Thomas nie wiedział ile czasu trwała podróż. Był prawie pewien, że znajduje się w Norze. Z trzech stron otaczały go betonowe ściany zaś za plecami miał blaszaną bramę garażową. Siedział przywiązany do krzesła metalowym drutem podpiętym do prądnicy, której pilnował wyrośnięty jaszczuropodobny Przybysz. Mógł tylko lekko poruszać nadgarstkami. Spróbował nieco poluzować więzy. Jaszczur zauważył jego ruchy i spokojnie nacisnął czerwony przycisk na prądnicy. Tom zesztywniał momentalnie. Całe jego ciało krzyczało z bólu podczas gdy tysiące woltów przepływały przez jego mięśnie. Po kilku sekundach jaszczur wyłączył urządzenie. Tom złapał oddech. Kiedy w końcu uspokoił jego szalejące organy brama za jego plecami uniosła się powoli. Wyłoniły się z niej trzy postacie. Ubrany w czarny płaszcz Tetron, uzbrojony w metalowy kij baseballowy skylianin oraz ku zaskoczeniu Toma krótkowłosa dziewczyna z klubu.
- Widzę, że się obudziłeś Jackson ? To dobrze bo mamy wiele ważnych spraw do omówienia. Możesz iść Sugo.
Jaszczur wyszedł z garażu zaś Tetron przyniósł z kąta małą skrzynkę na której usiadł naprzeciwko Toma.
- Powiem ci tylko tyle zjebie. Masz dziesięć sekund żeby mnie wypuścić albo… AAARRRRGGGG !!!
Tym razem to Skylianin poraził go prądem.
- Zmniejsz trochę napięcie Mrug. Nie chcielibyśmy chyba usmażyć naszego dzielnego szeryfa ?
Mrug z niezadowoleniem przekręcił pokrętło na prądnicy.
- A teraz czas na zapoznanie się z moimi zasadami przyzwoitej dyskusji. Są tylko dwie więc spokojnie. Pierwsza jest taka, że odzywasz się tylko wtedy gdy cię o to poprosimy. Druga natomiast nakazuje ci mówić samą prawdę i tylko prawdę. Chyba rozumiesz już co cię czeka za złamanie którejś z zasad ?
- Tiaaaa… Jasne…
- Dobrze więc. Pierwsza rzeczą jaką mi wyśpiewasz będzie powód dla którego rozjebałeś Tyliusa i jego pieski.
- Zaatakowali mnie.
- Uuu… Na pewno mieli jakiś powód prawda ? W końcu żyjemy w cywilizowanym świecie. Nie zabijamy się o byle gówno. Co nie ? –Wszyscy trzej zaśmiali się głośno.
-Trochę obiłem jego kolesi na powierzchni. Stawiali opór podczas zatrzymania.
- Ach, ten nasz stary dobry Tylius ! Zawsze działa tak pochopnie i wybuchowo szczególnie jeżeli chodzi o ten jego zasrany honor. Widzisz, nic by mnie nie obchodziła śmierć tej kupy gówna gdyby nie pewna sprawa jaką miał się dla mnie zająć. Pewna, bardzo ważna sprawa. Tylius był jedyną osobą zdolną to załatwić z którą nie miałem jakichś tarć. Teraz gdy jest sztywny nie mam się do kogo zwrócić. No chyba, że ty możesz kogoś zasugerować.
- Chuj mnie bolą twoje potrzeby. – Najwidoczniej jego odpowiedź nie spodobała się kryminaliście.
- Mrug ! Bij !
Skylianin zadał mu potężny cios baseballem w twarz łamiąc w konsekwencji jego szczękę.
- To natomiast będzie kara za niepoprawne odpowiedzi. A teraz posłuchaj mnie uważnie. Gówno mnie obchodzi o co ci poszło z Tyliusem. Potrzebowałem go a ty go zabiłeś więc teraz będziesz pracował za niego. Zdobędziesz mi Gwiezdną Łzę.
Gwiezdne Łzy są niewielkimi święcącymi kulami niezwykle cennego przypominającego diament minerału które pojawiają się co jakiś czas w obszarze wyrwy. Używa się ich zwykle w zaawansowanych generatorach gdyż poddane działaniu promieni gamma uwalniają olbrzymie ilości energii.
- A niby skąd ? Za każdym razem kiedy się pojawiają, BNP zgarnia je w przeciągu minut i chowa z resztą w skarbcu piątym. Zresztą po co ci Łza ?
- A czy ty przypadkiem nie jesteś jednym z nich ? A co do moich planów związanych z Łzą to chuj ci do tego.
- Jak mam im niby wytłumaczyć dlaczego potrzebuję Łzy ?
- Coś wymyślisz. Bystrzacha z ciebie. – Wstał i odsunął skrzynkę na bok.
- A jeżeli nie wymyślę ?
- Cóż… W tedy złożę tej twojej dupie Alice małą wizytę.
Powietrze wokół Tetrona zafalowało po czym Tom nie patrzył już na jego parszywą gębę ale na swoją własną twarz.
- Myślę, że wiesz w jakim celu ? – Usłyszał swój głos.
- Skurwysy… - Przerwała mu kolejna dawka prądu.
Tetron był Maderanem. Była to zmiennokształtna rasa której członkowie posiadali często znaczne wpływy zarówno w Norze jak i Nowym Yorku. Jedynym sposobem rozpoznania Maderana była albo bezpośrednia obserwacja przemiany albo użycie specjalnych wykrywaczy. Jednakże jeden Maderan nie był równy drugiemu. W ich rodzimym świecie panował system kastowy który wciąż obowiązuje wśród tych przebywających na ziemi. Tetron wywodził się z kasty wojowników. Były jeszcze trzy inne kasty. Sług, władców i obywateli. Żaden z władców nie siedział w Norze. Większość dorobiła się niemałych fortun na powierzchni i opływała w luksusy dzięki swoim umiejętnością manipulacji i kombinowania.. Ze względu na ich wpływy i umiejętności byli praktycznie nie do ruszenia a, że nie sprawiali zbytnich kłopotów to mało komu w BNP chciało się wchodzić im w drogę. Wojownicy zazwyczaj robili to na czym znali się najlepiej czyli zabijali. Często zajmowali wysokie pozycje w gangach Nory. Obywatele stanowiący najliczniejszą kastę zarówno w ich wymiarze jak i na ziemi w większości zajmowali się pospolitymi zajęciami takimi jak prowadzenie sklepów i oferowanie usług wszelkiego rodzaju. Słudzy zaś często byli łapani przez innych Maderan i sprzedawani w niewole gdzie często kończyli w burdelach lub kopiąc nielegalne tunele. Ze wszystkich przybyszów Thomas najmniej lubił tych zmiennokształtnych a było w Norze jeszcze kilka innych gatunków posiadających podobne zdolności.
- Masz tydzień. I nie próbuj żadnych podstępów. Sara będzie cię pilnowała.
Do tej pory stojąca w koncie dziewczyna zbliżyła się do łowcy.
- Możesz być pewien, że nie spuszczę z ciebie oka złotko. – Uśmiechnęła się po czym posłała całusa do Toma.
- Mrug ! Postaraj się żeby pan Jackson na długo zapamiętał nasze spotkanie a przede wszystkim swoje zadanie i wyrzuć go stąd.
Mrug znowu uderzył go kijem tym razem w brzuch. Kolejny cios spadł na głowę. Okładał go tak przez dłuższą chwilę. Tetron wyszedł w tym czasie z Sarą u boku z garażu. Skylianin był bezlitosny. Tom czuł jak z każdym uderzeniem pękała jakaś kość. Po chwili, nie wytrzymał i zasłabł.
Kiedy otworzył oczy znajdował się na stole w gabinecie Amandy. Ponownie był pod wrażeniem swoich zdolności regeneracyjnych gdyż czuł tylko połowę uderzeń jakie zadał mu Skylianin.
- Czy ty zawsze musisz się wpakować w jakiś bajzel ? – Amanda była ubrana jak zawsze w swój kitel.
- Która jest godzina… Albo dzień ?
- Czwartek… I jest ósma rano. – Nie było go całą noc.
- Chyba pierwszy raz w tym roku jestem w biurze na czas. Jak się tu znalazłem ?
- Leżałeś przed drzwiami biura ledwo żywy. Kazałam ochronie przynieść cię do mnie.
- Dzięki za pomoc. Znowu…
- Możesz mi powiedzieć co się stało ? Jakim cudem nagle znalazłeś się w Norze bez użycia jakiegokolwiek z przejść.
- Tetron. Znowu uciekł. Byłem w klubie Dewary kiedy nagle pojawił się znikąd i jakimś cudem wiedział, że prąd na mnie działa. Obezwładnił mnie po czym wywiózł do jakiegoś garażu w Norze.
- Co robiłeś u Dewary ?! – Wyraźnie zaskoczona zapaliła papierosa.
- Pewna prywatna sprawa.
- Mniejsza o to. Jak się wydostałeś ?
- Jego przydupas trochę mnie poturbował. Na tyle mocno, że straciłem przytomność. Najwidoczniej stwierdzili, że mam dosyć i wypuścili mnie..
Wstał powoli. Wciąż miał na sobie swój płaszcz. Z kieszeni nic nie zniknęło aczkolwiek wszystkie jego cygara były powykrzywiane i pogniecione. Pomimo to wyciągnął to najmniej zniszczone i zapalił je za pomocą zapalniczki. Zaciągnął się głęboko na co ostro zareagowały jego obite płuca. Zakaszlał głośno wypuszczając chmurę gęstego dymu.
- Czego chciał od ciebie Tetron ?
- Informacji na temat śmierci Tyliusa. – Nie cierpiał kłamać ale w tym wypadku było to mocno usprawiedliwione.
Amanda wyciągnęła z małej laboratoryjne lodówki strzykawkę i chwyciła go za ramię. Szybko wbiła igłę w największą z żył. Thomas mógł nie szanować wielu rzeczy ale od zawsze cenił umiejętności i wiedzę Amandy. Nie byłby wstanie zliczyć ile razy uratowała jego gówniane życie. Zawsze zastanawiało go jakim cudem nie została renomowaną panią profesor na którymś z uniwersytetów medycznych.
- A na co mu to ? Co się stało to się nie odstanie. - Zastrzyk zadziałał niemal natychmiast przynosząc jego poobijanym wnętrznościom ukojenie.
- Nie wiem… Może znali się lepiej niż sądziliśmy.
- Może… Co mu powiedziałeś ?
- Samoobrona…
- Uwierzył ?
- Nie wiem.
Czerwono włosa kobieta podała mu paczkę tabletek o skomplikowanej i długiej nazwie. Pomyślał iż niedługo będzie miał w domu więcej leków niż standardowy emeryt.
- Na co to ? – Zapytał wiedząc, ze to i tak w sumie bez znaczenia.
- Przyspieszy regenerację kości. Nie powinno się tego brać z…
Tom wyciągnął dwie tabletki, połknął i zapił whisky ze swojej starej zaufanej piersiówki.
-… alkoholem. Tom proszę cię…
- Co ? Mogłaś powiedzieć od razu.
Jej wyraz twarzy był dość nieciekawy.
- Spokojnie, nic mi nie będzie.
- Szkoda, że tylko ty przez cały czas wychodzisz z takiego założenia.
Ze względu na stan zdrowia zwolniono go dzisiaj z czynnej służby. Cały dzień spędził za to pomagając Samowi w katalogowaniu incydentów do jakich doszło wczoraj w sektorach piątym, siódmym i dwunastym. Alice została poinformowana o całym zajściu. Niezwłocznie po załatwieniu spraw administracyjnych na powierzchni przyjechała wieczorem do biura. Wpierw ostro go przy wszystkich zwyzywała wypominając mu jego notoryczny brak ostrożności i bezmyślność po czym zabrała na parking obok przejścia na powierzchnię. Tom słuchał jej się teraz niczym pies który pogryzł buty swojej pani i wiedział, że jakakolwiek kara by go nie spotkała to należała mu się za taki brak samokontroli i szacunku. Wciąż ciągnęła swoją tyradę oszczerstw i wypomnień kiedy zbliżali się do jej Chevroleta. Tom nie odezwał się jak dotąd ani słowem.
- Mam nadzieje, że chociaż tym razem dotarło do ciebie jak bardzo wielkim idiotą jesteś.
Nagle przyszło mu do głowy coś niezaprzeczalnie szalonego biorąc pod uwagę okoliczności.
- Alice…
Czyżby to mogło się udać ? Przecież było to tak absurdalnie niemożliwe.
- Pięć lat ! Pięć lat a ty wciąż masz wszystko w dupie !
Żyje się raz. Teraz albo nigdy.
- Alice !
Zatrzymał ją i chwycił za rękę.
- Nawet się nie próbuj… - Uciszył ją jedynym sposobem jaki przyszedł mu do głowy.
Jej ciało stało się bezwładne jak szmaciana lalka. Wziął ją w ramiona. Ich usta niemalże zlały się w jedno a serca zabiły szybciej. Tom nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. - Co tu się odpierdala ?- To pytanie krążyło mu po głowie jak rozwścieczona osa. Po chwili rozdzielili się i wciąż ją trzymając Thomas spojrzał w szmaragdowe oczy czarnowłosej kobiety. Nie ważne jak wielki łomot by dostał czy jak wiele kłód życie rzuciłoby mu pod nogi wiedział iż dla tych oczu ruszyłby w bój z całym wszechświatem.
- Nic mi nie jest. – tylko tyle był wstanie z siebie wykrztusić.
Alice objęła go. Po jej policzkach popłynęły łzy. Emocje wzięły górę.
- Błagam cię… Ja już dłużej tego nie wytrzymam. Ja…
- Jestem przy tobie. Nie musisz się o to martwić bo zawsze będę… - Usiedli na chłodnym asfalcie który pokrywał parking.
- Nie możesz tak mówić ! Nie możesz być pewien.
- Nic nie jest pewne a mimo to każdego dnia otwieramy oczy. Myjemy się, posilamy, idziemy do pracy po czym wracamy do domu. Rodzimy się, dorastamy kochamy, cierpimy i umieramy. Żyjemy w błogiej nieświadomości faktu iż życie jest jak płomień świecy. Piękny, ale jak bardzo delikatny i ulotny.
- Ale dlaczego ty musisz cały czas dmuchać na swój płomień ? Dlaczego nie możesz po prostu być trochę bardziej ostrożny ?
- Powiedziałaś, że Pierwsi wybrali mnie z jakiegoś powodu. Myślę, że to był właśnie ten powód.
- Twoja autodestrukcyjna natura ma być niby tym powodem ?! – Spojrzała na niego załzawionymi oczami.
- Nie. Tym powodem jest to iż nieważne w jakie gówno się wpakuję zawszę się z niego wykaraskam. A chcesz wiedzieć dlaczego ?
Milczała przez chwile po czym odpowiedziała.
- Oświeć mnie.
- Bo mam pewną przemądrzałą zielonooką szefową dla której wywróciłbym piekło do góry nogami.
- Thomas…
Ponownie się pocałowali. Tym razem był to pocałunek zaprawiony goryczą jej łez. Mimo to Tom nie wyobrażał sobie aby mógł teraz całować jakiekolwiek inne usta. Siedzieli tak w milczeniu. Nie był pewien co teraz się wydarzy. Alice postanowiła przerwać ciszę.
- Obiecaj mi tylko jedną rzecz Tom. Obiecaj mi, że nigdy się nie poddasz i nie zostawisz mnie samą.
- Przyrzekam ci to i przyrzekam ci, że żadna siła na tym czy innym świecie nas nie rozdzieli. Absolutnie żadna.
Ponownie stanęli na nogach.
- Zabawne… Okazuje się, że pan wielki zły wilk ma jednak coś w sercu. – Nigdy go jeszcze tak nie nazwała ale zrozumiał przesłanie.
- Nie taki wilk straszny jak go malują ?
- Dokładnie tak…
Wsiedli do samochodu. Droga zajęła im mniej czasu jak zwykle. Cały świat wydawał mu się jakiś inny. Jakby wszystko dookoła nagle nabrało sensu i stało się przejrzyste i czyste. Kiedy dotarli do apartamentowca Tom podprowadził ją do jej mieszkania.
- Do zobaczenia jutro. – Powiedziała stojąc w drzwiach
- Do zobaczenia…
Chciał już iść do windy jednakże poczuł dłoń Alice na ramieniu. Odwrócił się. Ich spojrzenia spotkały się niczym zagubione w zimnej pustce gwiazdy. Powoli zaciągnęła go do środka. Zrzucił swój płaszcz. Wiedzieli czego chcieli. Wiedzieli też, że nie mogą już dłużej na siłę odpychać się od siebie. Thomas przypomniał sobie słowa Dewary. Byli połączeni. Pomimo czasu. Pomimo przestrzeni. Dwa byty nierozerwalnie zespolone przez los. Aż po koniec ich dni. Rzucili się na pobliskie łózko. Serce biło mu jakby miało zaraz wybuchnąć. Ciało Alice drżało pod jego dotykiem. Wszystko dookoła nich nie miało już znaczenia. Zamknęli się w świecie swoich uczuć i pragnień gdzie jedno stało się drugim. Nic nie miało sensu lecz wszystko było jasne i przejrzyste. Nie istnieli gdziekolwiek, a byli wszystkim. Zatraceni w sobie. Ten jeden jedyny raz otrzymali od Boga swój mały raj dostępny tylko im. Jak Adam i Ewa. Alfa i Omega. Ying i Yang. Tej nocy stali się jednym.
Dodaj komentarz