To był poniedziałek. Zaczął się dla mnie jak wszystkie poniedziałki w roku. Byłem wyczerpany po weekendzie, nic mi się nie chciało. Zwlokłem się z łóżka o 10, ubrałem się w jeansy, koszulkę i marynarkę. Czyli tak jak zwykle się ubieram na poniedziałkowe wykłady. Byłem spóźniony. Wbiegłem na uczelnię, zderzyłem się z jakąś dziewczyną, wymamrotałem "przepraszam” i poszedłem dalej. Zawsze gdy jestem spóźniony, zapominam o takich sprawach. Po wykładzie zacząłem kierować się do wyjścia, tym razem to ona wpadła na mnie. Nawet nie zauważyłem, że to ta sama dziewczyna. Tym razem przeprosiłem grzeczniej, dopiero gdy spojrzałem na jej twarz, zamarłem. Była tak ładna, że nie jestem w stanie jej opisać. Wyciągnęła rękę i powiedziała "Nadzieja”. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Zaczęła się śmiać i po chwili powiedziała "Nadzieja to moje imię, większość woli mówić na mnie Nadia, bo Nadzieja im nie pasuje, ja wolę jednak swoje pełne imię.” Dopiero wtedy uścisnąłem jej rękę i przedstawiłem się. Powiedziała, że poprzednim razem to właśnie z nią się zderzyłem. Zaprosiłem ją na kawę. Zaczęliśmy rozmawiać. Szybko znaleźliśmy wspólne tematy. Dowiedziałem się o niej wiele, sama mi o sobie opowiadała, bez najmniejszego problemu. Mówiła mi, że często czuje, że nie pasuje do tych czasów, że nie lubi się spieszyć i że czasem brakuje jej kogoś, komu mogłaby opowiedzieć o swoim dniu. Potem pożegnała się ze mną, gdy spytałem o jakiś kontakt, odparła, że jeszcze się jakoś znajdziemy. Od tamtego czasu nie widziałem jej przez kilka miesięcy. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie i koniecznie chciałem ją spotkać, szukałem w rejestrach studenckich, ale niczego nie mogłem znaleźć. Powoli zacząłem o niej zapominać, w końcu jest sporo ładnych dziewczyn na tym świecie. Wtedy pojawiła się ponownie. Przywitała mnie i tak po prostu zaprosiła mnie do kina, jakbyśmy się znali wiele lat i byli dobrymi znajomymi. Zgodziłem się. Wybrała bardzo dobry film, nie jakiś hollywoodzki chłam. Byłem wręcz zachwycony jej gustem. Potem spotykaliśmy się w miarę regularnie, przez długi czas to ona znajdywała mnie. Najczęściej widywaliśmy się w poniedziałki. To była bardzo dziwna relacja, rozmawialiśmy jakbyśmy znali się od wieków, problem był taki, że nie miałem do niej żadnego kontaktu. Zmieniło się to po kilku dobrych miesiącach, po których znaliśmy się na wylot. Tak wtedy myślałem, teraz wiem, że nawet ona sama nie znała siebie na wylot. Była trochę szalona, czasem infantylna. W pewnych momentach irytowałem się przez nią tak bardzo, że niemal stawałem się agresywny. Ja zawsze marzyłem o odrobinie stabilności, ona wolała być zaskakiwana przez nadchodzący dzień. Nie wiem czyje podejście do życia było lepsze. Kochaliśmy się i kłóciliśmy na przemian. To było cholernie męczące. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym ją zostawić. Mimo wszystko byliśmy szczęśliwi. Sprawiała, że chciałem być lepszym człowiekiem. To było fantastyczne. Pewnego dnia, kiedy nasz związek był w bardzo dobrej kondycji. Wróciłem do naszego mieszkania i nie znalazłem ani jej, ani jej rzeczy. Zostawiła tylko kartkę z dopiskiem "Przepraszam, że odchodzę”. Nic z tego nie zrozumiałem. Nie wiedziałem co zrobiłem źle i po raz kolejny nie mogłem jej znaleźć. Nagle zniknęła. Bez wytłumaczeń. Przez pierwsze dwa miesiące szukałem jej wszędzie gdzie się dało. Zacząłem pić i palić, chociaż wcześniej nie byłem zwolennikiem ani jednego, ani drugiego. Byłem okropnie załamany. Po roku doszedłem do siebie. Poznałem jedną z tych "miłych dziewczyn”, które już na pierwszej randce myślą o założeniu z tobą rodziny. Była miła. Nic więcej o niej nie mogłem powiedzieć, przynajmniej osiągnąłem jakiś rodzaj stabilności. Byliśmy parą przez kolejny rok. Ale tylko jedno imię przychodziło mi na myśl tuż przed snem - Nadzieja, Nadia. Po kolejnych kilku miesiącach zobaczyłem ją, stała przed moją klatką i patrzyła w moje okna. Myślałem, że kompletnie oszalałem. Zbiegłem po schodach, chciałem na nią nawrzeszczeć, ale kiedy do niej podbiegłem, zobaczyłem łzy spływające po jej delikatnych policzkach. Przytuliła się do mnie i rozpłakała jeszcze bardziej. Co kilka sekund wymawiała tylko jedno słowo - przepraszam. Zaprosiłem ją do środka, mojej dziewczyny nie było akurat w domu. Nie kochałem jej nigdy w taki sposób, w jaki kochałem Nadzieję, nawet nie próbowałem sobie wmówić, że jest inaczej. Nadia usiadła na kuchennym blacie i patrzyła przez chwile przed siebie. Powiedziała, że nie wie od czego zacząć. A potem zaczęła mówić.
"Wiem, że źle zrobiłam. Nie chciałam Cię zranić. Nie miałam w zamiarze wracać. Przepraszam, że po prawie 2 latach się nagle pojawiam, bez zapowiedzi. Odeszłam, bo bałam się, że pewnego dnia obudzę się i okaże się, że Cię nie kocham. I będzie wtedy za późno na jakąkolwiek zmianę. Odeszłam, bo wiedziałam, że Cię kocham, byłam tego pewna. Nigdy nikogo nie kochałam, a gdy pokochałam, to uciekłam. To okropne. Jestem taka słaba i bezsilna. Tak bardzo się bałam. Myślałam, że już się nie zobaczymy, ale tydzień temu zobaczyłam Cię na przystanku autobusowym. Nagle wszystko ożyło, wszystkie te chwile spędzone razem. Jeśli każesz mi opuścić Twoje życie, zrobię to. Ale chciałam, żebyś wiedział, że zawsze Cię kochałam i myślałam o Tobie przez ostatnie prawie 2 lata. Wybacz mi. O nic więcej nie proszę.”
Wtedy ją objąłem i wyszeptałem, że ją kocham. Wielu z moich znajomych pukało się w głowę, na wiadomość, że znowu jesteśmy razem. Uważali mnie za naiwnego wariata. Mówili, że znowu ode mnie ucieknie. Nie uciekła. Nadal jest szalona i niesamowita. Musiałem dać jej drugą szansę, ponieważ wiedziałem, że nie popełni po raz drugi tego samego błędu. Mówiła, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Przez całe życie nie wierzyłem w przeznaczenie. Do momentu, w którym zobaczyłem ją po tak długim czasie. Wiem, że moja miłość jest prawdziwa, ponieważ stanęła ponad zdrowym rozsądkiem. Wiem też, że wybaczyłbym jej wszystko.
Dodaj komentarz