Piękno nieśmiertelności

Krew znowu chlusnęła na ścianę.  
     Veremir przeciągnął się znudzony, ta walka była irytująca. Kolejny człowiek ruszył z lśniącą w świetle pochodni kataną i zatopił ją w jego ciele. Tak jak myślał, pokryta srebrem a może nawet święcona... Biedacy nie spodziewali się, że taki sposób na zabicie wampira działał tylko w kreskówkach. Zatopił kły w szyi napastnika i poszukał tętnicy, rozerwał ją a kolejna fala krwi ubrudziła kamienne ściany.  
     Cztery ludzkie ciała bezwładnie leżały na posadzce, dwa zaś dygotały. Veremir przeszedł nad zwłokami i wszedł do salonu. Pokój przypominał zawilgoconą piwnicę, ale tutaj przynajmniej był daleko od słońca. Za dnia tracił siły, jednak tylko bezpośrednie spotkanie z piekącymi promieniami tej ognistej gwiazdy mogło go naprawdę zabić.  
     W kominku nie tlił się ogień, prawdopodobnie stał tam więcej dla ozdoby niż pożytku. Na zimnej podłodze niedbale rozłożony był dywan, w ścianach wbite metalowe obręcze a w nich spoczywały trzonki palących się pochodni. Na fotelu siedział Zevis, przewodniczący organizacji zwalczającej wampiry. Był księdzem i … wampirem... Najgorsza z hybryd na świecie...  
- Kolejny śmieć przyszedł mnie wyzwać na pojedynek? - czoło Zevisa zmarszczyło się w zdziwieniu. Starzec ściągnął brwi i zmarszczył w niesmaku nos. Siwe włosy miał zaczesane do tył, w stylu lat czterdziestych, w takim także stylu nosił szykowny garnitur, z tym, że za kołnierzem założoną miał białą koloratkę. Źrenice skrzyły się rubinowym głodem, pomimo opanowania głosu pragnął walki, był nią niemal podniecony.  
- Nie wiem co bardziej mnie w tobie obrzydza – podjął Veremir. - To, że jesteś wampirem który atakuje swoich, czy to, że jesteś wynaturzonym księdzem zasłaniającym się Jezusem. - Zrobił kilka kroków do przeciwnika ciągnąc za sobą grafitowy płaszcz. Długie, ciemne włosy spływały na ramiona, zarost miał krótki, kilkudniowy.  
- Dzieci... - zaśmiał się Zevis. - Zawsze unoszą się pychą do starszych. Okazałbyś trochę szacunku i wyjąłbyś ten miecz z klatki.  
     Veremir dopiero teraz zauważył, że miecz jest wbity po samą rękojeść w jego ciało, zapomniał go wyjąć. Dłonie złożył na rękojeści i jednym zwinnym ruchem wyciągnął ostrze, klinga ponownie zalśniła w świetle pochodni. Rana prędko się zasklepiła.  
     Zevis wyrósł przed nim.  
- Głupcze, nie widzisz, że to klątwa? Że wampiryzm zżera od środka?
- A bo ja wiem? - Veremir wzruszył ramionami. - Jak dla mnie jest całkiem przyjemnie...  
     Oczy starca zdradzały gotowość do ataku. W mgnieniu oka jego ręka szybowała już w kierunku serca młodzieńca, jeżeli wyciągnąłby ten organ, cóż, mogłoby stać się nieprzyjemnie...  
     Ale Veremir był szybszy, ostrze zatopiło się w szyi Zevisa i gładko przecięło wszystkie warstwy skóry i wnętrze przełyku, katana zatrzymała się na kręgosłupie. Starzec zaklął krztusząc się własną krwią. Kolejny cios wymagał mocy wampira, niełatwo jest jednym ruchem odciąć głowę. Klinga przeszła przez szyję a ciało bezwładnie osunęło się na podłogę. Głowa przetoczyła się kilka metrów i zatrzymała pod ścianą. Młodzieniec dla pewności wyjął pochodnie z metalowego pierścienia w ścianie i podpalił ciało i głowę Zevisa. Płomienie trawiły zwłoki a towarzyszył im dźwięk cierpiącej katusze ofiary.  
     Po chwili było już po wszystkim. Woń spalenizny wypełniała pokój. Veremir dostrzegł przy kominku stolik z pucharem wypełnionym krwią. Zabrał go i usiadł na fotelu Zevisa, musiał przeczekać do wieczora aż słońce zajdzie.  
     Siedząc na wygodnym fotelu skosztował nektaru nieumarłych. Tak, dziewicza krew, najlepsza ze wszystkich.

Vasamir

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 664 słów i 3803 znaków.

1 komentarz

 
  • Sympatyczna

    Czekam na dalsze opowiadania.  :)

    4 lut 2013