~ ~ los angel connected with hunter rozdział 1,2,3

Po raz kolejny, nadeszła noc powlokłam się wolnym krokiem do łóżka odwróciłam się w stronę okna ujrzałam gwiazdy i księżyc, który wschodził. Ta pora dnia wzywała mnie ! Teraz odwróciłam się w odwrotną stronę mój wzrok zatrzymał się na zegarku, na którym widniała godzina 23:10.Odsunęłam kołdrę, okryłam się nią pachniała świeżością. Moje powieki zamknęły się, wpadłam w trans. W połowie spałam, ale byłam przytomna. Na moich plecach czułam ciężar skrzydeł, nie były one widoczne dla każdego. W transie moje ciało lekko błyszczało w świetle nawet nie wiedziałam dlaczego. Wstałam z łóżka otworzyłam na oścież drzwi balkonowe, wyszłam przez nie na balkon z którego skoczyła na drzewo. Skoczyłam na zieloną trawę szłam przez las na bosaka wyczuwałam ludzką duszę, która potrzebowała pomocy. Musiałam jej pomóc takie było moje zadanie. Chronić żywych i chronić zmarłe dusze od złego. Skręciłam w lewo mój wzrok padł na mężczyznę, który pochylał się nad bezbronną dziewczyną. W ręku miał włócznię, nie wiem czy mnie mógł widzieć. To był łowca mógł mnie zabić. I co z tego?
- Zostaw ją! Dobiegłam do nich, zepchnęłam go od dziewczyny. Krzyknęłam - Uciekaj.-uciekła.
Uratowałam ją. Teraz musiałam ratować "siebie". Przetrzymałam nieznajomemu ręce, opuścił włócznie która poleciała gdzieś w zarośla. Powiedziałam stanowczym głosem do niego, patrząc mu w oczy.
- To był człowiek, nie miałeś prawa jej krzywdzić !
Odzyskał siły, pomyślałam.Teraz on przyszpilił mnie do mokrej trawy, trzymał mnie mocno za nadgarstki.
- Czym ty jesteś aby rozkazywać ! Podniósł ton do krzyku, ale gdy wpatrzył się jej w oczy przestał. Dokończył stanowczym, wojowniczym tonem. Szarpałam się, jedną rękę wyrwałam mu z jego żelaznego uścisku. Walnęłam go w twarz.- Puść mnie ! Nie miałeś...! Nie dokończyłam słowa "prawa" ale co by mi dała dyskusja. Szybko wstałam, uderzyłam go znowu. Zaczęłam biec ile mi sił starczy, aby dopiec do domu. W drogę powrotną, słyszałam jak zaczął biec w moją stronę ale mnie zgubił nie czuł mojego zapachu. Na szczęście, gdyby go zdobył tropił by mnie w każdą noc. Ostatni raz tej nocy krzyknął do mnie, a raczej w moją stronę. Jakby wiedział że usłyszę.
- Znajdę Cię a wtedy zabiję Cię, rozumiesz ?!
Nie słyszałam już tej groźny, dobiegłam do domu dowlokłam się do łóżka, poszłam spać. Przed oczami miałam jego oczy, jutro czekał mnie nowy dzień w którym miałam się zmierzyć ze szkolnym życiem.

Całą noc nie mogłam spać, nie ze strachu może w jednej części tak było. Nie wiedziałam dokładnie dlaczego nadal miałam jego oczy przed swoimi oczami. Ciemne brązowe, duże oczy o wyrazie pełnej jakieś furii niepohamowanej oraz drapieżności. Czy on pochodził  
z tego miasteczka, chyba nie. Nigdy go nie widziałam, przecież mieszkańcy znali każdego.
Każda plotka krąży w szybkim obiegu. Tak to już jest w takich miejscach. I dlaczego po raz drugi dowiaduję się o czymś po raz ostatnia? No kurczę, może jestem jakaś zacofana w informacjach. Westchnęłam, otwierając oczy. Ujrzałam przed sobą ścianę, na której wiszą zdjęcia z moją zmarłą mama i tatą, który wyjechał dwa dni temu w delegację. Tęskniłam za nim, nienawidziłam sama być w domu. To było takie dołujące, ani słowa na Dzień Dobry ani Dobranoc. Mój tata jest mi bardzo bliski, po śmierci mamy zamknął się w sobie, ale mu nie pozwoliłam mu się załamać. Dlatego poznałam go z Panią Rita Maxwell, po pół roku od tego zdarzenia. Na początku nie chciałam aby kogoś sobie szukał, ale uznałam, że musi mieć taką osobę której oprócz mnie może szczerze pogadać i się pośmiać. Po tych rozmyślaniach, wstałam z łóżka. Spojrzałam na ścienny zegar, wskazywał on godzinę 7:00, czyli miałam jeszcze 40 minut do wyjścia. Nie spiesząc się ruszyłam w stronę toalety, która się znajdowała w moim pokoju z drugiej strony, po lewej stronie. Otworzyłam drzwi, umyłam zęby i wykonałam wszystkie poranne czynności. Wychodząc zatrzasnęłam drzwi, ubrana w kremową sukienkę i baleriny ruszyłam na dół. W kuchni panował mały bałagan, garnki z poprzedniego dnia nie zostały przez mnie umyte, pomyślałam – zrobię to dziś, jak wrócę.
Otwarłam lodówkę, zjadłam posiłek – składający się z jogurtu i kawałka chleba.  
Kończąc posiłek, zgarnęłam torbę z książkami. Wyszłam z domu, ruszyłam w stronę mojej szkoły. Odwracając się ujrzałam znajomą twarz moją przyjaciółkę Iranda Nerverde, z rodu Nerverde. Była ona niesamowitą osobę, w odpowiednim czasie się dowiecie dlaczego.
Pomachałam w jej stronę, ruszyłam szybciej. Przywitałam się z nią w policzek, witałyśmy się tak od dawna. Oczywiście nie witałam się z byle jakimi osobami w ten sposób, nie byłam jakąś szychą w szkole. Ale nieznana też nie byłam, można powiedzieć że to coś pośrodku.
W jednej chwili zadałam jej pytanie, czy słyszała coś o jakimś "nowym”.
- Ej Iranda, mam do Ciebie pytanie. Błagam powiedz mi coś o tym, bo nie wytrzymam. To coś na mnie czyha, w ciemności nocy. Kurdę no …
- Mów, powiedziała uśmiechając się do mnie.
Kiwnęłam głową, odwzajemniając jej uśmiech. Nie było mi do śmiechu czy do uśmiechów.
- No, wiesz czy ktoś przyjechał nowy do miasta ? Po oczywiście, nie wiem nic o tym.
Zamyśliła się na chwilę, nie wiedziała czy jej odpowiedzieć. A psia kość, miała to być niespodzianka. Taka bum, ciacho nowe w szkole a raczej ciasteczko nauczyciel od języka hiszpańskiego. Dobra wygadam się, pomyślała Iranda. W tej samej chwili Xenia chyba postradała zmysły, patrzyła się w niebo. Nagle się otrząsnęła, że stoi tu z przyjaciółką.
- Miałam Ci powiedzieć, ale chciałam Ci zrobić niespodziankę. Około dwa-trzy dni temu przyjechał tutaj Will, nie pamiętam nazwiska. A to będzie nasz nowy nauczyciel, pisnęła.
Zaklęłam w myślach, dam sobie głowę uciąć że to był – ten łowca. Nowy, nieznany prosty cel i trudny do rozpoznania. Chodząca zagadka dla wszystkich, nic o nim nie wiedział. Udawał normalnego świetnie. Będę się teraz użerać z jakimś tam, warknęłam. Niechcący zrobiłam to na głos. Iranda potrząsnęła mną i krzyknęła – Słyszysz mnie, ziemia do Xenii !?  
- Tak słucham, świetnie wiesz zawsze ja wiem coś na końcu. Spojrzałam na nią z pod byka, zaśmiałam się pod nosem. – A weż, zobaczysz nie będzie tak żle skarbie. Objęła mnie lekko ramieniem, posłałam jej ciepły uśmiech. Nie mogłam być zła na nią, tylko na "niego”.
- Niech Ci będzie, Irandziu. O ile to coś czy ktoś, nie zabije mnie.
Idąc szkolnym korytarzem, starałam się nie rzucać na siebie zbyt dużej uwagi. Jednak to się nie udało, podszedł do mnie Dominic. Tak szkolny podrywacz i futbolista, jako jedny z drużyny szkolnej "River Scholl” nie miał dziewczyny. Jak już wspomniałam nie da się go usidlić. Zmierzył mnie swoimi maślanymi oczami i położył swoją dłoń na moim ramieniu.  
– Część Xeniu, masz dzisiaj czas po szkole ? Uśmiechnął się do mnie zbyt pewny siebie.
Spojrzałam na niego badawczym i z lekka cynicznym spojrzeniem. Weż tą łapę, no pomyślałam sobie, co on sobie myśli. Kretyn, uśmiechnęłam się do niego sztucznie.
Szepnęłam mu do ucha – Dominic, nie mogę. I strzepnęłam jego dłoń, i dodałam na głos – Nie tym razem, Dominicu. Odeszłam razem z Iranda. Czułam na sobie spojrzenie kogoś innego niż uczniów ze szkoły, "jego”. Ona patrzyła się na mnie osłupiałym wzrokiem i już nic nie powiedziała. Zatkało ją, dać kosza takiemu no jasne.
Połowę lekcji zleciało bardzo szybko w między czasie, gadałam raz z moją przyjaciółką a czasem z równoległej klasy z moim przyjacielem – Sergem. Oczywiście zamówiłam też parę zdań z dziewczynami z grupy –"River School” cheerleaderkami.
Weszłam do sali w której miała się odbyć lekcja z języka hiszpańskiego z nowym nauczycielem, aż mi ciarki przeszły po plecach. Z każda minuta i sekundą, wolałabym się zapaść pod ziemię na jakiś nieokreślony czas. Siedziałam w przedostatniej ławce, można by było powiedzieć że nikt mnie nie zauważy. A tu jednak, się pomyliliście. Na końcu są prawie zawsze, bardziej zauważalni. Niż tamci z przodu, westchnęłam. Nagle otworzyły się drzwi i nagle wszedł nauczyciel – on. Rozejrzał się po klasie, jego wzrok wędrował z ucznia na ucznia. W pewnej chwili zatrzymał się na mnie, jego oczy były skupione na moich rysach twarzy i oczach. Dumnie uniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy, pamiętał mnie wiedział on o tym i ja też. Zdziwiłam się swoją odwagą, pewnie tego pożałuję trudno. Cholera, zaklęłam w myśli. Myślałam, że to trwało wieku a to tylko 45 sekund. Czyli około minuty. – Dzień Dobry wam moi nowi uczniowie, uśmiechnął się szelmowsko. Te głupie niektóre idiotki z klasy, wzdychały do niego od pierwszej sekundy kiedy tu wszedł. Żal, i tyle.
Dodał szybko.- Nie obawiajmy w bawełnę, przejdźmy do konkretów. Nazywam się Will Rick Salvatore no i jak widzicie będę was uczył języka hiszpańskiego.  
Jedna blondynka o imieniu Mia, zaczęła coś mówić do Willa.
- Proszę Pana, jak mamy się do Pana zwracać ? Uniosła pytająco brew. Pomyślałam sobie w tej chwili ta to ma tupet, może od razu kiedy się umówimy na kawkę. Burknęłam, niechcąco znowu na głos. Jego wzrok padł na mnie. – Jakiś problem panienko ? Wskazał na mnie palcem, znowu mierząc mnie wzrokiem. Odebrało mi mowę, ale wzięłam się w garść.
- Eh, nie. I nie panienko, tylko Xenia jeżeli już. Powiedziałam szorstkim tonem, spoglądając mu w oczy. Taka odważna, pomyślał. – Może troszkę grzeczniej Xeniu, jestem twoim nauczycielem. – Tak wiem, ale grzeczniej nie mogłam. Uśmiechnęłam się kwaśno, nie odpowiedział mi już i dobrze zatkało kakao. Odpowiedział dziewczynie, że mamy się do niego wracać – Pan Will lub po prostu Will. Lekcja poszła gładko, gdyby nie moja wcześniejsza dyskusja z nim. Nie no świetnie, pewnie powie zaraz – Xenia zostaje po przerwie. No i tak powiedział na końcu lekcji, niech go szlag. Warknęłabym na głos, ale nie chcę kolejnej interesującej rozmowy. Gdy wszyscy wyszli z sali, Iranda wcześniej posłała mi dodający otuchy spojrzenie i wyszła. Sam na sam, z nieznanym łowcą i nie dość z nauczycielem, ba no bosko. Przerywając ciszę – Przepraszam bardzo, odchrząknęłam.  
Co chciał Pan od mnie? Jeżeli jakieś skargi co do mojego zachowania do proszę iść sobie do mojego wychowawcy, nie wiem czy uwierzy. Wzruszyłam ramionami, ilustrując wzorkiem jego twarz. Stałam naprzeciwko niego, od nadal wpatrywał się w tęczówki moich oczu. – Co ja chciałem zadać ci pytanie raczej osobiste, czy skąd się nie znamy ? Patrzył na mnie nadal tym wzrokiem. Usiadłam na krześle nie chciało mi się stać, odpowiedziałam zdecydowanym ale nie chamskim tonem.- Po pierwsze skąd, po drugie nie wiedziałam o Panu istnieniu aż do dzisiaj, jeżeli Pan mnie z kimś pomylił to przepraszam, ale to nie ja. Spojrzałam teraz w jego oczy, przenikliwie i niebezpiecznie się zrobiło. – Kłamiesz, wiem o tym.
- A skąd to wiesz?! Krzyknęłam prostu mu w twarz, rzuciłam się w stronę drzwi. Za torował mi drogę, szlag. – Może mnie pan wypuścić ?! Waliłam mocno w jego klatkę piersiową.
A on nadal stał i jakby był ze stali, w żelaznym uścisku trzymał moje nadgarstki. Intensywnie wpatrywał się nadal na mnie, mierząc mnie wzrokiem.
- To byłaś ty ! Krzyknął to, popychając mnie na krzesło.
- Może trochę kultury, skąd mnie znasz hmm ? Z bajki, nie. Z życia nie, może ze porąbanych snów! Krzyknęłam znowu.

A on nadal stał i jakby był ze stali, w żelaznym uścisku trzymał moje nadgarstki. Intensywnie wpatrywał się nadal na mnie, mierząc mnie wzrokiem.
- To byłaś ty ! Krzyknął to, popychając mnie na krzesło.
- Może trochę kultury, skąd mnie znasz hmm ? Z bajki, nie. Z życia nie, może z porąbanych snów krzyknęłam znowu.
- Przestań!Rozumiesz, wyczuwam Ciebie twój zapach i smak. Powiedział stanowczym tonem, upierając się przy swoich słowach. Nie uda mi się go okłamać, wiem o tym czyha mnie rychła śmierć, a co niby innego ? Puści mnie wolno, za proste. Powolnym krokiem, przykucnął i wziął mnie za rękę. Nadal przeszywał mnie swoim wzorkiem, patrzący mi w oczy czekał na odpowiedź. Zachrypnięty głosem i zmęczonym, całą tą sytuacją powiedziałam. – Wiem, o tym łowco. Zabij mnie póki jestem ci oddana nie mogę bronić się teraz, kiedy masz nade mną przewagę. I nie patrz mi już prosto w oczy, zaklęłam. Przymykając powieki, chyba usnęłam. Nie jestem pewna, ale teraz przez sen czy trans słyszę czyjś głos. Nie mogę otworzyć oczu, nie mam siły. Co się ze mną stało ? Podałam się, czy moja moc wysunęła mi pod nos wybryk. Chwiejąc się na krześle, spadłam. Nagle ktoś mnie podniósł i położył mnie na łóżku. Szybko otworzyłam oczy z wysiłkiem to zrobiłam. Will powiedział do Xeni Quinn cichym tonem tak niemal delikatnym ale zarazem pozostała nutka dzikości w jego głosie. – Osłabłaś, muszę zadać Ci parę pytań. Powiedziałem Ci tamtej nocy, że Cię zabiję. Niestanie się to dzisiaj, ani jutro. Bądź tego pewna, a jeżeli nie to twój problem.  
Skupiłam się, rozglądałam się w jakim pomieszczeniu jestem. Tak w jego sypialni, w końcu leżę na bardzo wygodnym łóżku. – Dlaczego mnie teraz nie zabijesz, szkoda Ci mnie? Zakpiłam cicho. W myślach kiedy ona mówiła, Will rozmyślałam nad tym że ona ma bardzo cięty język i pomimo swojej pewnej "niewinności” anielskiej jest uparta jak osioł, a twarda i odporna jak szkło, które potrafi przeciąć. Uniósł jej twarz, aby patrzyła mu w oczy. I jego klatka piersiowa stykała się z jej. – Nie zemną te numery, wiesz o tym. Nie szkoda, po prostu jesteś ciekawym okazem. Burknęłam, śmiejąc się. – Czyli taki królik doświadczalny jestem, dla Ciebie? O nie, pewnie chcesz wiedzieć co więcej o mnie i takie tam rzeczy. O nie bawię się w to, naprawdę. Zaprzeczył kiwając głową, śmiejąc się. – Tak więcej i więcej, jak najwięcej abym z czystym sumieniem wyczerpał limit słów i zdań na twój temat, i poczekać na pełnię wtem kiedy się Ciebie pozbędę. Pasuje? Uniósł brew, wiedział że powiem : tak. W tej samej chwili Will, odszedł do innego pomieszczenia chyba swojego gabinetu i zostawił mnie samą w tym pomieszczeniu, na skazanie swoich zagubionych myśli. Musiałam sama sobie odpowiedzieć na wiele męczących mnie pytań, jak się na przykład stąd wydostanę.
Ruszyłem w stronę swojego gabinetu nie był to zwykły gabinet taki jaki ma się w domu. Znajdował się w nim amunicja, włócznia i wiele innych broni przeciwko aniołom oraz innym nadnaturalnym istotom. Na środku widniało duże biurko wykonane z ciemnego drewna w barwie ciemniej wiśni. Porozrzucane miał tam dokumenty oraz mapy miast i miejsc w których miał "polować”. Padło dzisiaj na miejsce, cmentarz. To tam miał zapolować na młodego wilkołaka o imieniu Cesar. Zamknąłem pokój mojej "zakładniczki” na klucz i cały dom, nikt jej tu nie znajdzie stwierdziłem z szelmowskim i zadowolonym siebie uśmiechem. Nie uciekniesz nie możesz, aniołeczku. Za bardzo dużo czasu zajęło mi poszukiwanie Ciebie, spoglądałem ostatni raz w okno jej pokoju. Spojrzała mi w moje oczy, lodowatym spojrzeniem. Mówiąc ustami, pożałujesz tego. A co mi zrobisz, posłałem jej słowo po hiszpańsku - a la tumba, ángel. I tak po raz ostatni tej nocy go widziałam, krzyknęłam głośno przez dźwięku szczelne okna. Ta noc będzie istnym koszmarem, zawiodę ich.

smerfisiek

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 2967 słów i 16115 znaków.

Dodaj komentarz