Przybysze - Rozdział 1 - Obietnice

W otoczonym mrokiem pokoju unosił się gęsty dym z niedogaszonego cygara gdy do mieszkania przesiąkniętego aromatem tytoniu i alkoholu wszelakiej maści wpadły pierwsze promienie słońca. Na wytartej kanapie z wyprzedaży przekręcił się mężczyzna o krótkich czarnych włosach i kilkudniowym zaroście przyozdabiającym jego ostro zarysowaną twarz. Mężczyzna z jękiem usiadł na kanapie. Zajęło to mu więcej czasu niż zazwyczaj takie czynności wymagają głównie z powodu nieziemskiego kaca. Spojrzał na swoje szorstkie dłonie potem zaś na swojego dość drogiego smartphona który leżał koło niego. Zegarek pokazywał siódmą rano. Wstał niezdarnie lekko tracąc przy tym równowagę i ruszył w kierunku lodówki. Miał odczucie jak gdyby jego gardło było wyścielone papierem ściernym. Otworzył lodówkę wypełnioną po brzegi whisky, wódką, tanim winem i okazjonalnie jakimś pudełkiem z obiadem do odgrzania. Wyciągnął niedopitą butelkę szkockiej i wziął kilka dużych łyków. Gardło zapiekło go na chwilę jednakże zaraz poczuł ogromną ulgę. Odrzucił pustą już butelkę na bok i siadł do niewielkiego stolika ogrodowego który kupił na tej samej wyprzedaży co kanapę. Rozejrzał się po mieszkaniu. Było skromnie umeblowane. Poza kanapą, fotelem, niewielkiej szafce na której stał używany plazmowy telewizor, starą szafą i stolikiem przy którym siedział obecnie w mieszkaniu znajdowała się łazienka z toaletą, umywalką i prysznicem oraz standardowo wyposażona kuchnia. Wszędzie walały się puste butelki i brudne ubrania.  Mężczyzna wszedł do łazienki i przejrzał się w lustrze. Był ubrany tylko w ciemne dżinsowe spodnie. Dobrze zbudowane ciało naznaczone różnorakimi bliznami pokrywało dorodne owłosienie. Podszedł do szafy i wyciągnął z niej ciemny t-shirt oraz parę czarnych skarpet. Już w pełni ubrany chciał wziąć flaszkę wódki z lodówki lecz przerwało mu pukanie do drzwi. Lekko poirytowany przekręcił zamek i otworzył je. Stała przed nim szczupła kobieta o przenikliwie zielonych oczach i delikatnie zarysowanej twarzy. Ubrana była w czarny żakiet i spódnicę do kolan a na stopach miała granatowe buty na niskim obcasie. Mężczyzna był prawie pewien że miała na sobie również pończochy ale nie miał obecnie ochoty rozmyślać nad takimi szczegółami jej ubioru. Kobieta wyglądała bardzo oficjalnie co dodatkowo podkreślały smukłe okulary i delikatny makijaż. Włosy jeszcze ciemniejsze niż jego własne związane były z tyłu w kok jednocześnie para kosmków wisiała luźno po bokach.
- Witaj Alice…
- Za piętnaście minut powinieneś być w Norze.  
- Przyspało mi się trochę.
Kobieta spojrzała na niego z wyrzutem.
- Gdybym cię dobrze nie znała pomyślałabym, że miałeś ciężka noc ale nawet wtedy ten wyborny aromat gorzały szybko pozbawiłby mnie złudzeń…
- Daj spokój Alice. Dobrze wiesz jak tego potrzebuje.
- Jedyne czego obecnie potrzebujesz Thomas to solidna kąpiel i odwyk.
- Jak zawsze masz rację…
Jej początkowo stanowcze spojrzenie zmiękło. Westchnęła głośno i wręczyła mu zgiętą wpół kartę którą dotychczas trzymała w dłoniach.
- Toby natrafił na grupkę Skylian w Central Parku
Thomas rozłożył kartkę. Było na niej kilka zdjęć trzech człekokształtnych postaci sporych rozmiarów. Pod zdjęciami był skrócony raport na temat sytuacji. Nie miał zamiaru go czytać.
- Cholerne szaraki. To już ósma grupa w tym miesiącu. Chyba będę musiał odbyć małą pogawędkę z Tyliusem na temat jego kumpli.
Poszedł po swoja czarną kurtkę i założył jedyne markowe sportowe buty w swoim posiadaniu. Oboje weszli do windy po czym gdy opuścili budynek wsiedli do samochodu Alice. Alice była dla niego prawdę mówiąc niańką. Pilnowała żeby za bardzo się nie zapuścił, przygotowywała mu obiady, załatwiała sprawy administracyjne i oczywiście składała szczegółowe raporty z jego akcji ich wspólnym przełożonym. Właściwie  to nie uważał że ma jakichkolwiek przełożonych ale nie sprawiało to aby nie musiała się tłumaczyć przed nimi z jego działań. Relacje między nimi samymi były zaś tak dziwne i pokraczne że nikt w świecie włącznie z nimi nie był wstanie ich konkretnie opisać. Mieli pięcioletnią historię owocnej współpracy ale każdy kto znał ich trochę lepiej wiedział że nie tylko praca ich łączy. Stali obecnie na światłach przy parku Jeffersona. Jak dotąd jechali w milczeniu. W radiu cicho grało „Mad World” Garyego Julesa.
- Zawsze lubiłaś ten kawałek.
- Wciąż go lubię.
Thomas rozejrzał się po samochodzie. Jechali Chevroletem Malibu rocznik 2014. Samochód był zadbany i pachniał cytrusami.
- Słuchaj… Wiem że ostatnio nawalałem.  
- Ostatnio ?
Zapaliło się zielone światło i ruszyli dalej wzdłuż 1st Avenue.
- Taaa… Chodzi o to, że postaram ci się to jakoś wynagrodzić. To nie fair że ty musisz obrywać za moje błędy.
- Masz rację, to nie fair. I co w związku z tym ?
- Może byśmy gdzieś wyskoczyli ? Wiesz, poza pracą. W ramach odprężenia.
- I to ma być ta twoja rekompensata ? Słuchaj, od pięciu lat zajmuje się tobą dla rządu. Od pięciu lat nigdy nie prosiłam cię o wynagrodzenie za prace którą wykonuję nie dla ciebie. Niech tak pozostanie.
- Wiem ale wciąż uważam, że powinnaś dać sobie trochę luzu. Wszystko co robisz to tylko praca. Żadnego urlopu czy chociaż dnia wolnego.  
- Ohh, gdybyś tylko wykonywał porządnie swoje obowiązki może wtedy mogłabym „dać sobie luzu”…
- Przecież wiesz, że robię wszystko co mogę…
Czyżby ? Twój dzień wygląda w następująco. Wstajesz rano na kacu którego leczysz kolejną dawką alkoholu. Do Nory przyjeżdżasz  zawsze spóźniony. Gdyby nie ja już dawno umarłbyś z głodu i stracił mieszkanie. W terenie kopcisz te tanie śmierdzące cygara i popijasz z piersiówki kiedy nikt nie patrzy. Wszystkie akcje sprowadzasz do dwóch rzeczy. Bycia dupkiem i siania chaosu. Po robocie wracasz do domu, tracisz czas oglądając telewizję i bawiąc się smartphonem oraz wlewasz w siebie kolejne hektolitry alkoholu. Całą rządową pensje wydajesz na cygara i chlanie. Masz w dupie wszystko i wszystkich. Nie obchodzi cię czy dożyjesz kolejnego dnia. I ty mi mówisz, że robisz wszystko możesz ?
- Hej ! Robię to co trzeba !
- Nie Thomas !
Zapanowała cisza. Tylko w radiu dalej leciała muzyka. Tym razem puszczali „Hallelujah” w wykonaniu Rufusa Wainwrighta. Thomas nie pamiętał kiedy ostatnio na jakiejkolwiek stacji puszczano te dwa utwory.  
-Po prostu martwię się o ciebie. To prawda że zostałeś obarczony wielką odpowiedzialnością, ale nie wybrali cię bez powodu. Jesteś wspaniałym człowiekiem Tom, naprawdę. Jedyne co musisz zrobić to uwierzyć w siebie i  w misję którą ci powierzono. Ty tymczasem niszczysz siebie i wszystko co w twoim życiu cenne. Krzywdzisz ludzi którym na tobie zależy. Krzywdzisz mnie…
- Alice… Ja… Ja staram się, naprawdę. Tylko że… To nie jest takie proste jak myślisz. To coś cały czas siedzi we mnie. Na razie to kontroluję ale na jak długo ? Pamiętasz co się stało za pierwszym razem…
- To nie była twoja wina. Nie byłeś sobą. Nie kontrolowałeś tego
- Ale wszystko widziałem! Wszystko pamiętam. Twarze tych ludzi. Ludzi którzy na mnie liczyli. Siostrę Tobyego…
- To nie była twoja wina…  
- Tylko ty tak twierdzisz.
- Nieprawda. Nawet Toby o tym wie.
- Tylko tak mówi. W głębi serca wciąż trzyma żal. Widzę to w jego oczach.
Skręcili właśnie w siedemdziesiątą druga. Powoli zbliżali się do celu.
- Obiecaj mi coś Tom. Obiecaj mi, że tym razem będziesz ostrożny. Że nie skończysz niszcząc wszystkiego dookoła.
Thomas kiwnął tylko głową. Bał się takich obietnic gdyż wiedział że w jego przypadku są niemal niemożliwe do dotrzymania. Byli już na miejscu. Alice zaparkowała najbliżej jak się dało po czym wysiedli z samochodu.
- Toby widział ich ostatnio przy Turtle Pound. Mam do załatwienie pewną sprawę dla szefostwa w pobliżu więc będziesz musiał działać sam. Sam powinien już być na stanowisku zapewniając wsparcie informacyjne. I pamiętaj co mi obiecałeś.
Spojrzała na niego sowimi szmaragdowymi oczami. Uśmiechnęła się delikatnie po czym położyła rękę na jego szorstkiej twarzy.  
- Idź już zanim Skylianie zmienią miejscówkę.
Podała mu małą słuchawkę i odeszła wzdłuż ulicy. Włożył słuchawkę do ucha po czym ruszył spacerem w kierunku parku. Po kilkunastu minutach był już przy Turtle Pound. Było wciąż wcześnie więc okolica była opustoszała. Wyciągnął z kieszeni płaszcza starą wierną zapalniczkę i cygaro, zapalił je i przeczesał wzrokiem okolice stawu lecz nie zauważył nic podejrzanego. Nacisnął niewielki guzik na słuchawce i po upewnieniu, że działa odezwał się.
- Sam ?  
Usłyszał cichy szmer po czym w słuchawce zabrzmiał młody męski głos.
- Jestem, Thomas.
- Toby jest pewien że tu byli ?
- Toby jest pewien że tu są.
Thomas zamknął oczy i zrobił głęboki wdech. Gdy je otworzył nie były już to to samo szaro niebieskie zmęczone spojrzenie. Teraz jego oczy były niemalże szkarłatne i bił od nich delikatny blask. Jeszcze raz obiegł wzrokiem okolicę. Tym razem zauważył trzy poświaty siedzące na brzegu i trzymające w rękach coś co wyglądało na butelki. Spokojnie, wciąż paląc cygaro podszedł do nich. Skupił całą energię w dłoniach, jego oczy błysnęły i powolnym ruchem ręki pozbył się pola maskującego. Jego wzrok z powrotem stał się normalny. Stał naprzeciwko trzech sporych rozmiarów postaci o szarej skórze, odzianych tylko w coś co przypominało przepaski jakie noszą członkowie afrykańskich plemion tyle że te wykonane były z syntetycznych materiałów. Każde miało dwie paru małych czarnych ślepi. Przypominały wyłysiałe Yeti. Thom przyjrzał się dokładnie co robiły. Każdy stwór trzymał w jednej ręce po pięć kart a w drugiej butelkę taniego burbonu. Najwidoczniej grali w pokera. Dopiero teraz Skylianie go zauważyli. Patrzyli na niego widocznie zdziwieni że ktoś był ich wstanie zobaczyć. Szarak po jego prawej wstał. Teraz dopiero można było w pełni ocenić ich wymiary. Stwór miał grubo ponad dwa metry wzrostu i wyglądał jak gdyby mógł bez trudu rozerwać Toma na pół. Spojrzał mężczyźnie prosto w oczy i przywitał się.
- Witaj panie Łowco.
- Witaj Zog.
Stali przez chwilę w milczeniu po czym Thom spojrzał na dwóch jego kompanów.
- Wydaje mi się że ostatnio postawiłem sprawę jasno. Albo będziecie siedzieć w Norze albo osobiście wrzucę was do krypty.
Dotychczas siedzący Przybysz po jego lewej również powstał.
- Myślisz że Nora to jakiś pierdolony kurort ? To jeden wielki chlew. Nie mamy zamiaru, my porządni Skylianie siedzieć tam z całą reszta tej patologii.
- Znacie zasady. Wszyscy przybysze mają przebywać w Norze do czasu znalezienia sposobu na wysłanie was z powrotem do waszych światów.  
Teraz wstał trzeci Skylianin, największy z nich.
I ile to jeszcze zajmie ? Czekamy już pięć lat. Pięć pierdolonych ziemskich lat. Ale wiesz co ? Nie czuje się źle w waszym świecie. Wręcz przeciwnie. W naszym wymiarze wszędzie panował tylko smród, bród i ubóstwo. Tutaj na powierzchni czujemy się jak nowo narodzeni. Zog, Skulin słuchajcie. Karzą nam siedzieć w Norze jakby mieli prawo do decydowania za nas. Biali stworzyli wyrwę a jedyne co robią to krążą po orbicie siedząc na dupach, wysługując się ludźmi a oni zaś wysługują się ich ulubieńcem. Myślą że jesteśmy jakimiś pierdolonymi szkodnikami. Że należy nas wyłapać i wrzucić pod ziemię. Wiesz co Jackson ? To my powinniśmy was trzymać pod ziemią.  
- Dobrze gadasz Traga !
- Co wy na to chłopaki żebyśmy zaczęli wprowadzanie zmian od pana Łowcy ? – Odezwał się milczący dotąd Zog
- Z przyjemnością…
Tom zaśmiał się cicho.  
- Pierdolone imbecyle…
Chwycił resztkę cygara i wdusił ją w sam środek twarzy Zoga. Przybysz chwycił się za twarz wyjąc i wypuścił z ręki butelkę. Tom złapał ją błyskawicznie i rozbił na głowie Skulina. Traga nie zwlekał i ruszył na mężczyznę z rykiem. Tom kopnął go w podbrzusze odrzucając na parę metrów. Nagle został wytrącony z równowagi silnym uderzeniem w twarz. Skulin wciąż lekko oszołomiony mierzył się do drugiego uderzenia. Tym razem Thomas chwycił jego rękę nim ta sięgnęła jego głowy i szybkim ciosem złamał ją w pół. Stwór z jękiem upadł na ziemię. Opanowany już Zog podniósł zbitą butelkę i zamachnął się szkłem celując w szyję Łowcy. Ten zaś uniknął cięcia i silnym kopnięciem wybił rzepkę w kolanie przeciwnika. Skylianin upadł na kolana. Tom chwycił go za rękę w której leżała butelka i wbił ją mu w pierś. Stwór cicho dysząc padł na plecy. Traga powoli zbliżał się w kierunku człowieka. Chwycił go za kark i rzucił na pobliskie drzewo. Poczuł jak pękają mu żebra. Wstał kaszląc. Traga biegł błyskawicznie w jego kierunku. Na chwilę przed tym zanim wbił go w pień starego dębu Thomas wyskoczył w górę na kilka metrów. Stwór wbił się w drzewo z impetem po czym padł na ziemię. Thomas usiadł obok niego. Po chwili odpoczynku ściągnął wszystkich obezwładnionych Skylian pod wgniecione drzewo, otoczył ich polem maskującym i włączył słuchawkę
- Sam… - Zakaszlał głośno a z jego ust wyleciały krople krwi.
- Tak Tom ?
- Przyślij… Przyślij ekipę do zgarnięcia trzech Skylian.  
- Będzie potrzeby ksenomedyk ?
- A jak myślisz ?
- Rozumiem. Będą za kwadrans.
Tom wyciągnął z drugiej kieszeni płaszcza mała piersiówkę z whisky. Wziął solidny łyk i położył się na trawie.
- Obiecałeś…
Obrócił głowę. Alice klęczała nad nim. Na jej twarzy malowało się rozczarowanie.
- Oni mnie zaatakowali.
- Obiecałeś !
Teraz wyglądała bardziej na zdenerwowaną.
- Obiecałem, że będę ostrożny. Bardziej się nie dało.
Alice odsłoniła jego prawy bok. Pojawił się na nim sporych rozmiarów krwiak.
- Masz pęknięte żebra i krwotok wewnętrzny, może nawet przebite płuco.
- Nie żebym tego nie czuł…
- Mam nadzieje że wezwałeś medyka ?
- Skoro zna się na Przybyszach to chyba zemną nie będzie miał problemów ?
Alice pomogła mu wstać.
- Przynajmniej nikt cię nie widział i obyło się bez ofiar śmiertelnych… O co poszło ?
- Nie spodobała im się polityka rządu i Pierwszych
- Nie wiem co jest takiego złego w Norze że tak jej nie cierpią.  
- Czekanie…
Thomas był pewien że ciasnota, brak słońca i świeżego powietrza oraz generalny bałagan także robiły swoje ale z pewnością oczekiwanie na powrót do domu było najgorsze.
- Pierwsi dzień i noc pracują nad ustabilizowaniem wyrwy i…
- I co osiągnęli w tej sprawie ?
Alice spuściła wzrok. Po chwili jednak odparła.
- Wiedzieli jak otworzyć wyrwę to będą wiedzieli jak ją opanować i wysłać wszystkich z powrotem skąd przybyli
- Miejmy taką nadzieję…
Funkcjonariusze BNP pojawili się po chwili i po opatrzeniu Skylian wywieźli ich z Central Parku. Medyk kazał Thomasowi udać się na prześwietlenie. Alice zawiozła go do pobliskiego szpitala przy 5th Ave. Prześwietlenie pokazało cztery pęknięte żebra i zbite płuco. Na miejscu opatrzono go i kazano zostać jednakże Alice pokazała odpowiednie odznaki i papiery uświadamiając personel szpitala iż rząd zajmie się resztą. Byli obecnie w drodze do jednego z wejść do Nory na Times Square. Thomas spojrzał na Alice. Wyglądała na bardzo skupioną. Okulary które zwykle nosiła dla ozdoby obecnie miała schowane w kieszeni żakietu, mimo to wciąż wyglądała dostojnie i elegancko.
- Wciąż uważam, że powinnaś wyjść od czasu do czasu na miasto.
- Sama ? Zauważ, że nie mam prawie żadnych znajomych poza pracą.
- Ale masz ich w pracy.
Zatrzymało ich czerwone światło.
- Mam pomysł. Jeżeli przez cały dzisiejszy patrol w Norze nie zapalisz ani grama tytoniu i nawet nie spojrzysz na alkohol to w kinie przy osiemdziesiątej czwartej ulicy grają jutro wieczorem „Cienie Detroit”
- Ten thriller ?
- Dostałam ostatnio od sąsiadki dwa bilety. Miała iść z mężem ale się pochorował.
- I przez cały patrol mówisz ?
- Do póki do póty nie odwiozę cię do domu.
Mimo iż dość niechętnie Tom przystał na te warunki. Ostatni raz spędzili trochę czasu poza pracą jakiś miesiąc temu a i tak była to tylko tania knajpa w pobliżu jego domu.  

Najbliższe wejście do Nory ukryte było pod postacią kontenera na placu budowy jakiegoś nowego wieżowca na Times Square. W kontenerze znajdowała się winda która zjeżdżała niemalże kilometr pod ziemię. Tak głęboko usytuowana musiała być  Nora. Miasto pod miastem. Zjazd zajął im około pół godziny. Pierwsza rzecz jaka witała każdego przybysza w Norze to kontrola. Jako że oboje byli funkcjonariuszami Biura Nadzoru Przybyszów oczywiście procedura ta ich nie dotyczyła. Każda winda znajdowała się w posterunkach BNP jednakże mimo to nie dało się uniknąć nielegalnych tuneli i podkopów prowadzących do kanałów miasta a stamtąd na powierzchnię. Przybysze, jak nazywano ich w BNP robili wszystko aby uciec z Nory. Zadaniem Thomasa było wyłapywanie ich i sprowadzanie z powrotem pod ziemie lub jeszcze głębiej, do Krypty jeżeli stawali się niebezpieczni. Krypta zaś była więzieniem. Potwornym, mrocznym miejsce z którego zazwyczaj się nie wracało. Specjalne zdolności wykrywania Przybyszów jakie otrzymał od Pierwszych sprawiały, że tylko on był wstanie dorównać im pod względem sprytu, siły czy wytrzymałości. To dlatego właśnie nazywano go Łowcą, taki zresztą tez był jego kryptonim operacyjny.  
Kiedy wszedł do swojego biura w BNP czekał tam już na niego Sam i Toby oraz Amanda. Oprócz Alice byli to jego jedyni stali współpracownicy. Sam zapewniał mu wsparcie taktyczne i informacyjne. Toby prowadził cos na kształt rozpoznania. Nasłuchiwał niepokojących plotek krążących po Norze i wypatrywał wszelkich śladów obecności Przybyszów na powierzchni. Amanda z drugiej strony dbała o zaopatrzenie, sprzęt oraz była lekarzem z wieloletnim doświadczeniem.  Tom był prawie pewien że określenie „człowiek renesansu” pasowało do niej jak ulał.
- Witam szanownych kolegów !
Wszyscy trzej ubrani byli w służbowe uniformy przypominające umundurowanie NYPD jednakże z innym oznakowaniem.
- Słyszałem że Skylianie mieli pewne problemu polityczne które musiałeś z nimi obgadać.
Tom spojrzał na łysego czarnoskórego mężczyznę. Znał Tobyego od wielu lat. Służyli razem w armii przez trzy lata. Kiedy pięć lat temu pojawiła się wyrwa i Pierwsi wybrali Thomasa, zaraz po utworzeniu BNP złożył podanie. Przyjęto go niemal natychmiast a kilka dni później zwerbowano również jego siostrę. Od tego czasu cały czas współpracuje z Thomem chociaż ich relacje nie są już takie jak dawniej.
- Świat musi się kończyć skoro Skylianom zachciewa się politykowania…
Tobyego najwyraźniej rozbawiła jego odpowiedź gdyż wydał z siebie krótki stłumiony śmiech.
- Niech Amanda poda ci jakieś piguły przeciwbólowe i ruszajcie z Alice na miasto. Ostatnio Skylianie robią burdel nie tylko na powierzchni.  
Tom udał się wraz z Amandą do ambulatorium. Tam w małym ale dobrze wyposażonym pomieszczeniu rozebrał się  i położył na stole.  Młoda kobieta o płomiennych bujnych włosach i dziecięcej twarzy obejrzała jego żebra i podała mu dwie białe kapsułki. Tom bez zastanowienia połknął je mając nadzieje że to coś mocniejszego od aspiryny.
- Cudem udało ci się uniknąć perforacji płuc, trzy żebra pęknięte plus jedno złamane ale powinieneś się wylizać biorąc pod uwagę twoje możliwości.
- Mogło być gorzej
- Mogłeś zginąć…
Lekko zszokowała go możliwość wystąpienia tak czarnego scenariusza.
- Nie przesadzajmy.
- Skylianie to silne skurczybyki. Gdyby tylko któryś rzucił tak tobą jeszcze raz miałbyś strzaskana nie tylko klatkę piersiowa ale pewnie i kręgosłup a wtedy nawet twoja nadzwyczajna wytrzymałość i zdolności regeneracyjne mogły by okazać się niewystarczające.
- Słowo klucz to „gdyby”
- Nie bądź zbyt pewny siebie.
Amanda wyciągnęła z kieszeni fartucha który zwykła narzucać na uniform paczkę zapałek i papierosa. Kiedy go zapaliła Tom nabrał nieodpartej ochoty na cygaro ale przypomniał sobie o umowie jaką miał z Alice. Wstał i założył swoje ubrania.
- Hmm… Nie zapalisz sobie ?
- Nie dziś…
- Czyżby to uderzenie okazało się silniejsze niż myślałam ?
Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Nieee… Mam umowę.
- Umowę ?
- Z Alice.
- Proszę, proszę jednak te plotki o pięknej i bestii to ostatecznie nie plotki.
Tom podejrzewał, że wśród personelu BNP krążyły plotki o jego bliższej znajomości z Alice ale zazwyczaj żadne z nich nie przykładało do nich większej wagi.
- To po prostu umowa. Nie zapalę i nie wypiję nic przez cały patrol to jutro wyskoczymy razem do kina.
- Skoro zgodziłeś się na tak horrendalne dla ciebie warunki to naprawdę musi to dla ciebie coś znaczyć.
- Chciałem tylko żeby się rozluźniła. To nie jest jakaś randka czy co sobie wyobrażasz.
Amanda najwidoczniej nie wierzyła mu ponieważ cały czas bezczelnie się uśmiechała. Dopaliła papierosa i zagasiła go w pobliskiej popielniczce po czym stanęła naprzeciwko mężczyzny.
- Mów sobie co chcesz ale ludzi nie oszukasz. Wszyscy widzą jak na nią patrzysz i to nie jest koleżeńskie spojrzenie. Gdybym was nie znała w życiu bym nie pomyślała że takie dwie skrajności mogły by być razem ale wiem jak się uzupełniacie. Tak naprawdę jedyne co musisz jej pokazać to to że potrafisz być odpowiedzialny.
- Nie jestem typem faceta który mógłby się jej podobać uwierz mi.
- Bo ? Niczego ci nie brakuje. Jesteś twardy i stanowczy. Wybacz ale rozmawiałam wiele razy z Alice o prywatnych sprawach i uwierz mi że jesteś w jej typie.
- Jeżeli w jej typie leży autodestrukcyjny dupek chyba coś z nią jest nie tak.
- Odezwała się ostoja normalności i konformizmu ! Pomyśl przez chwilę. Czy widziałeś ją przez ostatnie pięć lat z kimkolwiek z poza pracy ? Czy widziałeś żeby chociaż spojrzała na innego faceta tak jak na ciebie ?
Tom musiał jej w tym przyznać racje. Generalnie Alice w kontaktach z płcią przeciwną zawsze była bardzo oficjalna i surowa.
- I co w związku z tym ?
- Ona czeka idioto na to aż w końcu jej pokażesz że ci zależy. Ale nie tylko na niej. Przede wszystkim że zależy ci na sobie samym.
- Być może…
- Wiem co mówię !
Nie zwlekając dłużej pożegnał się i poszedł do centrali. Przy sporych rozmiarów stanowisku z wieloma różnymi monitorami siedział wychudzony młodzieniec o krótkich blond włosach.
- Sam !
- Tak Thomas ?
- Co masz dla mnie  ?  
Sam spojrzał na chwilę w monitor i odwrócił się w jego stronę.
- Podejrzanie podkopu. Sektor piąty. Aleja dwudziesta druga.
- Już się do tego zabieramy.
Thomas wszedł z centrali i zahaczył po drodze o zbrojownie. Teraz uzbrojony już w pistolet USP kalibru dziewięć minimetrów wyszedł z posterunku BNP. Nora wyglądała jak zlewisko szary prowizorycznych budynków. Na ulicy dało się zauważyć mnóstwo Przybyszów wszelkiej maści. W służbowym wozie czekała już na niego Alice. Wsiadł z boku po czym ruszyli powoli.
- Jakie zadanie ?
- Podkop na dwudziestej drugiej w sektorze piątym.
- To teren Tyliusa prawda ?
- Tak
Tylius był lokalnym bossem gangu Skylian. Tom był prawie pewien że to on umożliwił wyjście Zogowi i jego kumplom na powierzchnię. Prócz usług transportowych odpowiadał również za przemyt wszelkiego rodzaju dóbr z powierzchni. Był jednym z niewielu członków ukrytej dwumilionowej społeczności który miał do tego możliwości. Po około godzinie powolnej jazdy wąskimi ulicami dotarli na miejsce. Thomas znowu włożył do ucha słuchawkę.
- Sam ?
- Zgłaszam się.
- Gdzie konkretnie miałby być ten podkop ?
- W uliczce po waszej prawej.
Spojrzał na rzeczoną uliczkę mieszczącą się pomiędzy dwoma betonowymi blokami i od razu wiedział że spotkają tam ich kłopoty. Była w niej niemal kompletnie ciemno i na dodatek miała może z dwa metry szerokości. Razem z Alice zamknęli wóz i powoli wkroczyli w głąb uliczki. Wilgotne szare ściany tylko pogłębiały ich niepokój. Po przejściu kilku metrów natrafili na prowizoryczne metalowe drzwi.
- Chyba znaleźliśmy wejście do tunelu.
- Znaleźliście coś więcej !
Odwrócił się i ujrzał olbrzymiego nawet jak na Skyliańskie standardy Przybysza. Przez jego prawe oko przebiegała brzydka szrama. W ręce trzymał jakiś domowej roboty miecz.  
- Tylius…
- Doszły mnie słuchy iż przeszkodziłeś mojemu kuzynowi i jego kolegom w spokojnej partyjce pokera na górze. Co więcej ! Podobno ich zaatakowałeś i nabiłeś każdemu niezłego guza.
- Sami się o to prosili wychodząc na powierzchnię.
- A ty sam się prosisz schodząc tu.
- THOMAS !!!
Spojrzał w za siebie. Ujrzał dwie wielkie szare łapy wciągające Alice za drzwi. Już miał chwycić za broń lecz poczuł potężny ból z tyłu głowy. Oczy zaszły mu mgłą po czym upadł na ziemię i stracił przytomność.
Kiedy się obudził zobaczył swoje ręce i nogi skrępowane łańcuchem z jakiegoś czarnego metalu. Rozejrzał się dookoła, Alice siedziała przywiązana linami do metalowego słupka. Znajdowali się w dość obszernym pomieszczeniu wykutym w skale. Oświetlało ich moce światło przemysłowych lamp. Tom wnioskował że musieli być w przedsionku tunelu na powierzchnie.
- Tom !
- Nic ci nie jest Alice ?
- Trochę mnie tylko poszarpali.
- Wiesz gdzie jesteśmy, widziałaś gdzie nas zanieśli ?  
- Zaraz w korytarzu za tobą są te metalowe drzwi.
Do pomieszczenia przez drzwi po jego lewej weszło ośmiu Skylian podobnych do tych których spotkał na powierzchni. Zaraz za nimi wszedł Tylius. Każdy był uzbrojony w metalową pałkę.
- No panie Łowca ! Atrakcji nastał czas ! Kiedy skopałeś dupę Zogowi podpisałeś na siebie wyrok. Zbyt długo już tolerowaliśmy to jak sabotujesz nasze działania i ograniczasz naszą wolność. Chłopcy !
Wyciągnęli go na środek i otoczyli kołem. Tom próbował wyciągnąć ręce z więzów ale nawet nie był wstanie ruszyć dłońmi.  
- Nie masz co liczyć na to że uda ci się uwolnić. Łańcuch zrobiony jest z rzadkiego metalu występującego w naszym wymiarze. Nawet Skylianin nie dałby rady go rozerwać. Panowie możecie zaczynać.
Ośmiu Przybyszów zaczęło okładać go z całych sił pałkami . Tom czuł jak jego kości pękają w kontakcie z zimnym metalem.
- NIEEE !!! WY GNOJE !!! – Wykrzyczała Alice jednakże Tylius tylko się roześmiał.
Przybysze bili go bezlitośnie. Po kilu minutach katowania Tylius rozkazał swoim podwładnym przestać. Oparli go plecami o ścianę i wtedy dopiero poczuł jak każdy kawałek jego ciała promieniował bólem. Tom spojrzał w oczy Alice. Były wypełnione łzami.
- Wiesz, na początku myślałem że po tej lekkiej rozgrzewce wyrwiemy ci kończyny i wyrzucimy cię na ulice ale teraz mam lepszy pomysł
Tylius podszedł do Alice i złapał ją za gardło
- Nigdy nie miałem jeszcze ludzkiej samicy. Powiedz no paniusiu. Chciałabyś poczuć moc Skyliańskiego chuja !
Z jego szkaradnego podobnego do goryla pyska wysunął się długi czerwony jęzor który przebiegł Alice po szyi.
- TY KURWO ! ZABIJĘ CIĘ !
- Spokojnie Jackson. Już my się nią dobrze zajmiemy. Osiem Skyliańskich dżentelmenów przerżnie ją tak że nie będzie wstanie chodzić.
Skylianie rozwiązali ją po czym próbowali zaciągnąć ją na środek. Alice szarpała się z całych sił ale nie miała z nimi żadnych szans. Tomas rzucał się i wił lecz nie był wstanie ruszyć łańcucha. Nagle kiedy zaczynała ogarniać go panika w jego głowie zabrzmiał głos.
-Wypuść mnie…  
Tom poczuł w sobie obecność dawno zapomnianej istoty. Starał się ją ignorować ale wciąż nie mógł się uwolnić. Obcy powoli zaczynali zdzierać z Alice ubranie.
- Wiesz co z nią zrobią. Razem jesteśmy wstanie temu zapobiec. Wypuść mnie…
Alice bezbronnie leżała półnaga na ziemi cicho łkając. Pierwszy z obcych szykował się do dzieła. Głos coraz bardziej opanowywał jego umysł.
- To jedyny sposób…
Tom poddał się istocie i stracił przytomność…

scypat

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction, użył 5141 słów i 28793 znaków.

2 komentarze

 
  • NataliaO

    Czytało się z ciekawością, wciągnęło opowiadanie. :rotfl:

    29 sie 2015

  • scypat

    HarryKeogh Co ciekawe kiedy to pisałem nawet na pomyślałem o Men in Black ale faktycznie są pewne podobieństwa. Bardziej inspirowałem się The Wolf Among Us i universum Fables tyle że przeniesionym w klimaty Sci-fi

    25 sie 2015