Pokaż mi szczęście

Promienie słoneczne wkradały się nieproszone przez szczeliny żaluzji do mojego pokoju lekko go oświetlając. Siedziałam na łóżku idealnie zaścielonym jak zwykle rano ubrana w łososiową sukienkę z białymi sandałkami na nogach. Mieszkałam to już jakiś czas a jednak wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do zapachu morza, szumu fal, które delikatnie obijały się o skały. Czułam się jakbym wylądowała w bajce i za nic nie mogłam się wydostać, nawet nie chciałam. Wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Chwyciłam zasuwkę, na którą były zamykane okiennice i lekko pchnęłam. W pokoju wlało się jasne światło odbijając się od bieli ścian. Wciągnęłam słony zapach morza, który rozkosznie drażnił moje nozdrza. To uczucie było wspaniałe. Oczywiście zaraz dopadły mnie wyrzuty sumienia. No bo jak mogłam cieszyć się z tego, że mój ojciec po niecałych dwóch latach poślubi inną kobietę- Lorinę. Nie przyzwyczaiłam się do niej jeszcze choć widywałam ją codziennie na śniadaniu, w mieście, przy kolacji czy w ogrodzie. Za wszelką cenę chciała się ze mną zaprzyjaźnić. Nie mówię, że mi to nie pochlebiało, ale czasami miałam jej dosyć. Owszem, była śliczna, czarująca i nie dziwię się, że ojciec się w niej zakochał, ale żeby od razu wyjeżdżać do Grecji, bo Lorina tak chciała? Kiedy ja chciałam jechać na wakacje w Alpy wykręcał się, że nie może, bo ma dużo pracy a samej mnie nie puści. Nasze mieszkanie w Nowym jorku było ogromne, ale Lorina uparła się, że "byłoby cudownie" zacząć w nowym miejscu. Nie wiem co nie odpowiadało jej w Nowym Jorku. Dla mnie to było miasto, w którym się wychowałam, które znałam jak własną kieszeń a tutaj musiałam ciągle kontaktować się ojcem lub Lor, bo tak każe na siebie mówić, bo ciągle się gubiłam. Owszem, ciągle było tu ciepło i przyjemnie a krajobrazy były cudowne, ale dlaczego? Tego nie rozumiałam.  
- Cassandro, śniadanie! - słodziutki głos naszej gosposi sprowadził mnie na ziemię. Tera wiedziała, że nienawidzę swojego pełnego imienia a jednak wciąż go używała, bo uważała, że "tak jest o wiele dostojniej". Co za brednie. Moje imię wcale nie było dostojne tylko nijakie. W szkole byłam jedną z tych dziewczyn z pospolitym imieniem. Nie żeby mi to przeszkadzało, bo nie lubię się wyróżniać, ale i tak nienawidziłam kiedy ktoś używał mojego pełnego imienia. Z cichym westchnieniem odwróciłam się do drzwi i ruszyłam powoli w stronę kuchni. Kiedy się tam znalazłam przy stole czekali już tata i Lor.  
- Dzień dobry Cassie. - powiedział tata czytając gazetę jak zwykle rano. Obok niego siedziała Lorina z tym swoim zbyt słodkim uśmieszkiem. Usiadłam u drugiego boku ojca i zaczęłam nakładać sobie jajecznicę z boczkiem. Do tego tost posmarowany masłem i dżemem truskawkowym i szklanka soku pomarańczowego zrobionego przez Terę jakieś pięć minut temu specjalnie dla mnie. W sumie to było miłe. Oprócz tego, że używała mojego pełnego imienia Teraz była naprawdę miłą kobieta po pięćdziesiątce. Jej powoli siwiejące włosy zawsze były spięte w starannego koka a jej błękitne oczy miały w sobie coś czego rzadko doświadczałam kiedy żyła mama. Miały w sobie mnóstwo miłości tak samo jak oczy Loriny, ale u niej było to widać tylko wtedy gdy patrzyła na mojego ojca. To było wkurzające, na samym początku sądziłam, że Lorina będzie dobra dla mojego ojca, ale kiedy usłyszałam jak pewnego popołudnia rozmawia z koleżanką przez telefon moja opinia o niej zmieniła się diametralnie.  
"- Johny jest taaaaki słodki, no i oczywiście ma pieniądze a to najważniejsze. W sumie go nawet polubiłam... Tak, wiem, że nie tak to miało się skończyć, ale co ja teraz zrobię?"
-Masz jakieś plany na dzisiaj? - głos Ler wyrwał mnie z zamyślenia.  
- Tak chciałam iść na zakupy i na plażę. - mruknęłam ignorując jej uśmiech.  
- Oh, świetnie się składa! Znam wspaniały sklep w centrum. Jeśli chcesz mogę z Tobą pójść. - spojrzałam na nią jak na wariatkę, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, bo przerwał mi mój tatuś.  
- Cassie chętnie z tobą pójdzie Lor. - uśmiechnął się do niej a ja poczułam ukłucie zazdrości, bo wcześniej ten uśmiech był zarezerwowany tylko i wyłącznie dla mnie. Teraz już się tak do mnie nie uśmiechał. W ogóle mój ojciec po śmierci mamy postarzał się chyba o dziesięć lat. Włosy mu posiwiały i teraz na jego skroni można było z łatwością dostrzec siwe pasma, przestał się uśmiechać, w ogóle zrobił się cichy. Westchnęłam cichutko i nie powiedziałam nic więcej. Nie chciałam zaczynać tego dnia od kłótni. Śniadanie dokończyliśmy w cichy, każdy zatopiony we własnych myślach. Kiedy skończyłam spojrzałam na Lor.
- Będę gotowa za piętnaście minut. - mruknęłam i poszłam na górę. Zamknęłam za sobą szczelnie drzwi i z dna szafy wyciągnęłam pudełko, o którego istnieniu nikt nie wiedział. Otworzyłam je i moim oczom ukazała się cudowna suknia ślubna mamy. Ojciec nawet nie wiedział, że ją mam. Że mama jej nie wyrzuciła. Trzymała ją. Dla mnie. Suknia była sto razy piękniejsza od tej, którą Lorina miała na ślubie z tatą. I bardzo dobrze. Nie zniosłabym gdyby miała ładniejszą suknię od mamy. Nie miała do tego prawa. To mama była pierwszą żoną ojca i tylko ona mogła mieć śliczną suknię ślubną. Nikt inny. Położyłam ostrożnie suknię na łóżku i wyciągnęłam białe buty na obcasie. Nie były jakieś niezwykłe. Były to proste buty obszyte białym materiałem. Zwykłe białe buty do przepięknej sukni ślubnej. Do tego długi welon, który ciągnął się za suknią. Powstrzymując łzy szybko schowałam suknię i całą resztę do pudełka, które znów zakopałam pod ubraniami.  
- Dobra, Cass musisz się ogarnąć i pokazać ojcu, że potrafisz być miła. - odetchnęłam głęboko i wyszłam z pokoju chwytając po drodze torebkę.  
- Oh, Cass już jesteś gotowa?  
- Jak widać - mruknęłam widząc tą wiedźmę. -Możemy już iść? Chciałabym jak najszybciej znaleźć się na plaży.  
- Tak, tak, oczywiście- jak ten jej cholernie cukierkowy uśmiech działał mi na nerwy! -Pojedziemy moim samochodem, co ty na to?  
- Wszystko mi jedno, jedźmy już. - miałam ochotę krzyknąć jej w twarz, że wiem o wszystkim, ale wolałam się powstrzymać. Kiedy Lor chwyciła torebkę z portfelem wypchanym pieniędzmi mojego ojca wyszłam z domu i czekałam na nią przy jej czerwonym samochodzie kiedy wylewnie żegnała się z ojcem. "Dziewczyno, nie będziesz go widzieć jakieś dwie godziny, chyba że szybciej ci ucieknę." Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech kiedy ta myśl pojawiła się w mojej głowie. Powoli w moim umyśle powstawał plan jak wykiwać tę głupią lafiryndę.  

Okey, wiem, krótkie i w ogóle, ale powiedzmy, że jest to wstęp :p

Kiinia

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1350 słów i 7040 znaków.

3 komentarze

 
  • Coori

    Kiinia, powiem Ci, że spodobało mi się. A Twój styl jest lekki i przyjemny dla oka, co również jest wciągające  ;)) Zerknę do drugiej części z przyjemnością ;*

    29 paź 2014

  • :)

    Bardzo fajny początek :) Czekam na kontynuację ;)

    28 paź 2014

  • volvo960t6r

    Zapowiada się ciekawe opowiadanie

    28 paź 2014