Stan przedzawałowy

Stan przedzawałowyTo zlecenie było łatwe. Uwinęłam się w weekend. Późnym, piątkowym wieczorem przelot do Amsterdamu. Wizyta w muzeum Rembrandta, szybki obiad gdzieś na starówce i powrót do domu. Niestety tym razem pociągiem. Byłam straszliwie zmęczona, bluzka  kleiła mi się do pleców, a oczy piekły niemiłosiernie. Marzyłam o herbacie i własnym łóżku.

Właściwie do dzisiaj nie wiem, czemu to robię. Na pewno nie dla pieniędzy. Chyba brakuje mi w życiu stałego dopływu adrenaliny. Co jakiś czas obiecuję sobie, że to zlecenie będzie ostatnie? Znajdę sobie normalną pracę i będę żyć jak wszyscy. I znajduję, tylko normalna praca nudzi mnie już po miesiącu, a po trzech doprowadza do prawdziwego szału. I w końcu łamię się. Przyjmuję kolejną robotę. Nie za dużą, taką żeby nie rzucać się w oczy… Nie warto za bardzo się narażać. Życie jest zbyt krótkie.
Pociąg hamuje gwałtownie, nareszcie Warszawa. Sprawdziłam czy mam wszystko. Torebka, portfel, klucze. Innego bagażu nie miałam. W szybie widziałam swoje odbicie. Szara zmęczona twarz, skołtunione włosy i wymięte ciuchy. Zupełnie bez wyrazu. Idealne żeby wmieszać się  w tłum

Wyszłam na parking przed dworcem, jak na złość w okolicy nie widać żadnej wolnej taksówki. Czułam  jak ktoś ciągnie mnie za pasek torebki. Pewnie bezdomny, albo żebrak. Odwróciłam się i chciałam  spławić natręta. No nie tego się nie spodziewałam…
Facet miał  przynajmniej dwa metry wzrostu i praktycznie nie posiadał  szyi. Nie zdążyłam się nawet odezwać. Bez pardonu walnął mnie w twarz. Zobaczyłam  wszystkie gwiazdy i chyba na chwilę straciłam przytomność…

Obudziłam  się na tylnym siedzeniu piętnastoletniego BMW. Znam ten model na pamięć, mój licealny chłopak jeździł taką żyletą, w sumie pewnie nadal jeździ… Dziwny moment na wspominanie.

Próbowałam na trzeźwo ocenić sytuację. Nie było dobrze. Ręce związali mi jakimś sznurkiem, nie byłam w stanie ocenić, w jakim kierunku jechaliśmy. Wokoło las i ciemność. Po prostu cudownie… Góra mięcha prowadzi samochód, a obok niego siedzi drugi typ. Dla odmiany niski i chudy. Gdy stanęli obok siebie będą komicznie wyglądać. Chudy chyba zobaczył, że się ocknęłam. Zaczął coś do mnie mówić. Chwila ja skądś znam tą gębę. Łaził za mną po Amsterdamie, dam sobie rękę uciąć. Jak mogłam go zignorować? Głupota albo rutyna…
Postanowiłam nie reagować na żadne zaczepki i czekać na rozwój sytuacji. Moją wściekłoś potęgował bolący policzek. Prawdopodobnie zdążył solidnie spuchnąć.

Nagle wyjechaliśmy z lasu i zatrzymaliśmy się przed wysokim murem. Po chwili usłyszałam cichy brzdęk. Ktoś lub coś otworzyło bramę. Zaczęłam się solidnie bać. To na pewno nie byli zwykli złodzieje jak jeszcze do tej pory się łudziłam.
Wywlekli mnie z samochodu. Nie stawiałam oporu, to niemiało najmniejszego sensu. Lepiej obserwować i szukać jakiejkolwiek szansy na ucieczkę. Zaczęłam bacznie przyglądać się otoczeniu, co prawda było ciemno, ale zdołałam zauważyć, że dom ma dwa piętra i zapewne piwnicę. Zastanawiałam się gdzie mnie zamkną. Stawiałam właśnie na jakąś ciemną komórkę. O dziwo rozczarowałam się. Zostałam zaprowadzona do sypialni na pierwszym piętrze. Tak po prostu wepchnęli mnie do środka. I zamknęli drzwi.

Rozejrzałam się po pokoju. Ładnie, nawet bardzo. Drewniana rama łóżka ładnie harmonizowała z kolorem parkietu. Wiele to w mojej sytuacji nie zmieniało, ale zdecydowanie lepiej być przetrzymywaną w czystym pokoju niż w jakiejś zatęchłej piwnicy.  Co tu robić?
Drzwi… Rozwalić drzwi. Obejrzałam zamek, obejrzałam drzwi nic z tego, solidna, robota, czysty dąb prawdopodobnie wzmacniane czymś od środka. Okna… na bank z szybami kuloodpornymi. Sama miałam takie same. Nagle na łóżku zauważyłam swoją torebkę. Wysypałam na środek całą jej zawartość. Nie było tego zbyt wiele. Klucze, portfel, jakieś kosmetyki, dwa batoniki. W sumie brakowało tylko komórki. Przejrzałam zawartość portfela. Wszystko było na swoim miejscu. Nie zginął nawet jeden grosz.
- Ot cholera, uczciwi bandyci mi się trafili – wrzasnęłam do siebie i zaczęłam się histerycznie śmiać.  

Ktoś zapukał do drzwi, które po chwili się otworzyły.  Najpierw pojawił się duży, a zanim jakaś starsza kobieta, która niosła tacę z jedzeniem. Nie powiedzieli ani słowa. Ona postawiła jedzenie na nocnej szafce i razem wyszli.  

Na przekór sytuacji usłyszałam głośne burczenie w żołądku. Żeby jeść w takim momencie… Mój własny organizm często mnie zaskakiwał. Przez sekundę zastanawiałam się czy żarcie nie jest zatrute. Ale dałam sobie spokój. Po co mieliby mnie tu ciągnąć i truć. Łatwiej było strzelić w łeb i zakopać w lesie, mniej zachodu. Zjadłam do ostatniego okruszka. Jeszcze szybka w przylegającej do pokoju łazience i padłam jak kamień…

Ktoś budził mnie gwałtownie, czego bardzo nie lubię.  
- Czego – warknęłam i otworzyłam jedno oko.
- Szef czeka – lakonicznie stwierdził Mały.
- Pięć minut – stwierdziłam.  Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Wreszcie wyszedł. Gdy tylko drzwi się zamknęły pognałam do łazienki. Ta sytuacja zaczęła mnie intrygować. Umyłam twarz lodowatą wodą, przeczesałam skołtunione włosy. Zostało jeszcze założyć buty. Starałam się nie zwracać uwagi na mój sino grantowy policzek.

Po umówionych pięciu minutach ponownie pojawił się Mały. Posłusznie dałam się sprowadzić na parter. Spacer nie był długi.  Naszym celem był gabinet połączony z całkiem sympatycznie wyglądającą biblioteką. W środku nikogo nie było. Za to drzwi na taras było lekko uchylone. Mały pchnął mnie na jedno z krzeseł stojących przed biurkiem i boleśnie wbił lufę pistoletu między żebra.  
Po chwili pojawił się gospodarz. On nie znał mnie za to ja doskonale widziałam, z kim mam do czynienia. Na żywo robił jeszcze lepsze wrażenie niż na zdjęciach. Wysoki, blondyno pięknych, szaroniebieskich oczach. Zlustrowała mnie od stóp do głów. I chyba był zniesmaczony. Miał prawo jego nieskazitelny strój bardzo kontrastował z moimi wymiętymi łachami. Trudno.

- Ma pani coś, co należy do mnie – utkwił we mnie lodowate spojrzenie.
- Naprawdę, niemożliwe – próbowałam grać idiotkę.
- Gdzie są diamenty, moje diamenty… - w głosie wyczułam, że jest coraz bardziej wściekły.
- Pana diamenty?- byłam porządnie rozbawiona.
- Nie wiesz, z kim zaczynasz – podszedł do mnie i delikatnie dotknął spuchniętego policzka.

- Siergiej Piotrowicz Aleksiejew – uśmiechałam się złośliwie. Oficjalnie rosyjski biznesmen. Nieoficjalnie drobny rosyjski gangster. – Jego mina uświadomiła mi, że w tym momencie przegięłam. Chwycił mnie za włosy i uderzył w drugi policzek. Na tyle mocno, że z nosa poleciała mi krew. Otarłam ją wierzchem dłoni.
- Pan pozwoli, że ja się przedstawię – w moim głosie było słychać dumę, mimo, że twarz miałam solidnie opuchniętą, a bluzkę zachlapaną krwią. – Proszę przynieść lampę ultrafioletową i zasłonić okna.  Był chyba na tyle zaintrygowany, że kazał Małemu zrobić, o co prosiłam.  

Po chwili w pokoju zrobiło się praktycznie ciemno, nie ma jak grube, angielskie zasłony… Podwinęłam lewy rękaw bluzki i powiedziałam do Małego – Byłby Pan uprzejmy poświecić, żeby szef lepiej widział.
Niespodziewanie do pokoju wtargnęła banda zamaskowanych facetów z wielkimi pistoletami. Zrobiło mi się naprawdę słabo.  Osunęłam się na fotel i prawdę mówiąc było mi naprawdę wszystko jedno.  Miałam wrażenie, że znalazłam się w jakimś dzikim śnie wariata. Porwania,  pistolety,  obita twarz. Nie jestem jakąś mimozą, znam swój fach  ale to zdecydowanie za dużo jak na moje nerwy.  
- Nie dzwonisz, nie odpisujesz na maile – dobrze znałam ten głos.  
- Jak widzisz panowie zaprosili mnie w gościnę, niestety nie zapytali o zgodę.
- Nie ładnie… Co za maniery – Mężczyzna wstał z kanapy i zapalił niewielką lampkę stojąca na biurku. Jego ludzie wciąż trzymali gospodarza na muszce. Mniej szczęścia  miał Mały i jego koledzy. Ci znaleźli się na podłodze.  A co to? Żeby kobietę bić  - skrzywił się z niesmakiem.  – Ale i to załatwimy, nie bój się maleńka. A teraz zadzwoń do Borysa… Umiera z niepokoju.
- Ciekawe o co bardzie martwi? O moją głowę czy towar… - Spróbowałam się uśmiechnąć, ale piekący ból przeszył mój policzek.  
- Nawet tak nie żartuj. Umarłby gdyby coś ci się stało. Masz telefon i dzwoń – przesunął w moją stronę staroświecką komórkę z tylko jednym numerem wbitym na kartę SIM.  
Wyszłam na taras przez nikogo niezatrzymywana. Wybrałam numer i chwilę czekałam na połączenie. Po chwili usłyszałam ciepły głos mówiący po rosyjsku.  Musiał użyć całej siły perswazji jaką  miałam w sobie. Inaczej w ciągu kilku godzin na dom spadłaby bomba, albo coś o wiele gorszego. Na przykład Borys we własnej osobie… A wściekły Borys jest gorszy niż… Cóż mało rzeczy na tym świecie jest gorszych od Borysa, który traci panowanie nad sobą.

Po dwudziestu minutach negocjacji spokojnie wróciłam do pokoju. Siergiej nadal był na celowniku, jego patałachy oglądały z bliska podłogę, a Jura cynicznie się uśmiechał. Jak zwykle.  
- Armagedonu nie będzie przynajmniej na razie… - oddałam mu telefon i ponownie usiadłam na fotelu. Zastanawiałam się jak to wszystko wyprostować. Jednego byłam pewna, lekko nie będzie. Westchnęłam i po raz kolejny spojrzałam na gospodarza tego szanownego przybytku. Lekarzem, co prawda nie jestem, ale niektórzy twierdzą, że mam dobre serce. Na stoliku w rogu pokoju zauważyłam butelkę whisky. Nalałam nam dwie solidne porcje. Temu biedakowi przyda się coś mocniejszego, a ja… Cóż przecież, jeszcze przed dziewiątą rano. Patologia. Bez słowa przyjął szklankę i wypił płyn duszkiem. Najwyraźniej alkohol mu pomógł, bo nie był już sino blady. Teraz był po prostu biały jak kartka papieru. Masz ci los jeszcze trupa mi brakowało… Ale cóż służba nie drużba.
Spojrzałam po raz kolejny na Jurę, który palił drogie cygaro, puściłam mu perskie oko. A ten stary drań kiwnął z zadowoleniem. W pokoju znowu zapadły egipskie ciemności. Jedyne światło dawała ultrafioletowa lampa przyniesiona przez Małego.  Postawiłam urządzanie na  blacie  moje lewe przedramię znalazło się w zasięgu fioletowej poświaty.
W tej sekundzie na moim ciele ukazał się skomplikowany tatuaż. Emblemat, który zna każdy wtajemniczony. Lepszy niż najlepsze referencje czy dowód osobisty.

Lexaa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1883 słów i 10827 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik blogerka

    Ciekawie się zaczyna :)

    7 lut 2017