Należymy do siebie cz.4

Dzisiaj mija drugi dzień jak tu jestem. Z samego rana postanowiłam, że pójdę sama przejść się po szkole. Wtedy będę mogła dokładniej wszystkiemu się przyjrzeć, niż podczas zwiedzania z Clarie.  

Kiedy blondynka jeszcze spała, po cichu się wyszykowałam i wyszłam z pokoju. Mimo pory roku, na korytarzu panował lekki chłód przez, który na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Opatuliłam się rękoma i ruszyłam przed siebie. Mijając sale biologiczną na parterze, usłyszałam krzyki dochodzące zza rogu, który prowadził do sekretariatu i drzwi frontowych.

- Dlaczego niby nie mogę zostać w domu, co? Przecież jestem dorosły, dam sobie radę bez waszej obecności! Nie mam pięciu lat, że musicie cały czas mnie pilnować! - wystawiłam głowę i zobaczyłam jakąś wysoką kobietą. Typowa bizneswoman.  

- To nie o to chodzi, że ci nie ufamy.- odezwała się do kogoś, opanowanym tonem. - Calum nas nie będzie dwa miesiące. Nie ma sensu, żebyś przesiedział całe wakacje sam w domu, więc równie dobrze możesz zostać tutaj, w szkole. - wychyliłam bardziej głowę i o mój Boże! Stał tam wysoki chłopak o kruczoczarnych włosach, postawionych do góry. Biała koszulka perfekcyjnie leżała na jego umięśnionym ciele, a w ręce trzymał czarną, skórzaną kurtkę. W momencie, kiedy odwrócił głowę mogłam dostrzec jego brązowe, duże oczy, malinowe usta i karmelową cerę. Jeśli ten chłopak to ten Calum, o którym mówiła Clarie, to ja się chyba zakochałam.

- Dobra wiesz co, pieprzyć to! Jedzcie sobie, gdzie chcecie. Mam to w dupie. - machnął ręką i ruszył w moją stronę. Kobieta westchnęła, ale nic nie powiedziała. Automatycznie serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Poczułam ścisk w brzuchu, i na myśl, że jest coraz bliżej, zrobiło mi się słabo. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje, ale nigdy nie doznałam takiego uczucia przy żadnym chłopaku. Może dlatego, że tam wszyscy mnie znali, a ja znałam ich i doskonale wiedziałam jacy są? Nie ważne.

- Na co się gapisz? To nie przedstawienie. - warknął w moją stronę z chrypką w głosie, na co podskoczyłam, po czym obojętnie mnie minął. Cholera, to chodzący ideał. Calum pieprzony Vandervaal we własnej osobie, ale jeśli tak się zachowuje, to nic dziwnego, że wszyscy się go boją. Ja chyba też powinnam zacząć.  

Całe szczęście, że Clarie przeprowadziła na mnie tą metamorfozę, choć wcale nie robię sobie nadziei, że mu się spodobałam, na pewno zrobiłam lepsze wrażenie, niż gdybym była w tych wieśniackich ciuchach.

Zrezygnowana wróciłam do pokoju. Starałam się być cicho, ale jak się okazało Clarie i tak nie spała.

- Gdzie się podziewałaś? - spytała, gdy tylko przekroczyłam próg pokoju.

- Łaziłam po szkole. - wymamrotałam i rzuciłam się na łóżko. Siedziałyśmy w ciszy, przed oczami cały czas miałam twarz Caluma, a w uszach dźwięczał jego głos, kiedy się do mnie odezwał. Sposób w jaki mówił, jaki na mnie spojrzał, jak się ruszał, był wyjątkowy na swój sposób. Nigdy w moim szesnastoletnim, nudnym życiu nie doznałam takiego uczucia, które towarzyszyło mi, gdy go zobaczyłam. To na pewno nie tak zwana "miłość od pierwszego wejrzenia", bo ja w to nie wierze. Poza tym nie wiem jak to jest się zakochać, i jak da się to rozpoznać, bo nigdy nie było dane mi tego doświadczyć.  

- O czym tak myślisz? - do moich uszu dotarł głos Clarie.

Westchnęłam. - Jak to jest się zakochać? - gdy tylko wypowiedziałam te słowa, od razu zrobiłam się czerwona jak burak?

- Czyżby nasza Shailey się zakochała? - blondynka poruszyła zabawnie brwiami. - Kto to taki?  

- Nie zakochałam się! - pisnęłam. - Po prostu chce wiedzieć jak to jest. - oburzyłam się.  

- Kiedy się w kimś zakochasz, to naprawdę cudowne uczucie. Cały czas jesteś szczęśliwa, cieszysz się z małych rzeczy. Ciągle myślisz o tej osobie i o tym jaka jest cudowna. Nie widzisz u tej osoby żadnych wad, są same zalety, a kiedy ktoś próbuje ci powiedzieć o tych wadach, zawsze znajdziesz na to jakieś wytłumaczenie lub po prostu to ignorujesz. W twoich oczach ta osoba jest idealna. Jak tylko ją widzisz, denerwujesz się, pocą ci się ręce, a w brzuchu masz tak zwane "motylki" i pragniesz by ta osoba, była cały czas przy tobie. - uśmiechnęła się i na chwilę się zamyśliła. - Na pewno się nie zakochałaś? - zmarszczyła brwi.

- Na pewno, ale kiedy to się stanie, będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie.  

- Mam nadzieję. - skwitowała.

Przez chwilę wahałam się, czy spytać Clarie o Caluma. Czy powiedzieć jej, że go widziałam. Ostatecznie zdecydowałam, że tak.  

- Chyba widziałam Caluma. - powiedziałam nie odrywając wzroku od sufitu. Poczułam jak blondynka, szybko odwróciła głowę i spojrzała na mnie.  

- Kiedy? - na jej twarzy pojawił się uśmiech.

- Dzisiaj rano, jak chodziłam po szkole. - odparłam obojętnie, choć naprawdę nie byłam obojętna, co do tego chłopaka. - Stał koło sekretariatu i chyba kłócił się z mamą.  

- O co? - dopytywała Clarie.

- Chyba poszło o to, że wakacje chciał spędzić w domu, ale rodzice uniemożliwili mu to, bo gdzieś jadą czy coś. Nieźle się wkurzył, bo dla mnie też był nie miły. - zaczęłam bawić się bransoletką na ręce.

- Rozmawiałaś z nim? - dziewczyna wybałuszyła oczy i szybko podniosła się do pozycji siedzącej.  

- Spokojnie nikt tego nie widział, Amber się nie dowie. - zaśmiałam się i uniosłam ręce, żeby się uspokoiła.

- Mówiłam ci, żebyś z nim nie rozmawiała! - prawie krzyknęła, a jej ręce zacisnęły się w pięści. Szczerze w tym momencie zaczynałam się jej bać. Nie wiem o co jej chodziło, ale zachowywała się tak jakbym popełniła największe przestępstwo w życiu i zamiast mnie, miałoby się oberwać jej.

- Clarie, p-przecież nic się takiego nie stało. W ogóle on powiedział do mnie coś w stylu, że mam się nie patrzeć i odszedł. Nawet mu nic nie odpowiedziałam. P-proszę nie denerwuj się. - popatrzyłam na nią błagalnym wzrokiem.

- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. Nie powinnam, ale nie chce, żeby Amber się do ciebie przyczepiła, bo wiem jak to jest, bo sama to przeżywałam, a poza tym jesteś tu nowa. - blado się uśmiechnęła.

- Jasne, rozumiem.  

***

Czytałam ostatnio wypożyczoną przeze mnie książkę, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Clarie krzyknęła "proszę",a po chwili do pokoju wszedł Jake. Wyglądał niesamowicie. Jasne jeansy, cienka, czarna bluza wkładana przez głowę i zwykłe trampki.

- Mógłbym porwać na trochę Shailey? - zwrócił się w stronę blondynki. Czy ja się przesłyszałam? Jeden z najprzystojniejszych chłopaków na tej ziemi, chce ze mną gdzieś pójść? Ja chyba śnie!  

- J-ja.. - zaczęłam się jąkać, ale nie dokończyłam, bo Clarie była szybsza.

- Jasne, bierz ją na ile chcesz. - powiedziała podekscytowana. Spojrzałam na nią wzrokiem mówiącym, że pożałuje. Wstałam i zaczęłam zmierzać w stronę Jake'a.  

- Jeszcze mi za to podziękujesz. - szepnęła, gdy przechodziłam obok jej łóżka. Wywróciłam oczami i wyszłam na korytarz.  

- Dlaczego tak właściwie po mnie przyszedłeś? - spytałam.  

- Od kiedy cie zobaczyłem, wiedziałem, że chce cię poznać.  


Macie długo wyczekiwany (tak myślę XD) rozdział. Jestem taka podekscytowana, że Shailey w końcu słyszy imię Calum. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba

voodbe

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1441 słów i 7580 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik (*_*)

    Długo jeszcze mam czekać?

    23 lut 2017