Służba u króla

Służba u królaKerth Gordor zatrzymał się przed ogromnymi, mahoniowymi drzwiami dwuskrzydłowymi, otoczonymi marmurowym portalem. Po bokach stało dwóch tarczowników z gwardii królewskiej, odzianych w pełne zbroje z kharadu – rzadkiego minerału wzmacniającego stal, żelazo i srebro. Miny mięli srogie, paskudne. Gęste, kędzierzawe brody opadały im na wydatne brzuchy. Jeden z tarczowników, nieco ospowaty, spojrzał na Kertha mierząc go od stóp do głów.  
     - Jak się zwiecie, panie? - spytał ospowaty, poprawiając okrągłą tarczę z herbem jego krasnoludzkiego rodu: niedźwiedzim pyskiem.  
     - Kerth Gordor. Jam do króla.  
     - Król dzisiaj nie przyjmuje na audiencję. Jeżeli sprawa ważna, to królewski zarządca przyjmuje w pokoju na końcu korytarza – odparł drugi tarczownik.  
     - Oczywiście. A czy jutro król będzie przyjmować na audiencję?
     - Nie wiem, panie – odrzekł ospowaty. - Rzekłem, że królewski zarządca jest na końcu korytarza. Jak sprawa ważna, to do niego a nie do nas.  
     - Tylko że z królem bym wolał porozmawiać.  
     - Król zajęty. Wróćcie jutro, panie Kerth. Atoli
     Kerth skłonił się i odszedł. Korytarz z białego kamienia mienił się pomarańczowym blaskiem w świetle pochodni. Ozdobione granitem płyty podłogowe skrzyły się jak tafle wody na słońcu. Czasem przy ścianie pojawiały się artystyczne popiersia wyidealizowanych władców, a niekiedy przy suficie pojawiały się różne freski batalistyczne. Korytarz był tłoczny ale nie gwarny. Kerth przeważnie ograniczał się tylko do kiwnięcia głową, kiedy spotykał znajomych krasnoludów. Większość z nich tradycyjnie chodziła w pełnych zbrojach płytowych bądź w kolczugach, atoli zdarzali się wielmożni odziani w szaty o najróżniejszych barwach, typowych dla elfów.  
     Król nie ma czasu, żachnął się w sobie Kerth, bo dziewki do łoża sprowadza. A królestwo w rękach głupców. Poprawił rzemień z toporem obusiecznym przewieszonym przez plecy, po czym podrapał się w brodę, drażniącą przez burzliwy zarost zwinięty w warkocze. Jego uwagę przykuła młoda dziewka, wiele młodsza o niego. Siedziała na marmurowej ławce z twarzą schowaną w dłoniach. Szlochała i pociągała nosem. Miała złote, proste włosy, a odziana była w białą suknie haftowaną złotymi nićmi. Kawałek za nią, może za pięć sążni, dotarłby już do komnaty królewskiego zarządcy, ale postanowił się zatrzymać.  
     Stanął nad nią, tęgi i władczy. Twarz miał naznaczoną długą, wyraźną blizną idącą ukosem – pamiątka po bitwie z goblinami. Miał nadzieję, że jej nie wystraszy swoim wyglądem.  
     - Witaj, panienko – przywitał się Kerth, posyłając jej najlepszy uśmiech na jaki mógł się zdobyć. Zaraz tego jednak pożałował... po prostu nie potrafił się uśmiechać.  
     Dziewka spojrzała na niego. Wargi jej drgały, dłonie się trzęsły. W jej szmaragdowych oczach Kerth dostrzegł smutek, jakiego już dawno nie widział.  
     - Witaj, panie – pociągnęła nosem, po czym szybko odwróciła głowę. Domyślił się, że nie chciała pokazywać zaczerwienionych oczu od płaczu.  
     Kerth usiadł obok niej, wiercąc się przez niewygodną zbroję. Przechodzący obok nich krasnoludy przeważnie posyłali im tylko zaciekawione spojrzenia, lecz nikt się nie zatrzymał.  
     - Jestem Kerth, a ty moja droga?
     Głowę miała nadal odwróconą. Wygląda na przestraszoną, pomyślał Kerth. Na oko mogła mieć zaledwie szesnaście, może siedemnaście siewów.  
     - Bernadett. Nie zatrzymuj się, panie Kerth, przy nic nie wartej dziewce. Na pewno masz ważniejsze sprawy na głowie.  
     Kerth zaśmiał się gardłowo, radośnie.  
     - Z takim podejściem smutek zawsze będzie gościł w twym sercu. A rozgoryczone serce tak młodej osoby rani również moje. - Zgarbił się, poprawił uwierający topór, który haczył o nieskazitelnie czystą ścianę. - Chcesz, abym był również smutny, Bernadett?
     - Nie... Przepraszam. - W końcu odwróciła do niego smutną, okrągłą twarz.  
     - Za co przepraszasz? Za uczucia? Powiedz mi lepiej, cóż to za rzecz tak bardzo zraniła twe serce.  
     - Ja... Nie mogę powiedzieć. Przepraszam.  
     - Przepraszam i przepraszam! Niech to, gdyby tak inne krasnoludy przepraszały chociaż wtedy, kiedy powinny, to bylibyśmy kulturalniejsi od elfów. Jam jest Kerth Gordor, moja droga, z rodu wilka i sokoła.  
     - Nie... nie wiedziałam. Przepraszam...  
     - Przysięgam na wszystkich bogów i starożytnych, że jeżeli jeszcze raz przeprosisz, to obleję cię skwaśniałym mlekiem i poprawię zbukiem. Gadaj no mi wreszcie, co ci na sercu leży. Chyba, że chcesz posmakować mojej potrawki z jaj i mleka.  
     Bernadett przymknęła na moment oczy, jakby się wahała, czy jednak powiedzieć przyczynę jej trwogi.  
     - To wszystko, panie Kerth... - Ponownie się zawahała, spojrzała na niego załzawionymi oczkami i ściszyła głos. - To wszystko wina króla. - Strumień gorzkich łez ponownie spłynął jej po policzkach.  
     - Króla? Czymże król zawinił, aby wzbudzić w tobie taką gorycz?
     - Moja siostra. - Pociągnęła nosem. - Moja siostra wyszła za mąż za górnika z Domu Żelaza i Kharadu. Mój ród nie jest zamożny, więc rodzice chcieli wydać nas za szlachetnych wojowników bądź zarządców ziemnych, ale... Sari, moja siostra, pokochała innego. Travis jest górnikiem, panie Kerth. On niczego złego nie zrobił. - Otarła dłonią świeże łzy. - Sari mówiła rodzicom, że go przecież kocha i nie chce nikogo innego. Matka się zgodziła na ich zaślubiny, lecz ojciec nie ustępował. "To tylko przelotna miłość”, powiedział, "a dobrze zainwestowane srebro zostaje na całe życie”. Martwiłam się o Sari, więc błagałam ojca, aby się zgodził na zaślubiny Sari z Travisem. Ojciec sam jest górnikiem, a my haftujemy i przędziemy z mateczką. - Głos się jej załamał. - Powiedział jakiemuś właścicielowi ziemskiemu, że Sari jest wolna. Zorganizowali wesele i zaślubiny... ale Sari nie przyszła. Chciała uciec z Travisem, i prawie się im udało. Ale znaleźli ich, panie Kerth. Ten właściciel ziemski powiedział królowi o zniewadze i... Bogowie, błagałam ich. Czemu oni...  
     Urwała. Z trudem przełknęła ślinę. Kerth postanowił się nie wtrącać. Czekał. Milczał.  
     - Za zniewagę Sari miała odpowiedzieć zniewagą – powiedziała z żalem po chwili. - Przyprowadzili ich tutaj zakutych w kajdany... jak najgorszych łotrów. A teraz... Travisa właściciel ziemski kazał ściąć, a Sari... Oni ją razem z królem tam w swoich komnatach... Oni ją karzą zniewagą za zniewagę.  
     Rozpłakała się, gorzko, ponuro. Kerth znał te wybryki wielmożnych. Znał je aż za dobrze. Zaś król już dawno przekroczył granicę. Ale co zrobić? W końcu to monarcha, który ma za sobą kilkunastotysięczną armię.  
     - Przykro mi. - Nie zdał się na nic więcej. - Chciałbym ci pomóc, moja droga, ale...  
     - Wiem, panie. - Opanowała płacz, ale nadal pociągała nosem. - Poczekam... aż skończą. A potem zabiorę Sari daleko na południe. Słyszałam, że elfy potrzebują rąk do pracy.  
     - Nie musisz...  
     - Ale chcę. - Spojrzała na niego lśniącymi oczami. - Dziękuję, że mnie wysłuchałeś, panie. Jeżeli kiedykolwiek... Jeżeli... kiedyś...  
     - Zrobię to, panienko. Każdy kiedyś musi zapłacić za swoje czyny. Prędzej czy później dosięgnie ich płomień sprawiedliwości. To jedyne, co mogę ci obiecać.  
     Wstał powoli, mozolnie. Miał wrażenie, że po tej rozmowie jest cięższy niż zwykle.  
     - Bywaj, Bernadett. Obyś znalazła szczęście.  
     - Nie liczę na to. Nie w tych czasach.  
     Wyciągnął z mieszka u pasa złotą monetę. Wcisnął ją jej w dłoń.  
     - Miej wiarę – rzekł z uśmiechem. - Nie każdy jest takim śmieciem.  
     Odwrócił się i poszedł do komnaty zarządcy królewskiego. Odwrócił się jeszcze na moment, lecz Bernadett przesłoniły inne krasnoludy tłoczące się w korytarzu. Zasmucił się. Chciałby coś z tym zrobić, ale przecież jest nikim. Zwykłym wojownikiem na usługach króla. Teraz przynajmniej wiedział, czemu król jest niedysponowany.  
     Przeszedł przez ozdobną framugę w ścianie do komnaty zarządcy. Było to swego rodzaju biuro, gdyż zarządca miał swoją sypialnię za kolejnymi drzwiami. Tutaj zaś gościł krasnoludów z ważnymi sprawami. Podłoga była wyścielona rubinowym dywanem, ozdobionym wzorami przypominającymi góry i chmury. Przy ścianie stała wysoka i szeroka biblioteczka, wypełniona najróżniejszymi księgami i dokumentami – głównie podatkowymi. Na prostym biurku z orzecha waliły się zwoje i listy, a za biurkiem siedział stary, pomarszczony jak kora dębu krasnolud o ściągniętych krzaczastych brwiach i zmarszczonym nosie. Długie, siwe włosy, lekko przerzedzone, spływały mu na ramiona. A broda, którą cały czas ściągał z biurka, kręciła się i wiła w drobne loki. Na szerokim nosie nosił okulary z odpowiednio oszlifowanych kamieni szlachetnych. Cały czas grymasił, mruczał coś pod nosem, a następnie zapisywał coś na pożółkłym zwoju. Przerwał, znowu mruknął coś niezrozumiale, zamoczył pióro w kałamarzu, a następnie ponownie zapisał coś na dokumencie. Świece na blacie prawie się wypaliły.  
     - Uszanowanie – przywitał się Kerth, skłoniwszy się szlachetnie.  
     - Moment jeno. Chwila. Tak, tak. Kiej tak stoicie, panie? Siadajcie. Nie, nie w kącie, tutaj, naprzeciwko mnie. Lubię widzieć swojego rozmówcę. Ale chwila, zaraz. Coś mi się przypomniało. - Dopisał coś w dokumencie. - Hm, chyba dobrze. Tak, tak. Tutaj jeszcze dodać, odjąć. Nie, psia krew, tragedia. Katastrofa. Przecie, nie. Cholera, dramat. - Zwinął zwój w rulon po czym rzucił go za siebie. - Potem się tym zajmę. - Zmrużył piwne oczy, przyglądając się Kerthowi. - Wyście, panie, z dynastii Gordorów, prawda?
     - Prawda – odparł nieco zakłopotany Kerth.  
     - Ano, od razu żem poznał. Takie to wy macie te mordy podobne, że nie sposób nie odgadnąć. A imię jakieś jest?
     - Kerth.  
     - A! Ojciec Rodgir, czyż nie? Tak, tak, na pewno. Pamiętam, jak się rodziłeś, Kerth, a także jak jeszcze moczyłeś galoty. Co tam u ojca słychać, co? Dobrze mu się tam powodzi?
     - Nie za bardzo. Nie żyje.  
     - O, rany. Nie wiedziałem. Kurcze, no, szkoda krasnoluda. Taki dobry zawsze był i miły. Dawno to zmarł, bom nie dostał żadnej wieści, że chowacie go w krypcie.  
     - Będą dwa siewy. Zginął w wojnie na Diamentowym Szczycie.  
     - A to chwalebna i honorowa śmierć. Nie to co ja. Zdechnę tutaj, licząc te cholerne podatki. No, cóż, moje kondolencje. Ale my tu gawędzimy, a czas nagli. Więc, panie... Zapomniałem, jakie to było imię... - Spojrzał na sufit, rozmyślając.  
     - Kerth.  
     - A, Kerth! - krzyknął rozradowany. - Starość nie radość. Więc, Kerth, w czym rzecz?
     - Chodzi o dziewkę na korytarzu i jej siostrę.  
     - Bernadett i... jak jej tam?
     - Sari – dokończył Kerth.  
     - Sari – zawtórował zarządca. - Bernadett to dobra dziewka. Myślałem, że będzie sprawiać kłopoty, że będzie zaczepiać każdego na korytarzu, ale gdzież tam! Siedzi spokojnie i lamentuje, czekając aż... Hm, cóż, aż zakończy się kara jej siostry. Serce się kraje, ale kara to kara.  
     - Kto jest owym lordem co... wytycza karę?
     - Niech no sprawdzę. - Zarządca wstał z krzesła i podszedł do swojej ogromnej biblioteczki. Rzucił coś pod nosem, pogrzebał w dokumentach. - Hm, tak. Nie. A może to? Tak, mam. - Wrócił na swoje miejsce. Rozwinął rulon papieru, a następnie począł wodzić po nim grubym palcem. - Wszystko mam udokumentowane, rzecz jasna. Każdy występek musi zostać zapisany. Hm, przydałby mi się pomocnik, ale cóż. Mam! Lord Fangir Edrog. Jest właścicielem Lawinowej Twierdzy i włości wokół niej, czyli terenów o rozmiarach dwustu pięćdziesięciu morgów.  
     Sporo, pomyślał Kerth.  
     - Więc lord Fangir miał poślubić Sari, tkaczkę, czyż tak? - spytał zaciekawiony Kerth.  
     - Zgadza się. Wszystko za pośrednictwem jej ojca.  
     - Tkaczkę? Naprawdę? Tak wpływowy i zamożny krasnolud miał poślubić tkaczkę? Masz mnie za głupca?
     - W żadnym wypadku. Takie są oświadczenia lorda Fangira i ojca Sari. To wystarczyło, aby król wydał wyrok.  
     - Więc Travisa lord kazał ściąć, a Sari król kazał wychędożyć jak zwykłą dziwkę?
     - Zważaj na słowa, Kerth. - Zarządca, jakby przestraszony, wodził oczami po łuku prowadzącym do jego biura. - Wielu może usłyszeć tę rozmowę. A ani to rozsądne, ani bezpieczne, by tak mówić.  
     Kerth, poczuwszy pulsujący ból w głowie, rozmasował palcami skroń, hacząc przy tym toporem o oparcie fotela. Paskudna sprawa, pomyślał. Cholernie paskudna.  
     - Wiem, co czujesz – rzekł zarządca. - Ale to król dzierży berło władzy. My możemy mu tylko doradzać.  
     - Co na niewiele się przydaje – odparł gorzko Kerth. Pokręcił przecząco głową, po czym głęboko westchnął. - Ta dziewka, Sari, jak wielu?
     - Wielu. Nie chcesz wiedzieć ilu.  
     - I nie możemy tego przerwać?
     - Niestety. Rzeknij mi, Kerth, czemu tak się tym interesujesz, co? Król ma prawo posiąść każdą dziewicę, jaką sobie upatrzy. Powtarzam: każdą. Sari i ta... jak jej tam?
     - Bernadett.  
     - Właśnie. Sari i Bernadett nie są pierwszymi i nie będą ostatnie. Tak po prostu stanowi prawo. A prawem jest król.  
     - A poddani już się nie liczą? Ci, co nadstawiali karku w wojnie z goblinami, ci co dbają o królestwo, oni nie mają prawa głosu?
     - Są audiencje...  
     - Tak – wtrącił Kerth – audiencje. Niestety, król jest zbyt zajęty karaniem młodych dziewek, aby mógł przyjąć ich na audiencje.  
     Kerth, wściekły, zerwał się raptownie z fotela, skierował na korytarz. Atoli zatrzymał się w kamiennej framudze, by rzec coś na odchodnym.  
     - Zarządco?
     - Tak? - odparł zarządca, spoglądając znad okularów na Kertha.  
     - Jesteś z dynastii Terodów, prawda?
     - Oczywiście. Nie sposób nas nie poznać. - Uśmiechnął się szeroko.  
     - Racja. Tylko bezwzględni ignoranci należą do dynastii Terodów.  
     Usłyszał coś jeszcze, kiedy wychodził, ale raczył się tym nie trapić. Pomyślał o powodzie, dla którego udał się na audiencję, a dla którego potem udał się do królewskiego zarządcy. Sprawa ważna, aczkolwiek już nie warta posłuchu u wielmożnych.  
     Wyszedł na schody, wybudowane na świeżym powietrzu. Prowadziły na różne pietra, poprzedzone majestatycznymi balkonami. Kerth planował zejść na parter, aby opuścić królewski pałac. Zatrzymał się jednak na drugim piętrze, dostrzegając stamtąd na placu znajomą postać. Oparł się o kamienną balustradę, zmrużył oczy.  
     Z zamku wychodziły dwie krasnoludki: Sari i Bernadett. Bernadett podtrzymywała siostrę, która z trudem ruszała nogami. Kasztanowe włosy miała rozczochrane, suknie podartą. Wtenczas podbiegł do nich krasnoludzki pasibrzuch w brudnym, płóciennym odzieniu. Oczy miał załzawione, a nogi trzęsły mu się niemiłosiernie. Z całych sił przytulił obie dziewki. Poprowadził je na powóz, pomógł wsiąść. Później sam usiadł na przodzie, ujął w dłonie cugle i trzasnął nim o końskie zady. Konie parsknęły, prychnęły, po czym wyprowadziły właścicieli za mur, otaczający kołem pałac.  
     - Kerth Gordor? - zza jego pleców dobiegł miły, kobiecy głos. - To naprawdę ty.  
     Spojrzał przez ramię, ale natychmiast się skarcił, gdyż naramiennik przesłaniał mu widok. Odwrócił się, naciągając przewieszony ukosem rzemień z toporem. Po stopniach schodziła Armelia, lekko, cicho jak kot. Miedziane włosy miała długie, gładko uczesane. Jej krągłe, ale zgrabne ciało podkreślała ozdobna i obcisła lazurowa suknia na ramiączkach. Wzory ze złotych nici układały się w smoka otaczającego jej sylwetkę. Szafirowe oczy zdradzały radość, tęsknotę. Armelia Vernda stanęła obok niego. Nie wyciągnęła dłoni do Kertha, aby ją ucałował. Nie oczekiwała nawet, iż się jej teatralnie ukłoni. Armelia była kapłanką, ale inną niż wszystkie.  
     - Dobrze cię widzieć, Kerth.  
     - I wzajemnie, Armelio.  
     Armelia odwróciła się, wskazała na plac.  
     - Co tak cię urzekło w tym nudnym placu, że się tutaj zatrzymałeś, co?
     - Powiedz mi, Armelio, czemu ten świat jest taki parszywy i wredny?
     Armelia uśmiechnęła się wyrozumiale.  
     - To nie świat jest parszywy i wredny, tylko krasnoludy i inne istoty, które na nim żyją. Atoli nie wszystkie. Przecież ty i ja jesteśmy dobrzy, w gruncie rzeczy.  
     - Ty jesteś dobrą i wspaniałą kapłanką, ale ja jestem cholernym głupcem.  
     - Co cię ugryzło?
     - Po prostu ta cała... sprawiedliwość królewska.  
     Armelia ponownie spojrzała na plac, a potem za mur, na rozległą równinę i pobliskie farmy. Jej lśniące oczy zatrzymały się na odjeżdżającym powozie.  
     - Sari. Więc o nią chodzi, prawda?
     - Nie tylko o nią. Chodzi mi o całe królestwo. Czasami mam wrażenie, że król jest idiotą. A ci lordowie owijają go sobie wokół palca. Przecież Sari to tak młoda dziewka...  
     - Takie lubią najbardziej. Znasz szczegóły rozprawy?
     - Podobno miała wyjść za lorda Fangira, ale zakochała się w górniku Travisie.  
     - Miłość – bąknęła Armelia – zbiera czasem dramatyczne żniwa.  
     - Lordowie i panowie feudalni za bardzo niszczą tę ziemię. Wordar był przecież tak wspaniałą krainą. Tylu wielkich królów, wojowników, uczonych. A teraz? Każdy tylko myśli o własnej rzyci. A ci parszywi, przeklęci wielmożni robią z wszystkimi co chcą, nazywając to sprawiedliwością.  
     - Nie każdy używa swojego rozumu, Kerth. Niektórym pasuje tak, jak jest. Nie lubią myśleć, działać, tworzyć. Niektórzy po prostu wolą, aby ktoś robił to za nich. A koszty tego są ogromne.  
     Zamilkli. Kerth spoglądał na horyzont, na północ. Wysokie, strzeliste Góry Eriad przypominały mu liczne kły. Nad nimi, zakrywając szczyt, unosiła się mgła a jeszcze wyżej gęste kłęby chmur. Słońce stało wysoko, świeciło jasno, atoli chłodno. Wiatr dął z zachodu, gwiżdżąc i sycząc. Armelia rozmasowała swoje nagie ramiona.  
     - Zimno – rzuciła z uśmiechem. - Twoja pogoda, prawda?
     - Lód hartuje ciało – odparł Kerth, również z uśmiechem.  
     Milczeli przez moment, wpatrzeni na horyzont. Wiatr targał ich włosami, jakby starał się ich zbliżyć do siebie.  
     - Kerth. Długo jeszcze będziesz na służbie u króla? - przerwała ciszę Armelia.  
     Spodziewał się tego pytania, i wiedział, czemu je zadała.  
     - Ostatni siew – odpowiedział.  
     - Ostatni siew – zawtórowała, a w jej głosie zagościła niesamowita pogoda ducha. - A potem... potem wrócisz, prawda?
     - Wrócę – odrzekł, po czym ujął jej delikatne jak jedwab policzki w dłonie i namiętnie pocałował ją w usta. - Wrócę, choćby nie wiem co.

Vasamir

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 3353 słów i 18860 znaków.

1 komentarz

 
  • diaria1709

    Super. Zapraszam do mnie :3

    28 kwi 2013