Po tamtym incydencie czułem, jakbym utracił część siebie, coś niesamowicie ważnego. Zabiliśmy wszystkich bezbronnych uciekinierów, nienawistne epitety moich kompanów, czy duma w ich głosach, nie odegnały wyrzutów sumienia, usprawiedliwiając me czyny. Morderstwo nie zmieniło się w konieczność. Chciałem uznać poległych za nic, za po prostu zwykły cel na strzelnicy, ale twarz zmarłego wciąż pokazywała się w mych snach, nie pozwalała zapomnieć. Zabijałem już wcześniej, czy to czerwonego, czy herbacianego Imperialistę i wielu, wielu innych. Jednak każdy z nich miał broń, czułem, że wygrywałem walkę o życie, nigdy nie byłem katem, strzelającym do bezbronnego.
Zagłuszyłem niewesołe myśli, dołączając do biegu.
— Ciągle myślisz o tamtych Aliantach? — zagadał Helmut. Widocznie wszystko miałem wypisane na twarzy.
— Przeżyłem wiele bitew i widok zabitego wroga to nic nowego, ale zamordować jeńca? Czym różnimy się od normalnego mordercy? — Ściszyłem głos, by nikt nie usłyszał rozmowy.
— Jeśli spytasz się jakiegoś oficera, to dostaniesz jasną odpowiedź. Wykonywałeś rozkazy, skup się na tym. Myślenie zostaw wyższym rangą od siebie. — Spojrzał na Leutnanta pilnującego Ofenbacha. Kruger zdążył złożyć naszemu oddziałowi wizytę, słysząc o ponownym zmoczeniu materaca. Kara, jak zwykle okrutna, stanie z rękoma w górze, na których zawieszone jest jakieś ciężkie żelastwo.
— Myślenie to cecha ludzka, czym więc się staniemy bez tego?
— Androidami albo gorszymi maszynami. Zobaczysz, że jeśli przegramy wojnę, to będzie to wymówka większości. Ja tylko wykonywałem rozkazy, to przyszła bajeczka na wielu ustach.
— Czyżbyś wprowadzał w nasze szeregi defetyzm? Wstydź się rekrucie Loreen. — odpowiedziałem, parodiując Hauptmanna Krugera. Roześmialiśmy się głośno i kontynuowaliśmy maraton.
Minął miesiąc, pisząc dziennik, czy też pamiętnik, nie zrobiłbym większych postępów. Każdy wpis wyglądałby tak samo. Pobudka, toaleta, gimnastyka, kilka godzin szkolenia politycznego, znowu ćwiczenia fizyczne i inne podobne manewry, w międzyczasie oczywiście jakiś posiłek, składający się z brei i szklanki wody. Jesteśmy niby elitą, a nasze żarcie nie odbiega od tego zwyczajnego poborowego.
Pewnego dnia, gdy już szykowaliśmy się do snu, do naszego baraku wpadł nasz kochany oficer z monoklem na oku. Wtargnął, jak burza, niektórzy w samych gaciach musieli stać na baczność.
— Jako nadludzie musicie być zawsze czujni! Macie obowiązek zachowywać się zawsze wzorowo. Nie pałętać się z kobietami podludzi, a tym bardziej nie wylądować z nimi w łóżku, pić alkohol w umiarze i zawsze mieć porządek. — Otworzył szafkę Ofenbacha. Wszystko ładnie złożone według regulaminu. Według mnie nikt nie mógł się do niczego przyczepić. Ach te złudne nadzieje. — Co to ma być za bałagan? Jesteś hańbą dla jednostki! — krzyknął, wyrzucając wszystko na zewnątrz.
Złapałem się na tym, że było mi obojętne, co stanie się z Ludwikiem. Czyżbym utracił zdolność empatii?
— Pozbierasz mi to wszystko i widzimy się na zewnątrz. Nie ubierasz się, idziesz tak, jak jesteś. Kółka nauczą cię rozumu.
Spotkaliśmy go dopiero nazajutrz. Wyglądał mizernie, a w oczach nie było już pewności siebie, tylko strach i poczucie beznadziei. Kruger naprawdę uparł się na tego chłopaka.
Fritz zaprowadził nas w nowe miejsce, dużego, szerokiego rowu, gdzie stała jedna skrzynia.
— Dzisiaj będziemy miotać granaty z zapalnikiem czasowym. Zapewne ci, którzy przyszli z innych jednostek doskonale znają te maleństwa, ale trochę przypomnienia nie zaszkodzi. — Podszedł do wieka i je uchylił. Po czym wyciągnął przedmiot z długą rączką. — Jest to granat zaczepny wzór dwadzieścia cztery. Doskonały przykład na potęgę naszego przemysłu zbrojeniowego. Wytwarza on energię na dość małym dystansie, która tylko dzięki niej unieszkodliwia wroga. W porównaniu do wersji odłamkowej ta nie zawiera żadnych dodatkowych części po wybuchu, więc najlepiej stosować go do ciasnych pomieszczeń, rączka umożliwia stabilny rzut. Aby go odbezpieczyć, przekręcacie końcówkę trzonka i wciskacie go do oporu. Po czym macie około pięciu sekund na rzut. — Wykonał czynności według wcześniejszej instrukcji, po czym potężnym machnięciem posłał go w dal. Zabrzmiał huk i błękitny blask. — Pora na was.
Po kolei stawaliśmy i używaliśmy granatów. Nie było to trudne i skomplikowane. Wreszcie przyszła kolei na jednego z żółtodziobów, których przysłała nie armia, tylko partia. Chwycił za niebezpieczny przedmiot, odbezpieczył go i nic... Trzymał go nadal w dłoni.
— Idioto! Rzucaj go! — krzyknął podporucznik, lecz ten, jakby nie słyszał. Wreszcie oprzytomniał, wypuszczając granat z ręki. Na wszystkich padł blady strach, nie było czasu, by go wyrzucić, czy uciec z pola rażenia. Gdy już widziałem oczyma wyobraźni wybuch, stało się coś nieoczekiwanego. Z szeregu wyskoczył Ludwik Ofenbach i ciałem nakrył materiał wybuchowy. Po sekundzie kawałki ciała i krew obryzgała wszystkich wokół. Byliśmy cali, ale za jaką cenę?
Dwa dni później odbył się pogrzeb, wszyscy odziani w galowe mundury i dębowa trumna stojąca na środku z medalem przypiętym do niej, lecz ta błyskotka nie ukoi żalu płaczącej matki, której lament niósł się echem po kaplicy.
— Zmarły wykazał się hartem ducha i niezwykłą odwagą, ratując swoich kolegów... — Przemowę prowadził Hauptmann, ten zakłamany skurwiel teraz niemal śpiewał hymny o swojej dawnej ofierze. Czy on w ogóle może spojrzeć w lustro? Jeszcze miał czelność złożyć kondolencje rodzinie. Ceremonia skończyła się dość szybko, zakopali biedaka, a raczej to, co z niego zostało na miejscowym cmentarzu i to było na tyle.
— Wiesz, co Hans? Wszyscy mówią o tych nadludziach, wspaniałości Konfederacji, ale ja tego nie widzę. Rzygać mi się chce, gdy mam takim ludziom służyć. — Wściekły zamknął swoją ulubioną książkę. Coś w jego głowie uległo zmianie, gdybym wiedział co, zamiast pójść spać, zareagowałbym, nie dopuszczając do późniejszych tragicznych wydarzeń.
Wszystko zaczęło się normalnie, zwykły dzień i trening. Dopiero w południe nasz instruktor wyprowadził nas na zamarznięte jezioro, gdzie zostały wybite dwie dziury.
— Hauptmann Kruger z uwagi na wcześniejsze wydarzenia uznał, że wasz trening jest zbyt łagodny. Dzisiaj będzie coś innego.
Zastanawiało mnie, gdzie jest Oberst Willhelm, niby istniał, ale nigdy go nie widzieliśmy. Widocznie tu nie liczyła się ranga, tylko siła polityczna. Fritz wbił kołek z liną energetyczną, a drugi koniec podał jednemu z naszych najlepszych ludzi. Na całe szczęście nie byłem to ja.
— Zanurkujesz i przeciągniesz to pod lodem, po czym wypłyniesz na powierzchnie. Zrozumiałeś?
Zapytany kiwnął głową, zdjął wszystkie ciuchy aż do bielizny i zaczął wykonywać trudny rozkaz. Na minutę, dwie zniknął, by następnie pojawić się po drugiej stronie. Zmarznięty wbił koniec za ostatnią przeręblą. Wiedzieliśmy już, co nas czeka. W odstępach kilku sekundowych wchodziliśmy do lodowatej wody. Ciemna toń przesłoniła mi oczy, całe szczęście, że lina świeciła, rozświetlając choć trochę mrok. Tuż przede mną pływał Helmut, czułem, że coś jest nie tak. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął przepraszająco, po czym puścił sznur. Przez zmarznięte kończyny nie zdążyłem go złapać, mogłem tylko obserwować, jak zapada się w nienasyconą otchłań. Z powodu braku tlenu musiałem opuścić jezioro, ze smutkiem spoglądałem na daremne próby ratunku, dygocząc z zimna. Było już za późno. Uwolnił się od ojca na zawsze.
Kolejna śmierć, lecz tu nie było ciała, nie miałem z czym się pożegnać. Moje serce znów utraciło ważną cząstkę, a ciemność powoli zapełniała ubytki.
Skupiłem siły na moim psie i na szkoleniu, tylko to mi zostało, jeśli zacznę myśleć, pogrążę duszę w szaleństwie. Powoli przedzierałem się przez niezliczone testy, zacząłem traktować kolegów, jak części, nie jako ludzi. Każdego można wymienić, każdy się nada, słabi odpadną w naturalnej selekcji. Tak można było podsumować moje nastawienie.
Wreszcie nadszedł ostatni moment, po ostatecznym teście będę mógł stać się Mrocznym Żniwiarzem, a moja rodzina wreszcie będzie żyć w dostatku. Wszedłem do pokoju, gdzie czekał Kruger, trzymając w dłoniach blaster.
— Brawo żołnierzu! Przeszedłeś przez wszystkie przeszkody, stałeś się godny miana elity. Teraz pozostał ostateczny sprawdzian twojej miłości dla ojczyzny. Weź broń i zabij to, co znajdziesz za drzwiami. Konfederacja na ciebie liczy.
W głowie zawył alarm, jeśli wymyślił to ten łajdak z monoklem, będzie to coś naprawdę trudnego, nieważne pozbędę się wszystkiego, byle tylko bliscy mogli żyć dobrze. Odebrałem oręż i przeszedłem przez następne drzwi, usłyszałem szczekanie, a mym oczom ukazała się znajoma sierść.
„Nie, nie tylko nie to. Tylko nie on”, słowa panicznie brzmiały w myślach. Miałem do wyboru jego albo krewnych. Powoli wycelowałem blaster w ufne oczy, które spoglądały na mnie tak spokojnie i bez lęku. Drżącym palcem powoli pociągałem za spust. Wybacz przyjacielu, błysk i psi skowyt świadczył o wykonaniu zadania.
Ostatni fragment z mego serca odpadł, pozostała tylko pustka i ciemność. Nie słyszałem gratulacji, nie byłem sobą przy wręczeniu dyplomu i rozkazu nowego przydziału. Niczym robot zapakowałem swe ciało do transportowca na inną planetę, obojętność otaczała wszystko. Wylądowałem wraz z innymi żołnierzami na parceli, na pobliskim placu stały długie budynki, otoczone drutem kolczastym, w oddali kominy dymiły czarnym smogiem, jakby pracowały starodawne piece, smród niósł się po okolicy, a wynędzniali ludzie spoglądali na mnie. Nie obchodziło mnie to, to nie ludzie, to tylko nic...
1 komentarz
krajew34
Ostatnia część, mam nadzieję, że wam przypadnie do gustu.