Jako, że moje opowiadanie spodobało się kilku osobom, zamieszczam prolog.
Muszę dodać, że inspirowałem się albumem King by Fleshgod Apocalypse, w szczególności utworem "Syphilis".
Umarł król, niech żyje król
Płomień stosu pogrzebowego rozświetlał gwieździstą noc równie mocno co księżyc, który miał osiągnąć pełnię już za kilka dni. Ceremonia odbywała się na przedzamczu z którego jeszcze niedawno zebrano pokos. Zebrały się tam tysiące ludzi chcących pożegnać, bądź po cichu przekląć starego króla Torwala. Pomimo takich tłumów wokół panowała cisza. W pierwszym rzędzie stali książęta – dwaj synowie króla i jego dawno zmarłej żony. Pierwszy z nich – Goddert, liczył dwadzieścia osiem wiosen. Wysoki, dobrze zbudowany, krótkie włosy i kozia bródka sprawiały wrażenie że był on typem awanturnika. Nie przeczył temu też jego elegancki, choć prosty strój i długi miecz wiszący przy boku. Drugi syn - Rodryk, młodszy o pięć lat, był o głowę niższy i nieco chudszy. Nie dorównywał bratu co prawda tężyzną, ale jego rysy twarzy mogłyby zawrócić w głowie nie jednej niewieście, gdyby jeszcze towarzyszył im uśmiech, po którym w tamtej chwili nie było ani śladu. Gdy stos dopalił się większość uczestników rozeszła się. Większość pozostałych uczestników stanowiła grupa dworzan której obowiązkiem było posprzątanie pozostałości. Pośród nich stał Edgar – dawno osiwiały starzec, doradca który obejmował swój urząd jeszcze za panowania ojca niedawno zmarłego władcy.
Rodryk skinął głową w stronę Edgara i ruszył w stronę zamku. Skierował się w stronę skrzydła mieszkalnego tak jak powinien. Nie poszedł jednak do swojej komnaty. Minął drzwi wejściowe skrzydła i ruszył w kierunku wejścia do kuchni wykorzystywanego przez służbę. Nikt kto nie miał pomyji we krwi nie zapuszczał się w to miejsce. O tej porze nie było tam nikogo. Odnalazł znajome drzwi. Wyjął z kieszeni żelazny klucz i przekręcił go w zamku. Wślizgnął się do składu przypraw. Kaskada zapachów uderzyła w jego nozdrza. Nie potrafił stwierdzić czy lubi ten zapach, czy też go nienawidzi. Musiał się z nim jednak pogodzić, bo było to najdyskretniejsze miejsce w zamku. Młodzieniec usiadł na stołku. Nie musiał długo czekać. Po kilku minutach zerwał się na równe nogi, kiedy drzwi powoli się uczyliły. Wślizgnęła się przez nie drobna dziewczyna. Miała mniej niż pięć i pół stopy wzrostu, szersze biodra, niewielkie piersi i brązowe włosy sięgające połowy pleców które były teraz splecone w warkocz. Miała na sobie czarną żałobną sukienkę. Podeszła bliżej, tak że Rodryk mógł zobaczyć jej brązowe oczy i białe zęby ukazujące się w lekkim uśmiechu. Jej rysy twarzy były gładkie, bez żadnej zmarszczki. Miała w końcu tylko osiemnaście lat.
-Przepraszam. Nie powinnam się uśmiechać... Na prawdę mi przykro z powodu twojego ojca... – zaczęła dziewczyna. Nie była pewna jak się zachować.
Rodryk nie pozwolił jej się kłopotać. Położył dłoń na jej policzku i pocałował ją. Ta zamknęła oczy i odwzajemniła pocałunek obejmując go za szyję. Trwało to tak kilka chwil, dopók obojgu nie zaczęło brakować powietrza. Dziewczyna zdjęła ręcę z ramion mężczyzny i chwyciła jego dłoń.
-Nie myśl sobie proszę, że nie poruszyła mnię śmierć króla... to znaczy twojego ojca... – Dziewczyna czuła się niezręcznie spotykając się z kochankiem podczas żałoby, jednak wiedziała że oboje bardzo tego pragną.
-Rozumiem, nie przejmuj się Nili – powiedział Rodryk przytulając ją. Jej pełnym imieniem było Nilliana. Nilliana Hattornel, córka wasala korony, który lata temu stracił swój zamek graniczny na rzecz sąsiednego królestwa. Torwal był zmuszony do podpisania paktu pokojowego zanim udało się odzyskać włości. By jednak w jakimś stopniu wynagrodzić straty swojego sojusznika, przyjął całą jego rodzinę do swojego zamku i obiecał podarować mu pierwszą warownię którą zajmą w najbliższej wojnie. Torwal nie był jednak typem wojownika. Od trzydziestu lat królestwo nie prowadziło żadnych wojen. Rodzina Hattornel zdążyła się przyzwyczaić do nowego domu, w szczególności Nilliana, która jako najmłodsza córka urodziła i wychowała się na dworze. Od dziecka uwielbiała spędzać czas z młodszym księciem. W przeciwieństwie do Godderta, Rodryk zwracał na nią uwagę i traktował ją jak równą sobie. Nie okazywał też pogardy poddanym bez szlachetnego urodzenia. Byli więc najlepszymi przyjaciółmi, a kiedy Nilliana skończyła szesnaście lat pojawiło się między nimi uczucie. Taki związek nie był jednak akceptowalny przez rodziny żadnej ze stron. Śluby kobiet aranżowane były przez rodziców, natomiast według tradycji młodszy książe nie mógł się ożenić dopóki starszy brat nie stanie na ślubnym kobiercu. Spotykali się więc potajemnie, często w złych warunkach, ryzykując wykrycie, dopóki nie trafili na to miejsce. Składzik na przyprawy. Te drzwi otwierały się tylko podczas przygotowań do uczt.
-Wiesz Nili, teraz gdy ojciec odszedł, mój brat obejmie tron. Wiesz co to oznacza? – zapytał patrząc jej w oczy.
-Co takiego?
-Że będzie musiał wybrać sobie żonę. Koniec ze zwlekaniem.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się w ekscytacji.
-A to oznacza że ty też będziesz mógł! – wykrzyczała, po czym skuliła się przestraszona. Mało prawdopodobne, żeby ktoś mógł ich usłyszeć, ale konsekwencje takiego wypadku byłyby przerażające.
-Tak, koniec z ukrywaniem się. – Uśmiechnął się. – Będziesz mogła spać w tym wielkim łożu z baldachimem które tak ci się podobało.
-I to nie sama. - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i pocałowała mocno swojego kochanka.
*
Było już późno. Niedługo służba zacznie przygotowania do jutrzejszej uczty. Rodryk wyślizgnął się ze składziku i ruszył w kierunku wyjścia. Nilliana wyszła kwadrans wcześniej. Nikt nie mógł zobaczyć ich razem. Tak jak się spodziewał, o tej porze dziedziniec był pusty, nie licząc kilku strażników, którzy pili i grali w karty zamiast patrolować. Bez większego problemu dotarł do drzwi skrzydła mieszkalnego. Jednak gdy tylko przekroczył próg, ktoś złapał go za kołnierz i odwrócił w swoją stronę. Tylko jedna osoba odważyła by się na taki gest wobec księcia.
-A gdzie to się bywało po nocy? – Uśmiech Godderta nie był ani trochę szczery.
-Potrzebowałem trochę świeżego powietrza.
-Tak? Świeżego powietrza?
-Tak. Świeżego powietrza – odparł Rodryk beznamiętnie.
-I co potrzebowałeś małej Nilliany żeby wdmuchiwała ci to powietrze do płuc, co? – uśmiechnął się kpiąco.
Rodryk poczuł jak coś zaciska się na jego sercu. Chciał coś odpowiedzieć, ale był w stanie wydusić dźwięku.
-Daruj sobie, widziałem jak wychodziła z pomieszczeń służby kwadrans przed tobą. Była taka uśmiechnięta. No szkoda by było, gdyby ktoś się dowiedział. Ładnie to tak, łamać zwyczaje?
-Proszę... – Rodryk czuł jak jego nogi uginają się. – Nic między nami nie zaszło. Niedługo sam wybierzesz sobie żonę i wszystko się rozwiąże. Będziesz królem. Wszyscy będziemy szczęśliwi.
-Oczywiście. – Przyszły król zrobił wyniosłą minę i pogładził się po brodzie, po czym bez słowa odwrócił się i ruszył w stronę własnej komnaty.
Rodryk wypuścił oddech dopiero gdy zamknął za sobą drzwi własnego pokoju. Serce waliło mu jak młotem. Najchętniej pobiegłby do ukochanej powiedzieć o krótkiej, acz treściwej rozmowie. Dobrze wiedział, że nie może tego zrobić. Obmył się w balii i wsunął do łóżka.
-Jutro wszystko się skończy. Kiedy tylko Goddert odbierze koronę i kobietę, poproszę lorda Hattornela o rękę jego córki. Nie odmówi księciu.
*
Cały dwór był już od dawna na nogach. Sala tronowa wypełniała się szlachtą i dworzanami. Ściany i filary zdobione gobelinami i obrazami. Do popiersi włądców dołączyła podobizna króla Torwala. Zdawało się, że nikt już nie pamiętał że jeszcze dwanaście godzin temu na terenie całego królestwa panowała żałoba. Rodryk i Nilliana stali niedaleko siebie. Dziewczynie trudno było powstrzymać się od ukradkowych spojrzeń. Była podekscytowana, nie mogła uwierzyć, że już niedługo nie będzie musiała się od niczego powstrzymywać.
Nareszcie ceremonia rozpoczęła się. Przyszły król wyszedł na podest. Ubrany był w czarny strój ceremonialny i czerwony płaszcz zrobiony z prawdziwego futra białego niedźwiedzia. Ruchem dłoni pozdrowił zgromadzonych, po czym podszedł do biskupa trzymającego koronę.
-Powtarzaj za mną – powiedział sędziwy duchowny. – Ja Godder, syn Torwala, prawowity spadkobierca tronu.
-Ja, Godder, syn Torwala, prawowity spadkobierca tronu. – W głosie księcia słychać było ekscytację.
-Uroczyście przysiegam...
Przysięga ciągnęła się w nieskończoność. Gdyby każdy król przestrzegał składanej przysięgi na świecie nie znano by pojęcia głodu czy wojny. Rodryk rozumiał to. Tak naprawdę cieszył się, że to nie on przywdziewa koronę. Miał ją kiedyś w dłoniach. Owszem była piękna. Złote zdobienia i kunsztownie powtykane kamienie szlachetne. Jednak najlepiej zapamiętał to, że była zimna. A raczej lodowata. Lodowata jak perfekcja.
-Tak mi dopomóż Bóg! – Goddert zakończył przysięgę.
-Oto Król Goddert Drugi! – zawołał biskup. Oklaski przebiegły po całej sali, a świeżo upieczony monarcha nie mógł się nimi nacieszyć.
-Pozostała ostatnia sprawa – kontynuował biskup. – Według tradycji, król musi mieć u boku swoją królową. Tak więc władca wymówi teraz imię wybranki którą poślubi wieczorem.
Duchowny usunął się na bok by zrobić miejsce władcy. Ten stanął na podwyższeniu. Rozejrzał się po Sali. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Sala była pełna przepięknych kobiet, wystrojonych specjalnie na tę okazję, z nadzieją na zostanie wybranką. Uśmiech na twarzy monarchy zmienił się nieco. Rodryk przeraził się. Znał ten złośliwy wyraz.
- Nilliana Hattornel! – Słowa Godderta rozbrzmiały po sali. Rodryk miał wrażenie że odbijają się echem wewnątrz jego głowy. Nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Mglistym wzrokiem patrzył jak przerażona dziewczyna stara się zachować pozory i zostaje poprowadzona na piedestał. Patrzył jak jego brat schyla się i całuje jej dłoń. Jak jego ukochana kurtuazyjnie dyga zgadzając się. Tak jakby miała jakikolwiek wybór. Oczy zaszły mu łzami. Powstrzymał je. Nie spojrzał bratu w oczy. Odwrócił się i wyszedł.
*
Drzwi do prywatnej komnaty króla otworzyły się z hukiem. Rodryk nie dbał o to. Goddert spoglądał przez okno. Wciąż miał na sobie ceremonialny strój.
-Doprawdy wspaniały krój - powiedział odwracając się.
Młody książe zamknął za sobą drzwi z trzaskiem.
-Dlaczego?! – Zamierzał krzyknąć, ale dźwięk który wydostał się z jego gardła był tylko jękiem bezsilności. – Przecież wiedziałeś że ją kocham. Dlaczego nam to zrobiłeś?!
Goddert nie odpowiedział. Stał tylko patrząc na brata z góry i uśmiechając się lekko.
Rodryk nie wytrzymał. Zacisnął dłoń w pięść i wyrzucił ją w kierunku twarzy Króla. Zrobił to dokładnie tak jak pokazywał mu nauczyciel. Perfekcyjna technika. Powinien złamać przeciwnikowi nos. A jednak, technika Godderta była lepsza. Chwycił jego pięść i wykorzystał przewagę ciężaru. Zepchnął brata w dół. Ten jednak nie poddawał się. Wyrzucił drugą pięść w kierunku jego kiszek. I może ten cios dosięgłby celu gdyby włożył w niego więcej techniki zamiast nienawiści i gniewu. Goddert bez wysiłku odbił cios i odpowiedział prawym sierpowym w twarz. Rodryk upadł na ziemię. Szczęka pulsowała bólem, podobnie jak wygięty nadgarstek.
-Dlaczego? – Głos Rodryka załamywał się.
-Bo mogę! – powiedział Król, po czym schylił się, złapał brata za poły szaty i wyrzucił przez drzwi.
*
Drzwi składziku otworzyły się. Rodryk już prawie stracił nadzieję.
-Co się stało? – spytała Nilliana gdy zobaczyła ukochanego z zabandażowanym nadgarstkiem, trzymającego się za szczękę. Miała na sobie białą suknię i welon. Dotknęła jego policzka.
Rodryk nie odpowiedział. Zbliżył usta do jej ust. Jednak ona zamiast pocałować go położyła palec na jego wargach i odsunęła się.
-Nie mogę – powiedziała ze łzami w oczach. – Jestem narzeczoną Króla... nie mogę... musimy to zakończyć...
Po jej policzkach pociekły łzy. Rodryk przytulił ją.
-Dlaczego on to zrobił? – spytała przez łzy. – Przecież mógł mieć każdą. Dlaczego ja?
Przeze mnie. – Rodryk odetchnął głęboko. – On zauważył nas wczoraj. Zrobił to żeby mnię zgnębić. Jak zwykle zresztą.
Dziewczyna wybuchła jeszcze większym płaczem i wtuliła się w ukochanego. Stali tak jeszcze przez chwilę, ale po chwili wysunęła się z jego objęć.
-Muszę iść – wyszeptała. – Muszę przygotować się do ceremonii.
Już się odwracała, ale Rodryk chwycił ją za rękę.
-Nie idź tam Nili – powiedział. – Ucieknijmy razem. Wsiądziemy na konia i pojedziemy stad jak najdalej Do wschodnich królestw. Koniec z ukrywaniem się.
Dziewczyna spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się przez łzy.
-Nie marzę o niczym innym. Ale nie mogę... Ja... Po prostu nie dam rady...
Wysunęła dłoń z jego uścisku i wybiegła zostawając go w składziku. Dopiero teraz poczuł smród egzotycznych przypraw. Nie czekał na nic. Wyszedł, ale nie skierował się do Sali tronowej. Poszedł do swojej komnaty. Zabrał ze sobą sakiewkę ze złotem. Do tego kilka ubrań. Następnie skierował się do kuchni. Nikt nie śmiał pytać dlaczego ładuje chleby, sery i butelki wina do torby podróżnej. Ostatnim przystankiem była zbrojownia. Wziął ze sobą łuk, kołczan ze strzałami, miecz i dłuższy sztylet. Po chwili był już w stajniach siodłając żwawego ogiera. Przytwierdził do niego sakwy z prowiantem. Wsiadł na konia i wyjechał przed zamek. Spojrzał w kierunku Sali tronowej. Przez otwarte wrota mógł dostrzec jego ukochaną w bieli przyjmującą obrączkę od jego brata. Odwrócił wzrok i popędził konia.
*
Nilliana przeciągała przygotowanie jak tylko mogła, ale czas się kończył. Ostatni raz przemyła twarz i wyszła z garderoby. Pan młody leżał na łóżku mając na sobie same galoty.
Kurtuazyjnie podeszła do łóżka tak jak została wyuczona. Lekko kołysząc biodrami. Zawachała się przez chwilę. Dostrzegła jednak wyczekujące spojrzenie, więc zsunęła z siebie koszulę nocną. Goddert uśmiechnął się. Nie był to zachęcający uśmiech, ale i tak musiała położyć się obok niego. Król wszedł na nią i pocałował ją. Zmusiła się do odwzajemnienia pocałunku. Odetchnęła z ulgą w duchu kiedy przestał i zajął się jej szyją. Wiedziała jednak że najgorsze przed nią. Zamknęła oczy i przywołała w myślach obraz Rodryka. Tak bardzo chciała żeby to był on. Wtedy poczuła dłoń między nogami. Posłusznie je rozłożyła. Wydała z siebie wyuczone westchnienie udawanej rozkoszy kiedy Goddert wchodził w nią. Na początku poczuła ból, ale po chwili nie czuła prawie nic, jako że przyrodzenie władcy nie było szczególnie imponujące. Nie trwało to długo. Już po chwili mężczyzna zesztywniał, wydał z siebie długie westchnienie i zsunął się z niej. Nilliana odczekała chwilę, upewniła się że jej mąż śpi, po czym wyślizgnęła się z łóżka i weszła do garderoby. Bezgłośnie płacząc umyła się. Z kuferka na perfumy wyjęła niewielką buteleczkę. Wypiła duszkiem całą jej zawartość.
-Możesz mieć mnię, ale moich dzieci mieć nie będziesz – powiedziała z nienawiścią w głosie.
Dodaj komentarz