Znienawidzone słowa

Marcin wsiadł do autobusu. Nie był to pojazd pierwszej młodości, tu i ówdzie widać było rdzę. Jak na autobus miejski przystało - wszechobecny brud, śmieci, a i zapach nie należał do najprzyjemniejszych. Z utęsknieniem spojrzał na świat za szybą. Co prawda widok nie napawał optymizmem, nagie ciemne drzewa bez liści i szarzy ludzie spieszący się gdzieś przed siebie, jednak tam zawsze było bardziej rześko, ulica dawała poczucie otwartości i wolności. Zawsze mógł pójść w wybranym przez siebie kierunku, nie przeciskać się przez tłum. Mógł usiąść na ławeczce by poobserwować życie miasta, zastanowić się nad życiem, czasami pomarzyć. Mógł zrobić co chce. W autobusie tego nie miał.

Nienawidził jazdy autobusem. Napawała go obrzydzeniem. Ci wszyscy ludzie dookoła niego, ten smród starych ubrań i niemytych ciał, poprzetykany gdzieniegdzie swędem zbyt dużej ilości perfum. Odór dla niego był nie do zniesienia, z trudem powstrzymywał się, żeby nie zwrócić drugiego śniadania. Wiedział też, że musi jechać tym autobusem, że musi spoglądać na zmęczone twarze matek z rozwrzeszczanymi dzieciakami, głębokie dekolty wymalowanych nastolatek, brudne ręce pijaczków siedzących w ostatnich rzędach siedzeń. Nie miał innego wyboru.

Przed oczami Marcina stanął obraz żony i córki. Mieszkali razem w małej kawalerce - lepsze to niż most lub przytułek. Starał się jak mógł, by jego ukochane dziewczyny miały co włożyć do ust. Może nie były to delicje, jednak świeży chleb, margarynę, ser i jakieś warzywa czy owoce zawsze znajdywały się w szafeczce obok kuchenki. Ubrania z tanich sklepów, nie najlepsze zabawki. Z drugiej strony opieka społeczna wydała jasny werdykt - rodzina funkcjonuje normalnie, dom jest ubogi, ale schludny, mała ma wszystko zapewnione. Rozpoczęli starania o większy lokal, z dwoma pokoikami.

Rozmarzył się. Jeszcze wczoraj Weronisia przybiegła wieczorem, wgramoliła się na kolana i zaczęła skubać jego kilkudniowy zarost. Opowiadała przy tym o czymś, nie pamiętał, o szkole czy koleżankach. Ważne, że się cieszyła. A on odpoczywał mentalnie słuchając dziecięcego szczebiotania, trzymając w ręce kubek słodkiej herbaty. Żona w tym czasie przygotowała pierogi ruskie, usmażyła cebulkę, po czym wspólnie zjedli kolację. To było dobre zakończenie dnia.

Marcin wrócił do rzeczywistości i westchnął. Czuł w sercu pogardę i nienawiść. Czuł jak w żołądku rośnie balon kotłującego się jedzenia, jak cofa się i rozlewa ponownie. Nie kierował tych uczuć do otaczających go ludzi, wszak to tacy sami towarzysze podróży jak on. Kierowca też nie był winny. Wszystkie negatywne emocje kierował przeciwko systemowi, który go zniewalał, zmuszał do wypowiadania tak obrzydzonych słów, wykonywania gestów, na które nie miał ochoty. "Nie" - pomyślał- "nie dam się ponieść emocjom, one czekają na mnie w domu, czekają na chleb...".

Oczywiście nie raz słyszał "Nie podoba ci się system - rzuć to". Tylko, że mówiący nie zdawali sobie sprawy z jego tragicznego położenia. Kiedyś chciał się postawić, sprzeciwić, jednak machina wchłonęła go, przemieliła i wypluła. Od tamtej pory nie mógł znaleźć nigdzie stałego zajęcia. System mu na to nie pozwalał. Wszedł więc na całego w jedyne miejsce gdzie nie zwracali na to uwagi. Nienawidził, ale wiedział, że bez tych ludzi nie da rady. Było ciężko, jednak czuł się jednością, wiedział, że na ile to możliwe - nie zostawią go samego. Nawet teraz, gdy nie widział Zenona i Waldka, miał świadomość, że są, że czekają tylko na jeden gest.

Westchnął ponownie, rozejrzał się. Tak, to był ten moment. Wyprostował się i wypowiedział znienawidzone słowa jednym tchem: -"Proszę przygotować bilety do kontroli".

moolo

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 665 słów i 3922 znaków.

4 komentarze

 
  • RG1

    Bardzo dobre! :smile:

    19 lip 2013

  • nowa

    Mi sie osobiscie podobalo ;)

    19 lip 2013

  • stanik xD 998

    Popieram  :blee:

    18 lip 2013

  • Alexandra

    Jak dla mnie może być, ale i tak jest śmiechowe :D

    18 lip 2013