Muzyka to nadzieja...

Muzyka to nadzieja...Deszcz powoli spływał po jego masce. Niejakie połączenie szkła i plastiku odcinało jego twarz od moknięcia. Woda łącząc się w niewielkie strumienie, spływała po wypolerowanej szybie. Opływowy kształt z pewnością to ułatwiał. Cieszyło go to niezmiernie, nie musiał przejmować się ograniczoną widocznością powodowaną własnym sprzętem. Ostatecznie wszystko dopięte na ostatni guzik i wszelkie inne aspekty były niezależne od niego. Dokładnie tak jak lubił…  

     Ocknął się z zadumy, zdał sprawę że od kilku minut beznamiętnie patrzy się w nocne niebo. Nie widział na nim żadnych gwiazd, właściwie nie widział ich od dawna. Bardzo, bardzo dawna. Czemu więc wciąż go to zaskakiwało? Wrócił wzrokiem do otaczających go ścian zaułka. Ciemnoszare, wilgotne blachy odbijały bijące z pobliskich budynków neony. Wielokolorowe światła będące reklamami, sponsorowanymi przez państwo hasłami, czy innym barwnym syfem. Wszystkie tak mieniące się kolorem i kuszące wzrok… tak bardzo odmienne od wszechobecnej szarości.  

     Spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Szczupłe ciało znacznie ułatwiło mu przeciśnięcie się między kontenerami na śmieci, workami czy niezidentyfikowaną stertą gratów. Zatrzymał się na skraju ścian i wychylił lekko głowę. Koncert zaczynał się za kwadrans. Miał przez to niewielki zapas czasu, wciąż jednak wolał unikać niechcianych spojrzeń losowych ludzi. Jak zawsze w tych godzinach. Ulice nawet w przypadku aut, świeciły pustkami. Wszyscy, bez wyjątku lgnęli jak muchy, by jej posłuchać. W zasadzie go to nie dziwiło, a przy tym miał mniej problemów przy przemykaniu się.  

     Wchodząc w zaułek, odruchowo oparł się prawą dłonią o ścianę. Nie poczuł jej chłodu - czuł jedynie, że jej dotyka. Po tak długim czasie, wciąż nie zdążył się przyzwyczaić. Przeniósł wzrok na mechaniczne ramię, umysł kierowany jego emocjami niepewności wysłał sygnał. Przed jego oczami zaczął pojawiać się skan, jak gdyby spojony ze wzrokiem. Wyszczególniając kolejne elementy ramienia skaner wykazał brak usterek, ale również pełen stan akumulatora, zero przeciążenia jak i podstawowe funkcje w użyciu. Innymi słowy zwyczajne użycie ręki… Tak Jhin, to twoja ręka. Mimo ostrych zakończeń palców, braku tkanki oraz koloru typowej czerni. To wciąż jego ręka…  

     Spojrzał na swoje ledwo wyraźne odbicie w stalowej płycie. W tym stroju lekkie unoszenie się i opadanie jego ciała przy oddychaniu było jedyną rzeczą przypominającą człowieka. Wszystkie te okucia, wzmocnienia, pochwy na sprzęt czy dodatkowe kieszenie, a do tego niewielka kurta z kołnierzem o korzuchowym wykończeniu. Można powiedzieć, że wyglądał w tym na prawdziwego profesjonalistę w swoim fachu. Pytanie brzmiało - co robił? Sam właściwie nie był tego pewien. Zamykając oczy znów zwrócił się przed siebie. Stawiając dwa kroki poczuł lekki opór ciągnący jego prawą dłoń. Czyżby zdrapał kawałek ściany? Najpewniej tak. Nie miało to jednak wielkiego znaczenia.  

     Przyśpieszając kroku, szybko przemknął przez pięć następnych uliczek. Starał się już nie rozglądać ani nie ociągać bardziej, niż było to konieczne. Nie chciał nadwyrężać i tak już mocno zużytego zapasowego czasu. Tym bardziej znając ryzyko spóźnienia, czy nawet nie bycia przed czasem. Konsekwencje sięgające o wiele dalej niż jego pojmowanie. Wiedział, że nawet najśmielszymi myślami nie był w stanie przewidzieć wszystkiego.. Uśmiechnął się lekko, widząc że opuszcza czerwoną strefę. Najgorsze slumsy, przeklęta biedota i cholerni robotnicy tak przez wszystkich wyzyskiwani. Jego cudny dom…  

     Spojrzał na drugą rysującą się przed nim strefę. Niebieska, można by rzec najbardziej przeciętna. Zamieszkiwana przez tych, którym nieco bardziej się udało w tym przeklętym świecie. Zdecydowanie mniejsza, to na pewno, posiadająca nawet kilka porządnych wieżowców wyróżniających się tak bardzo na tle pomniejszych "hodowlaków”. Wiedział jak jest w takich budynkach. Każdy apartament jak dla bogacza. Z wcale nie tak wygórowaną ceną, w zamian za ogrom przestrzeni i swobód. Kontrast z dwoma pokojami i salonem, w których na siłę zmuszane były do mieszkania czteroosobowe rodziny był ogromny. Sam jeden miał czasami problem funkcjonować w tych kilku ścianach, nie chciał nawet myśleć jak by to wyglądało z dodatkową trójką. Wzdrygnął się na samą myśl.
  
     Teraz już pół truchtem, skierował się do ogromnego amfiteatru. Choć był wykonany z różnych rodzajów stali, oraz masą oświetlenia które teraz rozjaśniało niebo błękitem, wciąż był on na rzymską modłę. Kultury starożytne naprawdę były wieczne. Skoro już testowali oświetlenie, znaczyło to, że wszystko zacznie się za około pięć minut. Naprawdę musiał się pośpieszyć. Postanowił zaryzykować zauważenie, przemknął kilka szerszych ulic po czym łapiąc się ściany skręcił w ulubiony zaułek. Używając rozpędu wbiegł po przeciwległej ścianie. Wykonując obrót, wzleciał odrobinę w górę, a już poczuł grunt pod stopami. Dostanie się na tę wysokość nie było trudne, sprawa miała się nieco inaczej w przypadku dalszej wspinaczki. Cofnął się kilka kroków, zaraz jednak poczuł dotyk ściany na plecach. Niewielkie wgłębienie nie pozwoli na większy rozpęd. Ruszył przed siebie biegiem. Pozwolił sobie na trzy szybkie kroki. Czwarty był susem. Chwytając się przymocowanej do przeciwległej ściany rynny, uderzył w nią. Nie próbował amortyzować uderzenia, siła i tak była niewielka. Zamiast tego spojrzał w górę zaczynając wspinaczkę.
  
     Mokra powierzchnia odprowadzacza wody z pewnością tego nie ułatwiała, ostre zakończenia palców pozwalały jednak zniwelować utrudnienie. Nie minął moment, a przeskoczył z powrotem na przeciwległą ścianę. Z lekkim skokiem ciśnienia koniuszkami palców chwycił krawędź dachu. Dokładając pewny chwyt drugiej dłoni, podciągnął się szybko podkładając kolano. Nigdy do końca nie ufał własnej sile, nawet wzmacnianej mechanicznie. Wyprostowany spojrzał na znajdujący się na ukos od niego amfiteatr. Doskonale znał to miejsce, jedyny punkt snajperski w okolicy. Jedyne miejsce, które musiał sprawdzić przed rozpoczęciem przedstawienia.  

     Cofając spojrzenie z tańczących świateł reflektorów, zerknął na róg przy krawędzi dachu. Tak jak przypuszczał, kolejny postanowił pokusić się o wykonanie zlecenia. Ogromny karabin snajperski oparty był o niewielki murek. Sam snajper natomiast przykryty był płachtą przeciwdeszczową. Posunięcie kierowane wygodą, przy tym jednak zatwierdzone głupotą. Strzelający nie widział nic co dzieje się wokół niego. Jedynie kierunek strzału. Powinien się właściwie z tego cieszyć, miał ułatwioną robotę. Spokojny i wyćwiczony ruch lewej ręki, a palce kolejno ułożyły się na rączce pistoletu. Wszystkie prócz wskazującego, ten wyczekał do momentu aż lekkie szarpnięcie nie uwolni broni z niewielkiego mocowania. Wtedy nasunął powoli na spust. Głęboki wdech, mógł spokojnie stąd strzelać. Niemal na pewno by trafił, nie chciał jednak stawiać całego swojego powodzenia na "niemal na pewno”.  

     Cichym krokiem zsunął się z podwyższenia okalającego dach. Wciąż na wstrzymanym oddechu, spokojnie i z rozmysłem stawiał kolejne kroki, unikał coraz głębszych nierówności w których gromadziła się woda. Ryzyko, że przeciwnik usłyszy choćby i najcichsze pluśnięcie niewielkiej kałuży, było wartym uniknięcia. W końcu wykonując niewielkie wykrok lewą nogą, wysunął trzymaną broń przed siebie. Nie dotykał jego głowy, nie miał takiej potrzeby. Odległość kilkunastu centymetrów była wystarczająca. Wypuszczając powietrze nacisnął delikatnie na spust. Wraz z czerwonym rozbłyskiem, dłoń trzymająca broń zgięła się w łokciu. Bez usztywniaczy odrzut był dla niego zbyt duży. Nie próbował nawet z nim walczyć, tym bardziej nie mając potrzeby. Chwycił ciało wolną dłonią, mocnym chwytem szarpnął. Wyciągając je za krawędź, szum deszczu sprawił że nawet nie usłyszał jak bezwładne ciało uderza o grunt trzy piętra niżej. Kiedy niszczył karabin, do jego uszu natychmiast dobiegła muzyka. Zaczęło się….

     Wyprostował się po chwili, znów stając na murku spojrzał na wejście do ogromnego budynku. Wbudowana w maskę lornetka szybko ułatwiła mu dostrzeżenie czegokolwiek. Tłumy ludzi skandujące jej imię po obu stronach szklanego dywanu prowadzącego do głównego wejścia. Błękitne włosy falowały magicznie, kiedy stawiała kolejne kroki. Zgrabne ciało w przystosowanym do grania kombinezonie zdawało się boskie w kontraście z otoczeniem. Każdy jej krok na moment rozświetlał skrawek szklanej podłogi po której stąpała. Deszcz zdawał się bać jej dotknąć, a może był niezauważalny? Nic nie mówiła, nie machała do zgromadzonych. Jej oczy nie były widoczne przez zasłaniającą je maskę. Uśmiechała się jedynie, idąc miarowym i spokojnym krokiem przed siebie. Znał ten uśmiech, wiedział, że nie ma on nic wspólnego ze szczęściem. Była to jedynie gra pozorów dla potrzebujących tego ludzi. On natomiast był tu by dopilnować trwałości tej gry. Kiedy tylko weszła do środka, drzwi zamknęły za nią utrzymując magiczną atmosferę. Tłum wlał się za nią do środka, dołączając do najpewniej czterokrotnie większej grupy w środku.

     Odetchnął głęboko. Tu zaczynało się jego przedstawienie. W środku była bezpieczna, sam zamontował mechanizm dezaktywujący każdą broń wniesioną do środka. Stworzenie go zajęło mu naprawdę długo, jednak znacznie ułatwiło pracę. Zeskoczył z krawędzi. Droga na dół, nawet pokonywana w ten sposób, dawała się zajmować chwilę. Nie jednak na tyle by zdążył nad czymś porządniej pomyśleć. Uderzył w chodnik, nie zawiodło go solidne wykonanie. Ani wgniecenia. Wylądował na kolanie, wspierając się dłonią. Wstając, lekko rozmasował bark. Sam przed sobą musiał przyznać, że był to jedynie odruch organizmu. Nie miał takiej najmniejszej potrzeby. Wykonując dwa kroki przed siebie, stanął na ulicy. Największej w całym tym przeklętym mieście. Ogromna dziesięciopasmówka prowadząca do złotej strefy. Jak mówiła sama nazwa, miejsce dla wszystkich burżujów śpiących na złocie. Ludzi biznesu, żerujących na biedocie. Tych płacących jej średnią krajową. Tych długowiecznych ważniaków posiadających technologię, która czyni ich długowiecznymi. Tych, którzy od jakiegoś czasu wybrali sobie na cel złamanie i tak zniszczonego już społeczeństwa. Chcących mieć na własność potulną niewolniczą masę…  

     Powolnym krokiem minął amfiteatr, nawet tutaj słyszał muzykę. Przymknął na moment oczy. Wiedział, że w tych dźwiękach jest coś więcej niż nuty mające dawać przyjemność. Było w nich to, co dawało tym wszystkich ludziom nadzieję, czymś co było dla nich powodem by żyć. Muzyka dająca marzenia? Słyszał plotki o tym, jak to niektórzy ją tak nazywają. Dla niego była jednak jedynie inspirującą nutą… Pieśnią której nie miał zamiaru dać zagłuszyć. Spojrzał na horyzont. Na końcu tej drogi znajdowało się to, czego najbardziej nienawidził jak i to, z czym najbardziej walczył. Nienawidził wywyższających się i pragnących władzy. Dlatego właśnie postanowił tu przychodzić? Być może, choć powód mógł być też zupełnie inny. On jednak wolał po prostu powiedzieć sobie, że ma zamiar być tu dla własnej satysfakcji. Mocnym szarpnięciem za zamek broni upewnił się, że będzie miał dostępną pełną liczbę strzałów. Dostrzegł światło. Zbliżenie zadziałało automatycznie, zobaczył motor. Jarzący się fioletem mknął wprost na niego. Dokładnie po tym samym pasie. Szybkie obliczenie prędkości, które pojawiło się w jego polu widzenia dało mu do zrozumienia, że ma dokładnie dziesięć sekund do zderzenia. Wyciągając przed siebie dłoń z pistoletem, drugą wykonał drugi szybki ruch, sięgając po przytroczone do prawego uda przedłużenie broni. Szarpnięciem uwolnił je z usztywniającego stelażu. Nakładając od góry, uśmiechnął się z satysfakcją słysząc szczęk łączących się części. Z krótkodystansowej broni, uzyskał w ten sposób dalekosiężny karabin. Wiedział jednak, że mimo to może pozwolić sobie na tylko jeden strzał. Układając ręce w dogodnej pozycji skupił całą swoją uwagę na nadjeżdżającym pojeździe. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to kolejny łowca. Nikt z tamtej dzielnicy nie przyjeżdżał posłuchać jej muzyki. Nikt też nie wiedział, kogo spotka jeśli tylko spróbuje się zbliżyć. Wiedział, że nie ma czasu na usztywnianie rąk. Pozwolił sobie więc jedynie na zniwelowanie wszelkich drgań. Nie miał zamiaru celować w kierowcę, ryzyko że chybi i zostanie stratowany było zbyt duże. Wycelował więc w bok pojazdu. Trafienie w ten punkt wystarczy by zmienić kierunek jazdy, jak i unieszkodliwić motocykl.      Wystrzał nie oświadczył się światu hukiem, błysk również nie był zniewalający. Fala uderzeniowa natomiast stworzyła ogromnej siły podmuch. Był na tyle duży by rozepchnąć na moment wszechobecny deszcz. Na krótką chwilę niewielka okolica wokół niego zdawała się być oddzielona od reszty świata. Nieusztywnione ramiona, uginając się pod siła wystrzału, zmusiły go by wzniósł broń w góry. Nie tracił jednak rezonu. Ściągając broń w dół znów rozdzielił ją na dwie części, płynnym ruchem umieścił przedłużenie w poprzednim miejscu. Miał tylko jeden taki strzał, pozostawało mu więc teraz polegać na podstawowych pozostałych strzałach. Uszkodzony motor minął go z prawej strony trąc pod drodze. Nie odwracał głowy w jego stronę, spojrzał jedynie kątem oka. Nie było w nim kierowcy. W ostatniej chwili wrócił szybko wzrokiem przed siebie, by ujrzeć lecący w jego stronę bełt. Uchylił się w desperackim odruchu. Strzał musnął zamocowany na ramieniu zapas kilku kul. Jedynie niewielka rysa. Gdyby trafiła, mogłoby się to źle skończyć. Rozglądając się jedynie ruchem gałek, dostrzegł ruch. Nie był stuprocentowo pewien, moduł w jego masce pozwolił mu jedynie dostrzec zarys. Przeciwnik dysponował strojem załamującym światło. Niemal praktyczna niewidzialność. Całkiem drogi sprzęt… A przy tym wysoce niebezpieczny.      Wszystkie dostępne programy, przestroiły się na walkę z tym właśnie zagrożeniem. Pozostawało mu polegać na słuchu oraz zarysie powodowanym kroplami deszczu. Na te dwa czynniki jego ciało stało się wrażliwe. Drugi bełt nadleciał z lewej trony. Wykonał szybki obrót nie pozwalając, by elektryczny badziew go trafił. Był praktycznie pewien, że jedno trafienie gdziekolwiek wystarczy, by już się nie podniósł. Zwracając wzrok w stronę z którego nadleciał strzał, jego oczu i tym razem dobiegł ruch. Przeciwnik zdecydował się zrobić przewrót. Kierował się w stronę zasłoniętego przed deszczem obszaru. Szybko wyciągnął broń, wystrzelił bez przycerowania czy namysłu. Udało się - w suchym obszarze widział kawałek psującego się systemu maskowania. Niewielkie iskrznie się i pobłyski doskonale dawały znać o usterce. To było o wiele prostsze niż myślał. Sięgnął wolną ręką do pasa, odpinając od niego niewielką bombę. Wcisnął niewielki guzik, po czym rzucił w stronę ledwo widocznego celu. Rywal wykonał słuszny daleki uskok. Choć lekko mozolny, wciąż daleki. Nie miało to jednak znaczenia. Fala magnetyczna i tak go dosięgła.

     Zaraz po tym wpuszczony do systemu wirus dezaktywował maskowanie. Zobaczył w ten sposób z kim przyszło mu się mierzyć. Klęczała tam, lekko dysząc. Ubrana w wyglądający jak milion dolarów strój, z ogromną dwuręczną kuszą. Łowczyni, czyli tym razem miał zaszczyt walczyć z kobietą. Dezintegracja jej będzie czystą przyjemnością. Uśmiechnął się lekko. Nie widział jej twarzy, tak samo jak on nosiła maskę. Celował po raz drugi, gdy na ekranie pojawiło mu się okienko rozmowy. Już zdążyła mu się włamać do systemu?  

- Nie utrudniaj mi zadania bawiąc się w bohatera chłoptasiu – głos który usłyszał był lodowaty, choć z pewnością ludzki.  

Chłoptaś samozwańczy bohater? Brzmiało nieźle. Sięgnął szybko do dopinanej kieszeni na udzie. Rzucając jej pod nogi drugi granat, wycelował jeszcze raz. Tym razem mierzył dokładnie w głowę. Tak jak przypuszczał, wykonała kolejny uskok. Dokładnie w tej samej chwili pułapka aktywowała się, rażąc niewielkim ładunkiem o sporym zasięgu. Nie ranił ani nie ogłuszał. Spowolnił ją jednak na tyle, by zdołał ją trafić. Strzał przemknął po masce. Rozdzierając ją na części posłał na mokry grunt. Prócz pozbawienia jej sporej części wizji, nie zostawił nawet zadrapania. Sekundę później pułapka przestała działać, a w jego stronę poszybował kolejny bełt. Paniczny atak, nieprzycelowany i tak już nie do końca sprawną bronią. Wystarczyło mu jedynie lekko uchylić głowę. Świst przez wzmocniony słuch odbił się echem w jego umyśle. Wtedy właśnie systemom przypomniało się o przywróceniu podstawowych cech. Miał jeszcze minutę nim pluskwa straci władzę i maskowanie wróci…      W ostatnim ułamku sekundy zdał sobie sprawę, że jego rozmyślania trwają zbyt długo. Rywalka zdecydowała się na frontalny atak. Kiedy odzyskał rezon, wykonywała już ślizg po mokrej drodze. Broń trzymała skierowaną wprost na niego. Wiedział co chce zrobić - kiedy tylko podetnie mu nogi strzelić na wysokości klatki piersiowej. Z takiej odległości nawet wzmocniony pancerz na piersiach niewiele zmieniał. Przebije go na wylot. Mądry, choć nieco desperacki ruch. Nie miał czasu na unik czy odskok. Szybki ruchem ramienia wycelował w kuszę. Wraz z szarpnięciem spustu, wycelowana w niego broń rozpadła się na kilka części. Niestety i tak stabilna oraz wytrzymała konstrukcja zniwelowała całą siłę pocisku. Poczuł jak świecący na czerwono pistolet wypada mu z ręki. W ostatnim akcie władzy nad ciałem obrócił się tak, by wylądować na plecach. Uderzenie wzmocnionego technologią ciała o asfalt wypchnęło z jego płuc całe powietrze. Przez moment walczył o oddech, z ulgą dając radę go zaczerpnąć. W tej samej chwili, łowczyni wskoczyła na niego. Lewą ręką chwycił ją za nadgarstek, widział trzymany przez nią nóż. Żarzące się groźnie błękitem ostrze, trzymało się kilkanaście centymetrów od jego gardła. Tego samego gardła, które trzymała druga z jej dłoni. On natomiast, opierając się ze wszystkich sił lewą ręką, prawą na oślep szukał broni na ziemi. Widział jak rozdrgana od walki, powoli znikająca od wracającego mechanizmu maskującego dłoń z ostrzem, powoli zbliża się do jego gardła. Czuł jak bijąca od niego energia sprawia, że krople deszczu na jego szyi schną. Kiedy pierwszy dotyk stworzył niewielką piekącą ranę na skórze, jego palec wsunął się w kabłąk spustu. Szarpnięciem postawił broń pod brodę napastnika. Nie widział już jej emocji, mimo tego że przed chwilą dostrzegał czystą furię i nienawiść, pchaną chęcią zabicia. Wszystko zakryło załamanie światła. Pociągnął szybko za spust. Głowa w kilkunastu częściach, rozpadła się obryzgując przy tym jego, jak i drogę.  

     Zrzucił z siebie bezwładne ciało. Podginając kolano wsparł na nim przedramię. Sprawnym ruchem odblokował maskę, ściągając ją i odkładając na ziemie. Cztery strzały, zmieścił się idealnie w swoim limicie. Na jego szczęście ona tego nie wiedziała… Zmęczonym spojrzeniem patrzył na krew rozmywaną z czasem przez coraz mocniejszy deszcz. Uśmiechnął się smutno. Kolejny dzień z "dobrym zakończeniem”. Teraz tylko dotrwać do tej najlepszej chwili. Podniósł się ociężale na powrót zakładając maskę i przypinając broń do pasa…  

     Spojrzał w lustro z lekkim uśmiechem. Szeroka blizna biegła od środka czoła, przez lewe oko aż po koniec policzka. Bardzo stara rana. Mechanicznie naprawiona gałka oczna, z tańczącą kolorami źrenicą wpatrywała się w odbicie. Przeczesał dłonią wiecznie zmierzwione, czarne, lekko przydługie włosy. Z westchnieniem wyszedł na zewnątrz. Słońce powoli pokazywało się na horyzoncie, koncert najpewniej niedługo się skończy. Wypadałoby zobaczyć się z artystką, chociaż na zakończenie….  

     Kiedy był już tuż pod amfiteatrem, jego komórka zawibrowała lekko w kieszeni na piersiach. Wyciągnął ją sam sobie dziwiąc się, że dalej używa czegoś tak starego i już zapomnianego jak telefon.  

- Halo? – mówił cicho i lekko zachryple.  

- Znowu nie przyszedłeś na mój występ. – Dźwięczny kobiecy głos po drugiej stronie był pełen pretensji.

- Wybacz Sona. Musiałem coś załatwić – powiedział siląc się na smutek i żal w głosie.  

- Tak… Tak samo jak ostatnie siedem razy – te słowa usłyszał już nie tylko w komórce.  

     Otworzył tylnie drzwi kartą. Były to jedne z najsolidniejszych wrót jakie wiedział, na szczęście miał do nich kartę. Znalazł się w ten sposób na zapleczu. Widział ją tam. Siedziała przy swojej osobistej toaletce wypełniającej ścianę pomieszczenia. Jej włosy wciąż delikatnie tańczyły. Leżała oparta na blacie, w odróżnieniu od niego nie używała już telefonów. Podchodząc do niej cicho, rozłączył się i objął ją z tyłu.

- Wiesz doskonale, że gdybym tylko mógł, przyszedłbym cię posłuchać – powiedział z cieniem wesołości w głosie.

- Nie chcę, żebyś mnie posłuchał, chcę byś zobaczył emocje na twarzach tych ludzi… prawie jak ulga. – Podniosła się, ukazując mu w odbiciu lustra sine od zmęczenia oczy – Zupełnie tak jak bym dawała im ukojenie….

     Zaraz po tych słowach wstała i pada mu w ramiona, wieszając cały swój ciężar na nim. Miała w sobie wiele potencjału, upartości czy talentu. Wciąż jednak miała momenty, kiedy zachowywała się jak dziecko. Nie zabronił. Nie stęknął z ciężaru czy bólu nadwyrężonego ciała. Podniósł ją i pogładził lekko po włosach. Będzie musiał ją odwieść…

- Dobra robota kochanie…. – wyszeptał jej do ucha i ucałował lekko w czoło. - Naprawdę dobra robota.

Dodaj komentarz