Półmrok

Everett Ian Huggs był marzycielem. Swoimi marzeniami zbudował nieprzeciętną reputację, jaką go darzono, zyskał potężną władzę i stworzył przynoszące niezwykłe dochody miasto – Mausbruck.  
Wielkie manufaktury papiernicze, których kominy unosiły się nad miastem, a dym spowijał ciasne uliczki miasta, produkowały coraz więcej. Każdy rzemieślnik, kupiec czy uczony sprowadzał sobie papier od mausbruckich mistrzów. O prym konkurowały dwa zakłady, o których słyszał każdy w tej części kontynentu, Pitt Simons prowadził małą pracownię, w której cały czas pracował ręcznie. Jego wyroby są legendarne i bardzo pożądane, co za tym idzie osiągają astronomiczne ceny. Ród Knoblitzów natomiast wciąż zwiększa swoją produkcję. Budowane są nowe fabryki i ogromne pieniądze pochłaniają inwestycje w najnowocześniejsze maszyny krasnoludzkich inżynierów. Everett wspiera rozwój. Funduje niebagatelne sumy, by manufaktury powiększały swoje zyski i napełniały miejski skarbiec.  
Oprócz mausbruckiego papieru sławę miastu przynosi niezwykły uniwersytet. Jego ówczesne doskonałe prosperowanie zawdzięcza w główniej mierze Huggs`owi. To on się przyczynił do odświeżenia go i przypomnienia ludziom o jego dawnej chwale. Dzięki niemu akademię uważano za najlepszą na kontynencie uczelnię filozofii i astronomii. W krótkim czasie po działaniach marzyciela na uniwersytet zaczęły przyjeżdżać całe mrowia żaków. Pojawiali się w coraz większych grupach studenci z odległych krain. Elfy zaczęły doceniać nauczanie mausbruckich profesorów i z mniejszą troską wysyłali swoich młodzieńców do kraju ludzi. Nawet krasnoludy zainteresowały się naukami uczelni, szczególnie geologią.  
Niestety, marzenia Everetta były również pełne strachu, bólu, nienawiści i przeogromnej żądzy władzy. Tak, miasto rozkwitło dzięki niemu. Jednak nikt nie miał najmniejszego powodu, by się z tego cieszyć. Cała jego władza i posłuch doskonale motywował terror i przemoc. Wszelkie zyski z wciąż rozwijających się zakładów rzemieślniczych, handlu czy akademii trafiały prosto do kieszeni małego grubasa, jakim był burmistrz Huggs. Co prawda, istniało grono mieszkańców, którzy nie mogli narzekać. Władca nie zaniedbywał swoich przyjaciół. Do takich z pewnością należeli Knoblitzowie i jeszcze kilku służalców w ratuszu. Jeśli chodzi o tych pierwszych, to jakże mogłoby być inaczej, w końcu dbają o fundusze rządzącego, a co do tej drugiej grupy, to cóż, Huggs miał słabość do pochlebców. Co zabawne, sam bez większych oporów nieraz łechtał ego senatorów czy samego króla. Im również jak najbardziej to odpowiada. Próżność jest najwidoczniej elementem dziedziczonym wraz z władzą. Właśnie dzięki tej niechlubnej cesze i bardzo giętkiemu kręgosłupowi moralnemu Huggs otrzymał od państwa pomoc, by przeprowadzić kolejną inwestycję.  
Kilka miesięcy przed wydarzeniami, które zostaną tutaj opisane, uczeni z uniwersytetu odkryli nieopodal miasta kilka metrów pod ziemią nowy minerał. Dokładnie go zbadali. Poproszono nawet o analizę znamienitego geologa z Darwenhult – stolicy krasnoludów. Po wielodniowych dyskusjach i badaniach wszyscy byli pewni, że nie spotkano się jeszcze z taką materią. Zauważono również, że w bardzo niskiej temperaturze przechodzi w stan ciekły. Chwilę później, jak to zwykle bywa, przez przypadek odkryto jego niezwykłe właściwości.  
Jeden z analizujących substancję profesor trzymając w ręku czarę pełną tego płynnego specyfiku, odwrócił się, by spojrzeć, kto właśnie wszedł do pracowni i oblał nią stojącego przed nim funkcjonariusza straży miejskiej. Jakież było ich zdziwienie, gdy ujrzeli, że po substancji nie ma śladu na napierśniku strażnika. Po kolejnych wnikliwych badaniach i kolejnych doświadczeniach okazało się, że zbroja jest niezwykle odporna na wszelkiego rodzaju uszkodzenia. Minerał podobnie działał na przedmioty innej struktury, jak kamienne mury czy drewniane tarcze.  
Nietrudno się domyślić, że pieniądze jakie można by zbić na wydobyciu tego surowca przekraczałyby nawet wyobraźnię Huggs’a. Jednak, aby wybudować kopalnię i zacząć wydobycie potrzebowano siły roboczej. Tutaj właśnie z pomocą przybywa król i jakże wspaniałomyślny senat. Po dogłębnych staraniach burmistrza zgodzili się na wsparcie tego przedsięwzięcia i wysłali do Mausbruck setki jeńców i niewolników, kalek i chorych. Przy budowie kopalni pracowali mieszkańcy całego kontynentu: ludzie z gór, piraci, kryminaliści, trolle, elfy, krasnoludy, gnomy, gobliny i hobogobliny, można było tam spotkać nawet skrzaty czy koboldy. Te ostatnie dostawały zaszczytne stanowiska koordynatorów prac, ponieważ znały się na tym nawet lepiej od krasnoludów. Oczywiście, przy tak ogromnej różnorodności nie tylko rasowej czy kulturowej, ale przede wszystkim językowej i poziomu wykształcenia dochodziło do wielu walk między robotnikami. Większość z trolli i hobogoblinów w pierwszych dniach zostało zabitych przez strażników. W raportach wciąż wpisywano to samo pod rubryką "powód”. " Próba zjedzenia innych robotników”. Po kilku tygodniach prac główną siłą stali się ludzie i elfy. Większość z dumnej rasy krasnoludów próbowała ucieczki. Bezskutecznie.  
W trakcie budowy kopalni i później w czasie pierwszych dni prac wydobywczych nieustannie trwało tworzenie oddzielonej od pozostałej części miasta dzielnicy, na której terenie znajdowałby się obszar górniczy oraz baraki dla robotników. Kolejne etapy działań następowały coraz szybciej. Każde najodleglejsze królestwo wysyłało ogromne karawany, które tłumnie przybywały po cudowny specyfik, a ponieważ Mausbruck miało na niego całkowity monopol zyski były ogromne i wciąż wzrastały. Miasto się rozrastało, przybywało studentów, Huggs tył, a mieszkańcy Getta, czyli dzielnicy górniczej żyli w coraz gorszych warunkach. W momencie, kiedy pozostali obywatele cieszyli się chwilą wytchnienia, ponieważ na nich również w niewielkim stopniu odbił się nareszcie rozwój miasta, to górnicy umierali z wycieńczenia. Nie zaznawali snu, nie dostawali też pożywienia. Burmistrz nie widział potrzebny dbania o nich, ponieważ na miejsce każdego trupa przybywało dwóch następnych. Z baraków korzystały tylko koboldy i nieliczni z robotników, którzy piastowali stanowiska dowodzenia grupami wydobywczymi.  
Kiedy w jednej części nad miastem świeciło słońce i delikatny wiatr mierzwił włosy studentów w na uniwersyteckich błoniach, ludzie cieszyli się pięknem dnia codziennego i długo oczekiwanym dostatkiem, to w oddzielonym wysokim kamiennym murem Getcie kolejne rzesze robotników umierały pracując w nieludzkim gorącu bez chwili wytchnienia aż do przychodzącej szybko śmierci. Nikt o niczym nie wiedział. Przecież nic przyjemnego z tej wiedzy nie wynika.  
Właśnie jednego z tych jakże łaskawych dni dla miasta do Mausbruck zawitał młody półelf. Przechodząc przez most ozdobiony mysimi statuami spojrzał na zarys całego miasta wznoszącego się ku górze. Nad miastem szczytował piękny budynek ratusza. Jednak to nie on zwrócił uwagę młodzieńca. W południowo-zachodniej części miasta, w najbardziej, zdaje się, wysuniętej dzielnicy niebo spowija czarny i gęsty jak smoła dym. Dla kogoś, kto długie lata swojego dzieciństwa spędził w tartaku jasne było, że drzewo nie daje takich oparów. Półelf był dobrze wykształcony, potrafił pisać i czytać. Już jako kilkuletnie dziecko czytał "Historię Mausbruck”. Nic, co wiedział o mieście nie pozwalało usprawiedliwić egzystencji takowego smogu.  
Przekraczając mury miasta chwila zastanowienia minęła. Młodzieniec wiedział, po co tu przybył i postanowił się na tym skupić. Był bardzo podekscytowany. Po raz pierwszy był w obcym kraju sam. Poprawił worek z włókien elfiego kasztanowca na plecach i ruszył w stronę ratusza.  

***
Droga do ratusza nie była skomplikowana. Z każdego zakątka miasta pod same drzwi urzędu prowadziła brukowana ulica. Idąc pod górę półelf przeciskał się w tłumie mieszkańców, którzy zmierzali w tylko sobie znane strony. Słońce oślepiającym blaskiem uniemożliwiało dostrzeżenie siedziby burmistrza. Młodzieniec łapczywie obserwował wszystko wokół siebie.  
Ulice były szerokie i pełne ludzi. W obie strony gnały kolumny wozów z towarami i karet. Po obu stronach drogi rozciągały się szeregi sklepów i zakładów rzemieślniczych. Każdy z nich wyróżniał się jedynym w swoim rodzaju szyldem. Odznaczały się kolorami i ilustracjami. Nie brakowało też ulicznych znachorów i artystów. Największy zamęt wprowadzali jednak chłopcy nawołujący do odwiedzenia danego rzemieślnika czy wypróbowania nowej mikstury cyrulika Pirelliego. Miasto od lat nie tętniło tak życiem jak teraz. Trzeba przyznać, że ludzie to doceniali. Wszyscy byli uśmiechnięci i życzliwi. Nie dało się tego nie zauważyć. Młodemu przybyszowi również udzielił się wesoły nastrój dodatkowo podsycany przez zapach pieczonych słodkości z piekarni Johanna Woighta.  
Cudzoziemiec właśnie dotarł przed front ratusza. Był to wielki budynek z dwupoziomowym dachem z szeroką centralną klatką schodową i trzema skrzydłami – południowym, wschodnim i zachodnim. Wchodząc do dwunastokątnej sali wejściowej gościa witał wysoki wąsaty jegomość w granatowym uniformie i czapce ze srebrnym gryfem – herbem Mausbruck. Wyglądem przypominał francuskiego policjanta, ale przecież on nie mógł tego wiedzieć.  
-W czym mogę pomóc?- zapytał na mój gust zbyt sztywno i mechanicznie.  
-Poszukuje adresu tego pana – rzekł podając urzędnikowi karteczkę z nazwiskiem.  
-Oczywiście, musi pan tylko wypełnić formularz. Nie możemy rozdawać adresów bezpodstawnie. Po za tym, w razie jakiś kłopotów musimy mieć możliwość pana zlokalizować.  
-Tak, naturalnie – młodzieniec wyglądał jakby pierwszy raz był w urzędzie.  
Urzędnik podał półelfowi kartę. Po kilku minutach zwitek papieru był już wypełniony. Wbrew pozorom stanowiło to dla przybysza nie lada wyzwanie. Nazwy swojego rodu czy imienia ojca nie wymieniał, ani nie słyszał przez długie lata. Obudziło to dawno zagrzebane na cmentarzu przeszłości wspomnienia. Zaczął się zastanawiać, czy cała ta podróż jest warta takiego bólu. Za nic nie chciał wracać do tego, co było. Doszedł do wniosku, że to coś musi znaczyć. Coś musi się w tym mieście wydarzyć. Przekraczając jego granice zrozumiał, że znalazł się w miejscu zmieniającym jego spojrzenie na świat.  
Przeczucie to niezwykły atrybut człowieka. Potrafi dać tak niebywałą pewność, że nie sposób czymkolwiek jej powstrzymać, choć tak często jest błędna. Przeczucie byłoby najdoskonalszym oszustem, fałszywym doradcą, gdyby nie to, że w pewnym momencie przychodzi czas, w którym nie mylimy się, co do naszego instynktu. Tak, można to nazwać zbiegiem okoliczności, czy zwykłym łutem szczęścia, ale nikt nie może udowodnić, że takie nazewnictwo jest prawidłowe.  
Otrzymując wypełniony formularz urzędnik odszedł na chwilę, by po krótkim czasie wrócić z małą karteczką, którą wręczył młodzieńcowi.  
-Proszę iść wzdłuż wschodniego muru. Na pewno pan trafi.  
-Dziękuję – rzekł wychodząc z ratusza.  
-Tylko niech się pan nie zdziwi – zawołał za półelfem. – Jego od lat nikt nie widział. Nie sądzę, aby pana wpuścił.  

***
Staruszek właśnie nastawiał czajnik z wodą na kuchence i dorzucił drewna do pieca.  
-Zrobimy sobie herbatkę – rzekł sam do siebie. Długoletnia samotność wymusiła w nim nawyk rozmawiania z samym sobą. Próbował w ten sposób zatuszować przykry stan rzeczy. Doskonale pomagała w tym praca, której nigdy mu nie brakowało. Mimo podeszłego już wieku pracowała wciąż równie intensywnie. Zdawał się bardzo lubić, to co robi.  
Siadając w fotelu usłyszał pukanie do drzwi.  
-Kolejni urzędnicy albo kurierzy – pomyślał sobie. – Zostawią pod drzwiami, co trzeba, przecież wiedzą, że żyje. Dostarczam im moją pracę – powiedział już głośno.  
Starzec robił tak zawsze. Nie chciał, by ktokolwiek go widział. Nie chciał też oglądać ludzi. Jednak tym razem było inaczej. Coś go drgnęło, by zajrzeć przez okno. Podszedł i zza firany obserwował młodzieńca, który uparcie pukał.  
-Niebywałe! – krzyknął dziwiąc się mocą swojego głosu. – To może być rozwiązanie!  
Przed domem starszego pana stał młody, dobrze zbudowany mężczyzna, jakich zdawałoby się jest wielu w mieście. Jednak długie, proste, jasne blond włosy po prawej stronie przyozdobione cienko zaplecionym warkoczykiem i smukła twarz ze szpiczastymi uszami odróżniała go zdecydowanie.  
-Ni to elf, ni człowiek. Będzie potrafił – stwierdził starzec.  
Młodzieniec zauważył stojącego za firaną. Ten porozumiewawczo pomachał do niego ręką i po chwili otworzył drzwi. Nie było to takie proste. Były zastawione dębowym kufrem i zaryglowane dwiema solidnymi deskami. Ich twórca wyraźnie znał się na rzeczy.  
-Proszę wejść – powiedział uprzejmie gospodarz, po czym zachęcił gościa gestem do przekroczenia progu.  
Kiedy obaj znaleźli się już w środku, staruszek rozpoczął rozmowę.  
-Co pana do mnie sprowadza?  
-Otwiera pan drzwi, jak mi wiadomo, pierwszy raz od długich lat i najnormalniej w świecie pyta mnie, co mnie sprowadza? – zapytał widocznie zbity z tropu młodzieniec.  
-Nie wiedziałem, że moje pytania mogą być najnormalniejsze na świecie. Myśli pan, że gdzieś przyznają za to nagrody? –zauważając malującą się na twarzy gościa irytację ciągnął dalej. – Skoro przychodzisz do mnie, drogi chłopcze, pomimo wiedzy, iż nie otwierałem drzwi od ponad dekady, jeśli nie od dwóch, to znaczy, że twój cel jest warty tej, jakby się mogło wydawać daremnej fatygi. Właśnie dlatego od razu przeszedłem do rzeczy. Z drugiej strony, czy naprawdę spodziewałeś się, że na wstępie zapytam cię, który mamy rok? W takim razie przepraszam, że cię rozczarowałem, a teraz mów, w czym rzecz.  
-Mój pracodawca, pan Gustrif, chciałby panu zaoferować swoje najlepsze drewno, do tworzenia pańskiego, jak wszyscy wiedzą, najwybitniejszego papieru na kontynencie – przeczytał z kartki gość.  
-Mój drogi, a czy pan Gustrif ma pojęcie o tym, jak wygląda moja praca i jaką ma formę? – zapytał z najbardziej rzeczowym tonem, na jaki było go stać.  
-Nie, zna tylko pana nazwisko.  
-A czy ty, wiesz jak produkuję papier?
-Korzysta pan z najlepszych gatunków drewna, robi wszystko ręcznie, a pana wyroby są tworzone w niewielkich nakładach, co czyni je bardzo rzadkimi i co za tym idzie, drogimi.  
-Skoro wiesz, w czym rzecz, to dlaczego nie powiedziałeś tego swojemu pracodawcy? – zapytał zastanawiając się gospodarz. – Musiałeś mieć inny cel.  
-Tak, panie Simons. Ja piszę – przerwał, nabrał powietrza i ciężko oddychał jeszcze chwilę, jakby zrzucił z siebie ogromną tajemnicę. – Piszę eposy. Chcę je pokazać światu. Pana nazwisko zna każdy, nawet prosty troll z Gullhimmeln. Gdyby moje historie zapisane zostały na pańskim papierze, znajdzie się wielu, którzy zechcą je przeczytać.  
-Dlaczego chcesz pokazywać światu coś, co napisałeś?  
-Poprzez obserwację i analizę mam swoje poglądy na świat, swoje spostrzeżenia. Chcę się nimi podzielić.  
-Dobrze więc. Daj mi je do przeczytania. Zostaw na stole. Pokażę ci dom i miejsce, gdzie będziesz spał. Do rana przeczytam. Wtedy zdecydujemy, co dalej.  
Półelf z początku był mocno zdezorientowany. Przecież tak naprawdę zamienili ze sobą tylko kilka zdań, a starszy człowiek postanowił, co dalej. To niesamowite, jak niektóre pary umysłów potrafią się porozumieć. Wystarczyło parę chwil, proste słowa, a obaj znali swoje myśli i cele. W tym przypadku jednak doświadczenie wzięło górę. Młodzieńcowi dłużej zajęło zrozumienie, dlaczego wyobcowany, samotny starzec zaproponował mu nocleg w swoim domu i bez jakichkolwiek wątpliwości zgodził się rozważyć jego propozycję. Gość przeczuwał, że gospodarz ma jakiś cel w przechowaniu go na noc. Jest coś, do czego półelf będzie mu potrzebny. Zachodził w głowę, co to może być, ale nie wpadł na nic sensownego w czasie, kiedy starszy pan zaprowadził go do izby schodami do góry.  
Stopnie były prosto naprzeciw wejściowych drzwi. Za nimi znajdowała się kuchnia z dużym kaflowym piecem. Po prawej stronie od schodów znajdował się kominek i dwa stare fotele obite czerwonym materiałem. Wszelkie meble wykonane były z najwyższych jakości drewna. Nie szczędzono tu pieniędzy na dębowy regał na książki, wiśniowy kufer czy mahoniowe szafki kuchenne. Nie wspominając o wyjątkowych palisandrowych filarach. Same schody były w istocie kwintesencją tego stolarskiego majstersztyku. Dębowe stopnie z niebywale piękną hebanową balustradą. Elfia natura młodzieńca nie pozwoliła mu, tego nie zauważyć. Oglądał wszystko z niebywałą uwagą i zachwycał się każdym szczegółem. Gospodarz widocznym uśmiechem okazywał, że bardzo mu to schlebia.  
-Wszystko to robiłem sam – rzekł w końcu, kiedy dotarli do szczytu schodów. – Widzisz, gdy pracuje się z drewnem, trzeba poznać jego wszystkie tajemnice – półelf obserwował wszystko w milczeniu z otwartymi ustami. – Tutaj suszę papier. To również moja sypialnia. Mokre arkusze doskonale oczyszczają powietrze, to dobre na sen.  
Pokój był bardzo jasny. Przez duże okna w dachu padały strumieniami promienie słoneczne prosto na rozłożone na specjalnych drewnianych wieszakach arkusze czerpanego papieru. Na drugim końcu pokoju stało wąskie łóżko w towarzystwie skromnego nocnego stolika i szafy z ciemnego drewna.  
-Te okna, nie boi się pan włamań? Pana papier to fortuna. Nikt się nie włamywał? – zapytał zaintrygowany młodzieniec.  
-Był jeden – odparł gospodarz z zarysem uśmiechu na twarzy. - Mączka kostna doskonale wybiela papier i nadaje mu połysku. Okazuje się, że wieprzowa wcale nie jest najlepsza – wyjaśnił rzemieślnik widząc pytającą minę gościa.  
Długą chwilę patrzyli na siebie badawczo w milczeniu. Młodzieniec zastanawiał się nad kruchością życia. Kto by się spodziewał, że stary, samotny rzemieślnik będzie mógł stawić opór, do tego ze śmiertelną skutecznością? Ludzie w swojej naturze nie zastanawiają się nad momentem śmierci. On przyjdzie, tylko nie teraz – mówią. Oczywiście, że każdy ma świadomość o nieprzewidzianym przyjściu końca, ale nic za tą świadomością nie idzie. Wciąż ważne sprawy są nie załatwione i czekają w długiej kolejce spraw niezwykłych, nagłych, jedynych w życiu i wielu innych rodzajów. Z drugiej strony, skoro człowiek włamuje się do czyjegoś domu, to czy nie jest zbyt rozrzutny ze swym życiem? Czy istnieje ktoś, kto może uznać go za winnego śmierci? Kto włada mocą, by kończyć życie nie przez nas dane? Nie znaczy to też, że matka może zabić dziecko, czy można popełnić samobójstwo. Życie jest darem. Czyż nie powinno się korzystać z niego racjonalnie? Właściwie, kto nam sprezentował życie? Czym sobie na to zasłużyliśmy?  
-Przypomniałem sobie! Mam dla ciebie prezent. Będąc szczerym to od włamywacza – starzec podszedł do łóżka i wyciągnął spod niego podłużny zwitek papieru. Rozpakował go, a promienie wpadającego słońca odbiły się od krasnoludzkiej stali. Gospodarz trzymał w ręku krótki miecz. Lekki i poręczny. Musiał być robiony dla kobiet. Krasnoludzcy rycerze i najemnicy walczą młotami i toporami dwuręcznymi, rzadziej wielkimi mieczami. Jednak dla szczupłej elfiej dłoni był idealny. Rękojeść owinięta była czerwonym rzemieniem, a klinga zdobiona dawnymi runami. W główce umieszczono fioletowy kamień księżycowy nazywany runicznym. Rzemieślnik wręczył miecz młodzieńcowi.  
-Nigdy nie walczyłem. Nie będę potrafił go użyć – półelf próbował oddać prezent.  
-Zatrzymaj go. W dzisiejszych czasach prędzej czy później nauczysz się z niego korzystać – odparł starzec i spojrzał na wiszący na ścianie zegar. – Już późno. Pokażę ci, gdzie śpisz. Chodźmy na dół.    
W kuchni pan Simons otworzył duży prostokątny właz w podłodze, pod którym ukryte były schody na dół. W pomieszczeniu, do którego prowadziły najwidoczniej gospodarz robił papier. Wypełniały je różnorodne narzędzia i sprzęty. Na środku kamiennej posadzki stały dwie wysokie na dwa metry drewniane kadzie z wodą. Niski gospodarz potrzebował drabiny, aby móc czerpać papier z powierzchni cieczy. Pod zbiornikami umieszczono specjalną aparaturę, która umożliwiała podgrzewanie wody za pomocą gazu, ogień mógłby zapalić drewno. Z tego rodzaju technicznych wynalazków słynęły koboldy. W wielu miejscach to legendarne istoty, ponieważ jest ich coraz mniej, jednak ci, którzy są prawdziwie obeznani w świecie wiedzą, że żyją i cały czas łaskawie pozwalają światu na korzystanie z ich niezwykłych dóbr.  
Pomieszczenie było ciepłe i bardzo wilgotne. Półelf poczuł jak lekka koszula lepi się do jego ciała. Pod ścianą, obok sterty drewnianych wiór Simons pokazał gościowi, gdzie będzie spał. Rozłożył mu ciepły wełniany śpiwór, jaki żołnierze biorą ze sobą na wymarsze wojsk. Obaj byli zmęczeni dniem, szczególnie młodzieniec po całym dniu podróży, więc nie ciągnęli dalej rozmowy i rozstali się na nocleg.  
Kładąc się spać gość zastanawiał się, dlaczego mistrz sztuki papierniczej, żywa legenda i niezwykle tajemnicza osoba otworzyła mu drzwi. Nie dało się nie zauważyć, że Simons jest czymś przejęty, coś bardzo go martwi. Głowę zaprząta mu rzecz, której sam nie potrafi zaradzić. Przeczucie, to wszystko jest niczym innym jak przeczuciem. Przecież młody półelf może się mylić. Skąd ta pewność? Może takie wiadomości ktoś dostarcza? Kto ma taką moc wpłynięcia na ludzkie umysły?  
Z krążącymi w głowie pytaniami pracownik tartaku usnął oczekując na kolejny dzień.  

***
Młodzieniec obudził się rankiem z wypełniającą jego nozdrza wonią smażonego boczku i jajek. Wszedł do kuchni, gdzie Simons czekał na niego z parującym śniadaniem. Powiedział, że opowie mu wszystko po zjedzeniu posiłku. Gość spożywał długo, dawno nie mógł cieszyć się tak wspaniałym domowym jedzeniem. Kiedy wreszcie skończył, gospodarz zaprosił go do głównej izby, gdzie obaj zasiedli na starych czerwonych fotelach.  
-Powiedz mi jeszcze raz, co chciałeś przekazać przez te słowa? – zapytał rzeczowym tonem Simons.  
-To po prostu mój obraz świata wzbogacony o spostrzeżenia i wnioski.  
-W takim razie nie wiesz nic o świecie. Skąd ta radość, skąd ten optymizm? Cicho liczę, że jednak z niewiedzy i naiwności. Naprawdę myślisz, że świat jest dobry? Istoty go zamieszkujące są dobre? To prawda życie jest darem, ale darem, o który wcale nie potrafimy zadbać. Jesteś jak oni wszyscy! Nie widzisz, co się dookoła dzieje, bo jesteś szczęśliwy! Ludzi nie obchodzi wszystko dookoła, gdyż nie chcą się martwić. To świat przynosi nam smutek i cierpienie. Myślisz, że dlaczego nie otwieram drzwi, nie widuje się z nikim? To właśnie oni wszyscy przynoszą zło. Ludzie cierpią przez samych siebie. Ranią się wzajemnie. Jak długo mam żyć w społeczeństwie pełnym złudzeń? – starzec opadł na fotel, jakby wylał z siebie wszelki żal.  
-Pana postawę uważa pan za rozwiązanie?! Nie rozmawiajmy ze sobą, zamknijmy się w domach, świat będzie lepszy! – uniósł się młody półelf. – Ludzie muszą dostrzec piękno świata, aby go zmieniać. Pana bierność na nic się tutaj zda.  
-Jakie piękno świata chcesz pokazać? Umierających w kopalni na obrzeżu miasta więźniów, którzy napełniają kieszenie burmistrza? Króla i senat, którzy przyklaskują temu zbierając resztki? A może inne królestwa, które trzęsą się przed Astorią, zamiast bronić swoich synów i córki? Nikt nic nie robi, gdyż tak jest bezpieczniej – młodzieniec wydawał się zupełnie zdezorientowany. Zupełnie nie wiedział o czym mowa. - Nie dziw się. Za murami tego miasta odbywają się dramaty tysięcy. Nie mogę dłużej siedzieć w milczeniu. Masz rację. Trzeba działać. Dlatego jesteś mi potrzebny. Nie jesteś związany z żadnym z tych królestw. Nie jesteś ani człowiekiem, ani elfem. Pokaż ludziom drogę ku prawdziwemu szczęściu.  
-Jestem młodym drwalem. Nie wiele wiem o życiu, nie wiele wiem o świecie. Jak ja mogę moralizować ludzi?  
-Myślisz, że wiedza czy doświadczenie jest wyznacznikiem, tego czy możesz moralizować, czy nie? Chodzi o serce. Twoje, pełne wiary w ludzi.  
-Ja nawet nie wiem, o czym pan mówi. Jaka kopalnia?  
-Właśnie. Chodź ze mną, a zrozumiesz.  
***
Simons prowadził półelfa wąskimi uliczkami miasta w stronę kopalni. Nikt zupełnie nie zwracał na nich uwagi. Mieszkańcy byli zajęci swoimi sprawami. Pogoda sprzyjała robieniu interesów. Właściwie, nie ma takiej pogody, która by nie sprzyjała. Tłumy przemieszczały się we wszystkie strony. Im bliżej muru byli, tym większy smród unosił się w powietrzu. Robiło się też coraz goręcej. Jednak nie to zastanawiało młodzieńca.  
-Nikt pana nie zauważa, dlaczego?
-Ludzie zapomnieli już, jak wyglądam. Chwała im za to. Wychodzę na ulicę bez jakiejkolwiek sensacji. Jesteśmy już blisko.  
Przeszli między dwoma popadającymi w ruinę domami. W okolicy biegały całe hordy brudnych i głodnych szczurów. Starzec przecisnął się między ścianą domu, a murem i zniknął pod nim. Półelf poszedł w jego ślady i po kilku krokach zauważył dziurę, w którą przed chwilą wszedł Simons. Przechodząc przez nią młody drwal zauważył najbardziej przerażający obraz, jaki w życiu dane mu było zobaczyć.  
W głębokim na kilka metrów kanionie poniżej poziomu murów roiło się od przeróżnych stworzeń. Brudni i wychudzeni więźniowie taszczyli ciężkie rudy albo pchali ogromne wozy z surowcem. Wszędzie nad nimi stali strażnicy z batami i ciężkimi pałami. Gdzieś dalej jeden z dozorców tłukł niewolnika na oczach całej grupy. Wszyscy byli ranni, a na ogolonych głowach widniały ogromne opuchlizny i sińce. W paru miejscach można było dostrzec śmiejące się wraz ze strażnikami koboldy, które na wszelkie wymyślne sposoby starały się upokorzyć robotników. Na twarzach jeńców malowało się cierpienie. Byli głodni i schorowani. Nad miejscem unosił się cień śmierci i bólu. Jak świat może być tak okrutny?
Pitt Simons miał rację. To ludzie przynoszą cierpienie. Jednak to tylko oni mogą zmienić rzeczywistość, to tylko od ich postawy wszystko zależy. Jak ktoś może się czuć szczęśliwy, kiedy po drugiej stronie kamiennego muru dziennie giną setki więźniów różnych ras? Jak można na to przyzwalać? Dla ludzi liczy się wygoda. Drugi człowiek przynosi smutek, więc nie chcę z nim mieć nic wspólnego. Dzielenie bólu jest trudne, psuje humor. Po co to ludziom?  
Młodzieniec doznał ogromnego szoku. W jednym momencie doświadczył większego okrucieństwa świata niż przez całe jego życie. Nie potrafił zrozumieć postawy mieszkańców. Zrozumiał doskonale ból starca. Chciał mu pomóc. Po kilku długich minutach za murem wrócił do miasta. Nie miał jeszcze pojęcia, co zrobi i jak to wpłynie na jego życie.  
Przebiegł kilka uliczek i znalazł się na dolnym rynku. Ludzie zajmowali się, jak to sami określali, robieniem interesów. Kobiety z koszami pełnymi owoców i warzyw wracały do domów. Po prawej stronie dwóch chłopów pakowało towar na wóz i kierowało się w stronę bram, do wsi. Gdzieś dalej krasnolud z długą rudą brodą targował się z klientem o srebrną zastawę. Czara goryczy się przelała. Półelf nie rozumiał, jak ludzie mogą normalnie funkcjonować przy takich okrucieństwach za murem. Ba! Jak mogą na to przyzwalać?  
Podbiegł do najbliższego straganu i zrzucił z niego wszystkie przedmioty. Pewnej kobiecie wyrwał szkatułkę z rąk i rozbił ją o bruk. Zrujnował praktycznie cały rynek. Jedynie gołębie wypuścił z klatek na wolność. Jego elfia natura nie pozwoliła na ich cierpienie. W czasie, gdy młodzieniec demolował stanowiska na bazarze i niszczył towar ludzie byli tak zdumieni, że nie reagowali. Patrzeli na niego osłupieni. Dopiero zmęczenie pohamowało jego furię. Po kilku minutach upadł na kolana i ciężko dyszał.  
-Jak? Jak możecie z zadowoleniem handlować, gdy za murem codziennie umierają setki istnień? – wysapał po chwili z trudem.  
-O czym ty mówisz? – zapytał jeden z kupców.  
-To wariat! – krzyknął drugi.  
-Na sznur z nim! – ryknął ktoś z tyłu.  
-Wasz burmistrz wyzyskuje tysiące więźniów w kopalni! Dobrze o tym wiecie! – krzyknął półelf.  
-Co? Nasz burmistrz? Pan Everett nic takiego nie robi. Po za tym dzięki kopalni żyje nam się lepiej. Co kogo obchodzi, co się tam dzieje – powiedział wąsaty kupiec, który wysunął się na przód.  
-Właśnie! – zawtórował mu chór mieszkańców.  
-Co tobie do tego, przybłędo? Twoja matka puściła się z elfem, my tu takich mieszańców nie potrzebujemy. Tylko mieszają. Wezwijcie straż!
Po chwili pojawił się oddział straży miejskiej w pełnej zbroi i błyszczących w słońcu płaszczach. Dowódca w hełmie z długim czerwonym włosiem szedł na przedzie. Rozkazał żołnierzom rozdzielić zbiegowisko i zrobić przejście. Podszedł przed klęczącego młodzieńca.  
-Co tu zaszło? – zapytał silnym niskim głosem.  
-Ten tu, kundel, zniszczył nasze stragany i oskarżył wspaniałomyślnego burmistrza Huggsa o wyzysk na pracownikach kopalni. Podjudzał ludzi do buntu – powiedział wypinając wątłą pierś wąsaty kupiec.  
-Rozumiem, że wszyscy zgromadzeni są świadkami – lud jak jeden mąż kiwnął głowami. – Już po tobie, brudasie. Pójdziesz z nami. Zabierzcie go!  
Dwóch strażników wzięło za przedramiona młodego półelfa i cały oddział ruszył w stronę ratusza. W dolnej części lewego skrzydła pod koszarami znajduje się loch. W czasie szamotaniny na ziemię spadł miecz, który otrzymał od Simonsa. Od tej pory słuch o nim zaginął.  
Młodzieniec wiedział, co się z nim stanie. Nagły wybuch niekontrolowanego gniewu, wykipienie emocji doprowadziło go do śmierci. Zdawał sobie z tego sprawę, ale wcale nie żałował swojej postawy. Pełen był smutku, że jego bunt nic nie zmieni. Całkowicie zawiódł się na mieszkańcach Mausbruck. Jednak właściwie czy mógł oczekiwać innego zachowania? Ludzie tacy są. Zależy im na własnym interesie, na swoim życiu. Nawet kosztem setek istnień. Przecież niemyślenie o rzeczach przykrych, zapomnienie o nich ułatwia życie. Zajmowanie się czyimiś problemami nie umila życia. Po co więc to robić? Młodzieniec jednak był pewien, że zachował się, jak powinien. Nie zgodził się na niesprawiedliwość. Jednak był to jałowy bunt i to go bolało.  
Chwile ogromnego cierpienia przerwało wejście do ratusza. Urzędnik, który wczoraj rozmawiał z młodzieńcem był zdumiony, że go zobaczył w takiej sytuacji. Ich spojrzenia spotkały się na moment. Nie mógł jednak w żaden sposób zareagować. Przystanął i patrzył jak strażnicy schodzą z więźniem do lochu.  

***
-Co zrobił? – zapytał burmistrz kapitana straży. Siedział za mahoniowym biurkiem w swoim gabinecie. Po drugiej stronie siedział wysoki, postawny mężczyzna w średnim wieku. Pomieszczenie pełne było złota. Na podłodze leżał wyszywany złotą nicią dywan ze wschodu. Nad głowami rozmawiających wisiał ogromny złoty żyrandol zdobiony drogimi kamieniami.  
-Zdemolował dolny rynek i podjudzał ludzi do buntu opowiadając im historie o wyzyskiwaniu więźniów w kopalni. Oskarżał cię, panie – odpowiedział kapitan.  
-Naiwny. Ludzie dbają o własne kieszenie. Mają gdzieś takie bzdury. Znajdź jego krewnych za murem i wyrżnij wszystkich – rzekł Huggs wygodnie opierając się na swym wielkim złoconym krześle.  
-Już to sprawdziłem. Nikogo tam nie miał. Pytałem nawet Bartona, tego kobolda, bo on się zna na tych elfickich rodach.  
-No to dlaczego to robił? – zapytał burmistrz. – Z resztą nieważne – dodał widząc pytającą minę kapitana. – Powiesić na rynku, niech ludzie zobaczą.  

***
Półelf siedział w rogu celi. Było tam zimno i wilgotno. Roiło się od szczurów, a w powietrzu unosił się odór szczyn i odchodów. Oprócz tej, do której trafił młodzieniec w lochu znajdowały się jeszcze trzy cele. Po dwie na jedną stronę. Po środku biegł korytarz, po którym przechadzał się strażnik. Młody drwal był jedynym więźniem.  
Zapadła już noc. Późnym wieczorem przyszedł jeden z wojskowych wraz z sędzią, aby odczytać wyrok. Młodzieniec nie usłyszał nic, co by go zaskoczyło. Jutro w południe zginie. Mając dwadzieścia kilka lat nie można pozytywnie podsumować swojego żywota. Nie zrobił jeszcze nic, co mógłby uznać, za spełnienie życiowe. Miał ogromne plany. Marzył o staniu się wybitnym poetą, chciał być sławny. Przeszło mu przez głowę, że przecież gdyby nie zareagował, tylko przemilczał mógłby spełnić swoje marzenia. Czy ten bunt był wart jego marzeń, jego życia? Był. Przez noc półelf doszedł do wielu wniosków. Zapisał je. Napisał do ludzi list licząc, że będzie mógł go w jakiś sposób przekazać innym. W końcu zmorzył go ostatni sen na ziemi.  
Rankiem zbudziły go pierwsze promienie słońca przebijające się przez maleńkie okienko z kratami przy suficie niskiej celi. Około godziny później strażnik przyniósł mu śniadanie. W misce do południa pozostała nietknięta owsianka i chleb. Przed śmiercią wszystko traci znaczenie. Nie ma ludzkich pragnień, nie ma uczuć, znika nadzieja. Pozostaje czekanie.  
Nagle w lochu pojawił się wąsaty urzędnik w granatowym uniformie, który dwa dni wcześniej wskazał młodzieńcowi drogę do domu Simonsa. Był bardzo spięty. Po czole spływały mu krople potu. Podszedł do celi, w której siedział półelf. Trzęsącymi dłońmi złapał się krat, jakby zaraz miał upaść.  
-Przyszedłem… przyszedłem… - wyjąkał wąsaty. – przyszedłem pana przeprosić.  
-Przeprosić? – zapytał zaciekawiony więzień.  
-Tak, bo… bo ja wiedziałem, że Simonsa opętało na punkcie tych brudasów z kopalni. Wiedziałem, że może mieć na pana zły wpływ. A teraz pan umrze. To moja wina.  
-Nie, to was wszystkich opętało, że nic z tym nie robicie! Niech pan przeprosi setki ginących dziennie ludzi, elfów, krasnoludów czy gnomów! Niech pan pomyśli o ich rodzinach! Może je też trzeba przeprosić?  
-Zwariował pan? Kogo oni obchodzą? To jedyny z nich pożytek.  
-Mnie obchodzą.  
-Nic pan nie rozumie, ale jeśli mogę coś przed śmiercią dla pana zrobić, to proszę mówić.  
-Właściwie tak. Proszę wziąć to i zanieść do Simonsa – młodzieniec wręczył urzędnikowi zwitek papieru.  
***
Huggs szykował się do egzekucji. Od rana nie mógł nic przełknąć. Cały czas, od spotkania z młodym drwalem nie mógł się przestać zastanawiać, skąd się wzięła taka postawa. Dlaczego kogoś zupełnie obcego interesują brudni, dzicy więźniowie? Czy istnieje w życiu coś po za pieniędzmi, po za władzą i sławą? Można się kierować czymś więcej?  
Burmistrz kiedyś o tym słyszał. Sam w dawnych czasach znał uczucia. Jednak rządze, jeśli da się im lejce, prowadzą wóz życia w zupełnie innym kierunku. Współczucie, miłość, szacunek znikają w dali. Przychodzą jednak dni, przychodzą osoby, które zawracają nasz wóz. Powierzają prowadzenie ludzkiego życia w odpowiednie ręce. Półelf przypomniał Huggsowi, że może liczyć się coś więcej. Właśnie dlatego miotały nim potworne emocje. Wciąż zupełnie nie rozumiał jego zachowania, ale zaczął się zastanawiać nad własną postawą. Krążył po pałacu nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Przecież zajmowanie się innymi nie daje przyjemności. Nie chciał tego robić, ale powoli zwróciły się ku niemu po raz kolejny piekielne wyrzuty sumienia. Przez pierwsze lata rządów stał się głuchy na ich wołania, choć z początku bardzo cierpiał. Niestety sława, władza i bogactwo szybko koją ból niszcząc serce.  
Mimo męczących wątpliwości i przykrych myśli burmistrz był przekonany, że zabicie młodzieńca zakończy jego cierpienia. Przecież respekt do władzy wymaga bezwzględności. O jedenastej trzydzieści dziewięć czasu środkowego Everett Ian Huggs niepewnie wyszedł z pałacu, by obejrzeć kres młodego drwala z Głębokich Lasów.  
***
Główny Rynek wypełniał tłum gapiów. Dookoła podestu panował nieziemski ścisk. Właściciele kamienic wokół placu zbijali małą fortunę na udostępnianiu swoich okien i balkonów. Wszyscy przyszli obejrzeć śmierć głośnego chuligana z poprzedniego dnia. Szlachta, kupcy, rzemieślnicy, żebracy, zdrowi i chorzy, starcy i dzieci. Nie zabrakło nikogo spośród mieszkańców Mausbruck. Nie było to nic wyjątkowego. Każda egzekucja cieszy się takim powodzeniem. Tym razem pojawili się nawet elficcy studenci, którzy nie lubują się w oglądaniu umierania. Usłyszeli, że zginie ich pobratymiec, więc przyszli oddać mu ostatnią cześć.  
Kat wszedł już na drewniane podwyższenie. Był to wielki gruby mężczyzna z gołym torsem i czarnym kapturem zwyczajnym dla jego profesji. Ustawił stołek nad sznurem. Teraz wszyscy czekali na pojawienie się burmistrza w swojej loży i wydania rozkazu przyprowadzenia więźnia. Południe minęło, a on wciąż się nie pojawiał. Mieszkańcy coraz głośniej narzekali na spóźnienie. Palący upał tylko pogarszał sprawę. W końcu, kilkanaście minut po południu pojawił się Huggs. Jak zwykle ubrany był w fikuśną żółto-fioletową marynarkę i zielony melonik. Biała koszula z żabotami opinała mu się na tłustym brzuchu. Jego twarz sczerwieniała jeszcze bardziej niż zwykle. Wciąż przecierał haftowaną chusteczką poliki, po których pot lał się strumieniami. Jeszcze nigdy nie był tak zestresowany. Ludzie na jego widok podnieśli głosy. Zrobiła się potworna wrzawa. Everett czuł, że zaraz zwróci. Całe szczęście nie jadł śniadania. Wreszcie drżącą ręką uciszył tłum.  
-Przyprowadzić więźnia – wykrztusił wreszcie z siebie.  
Dwóch strażników wprowadziło na podest młodego skazańca. Wedle dawnej tradycji założono mu wcześniej ciemny wór na głowę. Z tyłu miał związane ręce. Żołnierze ustawili go twarzą do burmistrza. Ludzie przygotowali całe kosze zepsutych pomidorów i egzotycznych pomarańczy. Ze wszystkich stron z tłumu leciały w stronę półelfa pociski, którym towarzyszyły wyzwiska i obelgi. Po paru chwilach był cały w czerwono-pomarańczowym soku. Zupełnie tego nie czuł. Nie czuł już nic. Stał i czekał na koniec. Burmistrz długo mu się przypatrywał za nim cokolwiek powiedział.  
-Wykonać wyrok! – wykrzyknął Huggs i opadł na fotel. Zazwyczaj przed egzekucją wygłaszał krótszą lub dłuższą mowę. Tym razem nie starczyło mu na to sił.  
Strażnicy postawili na stołku półelfa, a kat założył mu pętle na szyję. Zapadło dłużące się milczenie. Cały tłum jakby oczekiwał niezwykłego. Wszyscy oczekiwali, że stanie się coś wyjątkowego, niemożliwego. Każdemu zaparło dech w piersiach. Egzekutor zacisnął sznur i kopnął stołek. Mieszkańcy wpatrywali się dokładnie w ciało i wyczekiwali, co się wydarzy. Nie stało się nic. Młodzieniec opadł zupełnie bezwładnie, jakby umarł jeszcze przed powieszeniem go. Nie szamotał się. Po kilku minutach przeszły go delikatne drgawki. Umarł.  
Ludzie spokojnie rozeszli się do domów i znów zajęli swoimi sprawami. Jakby delikatnie rozczarowani zwyczajnością egzekucji. Jedynie Pitt Simons szlochał głośno. Czuł się winny jego śmierci. Był przekonany, że gdyby nie pokazał mu kopalni, wciąż by żył. Powoli wracał w stronę domu. Mimo że wcale nie znał młodzieńca, przywiązał się do niego. Przez kilka godzin razem stał mu się bardzo bliski. Doskonale się rozumieli. Mogli razem dokonać wiele i przeżyć wspólnie długie dni. Niestety zaprzepaścił to wykorzystując go do własnych problemów.  
Kiedy przeszedł kolejne skrzyżowanie i wszedł na uliczkę prowadzącą do domu, ktoś go zaczepił. To wąsaty urzędnik.  
-Mam dla pana list od zmarłego. Kazał go przekazać – rzekł sztywno i wręczył kopertę.  
Simons nie odezwał się ani słowem. W milczeniu wziął papier i skierował się w stronę domu. W głębi serca wnikliwie się zastanawiał, co mógł napisać młody drwal przed śmiercią. Obawiał się, że go oskarży. Przerażała go myśl, że mógłby umrzeć nie wybaczając mu. Zmartwiony wszedł do domu i rozpalił w kominku. Parę minut później usiadł w czerwonym fotelu i przeczytał list.  
Piętnaście minut później był już w drodze do ratusza. Zrozumiał, że nie tylko on powinien przeczytać, to, co spisał półelf. Chciał się tym podzielić z cały miastem, może nawet światem. Szedł energicznie, jak nie zdarzyło mu się od kilkudziesięciu lat. Sprawa była tego warta. Droga nie zajęła mu nawet pół godziny, a wcześniej z trudem pokonywał ją w półtorej godziny. Wszedł do budynku. W mig znalazł się przy nim jeden ze strażników.  
-Nie widzi, gdzie już jest słońce? Właśnie zamykamy ratusz – rzekł do niego.  
-Mam bardzo ważny list do burmistrza.  
-A skąd taki cieć może mieć ważny list do burmistrza? - zadrwił ze starca grubiańsko.  
-Nie jestem byle cieciem. Masz przed sobą największego mistrza papiernictwa, Pitta Simonsa!  
-Panie Simons, proszę wybaczyć. Burmistrz z pewnością chętnie pana przyjmie. Proszę za mną – ton głosu strażnika w sekundę diametralnie się zmienił.  
Huggs po śmierci półelfa czuł się znacznie lepiej. Siedział spokojnie na swoim złoconym krześle w gabinecie z założonymi na biurko krótkimi nóżkami kończąc fajkę. Miał za chwilę wracać do pałacu, kiedy do jego biura ktoś zapukał.  
-Wejść! – zagrzmiał głos burmistrza, po czym do środka wszedł strażnik. – Co zawracasz mi głowę? Zaraz idę do domu.  
-Wielmożny panie, przyszedł pan Simons. Ma dla pana ważny list – odparł kłaniając się.  
-Stary Simons? Gdzie on jest?  
-Stoi za drzwiami.  
-No to wprowadź go! Jazda!
Gdy do gabinetu wszedł starzec, Huggs powitał go serdecznym uściskiem. Z szerokim uśmiechem zaprosił go głębiej do środka i poprosił, by usiadł.  
-Rozumiem, że zreflektował się pan i przybywa z ofertą produkcji dla naszego miasta. Naprawdę nie będzie czego żałować. Opłaci się to panu, gwarantuję. To co, napijemy się? Mam arostańskie wino – burmistrz starał się jak mógł zachęcić przeszczerym uśmiechem.  
-Panie Huggs, nie przychodzę z żadną ofertą. Mam panu do przekazania list od zmarłego dzisiaj na środku rynku młodzieńca – mina Everetta zrzedła. – Liczę, że będzie pan wiedział, co z tym dalej zrobić – położył list na biurku. – Żegnam.  

***
Burmistrz długie godziny do późnej nocy siedział sam w biurze milcząc. Paląc kolejne fajki zastanawiał się, co dalej zrobić. Czuł, że żałuje wszystkiego, co wcześniej uważał za spełnianie marzeń. W kółko czytał list. Od początku, od końca, wyrwanymi z kontekstu zdaniami. Po długim czasie w końcu zdecydował się zwołać kapitana straży i swego głównego szambelana.  
-Moja godzina jest już blisko – zaczął mówić cicho i powoli. - Dokonałem wyboru. Zanim to wszystko się zakończy, muszę naprawić to, co jeszcze jestem w stanie. Rodeście, każ zamknąć kopalnię i wszystkich więźniów zwolnij. Niech wracają do domów. Ale przed tym, rozdziel im wynagrodzenie za przepracowany czas.  
-Panie, przecież to doprowadzi do katastrofy! Stracimy pieniądze i poparcie króla! – szambelan wydawał się zrozpaczony.  
-Nie przejmuj się tym. To już moje zmartwienie – wyszeptał, że ledwie mogli go usłyszeć.  
-A co ze mną? – zapytał żołnierz.  
-Kapitanie, proszę kazać skrybie przekopiować zaznaczoną część tego listu kilkanaście razy i dać to heroldom. Niech czytają to we wszystkich częściach miasta dzień i noc. Oby ludzie zrozumieli. Teraz już idźcie.  
Rankiem jeden ze służących znalazł burmistrza wiszącego w swoim gabinecie. Na biurku leżał arkusz papieru produkcji Simonsa z napisem "Wybaczcie”.  

***
Simons siedział w swoim fotelu. Dla grupy mieszkańców miał przeczytać jeszcze raz list młodzieńca. Słysząc jego fragmenty w mieście ludzie zaczęli się interesować półelfem i chcieli usłyszeć całą wiadomość.  
-"Drogi Panie Simonsie – głos starca drżał. – Piszę w moją ostatnią godzinę. Powodem mojej śmierci był wybuch mojego sprzeciwu przeciw niesprawiedliwości, której w jednej chwili doświadczyłem z nadwyżką. Zobaczyłem śmierć i zagładę w imię bogactwa i władzy. Tak, człowiek przynosi cierpienie. Jednak teraz, przed swoją śmiercią wierzę w ludzi. Wierzę, bo wiem, że są z natury dobrzy i szczęśliwi. Niestety przez długie wieki odeszli daleko i zapomnieli o swojej naturze. Wystarczy im ją przypomnieć, pokazać na nowo. Człowiek musi zrozumieć, że nie osiągnie szczęścia, przyzwalając na nieszczęście innych i nie będzie prawdziwie wolny, godząc się na niewole brata swego. Ludzie obdarzeni są silnym duchem i wielkimi sercami. Jednak nie zawsze wystarczająco silnymi przy dzikich rządzach władzy, pieniędzy i przemocy. Człowiek potrzebuje na nowo wsłuchać się w swoją głębie i tak, jak jedyny doprowadził do upadku naszego świata, tak jedyny może go odbudować. Wystarczy, że pozwoli obudzić w sobie od setek lat ukrywane uczucia i emocje, a świat stanie się innym miejscem. Niech Pan zdecyduje, co dalej z tym listem zrobić. Proszę o zrozumienie go i ewentualne przekazanie dalej, jeśli taka będzie Pana wola. Dziękuję za dar widzenia. Umieram szczęśliwy. Podpisano Tiramith Astaroth z Głębokiego Lasu. PS Niech burmistrz dowie się, że mu wybaczam. ”  
Simons złożył list płacząc i wrzucił go do ognia.

HonkyTonk

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 7894 słów i 46861 znaków.

2 komentarze

 
  • ktosiek

    Smutne. Barzzo poruszajce.  Szkoda ze ten pol elf zginął.

    16 gru 2014

  • Qq

    Ale dlugie :cmoczek:  :cmoczek:

    23 lut 2013