Praedestinatio empiricus affero se Mutatio (cz.1)

Zaczęłam biec. Nikt mnie nie gonił. Stali tam i nie wiedzieli co zrobić. Po kwadransie ciągłego biegu, stanęłam i rozejrzałam się. Znajdowałam się na jakimś pustkowiu, otoczonym lasem. Kucnęłam w samym środku, po czym zaczęłam płakać. Nigdy nie uroniłam tylu łez za jednym razem. Nastała noc, gdy w końcu się opanowałam. Nie miałam pojęcia, co teraz robić. Wiedziałam jednak, iż muszę znaleźć jakieś schronienie. Wstałam i skupiłam wzrok na skraju lasu. Zaczęłam tworzyć mur, wysoki na trzy metry. Gdy już całe pole, było otoczone przez mur, zaczęłam tworzyć pałac. Fundamenty, ściany, podłogi, sufity. Wszystko zaczęło się unosić razem ze mną. Gdy były już gotowe zaczęłam tworzyć schody. Kręcone, proste, biegnące na górę i w dół. Po dwóch minutach mój pałac był gotowy. Olbrzymia budowla z kamienia, otoczona wysokim murami lasem. Parę wież, ogniste żyrandole. Wszystkie meble dodawały szczególnego uroku. Były wygodne, choć stworzone z nietypowych materiałów. Wielka, główna sala, tuzin pokoi, wszelkie wygody. I oczywiście ja. Królowa zamku, stworzonego przeze mnie w parę minut. Jedyne co nie pasowało do całości to mój strój. Brudna koszulka i jeansy. Nic nie chciałam jednak z nimi robić. Poszłam do pokoju z najlepszym widokiem i położyłam się na łóżku, natychmiast zasnęłam.
           *T*Y*D*Z*I*E*Ń** P*Ó*Ź*N*I*E*J

     Po jakimś czasie miałam pewność, że nikt mnie nie tropi, że jestem tu bezpieczna. Samotność doskwierałaby niektórym ludziom, w mojej sytuacji, ale mnie nie. Zawsze lubiłam być sama, ten spokój, tę ciszę. To są niewiarygodne uczucia. Najgorszy był jednak, brak rzeczy do robienia. Większość czasu chodziłam po zamku, ale to mi nie wystarczało. Chciałam zrobić coś więcej. Byłam niestety sama, co nie pozwalało mi na robienie wielu rzeczy. Nic, jednak nie mogłam na, to poradzić. Nie mogłam się tym przejmować, w końcu i tak nikt mnie tu nie znajdzie. Aczkolwiek dwa razy słyszałam, będąc na dworze, jak ktoś chodzi po lesie, i to całkiem blisko muru. Tamte chwile przyprawiały mnie o lekki przerażenie. Aczkolwiek nie było słychać żadnych głosów, co podnosiło mnie na duchu. Parę kolejnych dni później, postanowiłam pójść do wioski. Wiedziałam, że jest blisko, więc stojąc na balkonie, rozłożyłam swe czarne skrzydła i poleciałam w stronę Teores. Gdy doleciałam do granicy lasu, zleciałam na ziemię i schowałam skrzydła. Dalej szłam pieszo, ponieważ nie chciałam zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Gdy doszłam do pierwszych zabudowań, zorientowałam się, iż nikogo nie ma. Wszyscy mieszkańcy jakby rozpłynęli się w powietrzu. Poszłam dalej, żeby zobaczyć, czy nie ma przypadkiem jakiejś zabawy, czy jarmarku. Nic jednak nie znalazłam. Ani jednego człowieka, czy zwierzęcia. Zaniepokojona rozłożyłam skrzydła i wzniosłam się w błękitne niebo, mając nadzieję, że kogoś zobaczę. Po jakimś czasie z zamiarem powrotu do zamku, ostatni raz spojrzałam przed siebie. To, co tam zobaczyłam, zaparło mi dech w piersiach. Koło sklepu zobaczyłam wyprostowanego chłopaka o wysportowanej sylwetce w mniej więcej moim wieku. Miał ciemne, krótkie włosy. Podleciałam do niego cicho, tak, żeby mnie nie widział. Złożywszy skrzydła, dotknęłam ramienia chłopaka. Odwrócił się z nożem w ręku, którym się na mnie zamachnął. Zdążyłam lekko odchylić głowę do tyłu, gdy nóż przeciął mi wargę i kawałek policzka. Zaskoczona poczułam w ustach smak krwi. Chłopak nie tracąc czasu, popchnął mnie na ziemię, po czym mnie do niej przygniótł.
- Co ty robisz?!- Krzyknęłam zaskoczona. On jednak mnie nie słuchał. Przycisnął mi broń do gardła.
- Kim jesteś?- spytał chrypliwym głosem.
- Zamierzałam zadać Ci to samo pytanie- odpowiedziałam, czując jak ostrze coraz mocniej wbija mi się w szyję.
- To ja tu zadaję pytania. Odpowiadaj na nie, a możliwe, że dożyjesz jutra.
- Nie będę odpowiadać na twoje pytania. Nie możesz mi rozkazywać.
- A zakład, że mogę?- spytał z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
- Nie możesz- odpowiedziałam, po czym odepchnęłam go rękami. Nie spodziewał się tego, więc miałam chwilę przewagi. Gdy już leżał na ziemi, skupiłam wzrok na jego rękach. Po chwili już zostały zamknięte w kajdanach zrobionych z korzeni. Chłopak spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Uśmiechnęłam się na widok jego miny.
- I co teraz powiesz?- spytałam, kucając koło niego i patrząc mu prosto w fioletowe oczy.
- Jestem pod wrażeniem - powiedział tylko.
- Tyle masz tylko do powiedzenia? A możesz się wytłumaczyć z ataku na mnie?
- Nie mam się z czego tłumaczyć. Zaskoczyłaś mnie, więc Cię zaatakowałem.
- Nie za bardzo rozumiem. Zawsze tak reagujesz, gdy ktoś Cię zaskoczy, czy tylko ja miałam ten zaszczyt?
- Tylko ty.
- A można wiedzieć, dlaczego?
- Po tygodniu krycia się przed demonami, też byś tak miała.
- Jakimi demonami?- spytałam zaskoczona
- To ty nie wiesz co tu się stało?
- Nie mam pojęcia. Ostatni raz byłam tu ponad tydzień temu.
- Aha- powiedział tylko tyle. Nagle jego twarz się zmieniła. Z lekko zaskoczonej na przerażoną. Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w naszym kierunku demona. Wyglądał jak człowiek, tyle że miał jaskrawo-czerwone oczy i pazury mające ok. 20 cm
- Wypuść mnie!- krzyknął do mnie chłopak.
     Kazałam korzeniom schować się, po czym fioletowooki wstał szybko z ziemi i zaczął biec jak najdalej od demona. Ja, nie za wiele myśląc znowu użyłam skrzydeł. Wzniosłam się ponad budynki i poleciałam w kierunku, w jakim pobiegł mój niedawny towarzysz. Znalazłam go, jak biegł w kierunku kościółka. Zleciałam najniżej jak mogłam, złapałam go i podfrunęłam wyżej. Zaczął się wiercić i krzyczeć żebym go puściła. Nie słuchałam go. Zamiast tego zaczęłam lecieć w stronę zamku. Gdy już przelecieliśmy nad murem, opuściłam go na ziemię, a sama zatrzymałam się dopiero na balkonie. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że chłopak patrzy na mnie zdziwiony. Weszłam do pokoju i zeszłam po schodach, aby móc wrócić do ogrodu. Gdy już tam dotarłam, zobaczyłam, że mój towarzysz siedzi na ziemi. Podeszłam do niego i usiadłam naprzeciwko.
- Czym jesteś?- spytał, podnosząc na mnie wzrok
- Pół wróżką- pół aniołem.
- Co robiłaś w Teores?
- Samotność, to nieprzyjemne zjawisko.
- Co to ma wspólnego, z tobą?
- Przebywałam samotnie w tym pałacu przez więcej niż tydzień. Sama w tak dużym budynku. Nie miałam co robić, więc udałam się tam, gdzie mogę spotkać jakiś ludzi.
- A tam spotkałaś tylko mnie.
- Właśnie... tylko ciebie- odpowiedziałam ze smutkiem.

     Rozmawialiśmy dalej, przez kolejnych kilka godzin. Dowiedziałam się, że ma on na imię Valier, ma brata, którego samotnie wychowuje, bo jego rodzice ich opuścili, gdy skończył osiemnaście lat. Gdy spytałam, gdzie jest jego brat, odwrócił wzrok. Z jakiegoś powodu nie chciał mi powiedzieć. Nie przejmowałam się tym, w sumie, jak będzie chciał mi powiedzieć, to, to zrobi. Zamiast tego oprowadziłam go po zamku i powiedziałam, jak powstał. Na początku mi nie wierzył, ale, gdy wyczarowałam następny pokój z meblami i schody prowadzące do niego, to mi uwierzył. Po kolacji, którą stworzyłam, poszliśmy spać.
     Następnego dnia, razem wybraliśmy się do położonego trochę dalej miasteczka, aby dowiedzieć się trochę więcej o Teores. Oczywiście ja chciałam polecieć, ale Valier oświadczył, że więcej nie będzie latał. Po krótkiej sprzeczce poszliśmy na kompromis. Pierwszą połowę drogi mieliśmy pokonać pieszo, a drugą latając. Do Proelium szło się pięć godzin, a że w połowie drogi mieliśmy zacząć lecieć, zajmie nam to dwie godziny. I tak też było. Zanim wybiło południe, już byliśmy na skraju miasteczka. Ktoś kiedyś mi powiedział :, , Historia lubi się powtarzać". I rzeczywiście. Znowu zastałam puste miasteczko, tyle, że tym razem nie byłam sama. Razem z Valierem zaczęliśmy szukać, czy przypadkiem nikogo nie znajdziemy. Musieliśmy dojść do końca zabudowań, żeby trafić na kogoś. Zobaczyliśmy dziewczynę, która próbowała uciec przed zgrają demonów, przypominających mężczyzn. Krzyczała, aż w końcu zabrakło jej sił. Na jej plecach zobaczyłam czerwoną dużą dziurę, która wyglądała, jakby ktoś rozszarpał jej skórę pazurami. Zaskoczona straciłam parę sekund, w których jeden z potworów podchodził do swej ofiary. Udało mi się jednak podpalić go lekko, wziąć ciało dziewczyny na ręce i wznieść się w powietrze, zanim inny demon zbliżył się na tyle, aby nas sięgnąć. Przelatując nad Valierem rzuciłam na niego zaklęcie, za pomocą, którego sekundę później dogonił mnie w przestworzach. Szybko zaczęliśmy zmierzać w kierunku zamku, tym razem nie było nawet mowy, o pójściu pieszo. Valier domyślił się tego i nie protestował. Jakiś czas później dotarliśmy do muru. Gdy tylko go przekroczyliśmy chłopak zaczął powoli lecieć ku ziemi. Oczywiście nie z własnej woli. To zaklęcie się kończyło. Ja, natomiast zostawiłam dziewczynę w ogrodzie, a sama jak poprzednio, udałam się na balkon. Szybko zbiegłam po schodach i podeszłam do dziewczyny. Była trochę roztrzęsiona. Nie dziwiłam jej się. Też bym się tak czuła, gdyby goniły mnie demony. No i oczywiście, gdybym była tak ranna, jak ona.
- Jak się nazywasz?- spytałam
- Jestem Rhiamon.
- Czy wiesz, co się wydarzyło w Proelium?
- Słyszałam, że jakiś mag wezwał z czeluści Meortu demony, które opanowały ciała mieszkańców miasteczka.
- To jak tobie, udało się tego uniknąć?- spytał Valier
- Mogłabym tą informację zostawić dla siebie? Nie chcę na razie o tym mówić- powiedziała Rhiamon. Wiedziałam, że ukrywa coś ważnego, ale nie chciałam jej zmuszać do mówienia.
- Dobrze, skoro chcesz zachować to w sekrecie, to nie będę Cię do niczego zmuszać- powiedziałam.
- Dziękuję- uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością.
- No dobrze, my tu rozmawiamy, a ty jesteś ranna. Odwróć się, trzeba to opatrzyć- odwróciła się posłusznie i, wtedy zaskoczona odsunęłam się od niej. Jej plecy miały dwie dziury na łopatkach, w miejscach, gdzie wyrastają mi skrzydła. Miały nawet taki sam rozmiar. Otrząsnęłam się i położyłam dłonie na jej plecach. Po chwili krew zaczęła z powrotem wpływać do ran. Nic jednak nie mogłam zdziałać z tymi ranami. Żadne moje zaklęcie nie działało.
- Jak straciłaś skrzydła?- spytałam. Ona zszokowana odwróciła się do mnie.
- Skąd wiesz, że je straciłam?
- Żadne z zaklęć leczniczych nie działa. Nawet najsilniejsze. Na dodatek masz dwie rany na łopatkach, gdzie wyrastają skrzydła. To oczywiste, dla anioła.
- Tak... straciłam je.
- Czym, więc jesteś?
- Teorem- odpowiedziała i odwróciła wzrok. Teor, to starożytna rasa mieszańców. W większości przypadków to hybryda wróżki i elfa. Czasami zdarza się jednak, że wróżka łączy się z centaurem, czy trollem. Dawniej, gdy Noe zaczął tworzyć swą arkę, rasa Teorów była najsłynniejszą i najznakomitszą. Każdy zazdrościł tej rasie. Aczkolwiek to się zmieniło, kiedy wybuchła wojna między wróżkami a elfami. Teorowie nie rozwiązali konfliktu. Nie myśleli o nikim innym, tylko o sobie. Po wojnie stali się rasą tchórzy. Zaczęli, więc chować się w górach, w miejscach, gdzie nikt ich nigdy nie znalazł.
- Kim są Teorowie?- spytał Valier.
- Teor, to hybryda wróżki z elfem bądź wróżki z centaurem czy trollem.
- Aha, .
- A jak masz na imię?- spytała Rhiamon.
- Jestem Saeth.
-No, skoro wszyscy się już znamy, może pomyślimy, co teraz robić?- zasugerował Valier.
- Masz rację- przyznałam- Nasuwa się jednak pytanie. Co się w ogóle stało?
- Tego żadne z nas nie wie. Mamy pewność tylko do tego, że stało się to za sprawą maga.  
- Tak, ale to nam nie za bardzo pomaga- powiedziałam.
- Zgadza się. Musimy znaleźć jakieś książki, które mogą naprowadzić nas na właściwy trop.
- A wiesz może, gdzie możemy takie znaleźć ?- spytała Rhiamon.
- W Teores jest biblioteka, w której widziałem jakieś tomy, o istotach ciemności.
- Pamiętasz, gdzie leżały?- Zaciekawiona spytałam Valiera.
- Tak. Znajdę je, jak tylko wejdę do budynku.
- To dobrze.  
- Kiedy wyruszamy?-Para nowo poznanych przyjaciół zwróciła się do mnie, jakbym była przywódcą.
- Jak najszybciej. Najlepiej, jeszcze dziś wieczorem.
- Zostało nam, więc parę godzin.
     Przygotowania poszły nam bardzo sprawnie, przez co mieliśmy trochę czasu dla siebie. Ja w tym czasie siedziałam w najdalszym kącie ogrodu. Zamierzałam skupić się na zaklęciu, które miało pozwolić Valierowi i Rhiamon przemieszczanie się tak jak ja, czyli w powietrzu. Nie mogłam jednak zebrać myśli. Miałam dziwne przeczucie, że coś jest nie tak z Rhiamon. Nie miałam jednak zielonego pojęcia, co. Siedziałam, więc i główkowałam, co to mogłoby być. Czas niestety zbliżał się nieubłaganie. Spojrzałam w stronę muru. Miał być nie do pokonania, a jednak jego wygląd niepokoił mnie. Skupiłam się, więc na murze. Zaczął rosnąć w górę, a tym samym zwiększać swą grubość. Po tym środku ostrożności, byłam pewna, że nic się przez niego nie przedostanie. Wstałam z ziemi i poszłam do pałacu. Miałam zamiar stworzyć sobie jakiś inny ubiór, bo teraz miałam na sobie strój, który składał się z koszulki zrobionej z ciemnego materiału, który mógłby być jedwabiem, ale wiedziałam, że, nim nie jest. Spodnie zrobione były także z ciemnego materiału, ale w dotyku bardziej przypominał jeansy, niż jedwab. Na nogach miałam brązowe buty, na lekkich koturnach. Stworzyłam to wszystko za pomocą jakiegoś zaklęcia, które jednej nocy mi się przyśniło. Gdy tylko się obudziłam, postanowiłam to wypróbować i taki był tego rezultat. Zamyślona potknęłam się o jakiś wystający kamień i upadłam na ziemię. Zaczęłam przeklinać dzień, w którym na ziemi powstały takie ciała stałe. To nic, że Ziemia byłaby teraz planetą składającą się tylko i wyłącznie z lawy. Jeżeli to miałoby oznaczać, że nie będę przewracać się na każdym kamyczku, to tak też może być. Wstałam wkurzona z ziemi i udałam się do sypialni. Jako swój mały światek wybrałam pokój najbardziej oddalony od schodów. Wnętrze zawsze wypełniało świeże powietrze, na parapetach rosły kwiaty, mimo, że nie zasadziłam ich. Duże, ciemne łóżko stało koło drzwi do balkonu. Szafy wykonane były z czarnego bzu i kamienia, a krzesła i stół z dębu. Najbardziej wyróżniającą się rzeczą był ognisty żyrandol. Oczywiście, zrobiony był jedynie z ognia. W nocy, jak chciałam kłaść się spać po prostu gasł, jakby miał własny umysł. Podeszłam do szafy i otworzyłam drzwiczki. Od razu zobaczyłam nowy strój, specjalnie przygotowany do dzisiejszej akcji. Oczywiście ciemna bluzka i spodnie, ale tym razem buty na niskiej podeszwie. Przebrałam się i poszłam szukać pozostałych. Znalazłam ich w salonie, w momencie, gdy ich twarze zbliżały się do siebie. Nie chciałam, im przerywać, ale nie chciałam być także podglądaczką. Musiałam podjąć decyzję.
- Hej- Valier i Rhiamon odsunęli się od siebie w błyskawicznym tempie.- Przeszkadzam?
- Nie, skądże- Valier pierwszy się pozbierał.
- Jak tak, to mogę przyjść później- Czyli za dwadzieścia minut, bo tyle zostało nam do rozpoczęcia akcji.
- Nie, nie trzeba. Właśnie zamierzaliśmy Cię poszukać- Rhiamon przyłączyła się do rozmowy.
- Aha, . A po co?
- Zastanawialiśmy się, czy nie wyjść wcześniej, żeby jak najszybciej to mieć za sobą.
- Jak chcecie, to możemy ruszać.
- Idziemy- No, więc poszliśmy. Koło muru wypowiedziałam zaklęcie i polecieliśmy do Teores. Podróż nie trwała długo, zaledwie dziesięć minut. Wylądowaliśmy po cichu, na dachu biblioteki. Zaczęłam szukać jakiegoś wejścia w suficie, ale nic nie znalazłam. Oznaczało to, że musieliśmy zejść na dół i wejść do budynku zwykłymi drzwiami. Było ryzyko, że będą tam stać demony, ale musieliśmy to zrobić. Powoli zeszłam po zardzewiałej drabinie na dół, a później skręciłam w lewo, w stronę drzwi. Valier wszedł przodem, Rhiamon w środku, a ja, jako że miałam jedną z najlepszych mocy, szłam na końcu. Gdy przeszłam przez drzwi, od razu pobiegłam za resztą. Stanęliśmy na końcu jednego z regałów i Valier wyciągnął szybkim tempem parę książek.
- To one- uśmiechnął się do mnie, odsłaniając białe, równe zęby.
- To dobrze, a teraz zmywajmy się stąd- powiedziałam.
- Nigdzie nie pójdziecie- odezwała się Rhiamon.
- Jak to nie wyjdziemy?- Valier był skołowany, tak samo, jak ja.
- Nie pozwolę wam na to.
- O czym ty do diabła mówisz?- Zdezorientowana spoglądałam na dziewczynę, która parę godzin temu siedziała w ogrodzie z krwawiącymi plecami.
- Saeth, czy ty naprawdę jesteś tak głupia?
- Dlaczego tak mówisz?- spytał Valier.
- Nie wtrącaj się, nie z tobą rozmawiam. Tobą zajmę się za chwilę.
- Jeżeli ktoś zaraz nie wyjaśni mi, co tu się dzieje, to, jak matkę kocham zamrożę was.
- Już Ci tłumaczę. Pamiętasz grupkę osób, która Cię ścigała parę tygodni temu?
- Oczywiście.
- Przypominasz sobie, że widziałaś tam kobietę? Przywódcę grupy?
-...- Nagle coś zaskoczyło mi w głowie. Wszystkie kawałki układanki trafiły na swoje miejsca.- To byłaś TY!
- Jakaś ty spostrzegawcza. Myślałam, że szybciej załapiesz.
- To ty także sprowadziłaś demona do Teores i Proelium?
- Oczywiście, a, kto inny?
- Po co?- spytał Valier.
- Ponieważ chciałam złapać tą bezczelną i głupią osóbkę, która koło Ciebie stoi.
- Dlaczego?- Chłopak był zdezorientowany.
- To już nie twoja sprawa.
- Jego nie, ale moja, owszem- odezwałam się.
- Dowiesz się, jak tylko trafisz do mojej twierdzy, ale uwierz, nie będzie to przyjemny pobyt.
- A kto powiedział, że gdzieś z tobą pójdę?
- Ja- Nagle budynek zatrząsł się, jakby było trzęsienie ziemi, a szyby w oknach poleciały na nas jak woda pod prysznicem. Po chwili przez okna zaczęły wlatywać do środka stworzenia, jakich nigdy nie widziałam. Szybko rozwinęłam skrzydła i uniosłam się w górę, z myślą, żeby uciec stąd do miejsca, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Nie mogłam jednak zostawić Valiera. Szybko wymówiłam słowa zaklęcia i po paru chwilach oboje lecieliśmy w miejsce, jak najdalej położone od tych stworów. One jednak nas goniły. Po paru godzinach ciągłej ucieczki, chciałam tylko położyć się na ziemi i zasnąć. Nie mogłam sobie na to pozwolić, musiałam uciec. Z czasem musiałam odnowić zaklęcie, inaczej chłopak spadłby już na ziemię. Nagle w głowie ułożyły mi się jakieś słowa. Wiedziałam co oznaczają, lecz nie wiedziałam, czy zadziałają na te istoty. No, ale jak to się mówi? "Jak nie spróbujesz, nie pożałujesz.", czy jakoś tak. Mogłam nie ryzykować i uciec, ale oczywiście moja natura na to się nie zgodzi. Odwróciłam się, więc w stronę przeciwników i wymówiłam zaklęcie. Zadziałało, ale w obie strony. Wszystkie istoty lecące za nami zmieniły się w popiół, a ja, natomiast poleciałam niczym kamień w dół urwiska. Z całej siły uderzyłam plecami w skałę, co odebrało mi dech w piersi. Przerażone oczy Valiera były ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam przed utratą przytomności.

SzalonaLilianna

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 3703 słów i 19796 znaków.

Dodaj komentarz