holidays cz.2

Co się stało!? Gdzie my jesteśmy do chuja?! - krzyczał Zac wykrztuszając wodę z płuc
- O mój Boże! Megan! - krzyknęła Amy. W tym samym momencie Jason podbiegł do niej próbując ją jeszcze ratować.
- Daj spokój, stary... To na nic.. - powiedział Andy spokojnym głosem
- Nie prawda! - wrzasnął Jason nie mogąc pogodzić się ze stratą przyjaciółki
- Megan nie żyje!! - krzyknął
- Jason... Zostaw... - Amy złapała go za ręce
Megan leżała na skale, a z jej głowy wypływały kawałki mózgu wymieszane z krwią. Miała spokojny wyraz twarzy, jakby na śmierć długo czekała. połamane ręce sprawiały wrażenie dwóch łokci wygiętych w drugą stronę. Kiedy jacht wywrócił się do góry dnem, dziewczyna wpadła na złamany masz, czego skutkiem była dziura w klatce piersiowej. Zwłoki dziewczyny były zmasakrowane.
- Co teraz zrobimy? Nikogo oprócz nas tutaj nie ma... - pytała wystraszona Susan
- Nie mam pojęcia... - odpowiedział Jason

Grupa nastolatków wyruszyła w poszukiwaniu wody. Zac cały czas miał głowę spuszczoną w dół. Co prawda każdy był przytłoczony widokiem martwej przyjaciółki, jednak on zniósł to najgorzej. Młodszy brat Jasona zginął w pożarze pięć lat temu. Wtedy to Zac zaopiekował się w pewien sposób chłopakiem stając się dla niego nowym młodszym bratem. Jason zawsze wspierał swojego przyjaciela, nawet w szalonych i naiwnych decyzjach. Po chwili podszedł do Zaca i mocno chwycił za ramię.
- Co się dzieje młody? - zapytał
- Czemu tak nagle cie to obchodzi?  
- Jak to? - zdziwił się Jason - Przecież zawsze staram się pomóc...
- A rozumiem... Teraz pomożesz, a za chwilę pójdziesz mówić o  tym innym. Za taką pomoc dziękuję ci bardzo.
- Ale...
- Wyjdź! - przerwał Jasonowi  
Zdziwiony zachowaniem przyjaciela  próbował ustalić, co dzieje się z nim dzieje. Nie zastanawiał się dlaczego był niemiły, bo zawsze ma na celu jego szczęście. Zac zwolnił, szedł 30 metrów od reszty. Wtedy zaczął płakać. A to wszystko przez śmierć Megan. Cały czas darli koty, ale po jej śmierci Zac stracił sens istnienia. Jason obrócił się w jego stronę i dostrzegł łzy na jego twarzy. Poczekał za nim chwilę. Zza pleców Zaca wyłonił się czarny Jeep, w którym siedziało dwóch dziwnie ubranych mężczyzn. Zaraz za nimi przyjechały jeszcze dwa.  
- Nie ruszać się to nikomu nie stanie się krzywda! - wydarł się kierowca pierwszego auta. W tym momencie mężczyźni z samochodów ruszyli na nastolatków związując ich i zaprowadzając do samochodów. W pierwszym z nich był Jason i Zac, w drugim Mark i Amy, a w trzecim Susan i Mark. Jason zaczął krzyczeć o pomoc, ale jeden z porywaczy uderzył go w głowę metalową rurką. Zac dostrzegł na horyzoncie wioskę, w której były słomiane domy. Po chwili wszyscy podzielili los Jasona.

Zac jako pierwszy  otworzył oczy. Rozejrzał się dookoła. Był w stanie dostrzec tylko ludzi bacznie wpatrujących się w niego i Jasona. Byli umieszczeni w klatce w samym środku wioski tamtejszych ludzi. Po kilku godzinach przyszedł jeden ze strażników i przepędził tłum. Zac zaniepokojony ciągłym brakiem przytomności przyjaciela postanowił kopnąć go delikatnie, aby się obudził. Po kilku próbach Jason wrócił do siebie.  
- Gdzie my do chuja jesteśmy?! - zapytał młodszy
- Pojęcia nie mam, ale nie za ciekawie to wygląda...
- Tyle to kurwa sam widzę!
Jason spojrzał na Zaca dając mu do zrozumienia, że jest po prostu wredny.
- Nawet w takiej sytuacji? - zapytał
- Przepraszam... Po prostu... Nie wiem... W ogóle to jak? Jak to wszystko...
- Ja też się boję... - przerwał Jason
Do nastolatków zbliżył się strażnik, który rzucił im surową świńską wątrobę na obiad. Nie była świeża; śmierdziało od niej z pięciu metrów, a wokół latały muchy.  
- I ja mam to zjeść? - zapytał strażnika Zac
- Jak coś się nie podoba to zawsze można rozwiązać problem - odpowiedział przystawiając pistolet do głowy Zaca
- Nie ma żadnego problemu...
Zacowi na sam widok cuchnącego mięsa cofało się do gardła. Strażnik wciąż trzymał w ręku broń, co zmotywowało go do zjedzenia. Po pierwszym kęsie zwymiotował. Wtedy strażnik wyciągnął go z klatki i zaczął bić metalowym prętem gdzie popadło.
- Zostaw go! - krzyczał głośno Jason - Weź mnie!
- Zamknij mordę, bo będziesz następny! - odrzekł strażnik
Zac po powrocie do klatki ledwo żył. Łuk brwiowy miał rozcięty tak głęboko, że widać było kości czaszki. Powieki miał sine i opuchnięte. Jego szczęka była złamana tak jak noga. Najbardziej niepokojącą dolegliwością były trudności z oddychaniem, które powodowało zapadnięcie się płuca oraz połamane żebra. Wypływająca z jego ciała krew była widoczna prawie wszędzie. Zac cały czas milczał, mimo że Jason cały czas próbował z nim rozmawiać. Zorientował się, że jego współwięzień ma trudności z mówieniem. Słyszał o tym, jak można zniwelować te trudności. Na plecach między żebrami zrobił nacięcie, w które następnie wbił gwóźdź. Stan Zaca chwilowo się polepszył.
Nadszedł wieczór. Jason cały czas myślał jak wydostać się z klatki i uciec biorąc pod uwagę skatowane ciało przyjaciela. Niedaleko od nich siedział nastolatek zamieszkujący wioskę. Podsłuchał rozmowę chłopaków, ale wbrew pozorom nie poszedł donieść strażnikom.  
- Cześć, jestem Luke - podszedł i zagadał - Bez obaw nie chcę was wydać, przeciwnie. Jestem tutaj żeby wam pomóc.
- Niby dlaczego chcesz nam pomóc? - zapytał pełen podejrzeń Jason
- Bo nie widzę sensu tych porwań. Z resztą nie jesteście jedynymi, którym zaoferowałem pomoc, ale skoro nie chcecie... - powiedział i zaczął powoli odchodzić
- Jason... - powiedział bardzo cicho Zac - proszę...
Jason zawołał tamtejszego tylko dlatego, że sam nie poradzi sobie w ucieczce z rannym Zackiem:
- Ej, ty! - krzyknął niskim głosem - jaki masz plan?
Luke odwrócił się z lekkim uśmiechem na twarzy i opowiedział Kalifornijczykom swój plan.
Nazajutrz stan Zaca zmienił się z ciężkiego na krytyczny. Co prawda przestał krwawić, ale z ran zaczęła wydobywać się ropa, która świadczy o braku gojenia się ran. Ledwo przytomny próbował obudzić Jasona, żeby powiedzieć mu ostatnie słowa:
- Co się dzieje? - zapytał spanikowany Jason
- To już chyba... - odpowiedział krztusząc się krwią
- O nie, nie! Żadnego mi tu umierania, słyszysz?! - krzyknął prawie - będziesz żył, rozumiesz?!
Nagle rozległ się głośny huk. Wybuch - sygnał, że wolność jest coraz bliżej. Wszyscy zebrali się w tym miejscu, a było ono oddalone ok. 300 metrów od centrum wioski. Po kilku sekundach przybiegł Luke; otworzył klatkę i rozwiązał więźniów.  
- Nikogo nie ma? - zapytał zestresowany Jason
- Czysto, możecie biec - odpowiedział
Jason próbując podnieść Zaca zobaczył jego krew na swoich rękach, spojrzał na twarz rannego, którego głowa bezwładnie zwróciła się w stronę ziemi. Należało jak najszybciej opuścić wioskę. Jason biegł tak szybko, jak mógł.  
- Trzymaj się młody - powiedział z nadzieją - już widać las...
Wiarę w powodzenie ucieczki zrujnowały krzyki strażników. Jeden z nich strzelił w stronę nastolatków. Był to strzał decydujący o życiu Zaca. Kula przebiła jelita i zatrzymała się w ciele Jasona, który starając się nie czuć bólu odwrócił się i pobiegł dalej. Po kilku kilometrach strażnicy odpuścili sobie pogoń.  
Zatrzymując się można było dostrzec, że ból nie pozwala dalej iść. Jason jak najszybciej  przemywał rany swojego 'brata' wodą z rzeki. Zac otworzył oczy:
- Udało się? - zapytał półgłosem
- Jesteśmy już z dala od dych popierdoleńców - uśmiechnął się Jason
- Hah, to dobrze... - odpowiedział Zac - Wiesz, co jest najgorsze?
- Nie mam pojęcia...
- Gdy patrzysz na bliską Ci osobę jak umiera, a ty nic nie możesz zrobić...  
- Co ty mówisz? Wyzdrowiejesz, słyszysz?!
- A tyle razy się z nią kłóciłem...
- Meghan? - zapytał zdziwiony Jason
- Tak... Chciałbym z nią jeszcze porozmawiać... No ale cóż...
W oczach Jasona widoczne były łzy, których już dłużej nie mógł powstrzymywać.
- Byłeś dobrym przyjacielem... - powiedział Zac
- Daj spokój...
- Dobra, idę spać... Dobranoc bracie... - Serce Zaca przestało bić, a skóra z każdą sekundą stawała się chłodniejsza.  
- Dobranoc braciszku... - Jason delikatnie zamknął oczy Zaca
W tym samym momencie przypomniała mu się śmierć jego biologicznego brata. Siedział przy nim jeszcze kilka godzin, ale zaczął zbliżać się wieczór. Ciało by go tylko spowolniało w razie potrzeby ucieczki. Ze łzami w oczach pożegnał się ze swoim przyjacielem:
- Znajdę resztę. Dla Ciebie, Stary...
Trudno zebrać myśli i skupić się na celu, kiedy przed chwilą umarł ktoś bliski.  
Jason szedł po prostu do przodu. Mimo zmroku nie szukał schronienia. Po kilkunastu minutach zn pojawili się przed nim porywacze. Tym razem schwytali go bez oporu. Znów dostał metalową rurką w głowę i znów stracił przytomność.  
Obudził się w tej samej klatce i znów nie był sam. Obok niego leżał ciężko ranny i pobity Luke, który opowiedział mu w jaki sposób tu trafił.
- Zemścili się. Po prostu...
W tym samym momencie Jason usłyszał wołanie o pomoc Amy i całej reszty.  
- Niech nam ktoś pomoże! Błagam!
Głos Amy dawał do zrozumienia, że została już skrzywdzona. Krzyk nie dobiegał z daleka; dzieliło ich może 200 metrów.  
- Oni są z tobą? - zapytał Luke
- Tak. Jeszcze tak...
- Nie długo. Może do jutra. Później będzie już po wszystkim.
Jason złapał Luka za szyję i głośno powiedział
- Jak do kurwy możesz o tym mówić z takim spokojem?!
- Bo taka jest prawda, a ty nie jesteś w stanie już nic zrobić. Jesteśmy skazani na śmierć. Jeżeli nas nie zastrzelą, to będziemy tu gnić tak długo, aż się nie pozabijamy, żeby drugi mógł przetrwać kilka dni dłużej. Nie znasz tych ludzi. Dla nich cierpienie innych jest pokarmem. Karmią się krzykami jak te dobiegające z tamtych klatek. Wszyscy tu zginiemy!
Jason uspokoił się i puścił Luka.
- Na prawdę już nic nie można zrobić?
- Niestety... - odrzekł Luke.
Zapadła niezręczna cisza.
- Chyba że...
- Chyba że co?  
- Mam pomysł!
- Jeżeli ma to wyglądać jak ostatnio, to bardzo dziękuję...
- A masz lepszy?! I tak tu zdechniesz!
Jason zrozumiał, że nie ma nic do stracenia i pozwolił Lukowi dokończyć wizję swojego planu. O dziwo nie był skomplikowany.  
Realizacja planu zaczęła się nocą i musiała przebiec jak najszybciej, bez jakichkolwiek niepowodzeń. Klatka nie była zbudowana z krat w zupełności. Pięć kwadratowych ścian zostało wkopane w ziemię, czyli żeby się uwolnić wystarczyło zrobić podkop. Na początku wszystko wydawało się proste, aż do momentu, gdy patyki się połamały, a ręce były obtarte aż do krwi. Szanse na uwolnienie się z każdą minutą malały. Aby przeżyć musieli dokończyć podkop do rana. Około 3:30 słońce powoli zaczęło wschodzić, ale dziura na drugą stronę była już wykopana. Strażnik siedzący 10 metrów od klatki spał, więc pozostało tylko kilka cichych kroków, a przy najmniej tak im się zdawało. Po oddaleniu się od śpiącego strażnika, pewni siebie nastolatkowie zaczęli biec. W ten sposób obudzili kilka osób, a te, kiedy zobaczyły uciekających, młodych ludzi zaczęli krzyczeć. Jason zdążył tylko podnieść dwa karabiny leżące koło jednej z chat. Po chwili zgubili ogon. Po ucieczce do lasu mieli mało czasu na uratowanie reszty porwanych turystów.
- Chwilę odpoczniemy i wracamy - powiedział Jason
- Dokąd? - zdziwił się Luke
- Muszę uwolnić resztę. Nie wrócę nigdzie bez nich.
- Zwariowałeś? Dopiero co udało ci się spierdolić. Aż tak ci tęskno do ciasnej klatki i żarcia świńskich wątrób?
- Nie, ale zrozum, że oni też tak mają. Nie wiadomo nawet czy nie gorzej. Muszę to zrobić. Z tobą albo samemu.
Luke zgodził się pomóc.  
- Możemy zrobić tak jak za pierwszym razem - pomyślał Jason
- Odpada. Nie są głupi. Drugi raz na to nie pozwolą. Gdy usłyszą wybuch, pierwsze, co zrobią, to sprawdzą, czy więźniowie są w klatkach. Po naszej ucieczce ochrona na 100% albo i więcej została zwiększona. Jeżeli wejdziesz, to nie wyjdziesz. Nie na własnych nogach.
- Czyli co? - zapytał zmieszany Jason
- Pamiętaj, że zawsze jest jakieś wyjście.
Luke wyciągnął z kieszeni mapę i rozwinął ją na ziemi.
- Widzisz? To jest rzeka płynie 400 metrów od miejsca, gdzie nas więzili, czyli ok. 600 metrów od twoich przyjaciół. Jest na tyle głęboka, że da radę płynąć pod wodą.
- Cały czas pod wodą? - zapytał zdziwiony Jason - Przecież to nie możliwe.
- Weź pod uwagę, że jesteśmy na wyżynie. Tutaj każda rzeka płynie stromo. Wystarczy się zanurzyć, a nurt załatwi resztę.
- No dobra, ale jak się do tej rzeki dostać?
- I to jest właśnie najtrudniejsze - powiedział Luke - nie mówiłem, że załatwię wszystko tylko, że pomogę. Nie wiem czego się tam spodziewać i gdzie dokładnie iść, bo w każdej chwili mogą ich przenieść gdzie indziej. Najprawdopodobniej będą w budynku więźniów, czyli tam gdzie wtedy. Nie mieliby gdzie ich umieścić, chyba że od razu...
- Nie kończ - przerwał Jason
Z za pleców Jasona pojawiła się sylwetka groźnego leśnego drapieżnika.
- Jason, nie ruszaj się - ostrzegł cicho Luke
- Dlaczego?
- Nic nie mów, nie odzywaj się.
Jason nie wiedział co się dzieje. Po wyrazie twarzy Luka wywnioskował, że czyha za nim niebezpieczeństwo. Czekał, aż da sygnał, że zagrożenie zniknęło. Po upływie dość długiego czasu w bezruchu Jasona złapał skurcz; kucał od kilkunastu minut. Ból narastał. Jason nie był w stanie dłużej utrzymać się w tej pozycji. Wygodna, bo siedząca pozycja Luka pozwalała mu czekać. Zmęczenie mięśni sprawiło, że Jason przewrócił się na plecy. Od razu po tym Luke wziął jego broń Jasona i wskoczył na niego. Drapieżnik ruszył w ich stronę. Po zbliżeniu się Luke oddał pierwszy strzał, który trafił niedźwiedzia w lewą nogę. Mimo to drapieżnik był w stanie łapą zranić nogę Luka, który strzelił jeszcze trzy razy trafiając w głowę. Rana była bardzo głęboka. Jason pod ciężarem Luka i ciężkiej łapy niedźwiedzia niemalże nie mógł się ruszyć. Chwilę później Luke zorientował się że Jason jest przygnieciony i powoli się z niego zsunął. Krew z rozszarpanej nogi leciała bardzo szybko i w dużej ilości. Jason wstał i z fragmentu liany zrobił opaskę uciskową, którą założył na nogę Luka w celu zatamowania krwotoku. Musieli znaleźć schronienie.  
- Trzymasz się? - zapytał Jason
- Jasne, nic mi nie jest - skłamał Luke, bo w jego oczach widać było, że czuje ogromny ból.
- Chodź - Jason pokazał Lukowi, żeby wszedł mu na plecy
- A co ja kaleka?
Luke wstał o własnych siłach, aby udowodnić Jasonowi, że jest w stanie iść na własnych nogach. Krew z rany, mimo, że opaska z liany nie poluzowała się, zaczęła znowu lecieć. Wszystko, przez przeciążenie nogi.
- Chcesz się wykrwawić? - zapytał Jason
- Wszystko mi jedno... Idziemy, czy nie?
Jason pozwolił Lukowi iść, ale tylko czekał, aż nie będzie w stanie kontynuować. Po kilkuset metrach Jason dostrzegł, że noga Luka zrobiła się blada.
- Stój! - krzyknął  
- Co jest?
- Nie widzisz? - Jason delikatnie dotknął nogi Luka - Jest zimna. Muszę rozwiązać lianę, bo inaczej ci zgnije.
- Rób, co musisz... - odparł  
- Ale muszę zatamować krwawienie. Najpierw wezmę wodę i przemyję ci ranę, może trochę zaboleć...
Luke nie chciał pokazywać, że woda polewana na ranę sprawia mu jeszcze większy ból.
- A teraz najgorsze - dodał Jason - Zamoczę liść i przyłożę go do rany, weź coś do ściśnięcia, bo będzie cholernie bolało.
Luke zemdlał.
Obudził się dopiero w skalnej grocie, którą znalazł Jason.
- Poczekaj tu, zaraz wrócę - powiedział  
- Dokąd idziesz? - zapytał Luke
- Po coś do jedzenia. Chyba nie chcemy tutaj zdechnąć z głodu, nie?
Po powrocie z kokosami i mango Jason zauważył, że Luke stracił dużo krwi. Zbyt dużo.  
- Hej, słyszysz mnie? - zapytał głośno Jason, po czym sprawdził mu tętno - Ledwo czuję.
Bezradność doprowadzała go już do szaleństwa. W głowie Jasona do końca życia będzie obraz umierającego brata. Śmierć człowieka, który miał dobre intencje, poświęcił się dla niego, byłaby nie do zniesienia.  
- Nie umrzesz! - powiedział Jason wyruszając po pomoc. Na środku dzikiej wyspy raczej trudno o pomoc medyczną...
Było już ciemno, więc Jason musiał być cały czas w drodze. W gęsto zarośniętym lesie wszystko może się zdążyć. Niebo było czyste. Gwiazd nie zasłaniała ani jedna chmura. Wiatr lekko poruszał liśćmi drzew. Księżyc w pełni ułatwiał wędrówkę. Minęło kilka godzin od opuszczenia groty skalnej przez Jasona, a on wciąż nie znalazł ani śladu cywilizacji. Pojawiało się coraz więcej wątpliwości.  
Usiadł na chwilę na skale obok strumienia, aby odpocząć. Od momentu tragedii na morzu spał bardzo mało, a ucieczka potęgowała zmęczenie. Oczy same mu się zamykały. Po chwili zapadł w sen. Noc na szczęście była spokojna.

Dodaj komentarz