Leżąc wsłuchiwałam się w swój płytki oddech, miarowe kliknięcia zegara, ktoś spuszczał wodę w toalecie, usłyszałam jak sąsiadka z dołu krzyczała z kuchni.
- Kaziu, do tych parówek chcesz kiszone czy musztardę? -
A ja czekałam na reakcję w swym organizmie, na skok ciśnienia, strzał w serce.
Nie wytrzymałam i włączyłam ponownie nocną lampkę, oczy poraziła nagła jasność. Mrużąc je podniosłam głowę by zerknąć na zegarek. Pamiętam to dokładnie, jakby to było wczoraj, że zerwałam się z łóżka ze słowami.
- Co!! Nie, to niemożliwe.
Siedem minut, upłynęło głupie siedem minut!! - I pomyślałam, że to jak w liceum, gdy miałam po szkole spotkać się z Markiem, lekcje zdawały się trwać drugie tyle.
Najgorsze jest liczenie czasu, sekund, leniwie przetaczających się na następny dziesiątek. Gdy czekasz, gdy jesteś zdana na kogoś, coś, bezsilna w swej chęci, którą tworzą twoje spragnione wizje czegokolwiek, byle innego niż teraz.
Postanowiłam wtedy, że nie będę czekać jak skazaniec, a to ja będę decydować o kolejnych minutach. To śmierć niech sobie znajdzie moment by to przerwać. Nie powinnam nasłuchiwać, spoglądać a zafundować sobie relaksacyjny wieczór, w końcu to moja decyzja a nie wyrocznia.
Włączyłam kablówkę na Eskę, trwała „Polska noc”. Wilki i ich nieśmiertelna „Baśka”, nawet mi pasował klimat. Wsłuchiwałam się w treść i wyłapywałam kolejne imiona, których naliczyłam dwadzieścia trzy. Podobno Gawliński przyznał się, że wiele z tych dziewczyn naprawdę było mu znanych z takiego stylu bycia.
Wszyscy artyści to dziwkarze, tam nie ma moralności, jest za to jazda bez trzymanki w przenośni, cokolwiek to dla każdego z nas z osobna znaczy. Chwila muzyki i przede wszystkim światło zrobiły swoje, nawet zachciało mi się czegoś słodkiego. Dasz wiarę, że jeszcze trzy minuty wcześniej nasłuchiwałam głosu zza światu, by po chwili marzyć o kalorycznym torciku hiszpańskim?
Na ekranie pojawiła się zapowiedz następnego teledysku: Bajm „ Szklanka wody”.
Przełknęłam ślinę, coś pikło w serduchu.
Zobaczyłam jak skulona dziewczyna ze strzykawką, kuca oparta o filar w jakimś metrze, pod mostem, czy,.. nieważne. Ważne, co było ze mną.
Beata mięciutko -…nim przestaniesz brać - a ja przegrywam rywalizację wzrokową, błądzę po kwiatach, komodzie, które stoją niewzruszone.
…Spojrzysz matce w oczy – wyciągnęłam nogi przed siebie w poszukiwaniu chłodnych paneli. Dłonie chętnie by poszukały wsparcia, mocnego uścisku, zapewnienia, ale nie było im to dane w tym dniu.
….Nie, nie, nie, nie – wstałam z łóżka, robię krok w kierunku figowca. Opuszkami palców dotykam listków z myślą, że po niedzieli ktoś będzie musiał go podlać, tylko kto odważy się wejść do mieszkania po takim,…po.
…Nie obiecam Ci, że czas ukoi ból – zaczęłam chodzić po pokoju, który za parę tygodni, ktoś zrujnuje by z radością urządzić po swojemu. Wyrzuci co moje, bo matka nie będzie chciała niczego, by przypominało, że to ja dotykałam, spałam, miałam w dłoniach. Ktoś odchodzi by inny mógł spełnić swe marzenia. I wiem, że dla rodziców już na zawsze Lenartowicza 8/21 pozostanie adresem zapisanym czarnym markerem na ich karcie życia.
…Ważne, że jejejejeje – wyłączyłam, nie wytrzymałam do końca.
Musiałam otworzyć balkon, nie przejmując się, że jestem w piżamie, którą tworzyła koszulka na ramiączkach z satyny i szorty z tego samego materiału. Niewiele stopni powyżej zera, a ja na bosaka stałam na płytkach, z dłońmi opartymi o balustradę i wciągałam łapczywie powietrze.
Łydki mi się trzęsły z zimna, a może z emocji, ale im wyższe partie ciała, tym więcej ciepła odczuwałam. Delikatnie owiewało mi nogi, co sprawiło dodatkowo gęsia skórkę. Położyłam głowę na dłoniach, tak, że kusa koszulka dotykała teraz nie mnie a metalowych prętów. Wiatr jakby na to czekał, wpadł w tą otwartą przestrzeń i bezczelnie dmuchnął mi w podbrzusze, by w oka mgnieniu prześlizgiwać się już wokół piersi.
Nim z wrażenia zdążyłam nabrać powietrza on już odchodził, delikatnie muskając mi podbródek i pozostawiając mnie samą sobie. W spóźnionym odruchu, wyprostowałam się i ujrzałam, że łysy świecił w najlepsze, a gwiazdy adorowały go migając mu najjaśniej jak potrafiły. Na dole jakaś kobiecina nawoływała swego czworonoga:
- Tajguś, chodź do domu, pani już chce odpocząć. Popatrz, nie ma już piesków.
Ej, no tak się nie będziemy bawić. Jutro w ogóle nie wyjdziemy, koniec z twoim dokazywaniem.
Na parkingu dała się słyszeć wymiana zdań.
- Jak podjechałem to mu od razu wyjebałem swoje żale. Mówię mu, co ty kurwa pierdolisz do Kulfona, że ja z Anką wychodziłem. Chcesz dobrego wujcia zgrywać, czy jaki chuj?
- Buli, a co ja ci mówiłem. Daj sobie spokój z pajacem, dwulicowcem. Ja wolałbym kutasa do zamrażalki włożyć niż z nim mieć coś wspólnego.
- Może dobrze by ci to zrobiło – dopowiedziałam po cichu.
Tacy są ci mężczyźni, za naszymi plecami drą łacha z babskiej logiki, że niby z byle pierdoły potrafimy zrobić wielkie hallo, ale sami jak słyszę też potrafią pojechać po bandzie. Uśmiechnęłam się do swych wspomnień związanych z moimi kolegami i ich niekoniecznie dobrych decyzji, nieprzemyślanych słów.
Dodaj komentarz