[OCT] Horror w Teksańskim Szpitalu Psychiatrycznym (Saga Teksańska 2/4)

[OCT] Horror w Teksańskim Szpitalu Psychiatrycznym (Saga Teksańska 2/4)Niniejsza seria definiuje bezwzględną wyobraźnię dwóch niezależnych autorów, którzy dołożyli wszelkich starań aby trafić do jak najszerszej grupy czytelników za pomocą nietypowego, satyrycznego i mocno przesadzonego klimatu. Wszystkie opowieści spod naszych skrzydeł nie powinny zostawać odbierane na poważnie, ponieważ z pełną świadomością pisane są jako utwory kontrowersyjne, ale i innowacyjne. Dziękujemy za wysłuchanie i życzymy miłego czytania.  

Autorzy

Dawno temu w Teksasie, na ogromnej, odludnej pustyni istniał sobie Szpital Psychiatryczny. Nie wyróżniał się zbytnio od innych, oprócz tego, że było tam tych trzech szczególnych chłopców. Nazywali się oni Jacek, Irek i Antoś. Nie licząc tych trzech biednych pacjentów, oprócz personelu nikogo nie było w szpitalu. Sam zakład został zbudowany na pozostałościach starego cmentarza, poświęconego dzieciom porwanym przez Slender Mana. Chłopcy wylądowali tam po utracie zmysłów przez Masło Śmierci, podczas walki z zacieszniętym psem w lesie. Od tamtego dnia ich myśli kręciły się tylko wokół tajemniczych, czarnych drzwi. Po miesiącu zorientowali się, że należały one do budki z hot-dogami w ich rodzinnym mieście. Cała trójka wiedziała, że tam należy szukać lekarstwa, lecz zostali tutaj uwięzieni – pracownicy nawet nie chcieli ich słuchać. Wpadli więc na pomysł, aby zaryzykować i zrobić wszystko, żeby stąd uciec. Obmyślili własny, wspaniały plan i przygotowali wszystkie rzeczy - coś jednak poszło nie tak… W dniu ucieczki, gdy już mieli wyskoczyć ze swej celi na czterdziestym trzecim piętrze, Antoś poślizgnął się na ostatniej sztuce Masła Ogórkowego i złamał wszystkie kości. To z kolei oznaczało, że nie mogą dziś uciec, ponieważ biedny chłopak był najmądrzejszy z ekipy i bez niego by sobie nie poradzili. Musieli więc przyznać się personelowi do chęci ucieczki. Pracownicy ogłuszyli Irka i Jacka, po czym wrzucili ich do osobnej celi, gdzie czekał już na nich Antoś. Plan się nie powiódł…

***

Pewnej nocy stało się coś dziwnego. Trzech chłopców obudził głośny alarm, słyszeli też wystrzały z pistoletu. Potem wszystko umilkło. Gdy już myśleli że są bezpieczni, do drzwi celi zaczęło się coś dobijać. Niczym na wojnie, bohatersko, wyciągnęli noże i podeszli do drzwi w celu podtrzymania ich, by napastnikowi ciężej było się włamać do środka. Sparaliżowany Antoś nie mógł walczyć, więc oddał Irkowi swój osobisty rewolwer. W tej samej chwili wrota zostały roztrzaskane w drobny mak, a do środka wparował stwór obdarty z ubrań – chłopcy zamarli. Bestia ryknęła i skoczyła na chłopców. Jacek rzucił się na nią i wbił nóż w jej krtań. Broń wybuchła, łamiąc mu ręce. Korzystając z powstałego zamętu, zaczęli okładać stwora rękami oraz ostrzeliwać go z rewolweru. Irek oddał celny strzał, a głowa napastnika rozprysła się na kawałki. Na korytarz wpadły inne osobniki, rzuciły się na martwe ciało i zaczęły rozpruwać jego brzuch oraz wyjadać wnętrzności, chlustające kwasem we wszystkie strony – chłopcy bez zastanowienia przyłączyli się do posiłku. Nagle ze zmasakrowanych zwłok, uniósł się czarny dym w pierwotnym kształcie potwora – była to jego dusza, nieśmiertelna i jeszcze bardziej zabójcza niż on sam za życia. Kompani Antosia zaczęli uciekać, zostawiając go samego na pastwę duszy, która zaczęła obżerać jego twarz. Leżąc w kałuży krwi i wnętrzności, zemdlał.

***

Obudził się. Wokół panowała głucha cisza. Po trupie i kolegach nie było śladu. Spojrzał na kamienną posadzkę – zobaczył na niej leżące masło. Przerażony przeniósł wzrok na drzwi i zaczął rozmyślać jakby tu uciec. Zobaczył na korytarzu wózek inwalidzki z wbudowanym nitrem i silnikiem. Cały obolały, zaczął czołgać się w jego kierunku.

***

Chłopcy nie mogli wrócić po przyjaciela. Po ucieczce ze Szpitala, odkryli że świat został zniszczony przez bombę atomową i trwała apokalipsa. Dookoła było pusto, gdzieniegdzie leżały trupy. Daleko za nimi, majaczył zarys Psychiatryka. Szli i szli przed siebie, pragnienie zaczęło dawać im się we znaki. Nagle ujrzeli ogromny staw – woda nie dość że była brudna i mulista, to na dodatek radioaktywna. Postanowili przyjrzeć mu się z bliska. Na środku ujrzeli wysepkę z talerzem jeszcze ciepłych pierogów i dwoma manierkami wody.  
- Kto idzie? – zapytał Jacek.
- A jak myślisz?! – odparł szyderczo Irek, popychając go do wody.
Na szczęście każdy z nich miał w kieszeni błyskawiczny kombinezon, chroniący przed promieniowaniem. Jacek założył go w locie i zaczął płynąć w kierunku upragnionych zapasów. W połowie drogi ktoś zaczął ostrzeliwać wodę wokół niego z karabinu snajperskiego. Strzały nadciągały od strony Szpitala – to jeden z pracowników, Pan Mieczysław, rozpoczął ostrzał. Chłopcy zaś byli na linii ognia. Przerażony Irek wyciągnął pistolet i strzelił w tamtym kierunku. Strzały ze snajperki ucichły, a Pan Mietek padł martwy. Chłopak nie był pewien, czy dobrze postąpił – zabił w końcu niewinnego człowieka. Na jego psychice już na zawsze odpieczętował się ten czyn… Zaczął się też przejmować losem Antosia, który unieruchomiony, został uwięziony w Psychiatryku wraz z uzbrojonym personelem. W tym czasie Jacek zdążył dopłynąć do wyspy i skonsumować całe pożywienie samemu. Irek ujrzawszy tę scenę, skierował rewolwer w kierunku przyjaciela. Gdy już chciał wystrzelić, z Jackiem zaczęło dziać się coś dziwnego. Jego palce zaczęły dymić i wydawać dźwięki podobne do odgłosu smażonego mięsa. Stopniowo powiększyły się i zabarwiły na brązowo. Gałki oczne wystrzeliły z oczodołów, osadzone na długich mackach, a jego zęby zmieniły się w ostre, błyszczące kły.  
- Irek!! Pomocy! – krzyknął mutant.
- Jak mam Ci pomóc, przyjacielu?! – spytał spokojnie kolega.
- Przypłyń tu i coś zrób, ty głupi Meciu! – wrzasnął zdenerwowany chłopak, który wciąż się mutował. Irek opuścił broń i ze smutnym wyrazem twarzy, odpowiedział: - Żegnam w takim razie. Kręcąc głową, zaczął odchodzić. Nie mógł mu już pomóc.
- Wracaj tu ty tępy cowieku!
Irek szedł przed siebie, nie odwracając się już ani razu. Schował rewolwer i pobiegł w kierunku Psychiatryka.

***

Jechał kolejnym korytarzem – na liczniku prędkości widniała mała setka. Kule wbijały się w podłogę i sufit. To cud, że jak do tej pory nikt go nie trafił. Pracownicy byli żądni wózka – był on jedynym środkiem ewakuacji z dzikich pustkowi Teksasu. Antoś zbliżał się już do wyjścia, zostało mu jeszcze tylko kilka zakrętów. Zaskoczyło go to, że od pewnego momentu nikt go nie zaatakował. Obejrzał się do tyłu. Nikogo tam nie zobaczył. Westchnął z ulgą i spojrzał z powrotem w przód. Krzyknął. Drogę ucieczki zagrodził mu Stary Rewolwerowiec Jim. Zaczął ostrzeliwać chłopca niczym z karabinu, choć miał tylko rewolwer. Żaden ze strzałów nie trafił w cel. Antoś przyspieszył i wjechał w niego z całą prędkością. Siła uderzenia rozerwała mężczyznę na wszystkie możliwe kawałki. Chłopak przejechał po resztkach jego ciała i wyjechał na pustkowia. Dla klimatu podróży przez pustynię, załączył radio, gdzie akurat leciała piosenka "Radioactive”. Jechał tak sobie, relaksując się muzyką, jednocześnie zastanawiając się nad losem jego przyjaciół.
- Zapewne zostali zastrzeleni, lub umarli z powodu niezaspokojenia swoich potrzeb fizjologicznych… - pomyślał. Nagle zobaczył czyjąś sylwetkę na horyzoncie. Przestraszył się, uświadamiając sobie że jest bezbronny, a z każdą sekundą intruz się zbliżał. Okazało się jednak inaczej. Wózek miał automatyczny radar oraz autonamierzanie – z obu stron wyskoczyły bazooki. Chłopak postanowił ich jednak nie używać, dopóki nie był pewny tożsamości i zamiarów tej osoby. Człowiek zbliżał się i zbliżał, ale Antoś nadal nie wiedział kim on jest. Zauważył wtem, że postać zaczęła biec.
- Chyba jednak ma złe intencje – mruknął Antek. Wystrzelił z rakietnic dwa pociski, które oberwały tej osobie obie nogi. Ofiara upadła na twarz, leżąc w kałuży własnej krwi. Chłopak na wózku podjechał bliżej i z przerażeniem zidentyfikował trafionego człowieka. To był przecież Irek!
- Nie ruszaj się, zabandażuję Cię! – wydarł się Antoś. Akurat tak się złożyło, że miał przy sobie tylko plasterek nasmarowany wazeliną. Nakleił mu go na twarz. W tym jednak momencie, Irek wyzionął ducha.
- Nieeeeeeeeeeeeee!! Irku, nie rób tegoooo!! – wrzasnął przeraźliwie. Ciało martwego przyjaciela od tak sobie eksplodowało na milion kawałeczków.
- Nieeee! – krzyknął smutny Antoś, przytulając jelito. Płacząc na kolegą, przypomniał sobie o Jacku. Odrzucił więc narząd na ziemię, włączył silnik i pojechał dalej. Przez dłuższy czas nie zobaczył nic, nie licząc zniszczonej gleby oraz rozczłonkowanych tam i ówdzie zwłok. Kilka kilometrów dalej, zobaczył staw a na jego środku... Jacka! Wyglądało na to, że się zmutował. Nad nim unosił się helikopter ratunkowy.
- Mamy tu mutanta! Zestrzelić go! – krzyknął Pilot. Kilkaset pocisków przeszyło chłopca na wylot, odrzucając go z wysepki do wody. Po tym wydarzeniu, helikopter zaczął odlatywać. Na szczęście dla Antosia żądnego zemsty, pojazd był jeszcze widoczny – uruchomił autonamierzanie i popędził za wrogiem. Wpadając do stawu, wystrzelił serię z rakietnic. Czy trafił? Ostatnie co widział, to ciemna toń…

KONIEC

Dodaj komentarz