Jasona obudził śpiew ptaków. Zdziwiony zauważył wzgórze oddalone może o kilometr, nad którym unosił się dym. Od razu się tam udał.
Po dotarciu na szczyt jego oczom ukazała się mała chatka. Wyglądała jak jedna z tych w wiosce, w której był więziony razem z Zackiem. Upewniając się, że teren jest w miarę bezpieczny podszedł bliżej i zapukał do drzwi, które otworzyła niska staruszka.
- Dzień dobry - powiedział niepewnie Jason
- Dzień dobry - odpowiedziała staruszka - czego tu szukasz?
- Mój przyjaciel jest ciężko ranny i... - Jasonowi było wstyd prosić o pomoc dopiero co poznaną osobę, ale wiedział, że musi
- Nie potrafisz mu pomóc... - dokończyła
Jason ze smutkiem w oczach skinął głową potwierdzając słowa kobiety.
- Dobrze trafiłeś - staruszka otworzyła szeroko drzwi i wpuściła do środka.
Chatka nie była tak mała, na jaką się wydawała. Była ogromna. Po wejściu do środka można było zobaczyć futra zwierząt, przeróżne rośliny: w doniczkach i ususzone. Na stoliku w głównym pomieszczeniu stały fiolki z różnymi wywarami, a w kącie stał kocioł, pod którym paliło się palenisko. Do Jasona trafiło, że życie Luka będzie uratowane, a tajemnicza kobieta jest zielarką. Fakt faktem do znachorów już prawie nikt nie chodził, oprócz ludzi wierzących w zabobon. W sytuacji Jasona domek staruszki był jak klinika.
- Kulejesz... - powiedziała zielarka
Kobieta miała w sobie pierwiastek tajemniczości, który nie pozwalał Jasonowi racjonalnie odpowiadać, zamiast tego tylko kiwał głową.
- Połóż się, dziecko.
Zaczęła mu wcierać w łydkę jakieś zioła, które strasznie śmierdziały, ale o dziwo pomogły.
- Już nie boli - powiedziała - a teraz zaprowadź mnie do niego.
Nawet szybko dotarli na miejsce, ale to, co zobaczyli nie było przyjemne dla oczu. Jason szybko podbiegł do Luka, który krztusił się krwią, ale spanikowany nie bardzo wiedział co zrobić. Zielarka ze spokojem podeszła do chłopaka i wyciągnęła z materiałowego woreczka ususzone zioła. Zaczęła posypywać nimi rany i odmawiać różne modlitwy i zaklęcia.
- Idź po wodę - powiedziała do Jasona
Tak też zrobił. Po powrocie staruszka obmyła twarz Luka, którego stan był kiepski, ale stabilny; przestał krwawić. Niestety od tej pory Jason musiał radzić sobie sam, ponieważ stan nastolatka nie pozwalał mu na wędrówkę. Po chwili głowa Luka bezwładnie obróciła się w bok.
- On nie żyje! - krzyknął Jason
- Śpi, sam zobacz - odpowiedziała kobieta
Jason przyłożył policzek do jego twarzy i rzeczywiście, tylko spał. Po tym tajemnicza staruszka zniknęła.
Najlepszym strategiem był Luke. Niestety musiał go zastąpić Jason, który nie miał pojęcia co zrobić. Myślał aż do rana. Nie mógł zebrać myśli , ponieważ wiedział, że jego przyjaciele nadal są uwięzieni; nie wiadomo czy w ogóle żyli...
Jason podszedł do leżącego w śpiączce Luka.
- Co ja mam zrobić? - pytał - Nie dam rady sam. Tutaj ty obmyślałeś plany. To wszystko moja wina. Nie powinienem był kłócić się z Zackiem. Wtedy byśmy nawet się nie znali. A teraz? Teraz nawet nie wiadomo, czy przeżyjesz... Przeze mnie...
Do głowy wpadł mu jeden niezbyt dobry pomysł, ale lepszy jakikolwiek niż żaden.
Delikatnie ściągnął ubranie Luka i założył na siebie. Twarz umalował w podobny sposób. W wiosce w swoich ubraniach zwracałby na siebie uwagę. Musiał też znaleźć bron. Znalazł scyzoryk, ale to było za mało; tamci mieli karabiny. Musiało to być coś prostego, ale skutecznego. Ze starej opony wyciął kawałek gumy, który umieścił na kiju. Zbudował prowizoryczną procę, która na pewno nie działała dobrze i skutecznie w stu procentach.
Zaczęło się ściemniać. Jason pełny strachu i wątpliwości pożegnał się z nieprzytomnym Lukiem i ruszył w drogę do wioski. Dookoła był tylko gęsty dziki las. Księżyc słabo oświecał ziemię zza chmur. Po kilku godzinach drogi, po zbliżeniu się do wioski zaczął wiać wiatr. W jego sytuacji był sprzyjający, ponieważ wszystkie wydawane przez niego dźwięki były maskowane przez szelest liści drzew. Znalazł się w tym samym miejscu, w którym został postrzelony Zac. Nie było to miłe uczucie mając świadomość, że wkrótce można podzielić los przyjaciela. Czas gonił. Noc zmierzała ku końcowi; słońce wschodziło powoli, ale bardzo wcześnie. O dziwo nie widział nikogo krążącego po wiosce. Zaczęły nachodzić go ponure myśli. Co jeżeli się spóźnił? Jeżeli jego przyjaciele są już martwi? Nic nie było pewne, więc aby do tego nie dopuścić zaczął działać. Luke wytłumaczył mu jak dojść do budynku więźniów i jak najszybciej uciec z wioski. Jason zaczął skradać się do budynku. Kiedy już się tam dostał zobaczył dwóch strażników śpiących na krzesłach. Między pierwszym i drugim było może 50 metrów. Wiatr powodował, że blachy na dachu cały czas stukały, więc kolejne udogodnienie. Wiedział, że musi posunąć się do najgorszego - zabójstwa. Kiedy podszedł do pierwszego strażnika wyciągnął scyzoryk i bez wahania zadał cios prosto w serce tak, że ofiara nie wydała głośnego krzyku. Kilkakrotnie powtórzył z zemsty; byli to ten sam człowiek, który zastrzelił Zaca. Później podszedł do drugiego. Z obawy, że może wydać jakiś dźwięk jedną ręką zakrył mu twarz, a drugą zranił strażnika w klatkę piersiową. Również kilkakrotnie. Po rozejrzeniu się dookoła podszedł do krat, które oddzielały korytarz od więźniów.
- Psst - próbował zwrócił uwagę przyjaciół. W sumie nie był pewny czy tam się znajdują, bo w budynku było ciemno. Po chwili powtórzył. Słychać było cichutkie szepty przestraszonych dziewczyn.
- Nie bójcie się - powiedział cicho.
- Kim jesteś - zapytała Amy.
- Tym, który jest Ci winny kolację - odpowiedział z uśmiechem na twarzy.
- Ludzie, to Jason! - krzyknęła
- Amy, cicho, bo ktoś przyjdzie. Wiesz, gdzie są klucze do celi?
- Wiszą przy wyjściu - odpowiedziała.
Jason zbliżył się do otwartych drzwi, przez które zobaczył dwie kobiety siedzące przy chatce. Uświadomił sobie, że musi być szczególnie ostrożny, bo inaczej cały wysiłek na nic. Wziął klucze i wrócił do krat.
- Od teraz zero dźwięków. Nie jesteśmy sami.
- A gdzie masz Zaca? - zapytał Andy
- Głuchy jesteś? - W oczach Jasona pojawiły się łzy
Cicho otworzył klatkę i na migi pokazał wszystkim, żeby ustawili się pod ścianą przed drzwiami. Wyciągnął z kieszeni kamień, którym miał strzelać z procy i rzucił daleko, aby odwrócić uwagę kobiet siedzących niedaleko. Nie miał pewności, czy usłyszały, bo wiatr był dosyć silny. Po kilku sekundach zniknęły za jednym z budynków.
- Idziemy do rzeki, szybko!
Grupa nastolatków zaczęła biec przez centralną część wioski w stroną rzeki, która była jednoznaczna z wolnością. Przebiegli niezauważalnie. Kiedy wskoczyli do rzeki odgłos pluskającej wody usłyszały kobiety. Po chwili rozległy się krzyki. Kiedy nurt zabierał grupę przyjaciół z dala od wioski słychać było biegnących ku nim mężczyzn.
- Nura! - krzyknął Jason
Po kilku minutach w rzece wszyscy wyszli na brzeg i zaczęli biec w głąb lasu. Za nimi wciąż biegło kilka osób. Strach i nadmiar adrenaliny we krwi nie pozwalał im czuć zmęczenia. Na polanie po środku lasu rozległy się ryki dzikich zwierząt. Po prawej stronie płynęła kolejna rzeka, tym razem większa, głębsza, a jej nurt był silniejszy. Był jeden problem... W tym miejscu rzeka gwałtownie spływała w dół z urwiska. Nie mieli wyjścia musieli skoczyć mimo, że było to niebezpieczne. Zanim to zrobili rozległ się dźwięk strzału. Jason rozejrzał się i ujrzał Andiego osuwającego się na kolana.
- Skaczcie! - krzyknął Jason - wezmę go!
Kiedy wszyscy byli już na dole Jason wziął przyjaciela na plecy i skoczył z nim.
- Nikt więcej już nie umrze -obiecał
W locie zorientował się, że urwisko jest bardzo wysokie i że mogą tego nie przeżyć. Po uderzeniu o wodę Jason nie mógł wypłynąć na powierzchnię. Nurt poniósł go ponad kilometr od wodospadu. Kiedy już wypłynął na brzeg mógł w końcu zobaczyć swoich przyjaciół razem. Krwawiący Andy był bardzo blady. Po wyciągnięciu go na trawę Jason zaczął uciskać ranę postrzałową. Podbiegł do niego Mark i odsunął go.
- Odpocznij, stary.
Z kieszeni wyciągnął mini apteczkę, która była niewiele większa niż telefon. Wyciągnął z niej gazę i bandaż. Opatrzył ranę.
Słońce zaczęło wschodzić. Jason mimo wolności nie cieszył się. Cały czas myślał o śmierci Zaca, rannym Luku i Andym.
- Właśnie! - krzyknął
- Co się stało? - zapytała Amy
Jason bez słowa wziął Andiego na plecy i wyruszył w drogę do groty, gdzie zostawił Luka. Momentami nawet biegł. Nie zwracał uwagi na niepokojące dźwięki. Reszta grupy biegła za nim nie mając pojęcia o co chodzi. Kiedy doszli na miejsce w grocie unosił się nieprzyjemny zapach. Jason położył delikatnie Andiego na ziemi i przyklęknął obok nieżyjącego już Luka.
- Spóźniłem się - powiedział cicho drgającym głosem ze spuszczoną głową
Po chwili podeszła do niego Amy, złapała go za ramię i ręką zakryła twarz. Rozerwana przez niedźwiedzia noga nastolatka zaczęła gnić pod wpływem ziół od starej zielarki. W głowie Jasona widniały tylko dwa obrazy: obraz zwłok Zaca - najlepszego przyjaciela, człowieka, z którym w ostatnim czasie relacje były kiepskie i obraz zwłok Luka - człowieka, który pomógł mu się uwolnić, poświęcił się podczas ataku niedźwiedzia, jednym słowem człowieka, który poświęcił swoje życie. Na dodatek Megan i jej zmasakrowane ciało... Widok krwawiącego i nieprzytomnego Andiego nie dodawał mu otuchy. Kiedy wszyscy siedzieli w głębi groty Jason wyszedł na jej początek. Oparł się o ścianę i wyciągnął z kieszeni scyzoryk. trzymając go w ręce cały czas myślał o śmierci Zaca i Luka. Po chwili odwrócił się w stronę przyjaciół.
- Kocham Was - powiedział zadając sobie cios w serce.
Kiedy upadł na ziemię wszyscy do niego podbiegli. Amy próbowała zatamować krwawienie, ale bezowocnie. W ostatnich sekundach swojego życia Jason powiedział:
- Powiedz jej, żeby ugotowała rosół...
Następnie jego głowa bezwładnie przechyliła się do przodu.
Dodaj komentarz