Zanim odejdę...

Zanim odejdę...Światła padły na budynek z ciemnej cegły stojący po drugiej stronie ulicy. Z mojej perspektywy widziałam tylko tyle. Od trzech miesięcy rzadko miałam okazję podnieść się z łóżka. Początkowo myślałam, że to wszystko przeminie. Traktowałam tą chorobę jak wirus, który zaczyna się i kończy równie szybko. Pierwszy raz słyszałam o takiej przypadłości, nawet internet nie podawał informacji. Brakowało nazwy, opisu objawów, leków, przeciwdziałania.
Zaczęło się od częstych bólów głowy, mięśni, kości. Z czasem całe ciało zdało się być jedną bolesną masą. Nie potrafiłam znieść dotyku własnego męża, chodź starał się być delikatny.
- Boli cię? - Spytał nachylając się nade mną.
Uśmiechnęłam się najszerzej jak potrafiłam, chodź ból był tak ogromny, że łzy stanęły mi w oczach.
Zauważył to i posmutniał.
- Byłem dziś u Weroniki, dzieci chcą cię odwiedzić. Powiedziałem, że może w przyszłym tygodniu. Oczywiście jeśli będziesz chciała.
- Nie wiem czy będę w stanie.
- Będzie lepiej, skarbie. Na pewno będzie lepiej.
Wyglądał na takiego zmęczonego. Wiem, że czuwał przy mnie całe dnie i noce. A kiedy odchodził od mojego łóżka zajmował się naszym synem. Byłam już taka zmęczona. Chciałabym końca. W końcu końca tej cholernej choroby.
Pamiętam jak się zaczęło. Lekarze byli bezradni. Dopiero Robert, mąż siostry mojego męża, Marcina, zaczął mnie leczyć. Znał tą chorobę, bo występowała tylko w tej rodzinie. Poprzez mutację genów i krwi, każda osoba przy bliskiej styczności mogła zostać zakażona. Tak też się stało, lecz nie od razu. Dopiero, gdy zaszłam w ciążę zaczęły się drobne objawy. Po porodzie przekształciły się w istotę bólu. Co dzień budziłam się z nowym problemem, który znikały a później pojawiały się ze zdwojoną siłą.
W tym wszystkim jedna rzecz była najgorsza.
Utrata szczęścia.
Całe życie czekałam na ten moment, żeby być kochana przez męża i mieć z nim cudowne dziecko. A teraz... Przytulenie ich do serca jest ogromnym wysiłkiem, ale daje chwilę wytchnienia. Zatopienia się tylko w tym słodkim zapachu... Oddechu...
Pierwszy poranek gdy obudziłam się zparaliżowana od szyi w dół... Nie mogłam nawet poruszyć dłonią.
- Jutro będzie lepiej... - Wciąż to słyszałam. - Musisz się trzymać. - Każde to słowo sprawiało mi ogromny ból psychiczny. Ja... Dwudziesto-cztero letnia dziewczyna. Może to kara? Kara za grzechy?
Osiągając pełnoletniość wyrzekłam się rodziny na rzecz miłości. Odwróciłam się do własnych rodziców. Zraniłam ich, a teraz cierpiałam. Cholerna egoistka!
- Śpisz? - Spytała.
Młoda kobieta o głębokich błękitnych oczach i ciemnych włosach, przysiadła na brzegu mojego łóżka.
- Nie... - Westchnęłam.
Tego dnia objawy były okropne. Czułam jak płuca ściskały mi się w kulę we wnętrzu. Serce biło z bólem, nie dając wytchnienia. Od ranka zaznałam już trzech poważnych ataków. Przestałam na chwilę oddychać... To było jak sen... Odpływanie w dal... Lot w przestworza... Dotychczas często zastanawiałam się jak to jest... Umrzeć. Umierać.
Jak się czujesz? - Spytała.
Milczałam.
- Obiecaj, że się nie poddasz... - Zaczęła. - Obiecaj mi to do cholery.
Wbiłam wzrok w okno. Mury budynków były coraz to ciemniejsze. Jakby zasypiały na wieczność... Może to złuda... A może to ja zasypiam.
- Emi! - Podniosła głos. - Tu nawet nie chodzi o mnie rozumiesz?! Masz męża! Masz dziecko! Masz o kogo walczyć!
I właśnie to było trudne. Z każdym otwarciem oczu bałam się myśli, że mój syn mógłby mnie poznać a później stracić...
- Weronika... - Mój głos urywał się ze zmęczenia. - Życie jest jak burzliwe morze, a my płyniemy starą łajbą. Woda wlewa się do środka i chce nas zatopić. Fale chcą wciągnąć nas w głąb otchłani. Mijamy wiele pięknych łodzi, ale z żadnej nie dostajemy pomocy. Na moim oceanie słońce dawno schowało się za horyzontem. Wiem, że będzie szczęśliwe... Wiem, że odnajdzie inną łódź, dla której będzie mogło świecić. A ja... Ja wpadam pod wodę coraz to częściej, a wypłynięcie na powierzchnie jest coraz trudniejsze...
- Nie pozwalam ci... Nie pozwalam ci się poddać.
Och kochana... Wiem, że ona zawsze pomoże Marcinowi. Bo brat to ktoś dla kogo pójdzie w ogień.
- Nie mam już siły... - Trudno było mi zaciągnąć powietrza.
Kobieta milczała, a moje serce biło coraz wolniej. Czułam to. Zwalniało... Zwalniało...
Odpłynęłam... Po raz kolejny...
Ciemność...
Blaski...
Migotanie...
Błogość przeplatała się z okrucieństwem bólu.
Czułam pojedyncze ukłucia w nadgarstki, chodź cała ta ciemność mogła zmylić rozpoznawanie najbardziej bolesnych miejsc.
- Emilka! - Ktoś krzyknął.
Widziałam jak Marcin nachyla się nad moim ciałem. Jego oczy płonęły. Złością... Bólem.
Blask oślepił mi oczy.
Postać mojego męża nie była już ciemna, zamazana, lecz wyraźna i ludzka.
- Kochanie... - Szepnął z ulgą. - Tak bardzo cię kocham.
Po policzku spłynęła mu łza.  
- Nie możesz mnie zostawić... Nie możesz...
- Całe życie czekałam na to szczęście, które mi dałeś... Ty i misiu jesteście moim słońcem... Nigdy was nie zostawię. Wiesz? Zawsze tu będę. - Dotknęłam dłonią jego policzka. Nie czułam już nawet drobnego bólu. Ruch przychodził z niebywałą łatwością. - Kocham was. Bardzo was kocham.
Nie płakałam. Nie miałam już siły na łzy, za to mój kochany...
- Nie mów tak. Wszystko będzie dobrze. Niedługo pojedziemy nad morze... Tylko ty, ja i młody. Pamiętasz jak marzyliśmy o małym domku na plaży?
- Kocham cię skarbie... - Wyszeptałam.
Przytulił moją dłoń do swojej twarzy. Obcałował każdy palec jakbym zaraz miała odpłynąć.
- Zostań ze mną.
Na moje słowa położył głowę przy mym sercu. Czułam jego łzy na swoim ciele. Zimne... Bolały bardziej niż wszystko co przeżyłam przez te miesiące.
Jesteśmy jak kwiat. Rodzimy się z nasionka. Żyjemy szybko... Kochamy mocno... Umieramy... Młodo...
Takich kwiatów jak ja było pełno. Świat nie jest piękną kulą ze złota, gdzie każdy ma piękny dom. Ludzie umierają... Giną na wojnach, walcząc o swój kraj, rodzinę. Ojcowie zostawiają swoje dzieci. Matki osieracają. Niemowlęta umierające przez nierozsądne kobiety... Sześciolatki idące zabić zwierzę bo bez niego nie zdołają przeżyć.. Rodziny żyjące w chatce z kilku kijków. Dla nas ulewa dla nich letni deszczyk, do którego przyzwyczaili się przez lata.
Kim jesteśmy, że mamy prawo pozbawiać tych ludzi szczęścia? My bogaci. Wydajemy pieniądze na luksusowe zabawki, nie myśląc o głodzie i całym źle tego świata. Kim jesteśmy, my ludzie z pierwszych stron gazet? Jakie mamy prawo wyrzucać jedzenie, które dla jakiegoś dziecka było by zbawieniem? Czym są, ci co wydają rozkaz - „Strzelać”. Jakie mają prawo stawiać sąd?
- Kochanie? - Wyszeptałam.
Wciąż spał przytulony do mojej piersi.
Uśmiechnęłam się.
Delikatnie odsunęłam swoje ciało i wstałam. Spojrzałam w okno. Krople deszczu osadzały się na szybie.
Podłoga była zimna, nieprzyjemna.
Mogłam oddychać. Mogłam się poruszać. To uczucie napawało mnie radością.
Dom był cichy. Nie wiem jaka to godzina, ale na pewno jeszcze wcześnie. Szłam dobrze mi znanym korytarzem. Otworzyłam pierwsze z drzwi obok tych do mojej sypialni. Ściany były w kolorze jasnego błękitu. W rogu stało białe łóżeczko.
Styczność bosych stóp z podłogą nadawała mi uczucie odzyskania świadomości.
- Hej mój mały.
Michaś miał moje zielone oczy i idealny uśmiech swojego taty. Trzy miesięczne dziecko może wyrazić tak wiele uczuć.
- Teraz już nigdy cię nie zostawię. Zawsze będziemy razem. Jesteś moim małym synkiem. Bardzo cię kocham.
Bobas kręcił się na materacu.
Pocałowałam go w czoło i wycofałam się z pomieszczenia.
Spojrzałam na zdjęcia wiszące naprzeciw drzwi. Pierwsze zrobiliśmy we Francji, przed największą budowlą. Ja, w białej koronkowej sukience, on w rozpiętej, błękitnej koszuli. Uśmiechnięci, radośni. Po prostu szczęśliwi. Zakochane nastolatki.
Zrobiłam krok stając przed kolejną fotografią. Moje pierwsze zdjęcie z własnym dzieckiem. Pamiętam, że całe zmęczenie po porodowe wypłynęło ze mnie w jednej chwili, gdy zobaczyłam Michasia.
- Nie mogę podać więcej środków przeciwbólowych. - Usłyszałam głos Roberta.
- Ból będzie coraz gorszy, ona tego nie wytrzyma... - Weronika karciła męża.
Kiedy doszłam do końca korytarza dostrzegłam ich smukłe postacie. Stali blisko siebie.
- Musimy uzbroić się w cierpliwość...
Mężczyzna przytulił ukochaną kobietę.
- Pamiętaj, że nie wolno nam wątpić w jej wyzdrowienie – dodał.
Miałam ochotę wyskoczyć zza rogu i pokazać jak dobrze się czuje. Chciałam, żeby cieszyli się razem ze mną. Chciałam już odzyskać moje szczęście.
Kiedy odwróciłam głowę, przy kuchennym blacie zobaczyłam moich teściów. Byli naprawdę fantastycznymi ludźmi i od czasu kiedy wstąpiłam do ich rodziny, zastępowali moich rodziców. Traktowali mnie jak córkę. Tadeusz w pewnym sensie stał się moim ojcem, chodź nigdy nie starał się dojść do tego na siłę. Anna jako teściowa, ukazała mi jaką cudowną kobietą jest. Mimo lat różnicy, zdała się być dla mnie przyjaciółką. Jak powinno być w relacji matka i córka.
Mąż objął żonę w pasie i przytulił mocno do piersi. Wtuliła twarz w jego szerokie ramiona i uroniła kilka łez.
- Kiedy zmarła Marta myślałam, że najgorsze zło już za nami... Myślałam, że nigdy nie będę musiała już chować swojej córki!
Pamiętam dzień, w którym dowiedziałam się o śmierci siostry Marcina. To było jak ściana, której nie da się przeskoczyć. Była moją przyjaciółką. Kimś dla kogo poszła bym w ogień, a wtedy... W jednym momencie ktoś oznajmił mi, że nigdy nie spojrzę już w jej błękitne oczy, nie spędzę z nią całego dnia na leżeniu na kanapie i oglądaniu babskich filmów. Jeden z baloników pękł. Wylewając z siebie falę bólu.
- Kochanie... Emi wyzdrowieje... Musimy w to wierzyć! - Pocieszał ją.
- To jedyne o czym marzę. Nie wyobrażam sobie... Jezu! Ona ma dziecko! Dlaczego nasz wnuk miałby wychowywać się bez matki!? Dlaczego...
Pogrążyła się w cichym szlochu, głaskana po plecach ciepłą dłonią kochanego staruszka.
- Musimy zadzwonić do jej rodziców. - Powiedział spokojnym tonem.
Jego dłoń zatrzymała się gdy kobieta uderzyła go pięścią w pierś.
- Mieliśmy wierzyć! - Krzyknęła i zapłakana wyszła z pomieszczenia.
Tak bardzo tęskniłam za rodzicami. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Kiedy to wszystko się skończy muszę się z nimi spotkać. Muszę im wytłumaczyć...
Skrzywdziłam ich, ale teraz to wszystko naprawię. Muszą poznać swojego wnuka. Jest taki cudowny. Nareszcie... Będę szczęśliwa. Wyzdrowiałam? Przecież nie czuje już bólu.
Stałam z szerokim uśmiechem na twarzy.
Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył... Tak dawno się nie uśmiechałam, choroba mi na to nie pozdrawiała, ale będą zdziwieni. Nareszcie spełnimy nasze marzenia. Już tak dawno mieliśmy kupić dom na plaży...
Podeszłam do dużego okna w salonie. Krople deszczu osadzały się na szkle, dla mnie nie były smutne, lecz szczęśliwe. Radosne. Kilka z nich ułożyło się w kwiat. Dotknęłam go dłonią.
Teraz już będzie dobrze. Musi być dobrze.
Mam cudownego męża, ślicznego synka... Tak bardzo ich kocham.
Nagły szmer wyrwał mnie z zamyślenia. Coś działo się w moim pokoju.
- Nie! - Ktoś krzyknął.
Głosy nie były tak wyraźne jak słyszałam przed chwilą. Teraz czułam jakby między mną a nimi ktoś postawił szybę.
Szybko szłam tym samym korytarzem co wcześniej. Podłoga kostniała pod stopami. Ściany jakby zwężały się do mojej osoby. Drzwi do sypialni były otwarte.
Gdy stanęłam w progu zobaczyłam...

Marcin...
Ja...
Nie!
Nie!
Mój mąż potrząsał moim ciałem, łzy płynęły po jego obu policzkach. Krzyczał jakieś słowa, których nie potrafiłam zrozumieć.
Czy ja... Ja nie żyje...
Umarłam...
Ten ból... Dlatego już go nie czuje... Dlatego mnie nie widzą...
Boże! Dlaczego mi to zrobiłeś!
Chciałam upaść na ziemię. Upaść... Odejść, żeby nie patrzeć na własnego trupa, ale...
Wciąż bosa podeszłam do swojego łóżka. Dotknęłam policzka mojego dawnego ciała. Taki zimny, pozbawiony uczuć, wyzuty z życia. Blady, bez koloru. Łza spłynęła po tym czym teraz jestem.
Dlaczego? Dlaczego ja... Nie chciałam umrzeć... Nie chciałam umrzeć...
Proszę wróć! Proszę...
Nie mogę umrzeć! Mam dziecko... Mam męża...
Tylko te myśli były w mojej głowie. Tylko to teraz we mnie żyło. Jedna wielka plątanina. Co, jak i dlaczego...
Czułam zapach jego włosów. Widziałam jego łzy. Słyszałam cały ból. Kocham cię mężu.
Tak bardzo go kochałam...
Ten pokój odebrał mojemu dziecku matkę. Marcinowi żoną... Córkę teściom. Siostrę...
Byłam tylko jednym z wielu kwiatów w tym ogrodzie. Ścięta, ale nie porzucona... Bez bijącego serca, lecz wciąż żywa. Kochana... To mnie przytrzyma.
- Dlaczego mi ją odebrałeś?! - Krzyczał. - Nie mogłeś wziąć kogoś innego!
Pojedyncze łzy stały się potokiem. Tak u mnie jak i u niego.
Stałam.
Patrzyłam na stukot szczęk ze złości i bólu, do pewnego momentu.
Cichy, piskliwy dźwięk oznaczał wołanie mojego synka.
Oh, boże... Panie życia i śmierci... Zabierasz mnie... Dlaczego mnie zabierasz?
Marcin spojrzał na to wyzute ciało i pocałował delikatnie martwy policzek, dłonią odgarniając, me dawne, ciemne kosmyki włosów.
- Kocham cię i nigdy nie przestanę. - Wyszeptał.
Ja też cię kocham.
Trwał przy mnie jeszcze moment. Zalany łzami, skrzywiony z bólu.
Życie było dla mnie zagadką. Nigdy nie umiałam sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak a nie inaczej. Doznałam zła, bólu, ale i miłości, szczęścia. Zrodziłam dziecko, które nigdy nie pozna matki, ale będzie miało ojca, który nigdy nie pozwoli go skrzywdzić. Wiedziałam to. Byłam pewna.
Kiedyś poznałam chłopaka. Był inteligentny, przystojny, trochę roztrzepany, ale miał w sobie coś wyjątkowego. Coś czego nie było w innych. Oczy i serce. Bo oczy, są przecież zwierciadłem duszy. Nie usta, czy wygląd. Słowami możemy skłamać, udawać kogoś kim wcale nie jesteśmy, ale w oczach zawsze będziemy sobą.
W nowej postaci nie wiedziałam jak mam się zachowywać. Nocami kładłam się na łóżku obok Marcina i słuchałam jak szeptał do mnie słowa. Nie widział mnie, ale wierzył, że wciąż przy nim jestem. Nie pomylił się. Widziałam jak płakał, nawet gdy nie byłam wtedy blisko, czułam to... W sercu. Czy duchy mają serce? Czy potrafią kochać? Nie wiem... Może to co czułam było złudzeniem... Paranoją. Dnie spędzałam w pobliżu mojego syna. Przyglądałam się mu. Patrzyłam jak zasypia i się budzi. Chciałam to pamiętać na wieczność. Gdybym mogła wybrać jedno wspomnienie... Mój kochany kładący naszego synka do łóżeczka. Tylko tyle... Jedno wspomnienie.
Chciałabym wrócić. Bardzo bym chciała, ale nie mogę. Wiem, że nie mogę.
Pogodziłam się ze swoją śmiercią. Tylko tyle byłam w stanie zrobić. Patrząc na swoje ciało, jako porcelanową lalkę w białej sukni, widziałam, że teraz jestem wolna. Bez bólu... Bez cierpienia.
Nadszedł ostatni dzień mojego ciała... Pożegnanie... Pogrzeb.
Czas na odejście.
Ale czy mogę odejść? Mogę zostawić tych, których kocham nad życie? Życie już straciłam, ale tej miłości nie oddam za nic.
Ustałam na wzgórzu. Mój grób znajdował się na krańcu cmentarza gdzie nie pochowano jeszcze nikogo. Trumna... Jasna... Dębowa. Pewnie musiało mi być ciasno, ale co z tego skoro i tak nie czuje. Z dali patrzyłam na twarze zebranych.
Byli też oni...
Mamusia...
Tatuś...
Dlaczego tak bardzo ich skrzywdziłam?
Teraz już nie mogę wyjaśnić. Nie mogę im nic więcej powiedzieć.
- Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. - Powiedział ksiądz.
Podeszłam bliżej i ustałam obok mojego męża. Patrzył na trumnę z niemym krzykiem – Dlaczego?! Oczy miał podkrążone od łez. Dotknęłam delikatnie jego dłoni. Wiem, że to poczuł, bo jego twarz rozjaśniła się na sekundę, ale usta zwinięte z żalu nie zmieniły wyrazu.
- Kocham cię skarbie. Pamiętasz jak obiecywaliśmy sobie miłość i wierność, aż do śmierci... Teraz pragnę byś był szczęśliwy... - Przerwałam. - Szczęśliwi. Opiekuj się naszym synkiem. Kiedyś będzie tak cudownym mężczyzną jak ty. Nigdy was nie opuszczę...
Zbliżyłam usta do jego policzka i oddałam na nich delikatny pocałunek.
Domek na plaży... To wszystko już minęło. Marzenia odpłynęły, tak jak ja, ale teraz mam inne marzenie.
Rozejrzałam się.
Moja mama stała zapłakana obok mojego zdjęcia. Przytykała do nosa białą, bawełnianą chusteczkę. Nie widziałam jej już tyle lat. Posiwiała trochę a jej twarz wyraźnie się zmieniła. Nie była już tą samą roześmianą kobietą. Teraz wyglądała jak zwinięta z bólu starsza pani.
- Przepraszam cię mamo... Bardzo przepraszam. - Łza spłynęła mi po policzku. - Nie chciałam abyś cierpiała. Kocham cię.
Nigdy nie pogodziłam się z tym co zrobiłam moim rodzicom. Z jednej strony tak cholernie tego żałowałam, a z drugiej gdybym tego nie zrobiła nie została bym matką Michała. Nie umarła bym...
- Wybacz mi... - Przytuliłam te kruche ciało.
Ona też musiała to poczuć bo spokojnie się uśmiechnęła.
- Wiesz tato... Byłeś mi tak bardzo potrzebny, ale to ja zrezygnowałam... Kocham cię. Szkoda, że już nie mogę sama tego powiedzieć...
Chciałabym opowiedzieć im wszystko co przeżyłam. Pokazać im zdjęcia z mojego ślubu. Znów spędzać z nimi całe dnie. Pić wino na tarasie za domem. Jeździć na koniach po długiej polanie. Oglądać nudne filmy, jedząc ostatnią łyżkę lodów, ale najbardziej chciałabym przytulić ich swoim ludzkim ciałem.
Gdy pocałowałam pomarszczony policzek czułam, że już czas odejść.
Na zawsze...
W ciemność?
Spojrzałam w dół, w który przy dźwiękach trąbki, zjeżdżała trumna z mym ciałem.
Tyle łez wypłynęło z oczu moich bliskich. Nie chciałam tego. Nigdy nie pragnęłam, aby przeze mnie płakali.
Zostało jeszcze jedno.
Ostatnia ziemska sprawa.
Ustałam nad kołyską mojego synka, który został w domu z nianią. Patrzyłam jak spokojnie oddycha przez sen. Taki słodki.
- Moje maleństwo. - Dłonią przeczesałam drobne włoski. - Mamusia cię kocha.
Marzyłam, żeby uczestniczyć w jego życiu. Być.
Śmierć...
Miałam tylko dwadzieścia cztery lata... Całe życie przede mną? Niestety... Może tak było mi pisane. Urodzić się by przeżyć te dwadzieścia cztery lata?
Nigdy nie wiemy kiedy przyjdzie nasz dzień. Nigdy nie wiemy kiedy przyjdzie nam powiedzieć żegnaj... Nie chciałam umrzeć, ale tak trzeba. Ktoś, tam w górze, tak zadecydował. Tak chciał i tak się stało.
Więc...
To koniec...
Ciało... Dusza...
Widzę...

Żegnaj...

Rosseved

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3551 słów i 19371 znaków.

2 komentarze

 
  • Andżelika

    Przepiękne  :redface:

    27 lut 2016

  • Rosseved

    @Andżelika  bardzo dziękuję zapraszam na oficjalnego bloga rosseved na blogspocie

    8 mar 2016

  • Onaaaa22

    Popłakałam się.... to takie piękne i smutne zarazem...:(

    26 lut 2016

  • Rosseved

    @Onaaaa22 jeśli Ci się spodobało zapraszam do zaobserwowania mojego bloga :3

    8 mar 2016