Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Szkarłat w kolorze czerni cz 4

Usłyszeli, że ktoś otwiera drzwi. Smith strzeli trzy razy. Panowały całkowite ciemności. Gunrock nie stracił zimnej krwi. Wyjął komórkę i próbował poświecić. Dostrzegł postać. Przez chwilę i bardzo krótko. Usłyszał strzał. Poczuł piekący ból w okolicy klatki piersiowej.
– Ty idioto, postrzeliłeś mnie.
Smith nie odpowiedział. Nie mógł. Chociaż próbował. Zobaczył tylko jakiś ruch. A potem prawie nieodczuwalne uczucie z tyłu karku. Przez pierwszą sekundę nic się nie stało, a potem spadł na niego wodospad bólu. Nie mógł wydobyć głosu. Ostatnią częścią świadomości zrozumiał, że ktoś zna lepiej układ nerwowy niż on. Czuł wszystko, ale niezbyt długo.
Po chwili zrobiło się jasno. Gunrock zobaczył Smitha w bardzo nienaturalnej pozycji. Z obrazem nieskończonego bólu na twarzy. Dopiero potem dostrzegł wielką czerwoną plamę na nieskazitelnie czystej koszuli. Upadł. Jego rozbity telefon leżał niedaleko, ale w tej sytuacji to stanowiło tysiące mil. Jeszcze raz spojrzał na czerwień. Zaczęła ginąć w mroku o barwie smoły...
Paul patrzył na dwa trupy. Miał wolną prawicę, ale obie nogi i lewą ręką była przykuta, a kluczyki znajdowały się daleko. Prawdopodobnie w kieszeni spodni Smitha. Szarpał się chwilę, ale poczuł piekący ból w jamie brzusznej. W miejscu, którym się zajmował Smith. Zaświtała mu nadzieja w głowie. Może jutro ktoś odkryje. Przecież będzie wiedział, że to nie on. Usłyszał jakiś hałas na górze. Po chwili zobaczył głównego ochroniarza swojego byłego szefa. Facet o twarzy małpy i budowie goryla zszedł na dół.
– Smith ma kluczyki w kieszeni, uwolnij mnie.
Facet podszedł bliżej.
– Uwolnić cię po tym, co zrobiłeś z Gregiem? Był moim kumplem.
Howard Klinger miał tylko skończoną podstawówkę, ale miał trochę oleju w głowie. Podszedł do trupa Smitha. Podniósł pistolet przez chustkę. Wsunął go z trudnością do dłoni właściciela. Chciał wygiąć jego rękę, ale nie mógł.
– Zesztywniał tak szybko. Cholera, co za wyraz twarzy!
Zrezygnował. Strzelił prosto w czoło Paula i wsunął pistolet do zesztywniałej dłoni Smitha.
– Zwiewamy – usłyszał głos z góry. Co to było?
– Nie mam pojęcia. Wiem, że to było szybkie. Tylko co teraz będzie? Jak się wytłumaczymy?
– Jedziemy do mnie, zobaczymy rano – powiedział drugi z goryli.
Kiedy weszli na górę, trzeci z ochrony dochodził do siebie.
– Widzieliście coś?
– Nic. To było cholerne widmo. Dobre jest to, że zabiło tego drania. Źle, że zabiło Gunrocka. Mogą być kłopoty.
– Przecież to nie my.
– Tak, tylko czy zdarzymy to powiedzieć. Jedziesz z nami?
– A pani Gunrock i dzieci?
– Jeżeli ich czterech nie pomoże, to my też nie zdołamy – rzekł Klinger.
– W takim razie jadę z wami.

Przez najbliższe trzy dni policja nowojorska miała pełne ręce roboty. Ponieważ nikt nic nie wiedział, wszyscy podejrzewali wszystkich. W czasie 72 godzin zginęło czterdzieści pięć osób, a osiemdziesiąt jeden zostało rannych, spośród nich zmarło siedemnaście. Przechwycono ponad siedemdziesiąt kilogramów czystej heroiny. Po trzech dniach jeden pułkownik policji strzelił sobie w głowę, a dwóch ludzi związanych z kongresem wzięło proszki nasenne. Oficjalnie jeden dostał ataku serca, a drugi miał wypadek w wannie. Tydzień później od czasu, gdy już nie żył. Rząd przejął szesnaście milionów, ponieważ udało się odtworzyć kod z rozbitej komórki Gunrocka. Pamela Gunrock wyjechała z Oliwią i Peterem na Florydę. Zanim to zrobiła, modliła się długo w kościele. Pod posagiem Mari zostawiła dwadzieścia tysięcy dolarów. Tak, te same, które brakowało z konta jej byłego męża. Nikt się nigdy nie dowiedział, kim był naprawdę Simon a tym bardziej John Smith. Oczywiście z opinii publicznej.
Kiedy tydzień później Pamela spacerowała ze swoimi dziećmi plażą, na jej twarzy pojawił się pierwszy raz od dziesięciu lat szczery uśmiech.

Alan wjechał do podziemnego garażu w apartamencie państwa Rahman. Kiedy wychodził ze swego Audi, potrącił butem drobny kamyk. Odruchowo zerknął w tym kierunku. Coś małego błysnęło i zanim zdołał zobaczyć, wpadło do kanału.
– Dziwne. Błysnęło jak szkło, ale takim ciepłym blaskiem – powiedział do siebie.
Pomyślał o Zarze. Uśmiechnął się do swoich myśli.
– To mała cholera, gdzie się nauczyła tak jeździć.
Jechał winda na górę. Dotknął marynarkę w okolicy piersi. W wewnętrznej kieszeni spoczywało zdjęcie Sary. Zadzwonił do drzwi.
– Proszę wejść, Alan. Jadł coś pan?
– Tak, jadłem śniadanie.
– To chociaż deser. Nie odmówi pan. Potem pojedziemy do marketu i do parku. Ładny mamy dzień.
– Tak, zapowiada się dobrze. Jak Zara?
– Dobrze, wyglądała na niewyspaną. Nowojorskie powietrze jej nie służy, ale może przywyknie.
– Może w domu na przedmieściu poczuje się lepiej.
– Co myślisz, Alanie? Wiem, że masz tydzień do namysłu, ale moja kobieca intuicja coś mi szepcze.
Ross się uśmiechnął.
– Tak mam jeszcze tydzień.
Aisha spojrzała mu w oczy.
– Widziałam, jak na ciebie patrzyła. Matka wie.
Alan zrobił dziwną minę.
– Kto?
Uśmiechnęła się.
– Nie próbuj ze mną sztuczek. Ahmed też tak na mnie patrzył. Jest tylko to, że nie jesteś muzułmaninem. Chociaż dla Zary to nie ma znaczenia.
– Przecież zna i cytuje sutry!
– Ona wierzy jak ja. Bóg jest jeden. Wszystko inne ludzie wymyślili. Poczekaj chwilkę. Podam deser i jedziemy. Powiem ci coś. Wyglądasz na faceta, któremu można powierzyć tajemnicę... Prawda?
– Tak, raczej tak.
Aisha popatrzyła na niego dłużej.
– Jesteś dobrym człowiekiem, Alan. Dostrzegłam to w pierwszej chwili. Znam się na ludziach.
Brunet ucieszył się w środku. Poczuł coś miłego i ciepłego na duszy, ale pomyślał natychmiast o Zarze i Aishe. Czy aby na pewno zna się na ludziach? Kobieta spojrzała na niego ukradkiem.
– Wiem, co myślisz. Zara. Ona jest dobra. Lepsza niż ja i lepsza niż Ahmed, ale od pewnego czasu czuje wulkan w jej środku. Zmieniła się, wcześniej była spokojną taflą wody. To jest nadal dobra, kochana istota. Nikt nie oszuka kochającej matki. Wiesz co? Nie rozumiem jej do końca. Wyprosiła u Ahmeda jakieś tam sprężarki, turba i inne dodatki w tym samochodzie. Wydał dwadzieścia tysięcy. I po co? Jeździ jak nowicjuszka, co prawda bardzo ostrożnie.
Alan parsknął i mało się nie udławił kawałkiem manga.
– Wszystko dobrze? – zapytała.
– Tak, zachłysnąłem się. Tak, Zara jeździ bardzo ostrożnie – dodał z udawana powagą.
– Jestem już prawie gotowa. Chcę jej kupić prezent.
– Ja?
– Co w tym dziwnego, że pytam. Jestem pewna, że mi pomożesz. Możemy iść.
Dojechali do pierwszego wielkiego centrum handlowego. W tym mieście jest ich mnóstwo. Poza tym pomniejszych jest również wiele. W końcu jest to miasto o ludności sporego państwa. Ponad 25 milionów ludzi.
Alan nie miał pojęcia, w czym może się przydać matce Zary. Z przyzwyczajenia zawodowego bardziej patrzył na ludzi wkoło niż na rzeczy.
– Co myślisz o tym? – zapytała, pokazując apaszkę.
Delikatna z miękkiego materiału. Jedwab. Kolory? Tęczowe układające się w jakieś wzory. Z Indii.
– Bardzo ładne i delikatne. Lubi takie kolory?
Znowu patrzył na ludzi.
– Lubi pastele. Zieleń, błękit i róż.
– To będzie jej się podobać.
– A tobie się podoba?
Alan patrzył na nią uważnie.
– Mnie? A czy to ma znaczenie?
– A jak czujesz?
Poczuł, ale nie to. Czy Aisha myśli, że... Owszem, bardzo ładna. Trochę za młoda, ale nie. Przecież kocha nadal Sarę. Ale...
Odczuł jeszcze raz co wczoraj. Czy naprawdę Sara jest gdzieś? Umarła w ciele, ale może jej duch jest gdzieś. Musi być. Zrozumiał, że musi ją puścić. Musi się pogodzić, że odeszła. Może kiedyś ich dusze się spotkają, ale teraz musi żyć. I być szczęśliwy. Tego by pewno chciała Sara. I to jest niedorzeczne. Owszem, Zara jest do niej podobna, może nawet ładniejsza, ale to ciało. Liczy się co innego. Zara jest szalona, odważna. Odważna czy szalona? A może i odważna i szalona. Jest twarda, wie, czego chce. Tylko czego chce? Złapał się nagle, że wczoraj o niej myślał aż do zaśnięcia i teraz myśli bez przerwy. To nie możliwe, żeby tak szybko... A ona? Jest tylko ochroniarzem jej i jej mamy. Co Zara myśli o nim? Poczuł, że jest w pułapce. Czy Aisha ją przygotowała? Nie, jest zbyt uczciwa, ale z pewnością czuje, że jej córka nie jest mu obojętna. Jak to wie?
– Sądzę, że gdyby miała to, na sobie wyglądałaby uroczo.
Aisha jakby znowu odgarnęła jego myśli, bo zagadnęła.
– Znam moją córkę. Jesteś w jej typie. Nie chodzi mi o urodę, chociaż niczego ci nie brakuję. Ona się oczywiście nie przyzna, to dopiero drugi dzień. Wybacz, że weszłam trochę za blisko twoich i jej osobistych spraw. Chce jej kupić jeszcze torebkę i jakiś naszyjnik. Drobny.
– Chcesz jej to wszystko kupić tak bez okazji?
Aisha uderzyła się w czoło dłonią.
– Och co za gapa ze mnie. Za dwa dni są jej urodziny. Dwudzieste pierwsze.
– W takim razie i ja jej cos kupie od siebie. Sądzę, że powinienem.
Właśnie po drugiej stronie był jubiler. Ona wyczuła jego zamiar. Zapłaciła za apaszkę i poszli bezzwłocznie na drugą stronę. Alan nie zastanawiał się długo. Uderzyło go coś. Zobaczył ten łańcuszek i od razu wyobraził go sobie na szyi Zary.
– Ten jest ładny – powiedział.
Aisha zrobiła wielkie oczy.
– Chciałbyś jej to kupić?
– Tak, bardzo jej będzie w tym ładnie.
– Ale to jest złoty łańcuszek z rubinowym sercem. Już nie mówię, że kosztuje dwa tysiące.
Alan zrozumiał. Cena nie miała takiego znaczenia. Serce, czerwone.
– Jestem pewny, że jej się spodoba – wydukał.
Aisha przewróciła oczami i szepnęła niby do siebie.
– A więc się nie mylę.
Alan usłyszał, ale nic nie powiedział. Uświadomił sobie właśnie, że to uczucie ma od chwili, kiedy skręciła w tamtą uliczkę i wysiadła z samochodu. Cholera. Wpadłem, pomyślał. W życiu by nie pomyślał. I wówczas poczuł strach. A co jeśli ona nic, ale to nic do niego nie czuje i nie poczuje? Co wtedy? Widocznie nieprzeznaczone mu było się długo trapić. Zadzwoniła jego komórka. Spojrzał na numer. Zara.
– Tak. Czy coś się stało?
– Wszystko dobrze. Jesteś z mamą w sklepie?
– Taaak...
– Penie cos kupuje na moje urodziny. Wiesz, że mam za dwa dni, mniemam. Domyślam się, co mi kupiłeś. Nie trap się. Jesteś dla mnie ważny, ale to nie będzie słodka sielanka, przynajmniej nie od razu. Rozluźnij się i daj mamę, jeżeli możesz.
Musiał dziwnie wyglądać sądząc po wyrazie twarzy Aishy.
– Tak, kochanie?
Brunetka włączyła chyba specjalnie, żeby słyszał.
– Jak się macie? Myślę, że wszystko dobrze. Mam teraz przerwa i pije kawę w uniwersyteckiej kawiarni. To już nie przeszkadzam. Kocham, pa.
Aisha oddała mu telefon.
– Widzisz. Mogła zadzwonić do mnie. Pozostaje tylko porozmawiać z Ahmedem. Musicie się poznać, ale ja wiedziałem po trzydziestu minutach, że wyjdę za Ahmeda. To już tak jest.

Tymczasem Zara sprawdzała coś na swojej komórce. Właściwie nie musiała. Popatrzyła w koło. Ludzie byli zajęci swoimi małymi sprawkami. Patrzyła na zdjęcie.
– Dobry, szacowny obywatel.
Kiedy wrócili do domu, była piąta. Pomagał jej w przygotowywaniu jedzenia. Szło mu bardzo dobrze. Aisha nie dała mu odczuć, że czuje się obok niego naturalnie. Tylko przy Ahmedzie czuła się lepiej.
Zara przyszła pół godziny przed ojcem. Przywitała się z nimi miło i krótko. Poszła wziąć prysznic. Weszła do kuchni po piętnastu minutach. Ubrana była w długą suknię w kolorze jasnozielonym. Rozpuściła włosy. Suknia była skromna, ale i tak podkreślała jej nienaganną sylwetkę. Nie rozmawiali wiele.
– Alan ma zdolności kulinarne. Tłumaczyłam mu, jak ważne w naszej kulturze jest jedzenie. Ahmed zaraz powinien wrócić.
I tak się stało.
– Nic nie wiecie? Wszystkie programy to nadają. Wczoraj w nocy zabito szefa Wschodniego wybrzeża. Policja spodziewa się wzmożonej aktywności gangów narkotycznych. Ukrywają coś jak zawsze. Grubsza sprawa. Niby nie wiedzieli kto, a jak zginął to wiedzą. Dziwne.
– W tym mieście jest dużo spokojniej. Od 1990, kiedy zginęło ponad 2000 ludzi liczba poważnych przestępstw spadła ponad 80%. A od dziesięciu dni nie zanotowano żadnego morderstwa.
– Ahmed, przestań. Zrobiliśmy z panem Alanem dobrą kolację.
Ahmed stanął jak wryty.
– Rozumiem – wyraźnie ważył słowa.
Aisha była doskonałym psychologiem i dyplomatom.
– Drogi mężu, chodź, pomóż mi coś przynieść z sypialni.
Wyszli.
– Zaskoczyła go. A teraz pewnie mu wytłumaczy.
– Nie rozumiem – powiedział, wolno przełykając ślinę.
Dziewczyna uśmiechnęła się ślicznie.
– Kłamczuch. Co mi kupiłeś?
Jej bezpośredniość go zaskoczyła, ale starał się wybronić.
– Nic takiego, drobiazg. To ma być prezent.
– Wiesz, że wiem.
Popatrzył na nią.
– Skąd wiesz?
Zara nie chciała go drażnić.
– Powiedziałam Ci przez telefon i każdy rozgarnięty chłop by zrozumiał. A ty głupi nie jesteś. Wiesz, o czym rozmawiają? Ona mu tłumaczy, że mój wybrany nie musi być muzułmaninem. On nie będzie tego chciał przyjąć, ale ona mu wytłumaczy. A wiesz dlaczego? Bo on ją kocha. Więc się już nie martw. Nie odrzucę twojego uczucia. Jak już ci powiedziałam, nie jesteś mi obojętny, ale musisz być cierpliwy. I musisz mi zaufać.
To ostatnie zdanie silnie zaakcentowała. Na tyle, że on zaczął o tym myśleć. I stał przed nią bez słowa. Aisha i Ahmed wyszli z kolorowym obrusem. Widać też umiał ukryć uczucia, bo miał na twarzy prawie naturalny uśmiech. Usiedli do stołu, jakby byli rodziną. Jedzenie było wyśmienite.

Andy Murdock był właścicielem kilku fabryk. Multimilioner, chociaż nie miliarder. Znał ludzi. Miał piękną żonę, trójkę uroczych dzieci. Dwie bliźniaczki Jane i Kathy, niespełna siedmioletnie. Starszy Jonathan miał jedenaście lat. Rodzina Murdoków uważana była za wzór. Jego fotografia nieraz pokazywała się w mediach. Filantrop. Zwolennik redukcji zbrojeń, ochrony przyrody. Tylko nieliczni wiedzieli, że to maska. Prawdziwa jego praca zaczynała się od piątej po południu do północy. Nigdy nie kończył później. Kontrolował, to co działo się tysiące kilometrów, blisko miejsca skąd pochodziła rodzina Rahmanów. W Bangkoku kwitł jeden z najstarszych zawodów świata. To jedna z gałęzi, której szefem był Andy. Druga była bardziej mroczna. Porwania. I to w różnych celach. Od sprzedawania dziewczyn do bogatych haremów aż do sprzedawania ludzi na organy. W połowie mieściła się nielegalna adopcja. Znowu jak w przypadku Simona Gunrocka, Andy rzadko brudził ręce krwią. A właściwie nigdy. Czyli miał cały czas białe nieskazitelnie czyste rękawiczki. Miał dwóch zastępców. I ci już nie mieli tak czystych rąk. Rod Seleck, szef na Europę i Matt Carlson zarządzający rynkiem południowo-wschodniej Azji. Prowadzono rozmowy, by porozumieć się z filią południowej Ameryki. W Afryce były różne pomniejsze grupy zwalczające się krwawo i bezlitośnie. Dlatego nie rokowano nadziei. Była jeszcze jedna najbardziej delikatna, najbardziej ohydna sprawa, którą się parał Andy. Coś, o czym wiedzieli naprawdę nieliczni. Dzieci porywane tylko w jednym celu. By zostały złożone na ofiarę. Najgorsza część zamieszkująca Ziemie i jednocześnie najbogatsza wierzyła w coś. Coś ciemnego. Składanie ofiar z dzieci i dziewic było znane od wieków, ale teraz posunęło się dalej. Same ofiary indywidualne zdarzały się rzadko. Częściej pośrednie. W odpowiednim dniu ginęły dzieci wraz a innymi cywilami i żołnierzami. Zamach bombowy, trujący gaz. Oczywiście sprytnie ukryte, by winny był ktoś inny. Radykalni terroryści ISIS, Organizacja Wyzwolenia Palestyny czy Hamas. Tym Andy prawie nie drygował, ale wiedział. W zasadzie zajmował się właśnie wyjątkowo ofiarami indywidualnymi. Bez skazy, dziewiczymi. Oficjalnie miał kilku protektorów. A ci polecali go innym, jeszcze wyżej. Był tak chroniony, że możliwość zamach na jego życie w porównaniu zamachu na życie prezydenta USA miało się jak jeden do pięciu na korzyść Andy’ego. W tym wszystkim najdziwniejsze i najbardziej tragiczne było to, że ten człowiek potrafił być naprawdę czułym ojcem i mężem. Była tylko taka różnica, że swoje dzieci uważał za coś bezporównywalnie lepszego niż inne, o których wiedział, że ich los nie będzie zbyt różowy. Skończą jako ciało pozbawione wątroby, nerek, płuc czy oczu. Często pozbawione krwi, bardzo rzadko żywe do czasu kiedy najsilniejszy organ ludzkiego ciała zostanie wzięty. Inne będą dorastać w haremie, by służyć do zaspakajaniu męskich żądz. Tych los był najlepszy. Gorzej kończyły te, które pracowały w zamkniętych obozach i rzadko dożywały pełnoletności.
No cóż, nawet w tym haniebnym i ukrytym przed oczami opinii publicznej interesie dążono do globalizacji i centralizowania.

Andy, Rod i Matt siedzieli od pół godziny w wielkim oszklonym pokoju. Dzisiaj było nietypowo. Wprowadzono niektóre zmiany. Zamierzano wymienić zbyt opieszałych szefów węższych kręgów.
Spotkanie dobiegło końca. Było 23:40. Zarówno Mat i Rod wiedzieli o ustalonych godzinach pracy szefa. Biuro znajdowało się na sześćdziesiątym ósmym pietrze nowego budynku. Metr zbrojonego betonu nad i dwa metry pod. Super szybka winda w dół. Lotnisko z czekającym helikopterem na górze. Szyby odporne nie tylko na karabinowy pocisk, ale nawet na rakietę z buzuki. Sieć radarów i laserów strzegła tego miejsca lepiej niż Białego domy. Tylko przywódca Korei Północnej miał lepiej chroniony dom.
– To wszystko ustalone, Matt. Wyjedziesz pojutrze z ludźmi. Potrząśnij nimi, żeby lepiej rozumieli, co mają robić. A ty Rod musisz wymienić tego idiotę z Paryża. Nasi klienci ociekający ropą nie są zadowoleni. Chociaż oni nigdy nie są zadowoleni. I czasem śmią mówić, że kiedyś mieli wielbłądy, a teraz mają złote Rolls Royce i to prawie nie ma różnicy. Widziałeś z bliska wielbłąda, Matt?
– Tak, Andy. To bydle śmierdzi. A czasem pluje, bestia. Ohyda.
– Dobra, chłopaki. Kończymy.
Andy nacisnął guzik. Nacisnął drugi raz.
– Ta elektronika. Żeby drzwi się zacinały, niesłychane.
Murdock wziął komórkę. Jego twarz przyjęła nieprzyjemny wyraz.
– Rod, zobacz, co się dzieje. Ochrona nie odpowiada.
– Nikt? Przecież jest ich tam z dwunastu.
Podszedł do drzwi. Otworzyły się bez problemu. Na korytarzu nikogo. Zwykle dwóch uzbrojonych ludzi miało warować przy drzwiach, żeby nie wiem co. Rod zawahał się, czy powiedzieć o tym szefowi. Zrezygnował. Przeszedł po ręcznie robionym, perskim dywanie do pokoju dyżurnego. Otworzył drzwi i jego twarz zastygła a krew spłynęła. Dwóch ochroniarzy siedziało na krzesłach, dwóch innych leżało na ziemi. Sprawdził puls najbliższego. Żył, ale był nieprzytomny. Wszystkie monitory pokazywały śnieg, ale tylko przez chwilę. Po chwili zgasły. Rod chciał wyciągnąć pistolet z kabury nieprzytomnego goryla. Usłyszał tylko prawie niesłyszany szelest. Odwrócił głowę i stracił przytomność.

– Co on tam marudzi – zniecierpliwił się Andy. To niespychane. Musimy sprawdzić. Poczekaj chwilę, wezmę pistolet.
Matt nie czekał w pokoju. Wyszedł na korytarz. Andy otworzył szufladę. Wyjął srebrny, gustowny Glock i sprawdził magazynek. Wstał i odwrócił się w kierunku wyjścia.

Andy nie oglądał telewizji ani nie chodził do kina. Jeżeli to czasem z dziećmi, ale idiota nie był i wiedział, co jest produkowane w wytwórniach filmowych. Postać musiała wejść bezgłośnie. Ubrana na czarno, drobna. Żadnych dodatkowych akcesorii jak ochraniacze na łokcie, kolana. Postać miała maskę, ale Andy nie miał wątpliwości. Kobieta. Strzelił raz drugi i trzeci. Postać zbliżyła się błyskawicznie. Nie mógł pojąć, ale musiał. Chybił trzykrotnie. Czwarty raz nie zdążył już strzelić. Poczuł ostry ból łamanego nadgarstka, ale ból nie trwał długo. Ostatnie co sobie uświadomił to, że napastnik wyrwał mu Jabłko Adama. Ból, rozpaczliwa próba wzięcia oddechu. Nie miał pewności, czy ciemny ubiór postaci został zbroczony fontannami szkarłatu tryskającego z rozerwanej aorty.

Kiedy czwórka ochroniarzy doszła do siebie, jeden z nich stwierdził brak broni. Nie tak od razu poderwali się na nogi. Każdy z nich czuł nieprzyjemny ból karku. Pierwszy z nich wyszedł na korytarz. Oczywiście zwrócili uwagę na ciemne ekrany monitorów. Ochroniarz numer trzy zobaczył najbardziej niechciany obraz. Matt Carlson leżał w naturalnej pozycji na pięknym dywanie. Jedyne co było nie w porządku to głowa. Była przekręcona o sto osiemdziesiąt stopni. Gorzej wyglądał Rod Seleck. w jego klatce piersiowej była dziura. Ochroniarz nie mógł powstrzymać wymiotów, kiedy zdał sobie sprawę, że w ciele Selecka brakuje serca. Zataczając się z emocji, dotarł do pokoju. Zobaczył ciało Andy’ego Murdocka w kałuży krwi. Wyszedł pośpiesznie. Wyszedł niepewnym krokiem do dyżurki.
– Nie idźcie tam. Pan Andy, Matt i ten Rod nie żyją.
Drugi ochroniarz wyjął komórkę i nacisnął odruchowo 911.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii dramat i fantasy, użył 3730 słów i 21758 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.