Taniec uczuć

Jestem w szpitalu, jak co dzień. Moja ukochana Zuzanna jest sparaliżowana od pasa w dół. W dodatku choruje na nieznaną chorobę. Lekarze nie mogą na to nic poradzić, dlatego coraz bardziej słabnie, aż w końcu zgaśnie. Świadomość tego była przerażająca. Rozpacz nie dawała mi spokoju. Dlaczego? Dlaczego ona musi odejść tak wcześnie? Próbowałem znaleźć odpowiedź na to pytanie, lecz bezskutecznie. Mimo wszystko starałem się maskować swoje cierpienie, strach. Chciałem być silny, dla niej. Zuzanna wiedziała, że to tylko pozory, lecz starała się podtrzymać mnie na duchu. Pomóc mi. Zawsze była taka pogodna, uśmiechnięta. To dodawało mi siły, sprawiało, że jeszcze się nie rozsypałem.
Najgorsze w tym wszystkim było to, iż na jutro mieliśmy przygotowaną ceremonię ślubną. Zdawaliśmy sobie sprawę, że prawdopodobnie będzie to niemożliwe do zrealizowania, ze względu na stan mojej kochanej Zuzi. Poprosiła mnie jednak, aby ceremonia się odbyła. Co miałem zrobić? Zgodziłem się. Wszystko odbędzie się zgodnie z planem.
Siedziałem przy łóżku i trzymałem jej dłoń. Spała, prawdopodobnie zmęczyła się rozmową o ślubie. Patrzyłem na niegdyś piękną twarz, teraz wyniszczoną chorobą. Dla mnie jednak nadal była najpiękniejsza. Nie mogłem znieść faktu, że byłem bezsilny wobec jej losu. Nie mogłem nic zrobić. Czułem się strasznie. Ból, cierpienie i rozpacz. Wszystkie te emocje powodowały, iż ogromna gula podchodziła mi do gardła. Bałem się, że zwymiotuję, albo zemdleję. Nic takiego się nie stało, gdyż z rozmyślań wyrwała mnie Zuzanna. Obudziła się.
- Kochanie - powiedziała słabym głosem.
- Tak, skarbie? - spytałem czule.
- Przepraszam cię za wszystko. Za to, że jestem sparaliżowana i chora, za to, iż nie będę na naszym jutrzejszym ślubie. Niestety, ale brakuje mi sił. Tak bardzo chciałabym przypieczętować nasz związek i zatańczyć z tobą nasz weselny taniec, jednak po prostu nie mogę - powiedziała i zakasłała z wysiłku, a w jej szmaragdowozielonych oczach pojawiły się łzy.
- Proszę cię, nawet tak nie mów - zaprotestowałem. - Nie masz za co przepraszać. To nie twoja wina. To ja, ja powinienem cię przepraszać i błagać na kolanach o przebaczenie za to, że jestem taki słaby, beznadziejny i nie potrafię ci pomóc. Powinienem być dla ciebie oparciem, podporą w tych trudnych chwilach. Zamiast tego, to ty musisz wspierać mnie. Przepraszam cię, tak bardzo przepraszam - powiedziałem, ale głos mi się załamał. - Pamiętaj - powiedziałem po chwili. - Dla mnie jesteś moją żoną, teraz i na zawsze - rzekłem, wstałem i pogłaskałem ją po twarzy, jednocześnie całując w czoło.
- Dziękuję, ty za to pozostaniesz na zawsze moim ukochanym mężem - wyszeptała.
W tym momencie miarowe pikanie na aparaturze zastąpił jednostajny dźwięk.

*

Widziałam mojego męża rozpaczającego i wylewającego łzy nad martwym już ciałem, gdy moja dusza je opuszczała. Chciałam coś zrobić, ukrócić jego cierpienie, lecz nie byłam w stanie.
Chwilę potem poczułam się tak, jakby moja świadomość została wyłączona. Nie wiem, ile to trwało, ale miałam wrażenie jakby całe wieki.
Nagle na powrót została uruchomiona. Wyglądało to tak, jakby ktoś robił reset komputera. Naprawdę dziwne uczucie.
Otworzyłam oczy. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Stałam pośród chmur. Miałam na sobie białą szatę. Zdziwiło mnie, że byłam boso. Przede sobą widziałam schody ciągnące się, aż do dziwnego świetlistego miejsca na ich szczycie. Obok zauważyłam znak z napisem "Podążać schodami". Pomyślałam sobie, iż to dziwne, że ktoś umieścił tu znak. Przecież i tak nie było innego wyjścia, jak iść tymi schodami. Ruszyłam w drogę.
Nie wiem, ile trwała wspinaczka, gdyż o dziwo nie potrafiłam rozeznać się w czasie. Co to za dziwne miejsce - pomyślałam. Same schody wyglądały, jakby były stworzone z białego marmuru. Nie czułam jednak żadnego zimna pod stopami. Muszę przyznać, że była to solidna robota.
W końcu dotarłam na sam szczyt. Stała tam olbrzymia brama, najprawdopodobniej ze złota. Za nią rozciągało się to światło, które widziałam już u podnóża schodów. Obok bramy stał jakiś mężczyzna. Może on mi wytłumaczy co to za miejsce - zastanawiałam się.
Postanowiłam do niego podejść. Gdy się zbliżałam, rzekł:
- Witaj, Zuzanno.
- Czekaj, skąd znasz moje imię? - spytałam zdziwiona.
- Znam je, ponieważ jestem aniołem. Strażnikiem bramy do Nieba.
- Strażnikiem bramy do Nieba? - powtórzyłam głupio. - O czym ty mówisz?
- Mówię prawdę. Umarłaś i trafiłaś do Nieba - powiedział anioł.
- Naprawdę? - nadal nie dowierzałam.
- Tak. Byłaś dobrym człowiekiem, dlatego zasłużyłaś, aby tu trafić.
- Dziękuję - powiedziałam niepewnie, w końcu nie sądziłam, że trafię do Nieba. Za co? Przecież byłam po prostu sobą, nikim wyjątkowym.
Anioł, widząc moją zamyśloną twarz, rzekł:
- Każdy, kto trafi do Nieba, ma prawo do jednego życzenia. Może życzyć sobie wszystkiego poza stałym ponownym powrotem do życia, oczywiście.
Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział. Miałam taką możliwość? Takie wspaniałe prawo?
- Naprawdę? Naprawdę mogę sobie czegoś zażyczyć? - spytałam niemal krzycząc ze szczęścia.
- Tak - odparł po prostu anioł.
Nie zastanawiałam się długo. Wiedziałam, czego chcę.
- W takim razie proszę o...

*

Po śmierci mojej ukochanej Zuzi byłem załamany. Myślałem, że oszaleję z rozpaczy. Chciałem wylewać łzy nad jej stratą, jednak nie miałem na to czasu. Musiałem spełnić jej ostatnią wolę, czyli mimo wszystko sprawić, aby ceremonia ślubna się odbyła.
Tak też się stało.
Było już praktycznie po wszystkim. Po uroczystości w kościele. Teraz wszyscy byli na sali i mimo okoliczności bawili się i świętowali. Tego chciała moja żona. Dziękuję im wszystkim za to, że uszanowali jej prośbę. Ja jednak nie mogłem już wytrzymać. Kotłowały się we mnie wszystkie emocje. Radość z powodu tego, iż dotrzymałem obietnicy, smutek, rozpacz i cierpienie, gdyż w końcu straciłem kobietę mojego życia, a nie miałem jeszcze nawet chwili na żałobę, na danie upustu tym wszystkim uczuciom. Myślałem, że eksploduję od środka, dlatego też wyszedłem z sali, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Była piękna, letnia noc. Ciepła, ale nie parna, więc powietrze naprawdę było wspaniałe.
Wtedy ją ujrzałem. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Była przepiękna, ubrana w białą aksamitną suknię ślubną. Miała długie lśniące złociste włosy. Jej twarz nie była zniszczona, lecz wyglądała tak, jak przed chorobą. Odjęło mi mowę. Patrzyłem na nią wielkimi oczami, nie dowierzając.
- Zuzanno, przecież, przec... ty umarłaś - wydukałem łamiącym się głosem.
Podeszła do mnie, jej suknia sunęła elegancko po ziemi.
Chwyciła moje dłonie.
- Tak. Trafiłam do Nieba, gdzie anioł powiedział mi, że mam prawo do jednego życzenia. Dlatego tutaj jestem - powiedziała i przytuliła mnie.
- Naprawdę? Czego sobie życzyłaś, kochana? - spytałem już pewniej. Wiedziałem, że to naprawdę ona. W końcu potrafiłem rozpoznać własną żonę.
- Chciałam spędzić z tobą jeszcze jeden dzień. Dzień naszego ślubu. Chciałam usłyszeć od ciebie jeszcze raz, że mnie kochasz i zatańczyć na własnym weselu - powiedziała i uśmiechnęła się.
Nie wiedziałem co zrobić. Z jednej strony byłem naprawdę szczęśliwy z powodu tego, iż mogę ją zobaczyć. Cieszyło mnie to, że trafiła do Nieba. Z drugiej jednak czułem dojmujący smutek i rozpacz, że jednak umarła i zostanie ze mną jeszcze tylko jeden dzień, a potem odejdzie w niebiosa. Wszystko to dosłownie kotłowało się w mojej głowie. Mimo wszystko dostaliśmy taką szansę. Nie mogłem tego zaprzepaścić jakimiś wątpliwościami. Chciałem, aby zapamiętała ten dzień, więc rzekłem:
- Rozumiem. W takim razie również spełnię twe życzenie.
Ukłoniłem się szarmancko i wyciągnąłem przed siebie prawą dłoń.
- Mogę prosić? - spytałem i uśmiechnąłem się.
Przyjęła moją dłoń.
Jak na zawołanie z sali zaczęła grać muzyka, która była doskonale słyszalna na zewnątrz. Przy tym akompaniamencie ruszyliśmy w tan. To był naprawdę taniec przy magicznej scenerii. Po pierwszych krokach do melodii granej przez orkiestrę dołączył świerszcze ze swoją nocną pieśnią. Księżyc wespół z gwiazdami świecił tak, jakby chciał rozświetlić nam parkiet. Nie pozostało nam nic innego jak tańczyć i podziwiać przepiękną aranżację stworzoną przez samą naturę.
Suknia Zuzanny przy każdym obrocie wirowała wyglądając przy tym jak pięknie zakwitły kwiat, a światło gwiazd sprawiało, iż była jakby posypana srebrem. Tańczyliśmy ile tchu, obrót za obrotem, układ za układem. Moja ukochana co prawda nie potrafiła tańczyć, lecz dzięki mojemu prowadzeniu radziła sobie świetnie.
Wyglądało to tak, jakbym tańczył z najprawdziwszym aniołem. Mogliśmy wyglądać na najszczęśliwszych ludzi na świecie.
Były to jednak pozory. Podczas tańca nasze twarze wyrażały radość, lecz w oczach można było ujrzeć nasze cierpienie. Widziałem to ja, jak i Zuzanna. Wiedzieliśmy co tak naprawdę nam w duszach gra. Co prawda byliśmy szczęśliwi, mogąc spędzić ze sobą ten dzień, jednak zdawaliśmy sobie sprawę z upływającego czasu i czekającej nas długiej rozłąki. Wszystko było jeszcze zbyt świeże, aby tak łatwo się z tym pogodzić.
Dlatego, nie tylko my tańcowaliśmy. W naszych sercach tańczyły również szczęście i rozpacz. Ramię w ramię wirowały ze sobą, powodując ból.

Mimo wszystko był to słodki ból.

Bowiem te roztańczone emocje i uczucia nie były niczym innym, jak po prostu miłością.

                                                                                                                                                                                                             Shogun

Shogun

opublikował opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użył 1826 słów i 10002 znaków. Tagi: #młość #ukochana #strata #nadzieja

1 komentarz

 
  • papcio

    Po prostu piekne😇

    7 maj 2020

  • Shogun

    @papcio po prostu bardzo dziękuję ;)

    7 maj 2020