Przybysze - Rozdział 2 - Diabeł

Krew… Wszędzie krew… Na jego rękach. Na jego nogach. Na jego twarzy. Nie wiedział co się stało. Nie wiedział ile czasu minęło. Wiedział tylko, że przelał krew.
- T… Tom ?
Obrócił się. Alice siedziała na ziemi również cała zachlapana krwią. Zakrywała się szczątkami ubrań. Na jej twarzy malowała się mieszanka przerażenia i obrzydzenia. Po chwili wstała i powoli zbliżyła się do niego.
- Tom, spójrz na mnie… Wszystko jest już w porządku.
Nic nie było w porządku. Szczątki Skylian walały się wszędzie. Nie dało się poznać które do kogo należały. Wszyscy wyglądali jak gdyby ktoś przepuścił ich przez maszynkę do mięsa.  
- Czy… Czy oni… Czy oni ci…
- Nie… Powstrzymałeś ich.
Alice objęła go. Stali oboje w milczeniu przez jakiś czas. W pomieszczeniu panowała grobowa cisza.  
- Chodź… Musimy zawieźć cię do szpitala.
Wciąż wtuleni w siebie wyszli na zewnątrz pozostawiając za sobą krwawą rzeź.
W szpitalu BNP lekarz powiedział mu, że prawie każda jego kość była przez chwilę złamana lub pęknięta lecz nagle się zagoiła. Tom spodziewał się takiej diagnozy. Po zrobieniu kilku dodatkowych badań które nie wykazały żadnych poważnych obrażeń wypisano go razem z Alice do domu. Całą drogę na powierzchnię żadne nie odezwało się ani słowem.
Na górze był już wieczór. Alice odwiozła go do domu i odprowadziła do mieszkania. Miała na sobie używany uniform BNP który dostała zaraz po przybyciu do centrali. Obydwoje byli wykończeni jednakże Alice zdawała się tego nie okazywać. Tom otworzył drzwi i zaraz po wejściu zrzucił z siebie pobrudzony krwią płaszcz.
- Może… Wejdziesz na chwilę ? – Zaproponował jej.
- Dobrze ale dosłownie na minutę. Charlie jest już pewnie głodny.
Alice nie miała wiele rzeczy poza pracą o które dbała ale jej kocur, Charlie z pewnością należał do nich. Stary, szary dachowiec nie cierpiał Toma, zresztą z wzajemnością.
- Mieszkasz tylko dwa piętra niżej. Po za tym, ma tyle zapasowego sadła, że mógłby przeżyć nuklearną zimę.  
- Hej ! Nie obrażaj mojego małego księcia.
Tom był pewien, że bardziej pasowałby mu tytuł grubego barona.
- Spokojnie, tylko żartowałem.
Dostawił dodatkowe krzesło do stolika po czym usiedli naprzeciwko siebie.
- Słuchaj… Dziękuje ci. Gdyby nie ty…
- Nie ma za co. Dobrze wiesz, że dla ciebie wszystko.
Alice uśmiechnęła się do niego.
- Żałuję tylko, że musieli zginąć. – Tom niczego nie żałował.
- Nora bez nich będzie lepszym miejscem.
Co do tego nie miał żadnych wątpliwości ale wiedział, że wkrótce pojawi się ktoś kto ich zastąpi.
- Tom ?
Spojrzał się prosto w jej zielone oczy.
- Tak ?
- Udało ci się. Od czasu zawiązania naszej małej umowy nic nie zapaliłeś ani wypiłeś.
- Taka jesteś tego pewna ?
- Rozmawiałam z Amandą, poza tym niemalże cały czas byłam z tobą.
Przez dzisiejszy incydent niemal zapomniał o ich układzie. Alice wstała i skierowała się w kierunku drzwi. Przed wyjściem obróciła się jeszcze tylko na chwilę.
- Kiedy leżałeś w szpitalu składałam raport dowództwu. Spytałam się ich także o możliwość dnia wolnego dla nas obojga. Zgodzili się. Jutro o dziewiętnastej czekaj na mnie przy samochodzie.
Po tych słowach wyszła z mieszkania i zamknęła za sobą drzwi.
Od samego rana Tom próbował się powstrzymać przed sięgnięciem po butelkę czy cygaro. Pomagało trochę picie wody jednakże katorga jaką przeżywał w związku z brakiem alkoholu w jego krwiobiegu była w jego opinii gorsza od jakiejkolwiek złamanej kości. Czas upływał mu na oglądaniu głupich filmików w sieci na swoim smarthponie oraz czytaniu starych zakurzonych czasopism które zwykł kiedyś zbierać. Nie pamiętał kiedy ostatnio miał wolne. Powodem mogło być to, że każdy dzień wolny spędzał na libacjach alkoholowych w domu lub pobliskim barze. Kiedy wybiła osiemnasta wziął prysznic, ogolił się i założył świeże rzeczy. Były to dżinsowe spodnie, biały t-shirt oraz brązowa skórzana kurtka. Założył także swoje długo zapomniane mokasyny. Na chwilę przed dziewiętnastą wyszedł z domu. Samochód Alice stał na parkingu za apartamentowcem. Nie musiał długo za nią czekać. Kiedy już ją ujrzał doznał niemałego szoku. Przyszła ubrana w czarną luźną sukienkę a na stopy założyła czarne szpilki zaś na szyi wisiał jej srebrny medalion w kształcie pierścienia ułożonego z gwiazd. Dawno nie widział także jej z tak pieszczotliwie wykonanym makijażem. Zarówno jej paznokcie jak i usta były krwisto czerwone. Na nogach miała również czarne pończochy. Na ramieniu zawiesiła małą torebkę.
- Wyglądasz pięknie Alice.
- Dziękuje. Sam także wyglądasz zadziwiająco dobrze.  
- Zadziwiająco ?
- Po prostu nie pamiętam żebym kiedyś widziała cię tak zadbanego.
- Rozumiem… Możemy już jechać ?
- Jak najbardziej.
Droga do kina zajęła im niecałą godzinę. Po dotarciu na miejsce i wejściu do sali odnaleźli swoje miejsca i rozpoczęli seans. Tom uznał film za dość przewidywalny aczkolwiek ciekawy. Opowiadał historię gangstera który dokonał paktu z diabłem. Gangster o imieniu John obiecał diabłu sto nieczystych dusz w zamian za miłość pewnej kobiety. Po kolei uśmiercał członków konkurencyjnych gangów i odprawiał na nich mroczne rytuały aż w końcu doczekał się swojej zapłaty. Jednakże jak to często w takich historiach bywa diabeł nie miał zamiaru do końca dotrzymać swojej części umowy. Po kilku dniach spędzonych razem ukochana Johna zostaje poważnie raniona w wypadku i jest na skraju śmierci. John przeklina upadłego anioła i w akcie desperacji dobija z nim ostatecznego targu. Jego dusza za życie kobiety. Popełnia samobójstwo po czym trafia do piekła skąd obserwuje koniec życia swojej miłości. Ta zaś umarła jako stara kobieta otoczona wielką rodziną. Thomas trochę rozumiał Johna. Mimo to większą część filmu wpatrywał się w Alice jak w obrazek przez co nie do końca nadążał za historią. Zawsze uważał że była atrakcyjną i urodziwą kobietą ale dopiero teraz dostrzegł jak bardzo w rzeczywistości piękna była. Po wyjściu z kina spędzili trochę czasu przy samochodzie dyskutując na temat filmu.
-Koniec końców uważam że John głupio postąpił wchodząc w konszachty z diabłem.
- Pragnął miłości a diabeł obiecał mu ją za dusze ludzi których i tak pewnie by zabił. Co prawda myślę, że w tej grze cały czas chodziło o jego własną duszę.
- Też tak myślę.
Dookoła panowała gwieździsta noc. Nie mieli jeszcze ochoty wracać do domu. Siedzieli na masce samochodu i obserwowali gwiazdy.
- Thomas ?
- Hmm ?
- Myślę, że ci tego jeszcze nie mówiłam ale dziękuje. Nie tylko za wczoraj ale za wszystko co robisz dla ludzkości oraz Przybyszów. Wiem że nigdy się oto nie prosiłeś a mimo to ani razu nie zaprotestowałeś kiedy wymagano od ciebie rzeczy przerastających ludzkie pojęcie.
- Każdy z nas ma jakiś cel na tym świecie prawda ?
- Chyba tak…
Stanęli naprzeciwko siebie, i w tym momencie nastąpiło coś czego Thomas nigdy w życiu by się nie spodziewał. Alice zbliżyła się i pocałowała go namiętnie. Kiedy pierwszy szok minął wciąż byli złączeni. Jej wargi były niczym pokryte jedwabiem. Wiele czasu minęło od jego ostatniego pocałunku. Tom nie miał zamiaru się opierać. Objął ja i przycisnął do siebie. Czas jakby zatrzymał się dla nich na chwilę. Kiedy w końcu ich usta się rozdzieliły Alice bez słowa wsiadła do samochodu.
- Muszę jeszcze jechać na chwilę do Amandy odebrać raport z sekcji Skylian. Wierzę że dojedziesz do domu metrem bez problemów ?
- Nie martw się o mnie i jedź bezpiecznie.
- Do zobaczenia jutro Tom.
Uruchomiła silnik i powoli odjechała.

Przez całą drogę do domu myślał nad tym co się przed chwilą wydarzyło. Tom nie miał zbyt wielkiego doświadczenia z kobietami ale tylko to jedno zdarzenie utwierdziło go w przekonaniu, że to kompletnie nieprzewidywalne istoty. Nie miał zielonego pojęcia co teraz nastąpi ale nie chciał o tym za dużo myśleć. Po raz pierwszy od wielu lat był chociaż przez chwilę prawdziwie szczęśliwy.
Czekał już tylko na przyjazd windy kiedy pojawił się obok niego dziwny jegomość w garniturze. Nosił szykowne okulary przeciwsłoneczne a bezwłosą głowę zakrywał kapeluszem. Widocznie kulał z tego względu podpierał się prostą aczkolwiek elegancką laską.
- Lucjusz Dewara… - Tom wiele słyszał o nim i jego osiągnięciach.
- Witam pana panie Jackson.
- Czego chcesz.
- Tego o co pan rzekomo codziennie walczy. Lepszego bytu dla Przybyszów.
- Zabawnym jest słyszeć to z ust człowieka który odpowiada za nielegalny przemyt istot i artefaktów z innych wymiarów i szeroko pojętą działalność przestępczą zarówno nad ziemią jak i pod nią.
- Ohh, nie taki wilk straszny jak go malują panie Jackson.
Naprawdę nie miał ochoty wdawać się z nim o tej porze w dyskusje. Winda już czekała.
- Do rzeczy Dewara.
- Obserwowałem pana ostatnio więc nie umknął mojej uwadze wczorajszy incydent do jakiego doszło w sektorze piątym.
- Tak ? I co w związku z tym. Wykonywałem swoje obowiązki.
- W to nie wątpię. Mam tylko pewne zastrzeżenia co do użytych środków.
- O co ci chodzi ?
- Widziałem zdjęcia z miejsca zdarzenia oraz słyszałem relacje świadków. Z całym szacunkiem dla pana panie Jackson ale niewiele jest istot w Norze zdolnych do czegoś takiego. Proszę mnie nie zrozumieć źle. Jestem pod wrażeniem. Chciałem tylko pana zapytać czy wie pan co dokładnie się w panu obudziło.  
- Coś o czym wszyscy włączając w to pana powinni zapomnieć.
Wsiadł już do winy i był gotowy odjechać jednakże Dewara nie miał zamiaru odpuścić.
- Czy pan ją kocha ?
Tom powstrzymał drzwi windy przed zamknięciem.
- Bo ona na pewno kocha pana i tylko z tego względu powinien pan mnie wysłuchać ale gdyż najwidoczniej jest pan już zmęczony zrobimy inaczej. Proszę przyjść jutro po służbie do mojego przybytku o nazwie "Hell’s Gates” na Fox Street. Bramkarzowi proszę powiedzieć tylko "fac et spera”. Będzie wiedział co robić.
Mężczyzna obrócił się i powoli zaczął zbliżać się do wyjścia z budynku. Przed wyjściem rzucił jeszcze tylko jedno.
- Wiem co się zagnieździło w panu pięć lat temu i sprawa ta nie dotyczy tylko pana czy pana ukochanej.
Po tych słowach zniknął za rogiem.

Noc nie była dla Toma łaskawa. Cały czas męczyły go słowa Dewary i to co wydarzyło się przed kinem. Służba minęła mu dość szybko. Wezwano go tylko raz do awantury na ulicy pomiędzy dwoma koto podobnymi Przybyszami. Obyło się bez rękoczynów. Okazało się, że poszło o jakąś pamiątkę rodzinną ale Tom zdążył szybko zapomnieć o szczegółach. Przez cały dzień nie widział się z Alice zaś do Nory musiał dostać się metrem. Od Amandy dowiedział się, że przydzielono ją na jeden dzień do jakiegoś specjalnego zadania w centrali. Tom nie chciał wiedzieć co to za zadanie i szczerze mówiąc, nie czuł nawet potrzeby posiadania takowej wiedzy. Po wymeldowaniu się z biura od razu udał się na Fox Street.  
Hell’s Gates było jedną z wielu nieruchomości w posiadaniu Dewary. Klub był ulubionym miejscem do imprezowania dla lokalnej burzliwej, młodzieży. Tom nie przepadał za takimi miejscami. Na wejściu zatrzymał go wyrośnięty bramkarz w obcisłym podkoszulku.
- Te ! Facet ! Czego tu kurwa szukasz ?
- Chcę tylko wejść…
-Nie wydaje mi się, że to odpowiednie miejsce dla takiego frajera jak ty. Po za tym śmierdzisz mi psem więc radzę ci kurwa spierdalać.
- Fac et spera
Bramkarz zamyślił się na chwilę.
- Rozumiem. Proszę za mną.
Zaprowadził go do bocznego wejścia. Przeszli razem przez kilka małych pomieszczeń dla obsługi po czym znaleźli się w loży VIP-owskiej górującej ponad parkietem. W loży znajdowała się mała skórzana kanapa ze stolikiem. Na kanapie siedział Dewara w towarzystwie dwóch skąpo ubranych dziewcząt wyglądających na nie więcej jak dwadzieścia lat. Po bokach kanapy stali dodatkowo dwaj uzbrojeni ochroniarze. Muzyka w klubie była głośna i bardzo szybka. Parkiet był tak zapełniony, że wyglądał jakby pokrywała go jakaś bezkształtna żywa masa. Tom zbliżył się do Dewary. Jego ochroniarze byli już gotowi chwycić za broń ale ten powstrzymał ich skinieniem dłoni.  
- Niech pan usiądzie panie Jackson.
Tom usiadł obok jednej z dziewczyn. Miała krótkie brązowe włosy i ostry wyzywający makijaż. Obserwowała go z zaciekawieniem.
- Przejdźmy od razu do rzeczy. Mów co wiesz.
Dewara spojrzał na niego z wyrzutem jakby spodziewał się nieco innej postawy z jego strony lecz po chwili zaczął swoja historię.
- Wie pan, że Pierwsi jak wy ich nazywacie wcale nie byli pierwsi ? Moja cywilizacja opanowała sztukę tworzenia przejść między wymiarowych na długo przed nimi. Przed pojawieniem się wyrwy sam byłem dość mocno zaangażowany w eksploracje nowych światów. Jednym ze wymiarów które odwiedziłem w moich podróżach był Limbus i powiem panu tylko tyle. Przez setki lat zbadałem mnogie wszechświaty ale nigdy wcześniej jak i nigdy później nie widziałem czegoś takiego. Limbus był... Pustym miejscem. Miejscem w którym w przeciągu kilku sekund od pojawienia się w nim traciło się całą nadzieję. Całą swoją siłę życiową. Bezkresna mgła. Tak można go w skrócie opisać. Początkowo sądziliśmy iż świat ten jest faktycznie pusty i że poza mgłą nic się w nim nie znajduje z czasem jednak odkryliśmy tubylcze istoty. Odkrycie to kosztowało życie wielu moich współpracowników.
- Jakie istoty ?
- Nazwaliśmy je Szepczącymi. Były to niewidzialne duchy żywiące się emocjami innych. Opanowywały ciało ofiary i w zależności od typu emocji jakimi się żywiły doprowadzały do szeregu zmian. Widziałem jak wielu dobrych i odważnych badaczy zamieniało się w potwory pragnące tylko naszej śmierci lub czegoś gorszego.
- I co dalej ?
- Nic… Jak najszybciej ewakuowaliśmy się z tego pokręconego świata i staraliśmy się zapomnieć o wszystkim co tam widzieliśmy.
- Dobrze więc, ciekawa historia ale co to do cholery ma wspólnego ze mną ?
- Jeszcze się pan nie zorientował ? Jeden z nich jest w panu.
Thomas nie był zszokowany. Nie miało dla niego żadnego specjalnego znaczenia co w nim śledzi dopóki nie jest w stanie tego się pozbyć.
- Wiem to od dawna.  
- Od dawna wie pan tylko, że coś jest z panem nie tak ale nigdy nie wiedział pan co konkretnie. Cóż… Teraz wszystko jest już jasne.
Lucjusz kazał jednej z dziewczyn pójść po drinki do baru.
- Może mi pan opowiedzieć szczegóły incydentu do jakiego doszło pięć lat temu w Central Parku ?
Tom nie za bardzo miał ochotę wspominać tamto wydarzenie. Sprawiało mu to zawsze wiele bólu ale wiedział, że gangster nie odpuści poza tym miał wrażenie iż może mu pomóc zrozumieć co dokładnie zaszło pół dekady temu.
- Większość pamiętam jak przez mgłę. Dostaliśmy wezwanie o dziwnej anomalii powodującej ataki szału u cywili w Central Parku. BNP istniało zaledwie od kilku miesięcy a ja jak i wielu innych wciąż nie do końca rozumiałem co właściwie wydarzyło się na naszej planecie. Pewien byłem tylko, że jako jedyny otrzymałem od Pierwszych umiejętność wykrywania aktywności Przybyszów oraz manipulacji czasoprzestrzenią. Wyczułbym gdyby było inaczej. W każdym razie wraz z wspomagającymi mnie dwudziestoma funkcjonariuszami wkroczyliśmy do akcji. Podczas gdy ja starałem się wykryć źródło anomalii oni obezwładniali wszystkich na których wpłynęła. Po około godzinie prawie wszyscy poszkodowani byli już zabezpieczeni. Pozostało tylko wyeliminować anomalię.
- W jaki sposób anomalia nie wpłynęła na was ?
- Pierwsi pokazali nam jak konstruować urządzenia rozpraszające wszelkie wpływy z innych wymiarów. Do dziś jest to część standardowego wyposażenia personelu BNP. Poza mną oczywiście, jestem wstanie zrobić to samo własnoręcznie.
- Hmm… Rozumiem, proszę kontynuuj.
- Kiedy cywile zostali opanowani rozpocząłem Projekcję.
- Na czym ona polega ?
- Poprzez medytację stworzyłem obraz swojego umysłu w wymiarze pośrednim. Miejscu w którym łączą się wszystkie światy. Nazywamy go w BNP Tyglem. Stamtąd byłem wstanie lepiej dostrzec szczegóły anomalii. I wtedy nastąpiło coś czego się nie spodziewałem.
- Co dokładnie ?
- Ta… Istota… Była tam. Myślałem, że tylko ja jestem wstanie wejść do Tygla. Tak przynajmniej twierdzili Pierwsi.
- To nie jest jedyna rzecz co do której nie mieli racji.
- Możliwe… To coś nie miało żadnego konkretnego kształtu. Przypominało zjawę. Co nie zmienia faktu że było przerażające, prawie się obsrałem. Chciałem się szybko wycofać ale zjawa jakby złapała mój umysł i opanowała go całkowicie. Nagle poczułem potężny gniew. Miałem ochotę rozerwać wszystko i wszystkich na strzępy. Przerwałem projekcję. Kiedy spojrzałem na swoje ręce nie były takie jak zawsze. Wyrastały z nich długie czarne szpony. Gniew dosłownie mnie rozsadzał. To co wydarzyło się potem to tylko przebłyski. Krzyków, krwi i bólu. Z czasem oddzieliłem nieco swój umysł od intruza i gniew minął ale wciąż nie miałem kontroli nad swoim ciałem. Teraz to coś nad nim panowało. Widziałem jednakże wszystko. Ja… Mordowałem… Mordowałem wszystkich dookoła. Próbowali się bronić ale kule nawet nie były wstanie mnie drasnąć. W pewnym momencie ruszyłem za… Ruszyłem za….
Nie był wstanie wypowiedzieć jej imienia.
- Za kim ?
- Za… Przyjaciółką… Chciała do mnie jakoś przemówić, uspokoić mnie. Słyszałem ją. Próbowałem powstrzymać swoje ciało i to cholerstwo które nim władało ale… Zawiodłem…  
Towarzyszka Dewary zdążyła już wrócić z drinkami.
- Brandy ?
- Z chęcią.
Tom wziął grubą szklankę wypełnioną brunatnym płynem i wziął porządny łyk. Gardło zapiekło go lekko.
- Proszę kontynuować panie Jackson.
- Nie byłem w stanie powstrzymać się wtedy i nie byłem wstanie powstrzymać się później. Nie wiedziałem ilu już ludzi zabiłem. W pewnym momencie modliłem się już tylko aby to się skończyło. Żeby ktoś znalazł sposób żeby posłać mnie razem z tym kurewstwem na samo dno piekła. Nagle pojawiła się ona.
- Kto ?
- Alice… Jej noga była ranna na tyle, że nie mogła uciekać. Przydzielili ją do nas jako oficera nadzorującego aby zdała pełen raport z akcji. Nawet nie miała przy sobie żadnej broni. Myślałem, że będzie po prostu kolejną osobą na moim sumieniu. Klęczała spokojnie pogodzona ze swoim losem i gdy moja ręka już unosiła się do góry podniosła głowę i spojrzała na mnie spokojnie swoimi pięknymi oczami. Wtedy stało się coś niezwykłego. Zarówno ja jak i istota byliśmy w szoku. Poczułem coś czego nie poczułem jeszcze nigdy w życiu. Uświadomiłem sobie, że muszę zrobić wszystko aby jej nie skrzywdzić. Z całych sił zaatakowałem byt który kontrolował moje ciało. Myślałem że będzie stawiać opór ale o dziwo poddał się bez walki i wycofał w gdzieś w głąb mojego umysłu. Wciąż będąc pod postacią potwora upadłem na ziemię. Alice przyczołgała się do mnie i spojrzała mi prosto w oczy. Później straciłem przytomność. Obudziłem się dopiero w ambulansie BNP już normalny. Dowiedziałem się tam, że całą tę rzeź przeżyła tylko ona. Zabiłem wszystkich innych. Wszystkich dziewiętnastu dobrych i rzetelnych agentów z których większość nie przepracowała nawet miesiąca, a w tym siostrę mojego jedynego wtedy i najlepszego przyjaciela.
- A co z istotą ?
- Oficjalnie uznano, że uciekła do swojego wymiaru. Czułem jednak jej obecność w sobie. Cokolwiek to było, zadomowiło się gdzieś w głębi mojej głowy. Zmieniło moje zachowanie. Stałem się bardziej porywczy. Moje ciało również uległo pewnym zmianom. Siła wzrosła niemal trzykrotnie a rany goją się w mgnieniu oka. BNP miało zamiar to wykorzystać. Z jakiegoś powodu Alice została wyznaczona na moją stałą nadzorczynię. Możliwe iż myśleli, że to ona w jakiś sposób powstrzymała to stworzenie. W sumie nie mylili by się. Gdyby nie ona… Kto wie ile jeszcze osób by zginęło.
Tom dopił resztę brandy po czym dorzucił.
- Zawdzięczam tej kobiecie moje życie a nawet więcej.
Dewara kazał dziewczętom odejść na chwilę.
- Powiem panu szczerze, że cała ta historia jest mi dokładnie znana aczkolwiek chciałem usłyszeć także pana wersję. Teraz z czystym sumieniem mogę panu powiedzieć co dokładnie siedzi w pana głowie i dlaczego. Jak już pan wie jest to Szepczący. Z opisu sytuacji wnioskuję, że żywi się gniewem i to też wywołuje u swoich ofiar. Opętał pana ze względu na moc otrzymaną od Pierwszych. Najprawdopodobniej był uwięziony przypadkowo w Tyglu o którym pan wcześniej wspomniał więc postanowił użyć pana do ucieczki. Ofiara opętana przez szepczącego doznaje poważnych zmian fizycznych. Zamienia się w monstrum. Zazwyczaj jedynym wyjściem z sytuacji jest zabicie zniewolonego. Niełatwa sprawa biorąc pod uwagę ich możliwości. To co zrobiła panna Santiago nie jest co prawda przypadkiem ale wciąż dość nieprawdopodobnym wyczynem.
- Co ma pan na myśli ?
- Szepczący wycofał się ze strachu.
- Co ?!
- Kiedy spojrzał pan na nią poczuł pan coś no co w moim ojczystym języku mówi się utaga, połączenie. Widzi pan, wspólną rzeczą dla wszystkich pobliskich temu wymiarowi światów są właśnie połączenia. Połączenie to niewidoczna więź pomiędzy dwoma rozumnymi istotami. Większość nie zdaje sobie nawet sprawy z jej istnienia. Niektórzy nigdy jej nie doświadczają. Generalnie chodzi o to iż w całym wszechświecie wszyscy są połączeni w dwójki. Więź ta normalnie niewyczuwalna objawia się w momencie spotkania się dwóch połączonych osób. Wy mówicie na to miłość lub przyjaźń ale to coś więcej. To symbioza dwóch bytów i może zachodzić niezależnie od płci, rasy czy gatunku. Może zachodzić między matką i dzieckiem lub między uczniem a mistrzem. Kiedy dojdzie do połączenia losy połączonych istot również się scalają. To właśnie to pan poczuł. Co więcej, poczuł to również szepczący. I właśnie to go wystraszyło. W ich świecie coś takiego nie ma prawa istnieć. Ta istota, doznała czegoś zupełnie obcego i myślę, że emocje które pojawiły się chwilę później zadziałały jak narkotyk. Zjawa poddała się panu bo chciała więcej. Myślę również iż był to ten sam powód dla którego teraz się przebudziła. Kiedy panna Santiago była w niebezpieczeństwie istota poczuła pana ból i strach i uświadomiła sobie, że to ta kobieta jest źródłem tych emocji których nie rozumiała. Dlatego właśnie pomogła panu. Dlatego właśnie nie uciekła. Dlatego właśnie siedziała przez cały ten czas w ukryciu żywiąc się pańskimi uczuciami i próbując zrozumieć to nowe dla niej zjawisko.
Thomas zaniemówił. Nigdy nie spodziewałby się takiego wytłumaczenia jego przypadku.
- Czy wszystko w porządku ? – Zdziwiła go troska gangstera.
- Tak… Po prostu to wszystko jest nieco przytłaczające.
- Z całą pewnością. Jenny skarbie ! Przynieś nam jeszcze po szklance whiskey.
Dziewczyna o brązowych włosach szybko pobiegła na dół do baru.
- Myślę, że już czas na mnie. Muszę stąd wyjść.
- Skoro taka jest pana wola nie będę pana powstrzymywał aczkolwiek wciąż mamy pewną wspólna kwestię do ustalenia.
- Oczywiście… Nie powiedziałbyś mi tego wszystkiego za darmo prawda ?
- Tu nie chodzi o to co pragnę ja czy pan. Główny powód naszego spotkania to pewien Przybysz. Ktoś dobrze panu znany. Ktoś kto swoimi działaniami wielokrotnie destabilizował delikatna strukturę społeczną Nory. Myślę, że wie pan o kogo chodzi.
Tom wiedział doskonale.
- Tetron… Kiedy uciekł z Krypty ?
- Dwa dni temu. Wie już co zrobił pan ze Skylianami.  
- Wie może dlaczego ?
- Wątpię ażeby go to obchodziło.
- I masz pierdoloną rację Dewara !
Oboje wstali i podeszli do krawędzi loży. Na środku parkietu pod nimi stał dobrze zbudowany mężczyzna o jasnych włosach otoczony grupką oprychów. Ci zaś powoli wypychali ludzi z lokalu.  
- Widzę, że zrujnowałem wam randkę.
Tom spojrzał w kierunku Dewary lecz ujrzał tylko Jenny z drinkami na tacy. Dziewczyna zdawała się nie rozumieć nowo powstałej sytuacji. Ochrona najwidoczniej dostawała zbyt mało pieniędzy gdyż znikła niemalże razem z ich szefem. Oprychy Tetrona wyrzuciły z klubu ostatnich ludzi po czym wyciągnęły z kieszeni paralizatory.
- Pamiętajcie, że potrzebujemy go żywego.
Tom zacisnął pięści i ruszył w kierunku tylnego wyjścia. Wyminął kilkoro kelnerek i barmanów po czym niemalże przebił się przez drzwi. W bocznej alei do której prowadziły stała grupa dziesięciu zbirów już z paralizatorami w dłoniach. Kilkoro powoli ruszyło w jego kierunku. Tom postanowił się bronić. Kilkoma ciosami obezwładnił pierwszego napastnika. Dał sobie również radę z dwoma kolejnymi. Cały czas szukał drogi ucieczki. Kiedy w końcu dostrzegł lukę w szeregu zbirów nie zawahał się i zaszarżował prosto w ich kierunku. Wleciał w nich odrzucając na boki. Przez chwilę myślał już że się udało. Po chwili poczuł jednak potężny przenikający ból. Zdążył zauważyć tylko iskrzące się paralizatory po czym kolejna fala bólu przeszyła jego ciało rzucając go na ziemię. Prąd przepływał po jego ciele co po chwila. Po około kilku minutach był prawie sparaliżowany. Ludzie Tetrona podnieśli go i wrzucili do bagażnika samochodu stojącego nieopodal. Skrępowali mu ręce i nogi kawałkiem druta podłączonego do akumulatora. Sprawdzili czy działa po czym przestrzegli że jeżeli spróbuje czegokolwiek głupiego to będzie się prosił aby znowu używali paralizatorów. Zamknęli go, wsiedli do samochodu i odjechali.

scypat

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction, użył 4780 słów i 26385 znaków, zaktualizował 7 wrz 2015.

Dodaj komentarz