Nieoczekiwanie cz. V.

Słońce wstało. Budzik wykrzyczał godzinę szóstą rano. Otworzył oczy, spojrzał na śnieżnobiały sufit i na chwilę powrócił ponownie do świata nocy, do swego snu. Pamiętał tylko urywki. Jakaś kobieta, pocałunek, jaskrawe barwy. Ktoś, gdzieś próbował zawładnąć jego świadomością. Czuł się wówczas taki bezbronny. Poddawał się każdemu słowu. Chciał kontrolować ten oniryczny świat, lecz jego wpływy nie sięgały tak daleko. Gdy spał, stawał się płaczliwym dzieckiem. Nie lubił śnić. Kolejna próba pokonania snu. Usiadł na łóżku. Schował twarz w dłoniach jakby chronił się przed nagłym atakiem nocnych zjaw. Trwał chwilę w tej pozycji po czym wyciągnął szeroko ręce jakby w geście zwycięstwa. Podszedł do okna, otworzył je – chłodne powietrze chlusnęło go w twarz. Tego właśnie potrzebował, nagłego orzeźwienia, impulsu do odrodzenia. Stał i patrzył na mechaniczny, chemiczny świat.  
- Tak, piękna jest ta nasza planeta, lecz życie jest do dupy – pomyślał i zamknął okno. Jego poranny rytuał – wyciągał na chybił-trafił książkę, otwierał i pierwsze zdanie, które rzuciło mu się w oczy, stawało się mottem dnia, myślą przewodnią, za którą starał się iść, albo chociaż dotrzymywać jej kroku. "Marzę o języku, którego słowa, niczym pieści, gruchotałyby szczęki” - Emil Cioran. Przeczytał kilkakrotnie słowa rumuńskiego pisarza-filozofa. Przypomniał sobie nagle o wiadomości do kobiety z portalu. - Ciekaw czy moje słowa skruszyły jej szczękę? Tak, z pewnością wywarły na niej silne wrażenie. Dość dobrze znam te zagubione duszyczki.
     Telefon rzucał blade światło na jego twarz. Włączył aplikację kierującą do portalu. Brak wiadomości. - To nic, dopiero co wstało słońce. Jeszcze napisze, jestem o tym przekonany – mówił do siebie odkładając komórkę. Ubrał się w błękitną koszulę, jeansy i sportową marynarkę. Dbał o swój wygląd. Uważał, iż ubiór świadczy o charakterze. Starał się dobierać stonowane kolory, bez ekstrawagancji, elegancko, lecz swobodnie. Taki też był, jak to jego ubranie, gdzieś "pomiędzy”, dokładnie nie wiadomo gdzie, bez wyrazu, niepozorny, choć było to tylko pierwsze, złudne wrażenie.  
     Nie miał planów na swój wolny dzień. Pragnął oddać się w ręce przypadku, pójść do miejsc nieznanych, poczytać, posłuchać parkowych bredni, a potem, podług wyszukanego zdania, spróbować połamać komuś szczękę słowami. Może akurat w parku nawinie się "ofiara”. Lubił obserwować ludzi, słuchać rozmów po czym wtrącać swoje zdania, łamiąc logikę i ośmieszając dyskutantów. Czuł się wówczas jak Sokrates, który prowadził dysputy z przypadkowymi przechodniami. Nim wyszedł, sprawdził ponownie skrzynkę odbiorcza, lecz nadal nie było odpowiedzi. Zaczęły dopadać go wątpliwości, czy aby na pewno dobrze wyczuł kim jest nieznajoma ze zdjęcia. - Nie – pomyślał – nie myliłem się. Jestem zbyt niecierpliwy. Czas, należy dać jej czas, a później "język, który łamie szczęki”.

szejkan

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 532 słów i 3145 znaków, zaktualizował 2 gru 2015.

1 komentarz

 
  • NataliaO

    Masz bardzo przyjemne opisy, każdy fragment był jakby na macalny <3

    2 gru 2015