Tęsknota cześć II

Przyszedł maj, a z nim ten wiatr, który budzi do życia i miłości wszelkie stworzenia. Dla mnie jednak nie był to czas wyjątkowy, a raczej zwyczajny, nudna codzienność. Siedziałem w zatłoczonym autobusie i czytałem książkę, a dokładniej powieść Emila Zoli. Bardzo przejmująca lektura, która pokazuje kim jest człowiek, a raczej jakie miejsce zajmuje w świecie, w którym kapitał i wygodę stawia się ponad wszystko, a klasa posiadająca wyzyskuje ludzi jak zwierzęta pociągowe i niestety mimo upływu dziesiątek lat, licznych rewolucji i przemian społecznych, temat ten nadal wydaje się być aktualny, gdyż "zwykły, szary człowiek” nadal służy uniżenie za marne grosze, które wystarczają wyłącznie na podstawowe wydatki, na żarcie, na związanie końca z końcem. Właśnie został mi ostatni rozdział. Mimo tej przygnębiającej treści, książkę czyta się lekko. Oczywiście, towarzyszy mi złość i oburzenie, lecz cóż mogę zrobić – jedynie pisać i mówić o niesprawiedliwości i nierówności. Jednak cóż to pomoże?  
     Ostatnie strony, akapity i puenta zawdzięczająca i podsumowująca całość – koniec. Schowałem książkę do torby, a wzrok swój skierowałem ku brudnej szybie, zza którą migały domy pokryte czerwoną dachówką. Zbliżamy się do tej wsi, do tego przystanku, na którym wysiadała ta nieznajoma, co zamieniła ze mną kilka słów dając nadzieję, a te słowa spowodowały, że serce przyspieszyło. Niestety, nigdy więcej jej nie spotkałem. Być może nigdy wcale nie istniała? Trudno mi jest odpowiedzieć na to pytanie. Mimo wszystko, ta chwila była wyjątkowa – pierwszy raz kobieta, piękna kobieta, zwróciła na mnie uwagę, odezwał się zatrzymując czas. Myślałem, że uda się i w końcu będzie dobrze – ona ponownie się przysiądzie i będziemy rozmawiać o książkach, o niej i o upływającym czasie. Jednak tak się nie stało. Ostatni raz wydziałem ją kilka miesięcy temu. Zrezygnowany pogrążyłem się w świecie fikcji. Kolejna strona – ludzie przytłoczeni codziennością, głód, ponura egzystencja, udawanie życia.  
     Zmęczony, zwiesiłem głowę i próbowałem wyrzucić wszystkie męczące me myśli by utulić się w nicości – drzemce. Nierówności na drodze i kołysanie pojazdu nie dawały mi odpocząć. Co chwilę uderzałem głową o szybę. Marzyłem o chwili, w której połżę się do mojego łózka i zasnę nie myśląc o niczym, a w głowie mojej będzie tylko kołysał się walc Chopina. Jutro na szczęście mam wolne więc będę mógł pospać dłużej.
     Autobus się zatrzymał się. Wysiadło kilka osób, a wsiadł jeden robotnik z pobliskiej suszarni owoców. Nic nadzwyczajnego – codzienności. W ten, spoglądając nas ulice wsi, spostrzegłem ją – dziewczynę, która, jak już wcześniej wspomniałem, kilka miesięcy temu, sama z siebie, przez nikogo nie przymuszona, usiadła obok mnie, i zadał to z pozoru nic nie znaczące pytanie, a ja dopowiedzeniem beznamiętnie, lecz w środku wrzało we mnie, kipiał ogień rozpalony jej zainteresowaniem i aksamitnym głosem. Szła sobie chodnikiem, jak wtedy, gdy po naszej krótkiej rozmowie, wychłodziła z autobusu na ten przystanek. Nie było nikogo przy jej boku. Cierpiałem godziny, dni i tygodnie, aż wreszcie ujrzałem ponownie tą, której poświęciłem tyle myśli i tyle niewypowiedzianych słów. Cóż z tego, że ona spacerowała sobie w wiosennym słońcu, a ja siedziałem w śmierdzącym od potu autobusie? Najważniejszy jest przecież to, iż wcale nie była snem, lecz prawdziwa, z krwi i kości kobietą, a nie sennym marzeniem, zjawą nierealną.  
     Jutro sobota, a więc nie idę do pracy. Zazwyczaj czas ten poświęcałem na porządki i wszystkie te prace, którym poświęca się kawaler w sile wieku, a więc pranie, zmywanie i mycie, a nie tak jak niektórzy myślą, na imprezą i piciu na umór. Tym razem maiłem inny plan. Postanowiłem odszukać nieznajomą i wybrać się do tej wsi, w której prawdopodobnie mieszkała. Oczywiście, muszę znaleźć jakiś pretekst, lecz to nie będzie raczej trudne. Już od dawna zamierzałem się tam wybrać. W pobliżu znajduje się tam stary, żelazny most kolejowy. Obiekt, który zainteresował by niejednego fotografa. Postanowiłem więc wybrać się tam i zrobić kilka fotek. Jak jej nie spotkam, to będę miał przynajmniej ciekawe zdjęcia, którymi pochwalę się przed znajomymi, wrzucając je na stronę dla amatorów fotografów. Z drugiej strony, jakbym spotkał ta dziewczynę, to będę miał pretekst żeby rozpocząć rozmowę i spytać się o drogę do mostu lub o inne ciekawe obiekty, które warto sfotografować. Później bym sobie niby przypadkiem przypomniał, że przecież już się kiedyś spotkaliśmy. Byłby to idealny scenariusz. Jednak życie nie lubi prostych rozwiązań. Mataczy, plącze i tworzy labirynty nie do przejścia. Zadawałem sobie z tego sprawę. Mimo to, napełniony entuzjazmem, tworzyłem dziesiątki niesamowitych scenariuszy, które już jutro mogły się ziścić, a ja maiłem grać główna role w tym przedstawieniu ze szczęśliwym zakończeniem. Jakże się wówczas myliłem. Nieprzewidziane stało się okrutną rzeczywistością.

szejkan

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 946 słów i 5285 znaków, zaktualizował 7 lip 2016.

Dodaj komentarz