Czterolistna koniczyna

- Czy oni muszą tak piłować te mordy bladym świtem? - pomyślałem, patrząc na zegarek. Czarne wskazówki na białym cyferblacie pokazywały bliżej nieokreślony kąt prosty, chyba coś koło dziewiątej... Tak wcześnie rano, bez kawy, miałem poważny problem ze skoncentrowaniem wzroku.  
- Weekend po ciężkiej harówce przez cały tydzień, a tu pospać nie dadzą...  
Chwilę trwało zanim dotarło do mnie, że to nie krzyki zza okna mnie obudziły, tylko wściekłe walenie w drzwi.  
- A ten czego? Bliższej rodziny to nie ma?
Chcąc czy też nie, wyklułem się z pościeli i podszedłem do drzwi. W wizjerze ukazała mi się mocno uśmiechnięta twarz Tomka, sąsiada z dołu. Już się przymierzał do kolejnych ciosów w moje drzwi, więc złapałem szybko zasuwę i otworzyłem.  
- No nareszcie, ile można spać? Życie prześpisz jak tak dalej pójdzie - Tomka wyraźnie nie opuszczało poczucie humoru. Zostawiłem go w przedpokoju i powlokłem się ciężkim krokiem do kuchni. Niech sam zamyka, a co!
Włączyłem czajnik i wygrzebałem z szafki pierwszy lepszy kubek z zamiarem zrobienia kawy, kiedy sąsiad wparował do kuchni jakby go wszystkie diabły goniły.  
- Co ty robisz? Nie mamy czasu! Ubieraj się w co tam masz i idziemy w plener, kawę kupię ci po drodze w jakimś automacie...  
Nic mu nie odpowiadając rozejrzałem się po kuchni, może leży gdzieś jakiś ciężki młotek. Na jego szczęście były tylko szklanki w zlewie, a że szkoda mi było psuć je na tym kanciastym łbie, odwarknąłem tylko:
- Co cię sprowadza?
Westchnął tylko, sięgnął do kieszeni i wyjął z niej małe coś zaciśnięte w pięści.  
- Byłem na Dzwonku i spotkałem Hood'ego, zobacz co mi dał - powiedział Tomek i otworzył pięść, na której leżały dwie zielone bryłki.  
- Mam świeżutkiego holendra, w nocy dojechał - dodał uśmiechnięty jeszcze szerzej. Moja złość na niego nieco opadła, ale i tak nie do końca, więc zapytałem:
- Czy ciebie już do reszty pogięło? To z tego powodu budzisz mnie bladym świtem, nie pozwalasz się kawy napić i jeszcze wyciągasz nie wiadomo gdzie? A żeby cię tak kulawa kaczka pokąsała.  
Tomek z pojednawczą miną wyszedł do przedpokoju i po chwili wrócił z plecakiem, z którego wyciągnął walizeczkę.  
- Jak chcesz - powiedział - ze mną jak z dzieckiem - po czym otworzył walizeczkę i wyjął z niej swoje bongo.  
- Możemy zacząć u ciebie, bo widzę, że coś nie w humorze jesteś. Poza tym, jeśli jeszcze nie zauważyłeś, słońce już wysoko, a panienki w skąpych łaszkach całymi chmarami krążą po ulicach.  
Cóż mogłem począć... Włączyłem wreszcie czajnik i nie pytając go o zdanie nasypałem kawy do dwóch kubeczków. Tomek w tym czasie zmontował bongo, nabił połowę jednej grudki. Zanim zagotowała się woda, byliśmy już na "dobrej fazie".  
- No dobra, Tomek, jaki masz plan?
- Opuszczamy kwadrat, idziemy na Dzwonek, a stamtąd tramwajem teleportujemy się... No, zobaczysz gdzie.  
I tak zrobiliśmy.  
Po półtorej godziny jazdy, dwóch przesiadkach, kupie śmiechu i jednym sklepie, gdzie kupiliśmy prowiant na wyprawę, dotarliśmy na skraj lasu...  
- No co ty, Tomek, pogrzmociło cię? Na grzyby mnie zabierasz w środku lata? - zapytałem grzecznie, po czym obaj wybuchnęliśmy śmiechem.  
- Może i mnie pogrzmociło, ale w trakcie jazdy wpadłem na fajny pomysł - odpowiedział mój sąsiad. - Chciałem pokazać ci fajne jeziorko, gdzie ustawiłem się wczoraj z dwoma niuniami, hehehe. Więc skończ biadolić, bierz dupę w troki i idziemy.  
Weszliśmy w las. Przedpołudniowy skwar ustąpił miłemu chłodowi. W lesie, wiadomo, wielu ciekawych widoków nie ma, ale bardzo mi to odpowiadało. Będąc w pełnym słońcu musieliśmy ciągle mrużyć oczy i teraz, w cieniu, można było dać im odpocząć. Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, żeby spalić drugą połówkę ziela, kiedy zobaczyłem kępkę koniczyny.  
- Popatrz Tomek co znalazłem! Koniczyna!
Jak na zawołanie obaj padliśmy na kolana.  
- A wiesz, że jeśli jest kępka, to bardzo prawdopodobne, że znajdziemy czterolistną? - powiedziałem.  
- O! - podjarał się Tomek. - Kto pierwszy znajdzie ten miszczu!
No więc zaczęło się szukanie. W tej kępce nie było żadnej szczęśliwej czterolistnej, ale zaraz obok rosła jeszcze jedna kępka, i jeszcze jedna, i jeszcze... Szliśmy więc oddaleni tylko o parę kroków i co chwila zerkając na siebie, czy nie za bardzo się oddalamy. Wiadomo: las, klimacik, można się pogubić. To musiał być śmieszny widok dla przypadkowych spacerowiczów: dwóch chłopaków idzie garbiąc się i wpatrując w ziemię, zawzięcie czegoś szukając. Nie wiem ile tak szliśmy, straciliśmy poczucie czasu. Na pewno bardzo długo. W pewnej chwili poczułem, że po prostu bolą mnie plecy, więc się wyprostowałem. Odkręciłem napój, bo pić też się zachciało, już zacząłem przechylać butelkę... i o mało co się nie zachłysnąłem!
- Tomek, zatrzymaj się.  
Ten, nie wiedząc o co chodzi, zerknął na mnie zaciekawiony, więc mu powiedziałem:
- Chyba trochę się pogubiliśmy szukając tej koniczyny. Rozejrzyj się.  
Staliśmy w lesie. Nigdzie nie było widać jakichkolwiek śladów ludzkości, cisza i spokój. Drzewa rosły nie za gęsto, więc gdzieniegdzie przebijały się promienie słońca oświetlające pnie, ale nie było widać normalnej w takich warunkach ściółki. Wszędzie, gdzie okiem nie sięgnąć, na ziemi rósł zielony dywan koniczyny.

barabaku0

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1040 słów i 5544 znaków.

6 komentarzy

 
  • BaBajarka

    Wow naprawdę super. Nie mam uwag. Z niecierpliwością czekam na kolejne części.

    7 kwi 2013

  • KNatalley

    Fajnie, że piszesz ! Bardzo mi się podoba, ale szkoda, że tak szybko się kończy :) Mam wielką nadzieję, że będziesz kontynuować tą opowieść :) Motyw jarania z bongo umilił czytanie :D

    23 mar 2013

  • janieja

    a moze sie przylacze do poszukiwan ? ;)

    23 mar 2013

  • janieja

    ale poroszę o ciąg dalszy

    23 mar 2013

  • barabaku0

    Cztery piwa i dwie polany później ;)

    23 mar 2013

  • janieja

    kiedy sie znajdziecie? ;)

    23 mar 2013