Gdy się obudziłam 19 marca 2022 roku stwierdziłam, że nadszedł odpowiedni czas by odejść z tego padołu łez. Taka pierwsza myśl po przebudzeniu towarzyszyła mi w drodze do łazienki.
Dzień wcześniej wiedziona jakby przeczuciem, co do swej decyzji, posprzątałam dokładnie każdy zakamarek, wyczyściłam serwis, umyłam lodówkę i już jej nie włączyłam.
Uwielbiam zapach Silan-u, szelest satyny, pary unoszącej się podczas prasowania garderoby. Robiłam te wszystkie czynności z przesadną dokładnością i świadomością, że to ma wyglądać jak nigdy dotąd.
Ułożyłam wszystkie te rzeczy na półkach, nie domykając komody by wieczorem zasypiać otoczona tym wianuszkiem subtelności. Rozmawiałam z paprotką, chwaląc ją za kolejne pnącza, obiecałam nawet w przypływie dobrego humoru, że za miesiąc wymienię jej ziemię, choć to było mało prawdopodobne.
Najdłużej zeszło mi przy figowcu, starałam się przejrzeć każdy listek, ale po prysznicu w kabinie wyglądał okazale. Zmieniłam firany, a przy zasłonach zawiązałam fantazyjne węzły. W niedzielę po południu jeszcze zamalowałam fragment ściany o który kiedyś zaczepiłam deską do prasowania, tak by nic nie zostało do wytknięcia.
Wieczorem idąc pod prysznic już wiedziałam, że to ostatni raz, więc po wyjściu z kabiny muszę zostawić idealnie ułożone kosmetyki i przetrzeć szklaną powierzchnię.
Podczas ścielenia łóżka poczułam się tak lekko, jakbym jutro miała doświadczyć przygody życia.
Przygody życia przez śmierć?
Uśmiechnęłam się sama do siebie, co za irracjonalne zachowanie. Przecież powinnam się bać, drżeć, no nie wiem jak się zachować, ale nie być taka spokojna, ba! Wyobcowana z uczuć. Doszło do mnie, że ja strachliwa, która przed egzaminem na prawo jazdy dostałam obstrukcji, nagle w obliczu próby samobójczej ten sam układ nerwowy został chyba odcięty. Usiadłam na kanapie, na nocnym stoliku miałam komórkę, książkę Fannie Flag i tabletki „Doliprane”
Powinnam wtedy zanalizować życie, pomyśleć o znajomych, obchodzić mieszkanie by się pożegnać z tym, co mnie określało, stanowiło o mym guście, wyjrzeć przez okno by poszukać jakiegoś znaku, zaczepienia, że nie warto. Ale nie, mnie obchodziło tylko, czy dwa opakowania wystarczą i jak wiele mam czasu. Zobaczyłam pod stolikiem kolorowe czasopismo i machinalnie je kartkowałam. W połowie magazynu wzrok wyłapał zdanie :
- „Tak naprawdę to nie my decydujemy o swym losie”.
Co za ironia, przecież za chwilę właśnie ja zadecyduję, więc czemu to wówczas odczytałam?
Przypadek?
Marek powtarza, że tylko słabi posiłkują się takimi epitetami, zasłaniają po porażkach, głaszcząc własne słabości.
Czy i mnie miał na myśli?
Tak, to dlatego chciałam odejść, nie umiałam walczyć o swoje. Co ja mówię, ja przecież chciałam tylko przemknąć przez życie, jeśli nawet coś stanowiło dla mnie wartość, było zwiastunem do planów to ze strachu, trudności, czy wielu wyrzeczeń, wmawiałam sobie, że to i tak mi się znudzi.
Brałam jedną tabletkę i połykałam popijając winem "Regent" .
Następnie kolejną po upływie pięciu minut, dając sobie poniekąd szansę na wycofanie, przyzwyczajając organizm do walki, do ciosu?
Gdy sięgnęłam po trzecią natrafiłam na ogłoszenia urlopowe. Ustronie, Mielno, domki od osiemdziesięciu złotych za osobo-dobę.
Połowa marca, a ktoś zamawiał może w tym momencie wypoczynek, planował plażowanie, grillowanie, a ja kończyłam swoje krótkie życie. Nigdy nie byłam nad morzem, tułałam się po różnych zakątkach, ale zawsze były to południowe rejony, góry, połoniny. Pomyślałam, że szkoda, było mi żal, że nie zobaczę tego domku, nie posiedzę z tymi ludźmi, nie wypiję lampki wina, nie zaśpiewam:
- „ Ona jest taka cudowna,
cudowna i słodka”.
Dlaczego akurat Piękni i młodzi, czemu oni, przecież nigdy tego nie nuciłam?
Poczułam się strasznie samotna, niepotrzebna, chciałam by ktoś zadzwonił, powiedział, że myślał o mnie.
Zerkałam na komórkę, ale oprócz upływających minut niczego nie dostrzegłam. Matryca nie zdradzała zainteresowania sprostaniem moim oczekiwaniom, ja w odwecie wzgardziłam jej towarzystwem, chowając do komody.
Wróciłam do przeglądania artykułów biorąc podwójną dawkę tabletek.. Jakiś dziennikarz, który ukrywał się pod pseudonimem „alvaro”, przekonywał, że jedność Europy stworzy szansę dla takich krajów jak nasz, by wyzbyć się zaściankowości.
Pożyjesz zobaczysz, mnie już nic do tego – tak sobie powiedziałam na głos.
Bo co mnie mogło obchodzić, co będzie za kilka lat, jakie będą granice, czy w ogóle będzie jeszcze Polska. A może Putinowi odwali i zrzuci na Podkarpacie broń biologiczną i o mym
kochanym Sanoku będą pisać jak o Czarnobylu?
Te wszystkie nacjonalistyczne zapędy, diety cud, przeszczepy serca, loty w kosmos, chrzty, małżeństwa, spory o majątek.
Bzdury.
Rzuciłam czasopismem.
Zdenerwowałam się, że tak długo nic się nie działo, wyłączyłam nocną lampkę i bez klękania do pacierza położyłam się do łóżka.
Po co mi modlitwa?
Bóg już wiedział, że wybrałam inne zakończenie. Ciekawe czy był tym faktem zaskoczony, czy On Wszechwiedzący był przygotowany, że w marcu, tego wieczoru.
Kobieta przed trzydziestką, mieszkanka małego miasta w Polsce ...
Mniejsza z tym.
Zastanawiałam się kto mnie pierwszy znajdzie i czy nie zamknęłam z przyzwyczajenia drzwi. Nie chciałam by je wyważano, nie chciałam po prostu robić więcej zamieszania niż to potrzebne.
Roześmiałam się w głos.
Targam się na życie a dbam o konwenanse.
Wiem, że to brzmi idiotycznie, to przecież byłby szok dla całego osiedla, zbiegliby się wszelkiej maści plotkarze. Pewnie dociekaliby, byłoby od liku domniemywań i siłą rzeczy dorobiliby ideologię, że byłam zaszczuta w pracy, że ktoś mi machnął dziecko, albo taki tekścik:
- " A ja widziałam, że była jakaś dziwna, nieswoja."
Tak czy siak, nie mogłam nic na to poradzić. Zawsze byłam na uboczu, nie szukałam poklasku u sąsiadów i wciąż pyskowałam, więc w zasadzie nie powinno to zmienić mego wizerunku.
Leżąc wsłuchiwałam się w swój płytki oddech, miarowe kliknięcia zegara, ktoś spuszczał wodę w toalecie, usłyszałam jak sąsiadka z dołu krzyczała z kuchni.
- Kaziu, do tych parówek chcesz kiszone czy musztardę? -
A ja czekałam na reakcję w swym organizmie, na skok ciśnienia, strzał w serce.
Nie wytrzymałam i włączyłam ponownie nocną lampkę, oczy poraziła nagła jasność. Mrużąc je podniosłam głowę by zerknąć na zegarek. Pamiętam to dokładnie, jakby to było wczoraj, że zerwałam się z łóżka ze słowami.
- Co!! Nie, to niemożliwe.
22.13 !!!!
Siedem minut, upłynęło głupie siedem minut!! - I pomyślałam, że to jak w liceum, gdy miałam po szkole spotkać się z Markiem, lekcje zdawały się trwać drugie tyle.
Najgorsze jest liczenie czasu, sekund, leniwie przetaczających się na następny dziesiątek. Gdy czekasz, gdy jesteś zdana na kogoś, coś, bezsilna w swej chęci, którą tworzą twoje spragnione wizje czegokolwiek, byle innego niż teraz.
Postanowiłam wtedy, że nie będę czekać jak skazaniec, a to ja będę decydować o kolejnych minutach. To śmierć niech sobie znajdzie moment by to przerwać.
Nie powinnam nasłuchiwać, spoglądać a zafundować sobie relaksacyjny wieczór, w końcu to moja decyzja a nie wyrocznia.
Włączyłam kablówkę na Eskę, trwała „Polska noc”.
Wilki i ich nieśmiertelna „Baśka”, nawet mi pasował klimat.
Wsłuchiwałam się w treść i wyłapywałam kolejne imiona, których naliczyłam dwadzieścia trzy. Podobno Gawliński przyznał się, że wiele z tych dziewczyn naprawdę było mu znanych z takiego stylu bycia.
Wszyscy artyści to dziwkarze, tam nie ma moralności, jest za to jazda bez trzymanki w przenośni, cokolwiek to dla każdego z nas z osobna znaczy. Chwila muzyki i przede wszystkim światło zrobiły swoje, nawet zachciało mi się czegoś słodkiego.
Dasz wiarę, że jeszcze trzy minuty wcześniej nasłuchiwałam głosu zza światu, by po chwili marzyć o kalorycznym torciku hiszpańskim?
Na ekranie pojawiła się zapowiedz następnego teledysku:
Sanah - Królowa dram.
Przełknęłam ślinę, coś pikło w serduchu.
Zobaczyłam na ekranie dziewczynę w zawiewnej sukni z tiulu, z burzą kasztanowych
loków. Która patrzyła z tęsknotą w obiektyw..... nieważne.
Ważne, co było ze mną.
Zuzia mięciutko - ..…Ja modliłam się długo, tylko o jedno... - a ja przegrywam rywalizację wzrokową, błądzę po kwiatach, komodzie, które stoją niewzruszone.
…Czuję się nie chciana, sama... – wyciągnęłam nogi przed siebie w poszukiwaniu chłodnych płytek Dłonie chętnie odnalazłyby się w mocnym uścisku, cieple palców drugiej ręki,
ale nie było im to dane w tym dniu.
….Uuuuu...uuuuuooooo – wstałam z łóżka, robię krok w kierunku figowca.
Opuszkami palców dotykam listków z myślą, że po niedzieli ktoś będzie musiał go podlać, tylko kto odważy się wejść do mieszkania po takim,…po.
…Poniesie mnie
Poniesie mnie .... – zaczęłam chodzić po pokoju, który za parę tygodni, ktoś zrujnuje by z radością urządzić po swojemu. Wyrzuci co moje, bo matka nie będzie chciała niczego, by przypominało, że to ja dotykałam, spałam, miałam w dłoniach. Ktoś odchodzi by inny mógł spełnić swe marzenia. I wiem, że dla rodziców już na zawsze Lenartowicza 8/21 pozostanie adresem zapisanym czarnym markerem na ich karcie życia.
…Lubię me łzy bo taki mam styl.
Przecież i tak czaru mi brak
a na drugie mam, królowa dram. – wyłączyłam, nie wytrzymałam do końca.
Musiałam otworzyć balkon, nie przejmując się, że jestem w piżamie, którą tworzyła koszulka na ramiączkach z satyny i szorty z tego samego materiału.
Niewiele stopni powyżej zera, a ja na bosaka stałam na płytkach, z dłońmi opartymi o balustradę i wciągałam łapczywie powietrze.
Łydki mi się trzęsły z zimna, a może z emocji, ale im wyższe partie ciała, tym więcej ciepła odczuwałam. Delikatnie owiewało mi nogi, co sprawiło dodatkowo gęsia skórkę.
Położyłam głowę na dłoniach, tak, że kusa koszulka dotykała teraz nie mnie a metalowych prętów. Wiatr jakby na to czekał, wpadł w tą otwartą przestrzeń i bezczelnie dmuchnął mi pomiędzy uda,
tak, że przydusiłam kolana, owiał mą kobiecość, podbrzusze,
by w oka mgnieniu prześlizgiwać się już wokół piersi.
Nim z wrażenia zdążyłam nabrać powietrza on już odchodził, delikatnie muskając mi podbródek i pozostawiając mnie samą sobie. W spóźnionym odruchu, wyprostowałam się i ujrzałam, że łysy świecił w najlepsze, a gwiazdy adorowały go migając mu najjaśniej jak potrafiły. Na dole jakaś kobiecina nawoływała swego czworonoga:
- Tajguś, chodź do domu, pani już chce odpocząć. Popatrz, nie ma już piesków.
Ej, no tak się nie będziemy bawić. Jutro w ogóle nie wyjdziemy, koniec z twoim dokazywaniem.
Na parkingu dała się słyszeć wymiana zdań dwóch dresiarzy, okapturzonych z piwami,
którzy stali w snopie światła rzucanego za pobliskiej latarni.
Wyższy gestykulując, rzekł:
- Jak podjechałem to mu od razu wyjebałem swoje żale. Mówię mu, co ty kurwa pierdolisz do Kulfona, że ja z Anką wychodziłem. Chcesz dobrego wujcia zgrywać, czy jaki chuj?
- Buli, a co ja ci mówiłem. Daj sobie spokój z pajacem, dwulicowcem. Ja wolałbym kutasa do zamrażalki włożyć niż z nim mieć coś wspólnego.
- Może dobrze by ci to zrobiło – dopowiedziałam po cichu.
Tacy są ci mężczyźni, za naszymi plecami drą łacha z babskiej logiki, że niby z byle pierdoły potrafimy zrobić wielkie hallo, ale sami jak słyszę też potrafią pojechać po bandzie. Uśmiechnęłam się do swych wspomnień związanych z moimi kolegami i ich niekoniecznie dobrych decyzji, nieprzemyślanych słów.
Dodaj komentarz