Potem poczuła jak jego nasienie wypełnia jej odbyt i zemdlała.
Zemdlała, ale pozostałym to nie przeszkadzało.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Arthos złapał swojego konia stojącego niedaleko bramy. Wskoczył na niego i zmusił go do szybkiej ucieczki, zauważył, że za nim już ktoś również dobiega do wierzchowca, więc uniósł się do półsiadu i zmusił konia do cwału.
Wiedział, że już nie może wrócić.
"Muszę uciekać. Tej zbrodni nikt mi nie wybaczy. Muszę uciec. Muszę. Ale wrócę po ciebie, Adelo. Przysięgam, wrócę"
Lecz teraz gnał tylko przed siebie.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Zirean podbiegła, zarzuciła mu ręce na szyję i stanęła na palcach, aby ją pocałował. Arthos mógł już się bez problemu schylać, rana goiła się bardzo dobrze, Zirean znała się na swoim fachu. Mężczyzna, nie odrywając ust od pustelniczki wsunął dłoń za jej dekolt. Potem poszło już szybko. Oboje znaleźli się na ziemi, sukienka Zirean podwinęła się powyżej talii, jej uda mocno objęły biodra Arthosa, a dłonie wbiły się w jego plecy. Jak zwykle brał zbyt niecierpliwie, ale szybko dogoniła go w podnieceniu, zrównała się, dotrzymała kroku. Miała wprawę.
- I co było dalej? Opowiedz mi... - wyszeptała
-----------------------------------------------------------------------------------------
Arthos gnał aż nie zauważył u konia piany lecącej z pyska. Natychmiast zwolnił i obejrzał się po okolicy. Wiedział, że nie zdoła uciec pogoni na trakcie, skierował więc rumaka w las i skoczył.
Koń każdy krok stawiał ostrożnie, bał się o nogi, aż Arthos znalazł jaskinie. Próbował tam wjechać, lecz wierzchowiec wzdrygał się przed wejściem. Zszedł więc z niego, przywiązał do drzewa obok i wkroczył do jaskinii.
- Ty sukinsynu, jeszcze raz spytasz, czy moja matka miała brodę, to utne ci te zielone jaja!
Arthos powoli wysunął głowę znad głazu i ujrzał krasnoluda i gnoma siedzących przy ognisku. Gnom był wyraźnie rozbawiony, a krasnolud wręcz przeciwnie. Arthos ujrzał też powody dla których te stwory są w różnych chumorach. Niedaleko ogniska stały trzy butelki wódki. Puste.
Zauważył też, że ta część jaskini jest bardzo dobrze urządzona, jest w niej kilka łóżek, coś co przypominało kuchnię i skarby. Domyślił się, że są to rabusie albo przemytnicy, chociaż znając przedsiębiorczość obu ras, skłaniał się ku temu drugiemu. Nagle, jakby nie wiadomo skąd, gnom spojrzał w jego strone i złapał za już gotową do strzału kusze.
- Wyłaź, nie masz dokąd uciec!
Arthos wiedział, że to prawda, wiedział, że nie może myśleć o walce. Nie miał broni, a jeśli nawet gnom by nie trafił, został krasnolud, który właśnie podniósł swoje oba topory, poza tym, nie znał dobrze jaskiń, więc ucieczka nie wchodziła w rachubę. Gdyby zaczęli go gonić, z pewnością dopadliby go i zamordowali.
Nie mając wyboru, wyszedł zza skały z rękoma u górze.
- Ktoś ty? - zapytał gnom cały czas celując w niego kuszę
- Jestem uciekinierem.
- A przed kim uciekasz? - tym razem wypowiedział się krasnolud
- Przed pogonią.
- Bardzo śmieszne. Jeszcze jeden taki żarcik i dostaniesz między oczy z tej oto pięknej kuszy - warknął gnom.
- Gonią mnie elfy. Zbrojny oddział.
- Za?
- Za obronę konieczną.
- Kogo zamordowałeś?
- Broniłem się... przed atakiem.
Wtedy usłyszeli łomot końskich kopyt i krzyki.
"Cholera, koń. Jaki ze mnie idiota" - pomyślał Arthos
- To twoi przyjaciele? - syknął gnom
- Wrogowie, dajcie mi broń! - odpowiedział szybko półork - Co wam po mnie, jeśli zginę?
Gnom spojrzał na krasnoluda i kiwnął głową, ten wskazał Arthosowi leżącą pod ścianą sterte broni.
Ten szybko podbiegł tam, zabrał miecz, piękny, półtoraręczny miecz, złapał go i poczuł jak rękojeść lepi się do dłoni. Nie wiedział, ale rękojeść została zrobiona ze skóry pewnej jaszczurki, dzięki czemu rękojeść nie ślizga się w ręku, nawet gdy się spoci. Bastard był idealnie wyważony, miał 45 cali długości, 12, 5 cala rękojeśc, pasował do ręki Arthosa jak ulał. Wybrał też małą tarczę, po czym stanął obok krasnoluda i gnoma w samą pore by przywitać przeciwników. Do sali wbiegło siedmiu elfów... nie, sześciu. Jeden już padł z bełtem w głowie.
Pozostali rzucili się na jakże dziwną kompanie - półork, gnom i krasnolud. Gdy szóstka elfów zaatakowała, Arthos odskoczył na lewo, unikając tym samym ciosu wielkiego miecza, dwuręcznego. Nie wiedział, że wśród pogoni może znaleźć się członek elitarnej jednostki - Mistrz Miecza z Hearth. Dawniej byli to osobiści obrońcy elfich królów, szkolili się tysiące lat by osiągnąć mistrzostwo w walce wszystkimi rodzajami broni, by następnie przysięgać, że nigdy oddadzą pola i będą chronić króla ponad wszystko. Potwierdzili te słowa w pierwszej bitwie pod Anzauilar. Gdy zginał elfi król otoczyli go i chronili jego ciała nie bacząc na to, że bitwa jest przegrana. Wtedy na każdego zabitego Mistrza Miecza przypadało ośmiu zabitych orków. Wypełnili swoje zadanie, nie oddali pola chociaż reszta armii była w odwrocie. Po tym wydarzeniu z trzech setek Mistrzów Miecza przeżyło dwudziestu, którzy strzegli stolicy. Rozwiązano ich gwardię. Postanowiono, że jest ich zbyt niewielu, by chronili władce, a odtąd strzec króla mieli wybrani rycerze. I pozostało jedynie trzech Mistrzów Miecza: Sir Inear Waleczny, Sir Wileas Czarny i stojący naprzeciw Arthosowi Sir Ereys Jasny Płomień. Teraz Arthos uwierzył, że jego miecz na prawdę lśni jak płomień. Jego ruchy były płynne, a ciosy zadawane z ogromną gracją. Równie nieprzewidywalne, co piękne.
-----------------------------------------------------------------------------------------
- Sir Arthos był artystą. Ale malował tylko czerwoną farbą. Nie wiedziałem, że można tak walczyć... - powiedział Arthos gładząc ciało Zirean
- I co się stało potem?
- Gdy odskoczyłem, rozpłatał krasnoluda i przeciął na pół gnoma. Nie widziałem sensu dalszej walki, rzuciłem broń...
-----------------------------------------------------------------------------------------
- Zwiążcie go i wsadźcie na konia. Zabieramy go do Cytadeli - rozkazał Sir Ereys - wszystko, co znajdziecie w tej jaskini należy do was, ale nie przeciążać koni.
Polecenie wykonano natychmiastowo nikt nawet nie myślał by się sprzeciwić Mistrzowi Miecza, chociaż otrzymali rozkaz odesłania go do wioski.
Podczas jazdy Arthos nawet nie myślał o ucieczce. Wiedział, że nie ma ona sensu, jest skrępowany, a jeśli go złapią, to tylko pogorszy swoją sytuacje. Wtem podjechał do niego Sir Ereys.
- Synu, wpakowałeś się w niezłą kabałe - powiedział - Masz szczęście, że Jaśnie Oświecony wydał mi rozkaz zabrania cię z twojej wioski, chociaż nie spodziewałem się, że tak to się skończy.
Arthos był zaskoczony. "Czego może chcieć Najwyższy Kapłan Adanisa od zwyczajnego elfa?"
Dodaj komentarz