Krótka historia o końcach i początkach...

Pomyślmy, Nathan mnie kocha, ale mi tego nie powie, bo nie chce przyjąć do wiadomości odmowy, po tym co powiedziałam mu wczoraj: „Że się dla mnie nie liczy i nie chce go więcej widzieć”. Hmm a teraz myśl kretynko co powinnaś zrobić, jak zareagować i jak nie zepsuć sytuacji do końca. - Te rozmyślania chyba przekraczają moje możliwości. Ubrałam się w kurtkę skórzaną, którą dostałam od Rady na początku naszej yyy „znajomości”. Zresztą Sadie ma taką samą. Buty miałam już na sobie więc wyszłam z domu, zakluczając drzwi i pędząc w deszczu do baru Nathaniela. A dokładniej nad bar, do jego mieszkania.  
Nim doszłam do furtki naszego domu byłam już cała przemoczona. Deszcz siekł niemiłosiernie, przez co do koła prawie nic nie było widać. Zarys drzew w koło targanych przez wiatr, mało że upiornie wyglądał, to jeszcze dźwięki przy tym były okropne.
Tak więc biegłam. Po prostu biegłam przed siebie. Tak jak nienawidzę biegać i ogólnie nienawidzę sportu tak teraz czułam się jak sportowiec, który jeśli nie dobiegnie na metę pierwszy to starci szansę swojego życia. Szansę na puchar, szansę na miłość. Wbiegłam na ulicę  i mało się nie przewróciłam, bo kałuża w którą wbiegłam zamarzła. Utrzymawszy równowagę ruszyłam dalej. Wbiegłam w ciemną uliczkę obok baru i po schodach przeciwpożarowych w stylu amerykańskim. Zadziwiająco szybko mi to poszło. Przy drzwiach nie było dzwonka i już miałam zapukać, kiedy w mojej  głowie pojawiły się niechciane myśli.  
„Zoe, a jeśli on tego nie chce? Co jeśli James nie mówił poważnie, a ty teraz rzucisz się na Nathana, całując go, a on odepchnie cię i powie „Co ty dziewczyno wyprawiasz?!”? Z drugiej strony zaczęcie rozmowy, po tym co powiedziałam mu wczoraj, od, „hej, co tam u ciebie Nath?”, wydawało się jeszcze debilniejszym pomysłem. Dalej Zoe! Zapukaj! Zapukaj!”– powtarzałam sobie w głowie. I zapukałam. W tedy pojawiła się kolejna, paniczna myśl! „
CO JA WŁAŚCIE MAM ZROBIĆ, ALBO POWIEDZIEĆ, KIEDY ON OTWORZY !?! W I A Ć !!!” Niestety, albo stety było już za późno… Dokładnie w momencie w którym pomyślałam o ucieczce i zaczęłam się odwracaj aby zbiec na dół, drzwi mieszkania Nathaniela się otwarły i stanął w nich on. Miał lekko wilgne włosy, które kręciły mu się, każdy w inną stronę. Goła, umięśniona klatka piersiowa i spodnie dresowe, których jedna nogawka, była podniesiona do kolana. Spojrzał na mnie, tymi pięknymi, błyszczącymi, szarymi oczami i lekko rozchylił, malinowe usta. Opuściłam głowę lekko w dół. Ociekałam wodą, jakbym właśnie wyszła spod prysznica, w którym byłam w… rzeczach? Moje blond włosy posklejane w strączki i przykleiły się do twarzy, tak samo jak moja koszulka, a usta lekko drżały, gdyż robiło mi się raz zimno, raz ciepło na jego widok.  
-Zoe? – jego lekko zachrypnięty głos, wyrwał mnie z tępego weryfikowania mojego opłakanego wyglądu i spojrzałam na niego, wielkimi oczami – A co chodzi? Czemu jesteś mokra?  
-Wiesz, pada.. – powiedziałam, gdyż nic mądrzejszego, po za pocałowaniem go - tu, teraz, natychmiast, namiętnie, zachłannie - nie przyszło mi na myśl. Wyciągnął rękę w moją stronę, uchwycił moją dłoń i wciągnął do środka, szybko zamykając za mną drzwi. Patrzyliśmy na siebie, odległość między nami, mogła zostać pokonana jednym krokiem. Wyjęłam dłoń z jego i zrobiłam ten jeden, zasadniczy krok, który nie wiem czy był objawem mojej chwilowej odwagi, czy też wyłączenia mózgu. Dłońmi chwyciłam jego policzki, uniosłam się lekko na palcach i zatopiłam w jego, lekko rozchylonych wargach. Smakował whisky, którą zapewne miał jeszcze chwilę temu w ustach. Jego ręce powoli, pewnie bez udziału jego świadomości objęły mnie w pasie i docisnęły do jego nagiego, idealnego ciała. Ręce delikatnie przesunęłam na jego kark i przyciągnęłam jego usta jeszcze bliżej. Pocałunek - zachłanny i spragniony - zaczął porywać nas oboje. Nathaniel lekko uniósł moje ciało i splótł swoje ręce pod moimi pośladkami, niosąc mnie, gdzieś w głąb mieszkania. Położył mnie na jakiejś kanapie i oderwał się ode mnie.  
-Matko – powiedział i spojrzał na mnie szerzej otwartymi oczami – przepraszam, nie powinienem..  
Nie dałam mu dokończyć i tylko podniosłam się trochę wyżej, znów go całując. Przez cały ten czas w mojej głowie nawet nie pojawiła się myśl, że Rada zabroniła nam być razem. Oczywiści nie powiedzieli „Zoe, Nathanielu! Zabraniamy wam być razem! Całować się, dotykać ii..” Nie, czegoś takiego nie powiedzieli.  
Nathaniel oderwał się ode mnie, chwilę patrzył, a potem z jego lekko otwartych warg dały się słyszeć ciche słowa.
-Nie wiem czym sobie na to zasłużyłem, zwarzywszy na to że wczoraj, wolałaś abym nie istniał – opadłam na kanapę, pomiędzy jego rękami i chciałam odwrócić wzrok, ale jedną ręką chwycił mnie za podbródek i musiałam spojrzeć mu w oczy. Cicho, najciszej w świecie wyszeptałam:
-Bo ja wiem, Nathanielu… - na początku spojrzał na mnie wyczekująco, a potem, jakby w chwili olśnienia, otworzył szerzej oczy i spytał:
-Skąd?
-James mi powiedział wczoraj, po tym co ci powiedziałam. Byłam zbyt zaaferowana tym co powiedziała Rada i tym żeby się trzymać tej zasady że nie zauważałam nic, poza nią..  
Podniósł się z kanapy i wstał, usiadłam i chwyciłam jego rękę. Spojrzał na mnie i lekko wysunął ją z mojego uścisku. Spuściłam głowę w dół i modliłam się, aby z oczu nie poleciały mi zbędne łzy. Chodź pewnie i tak by ich nie rozpoznał bo twarz, jak i cała ja, nadal była mokra od deszczu. Usłyszałam chrząknięcie. Podniosłam wzrok. Stał tam, oparty o ścianę przy otwartej na salon kuchni. W ręku trzymał jakieś dwa materiały. Jeden czarny, a drugi biały.  
-Jesteś cała mokra. Chodź – powiedział jakby czytając mi w myślach. Musiałam przestać roztrząsać nawet najdrobniejszy gest z jego strony i skupić się na całokształcie doznań, dzisiejszego wieczoru. Bądź co bądź od wczoraj zdążyłam przewrócić jego i swoje życie do góry nogami.  
Wstałam z kanapy i weszłam za nim do pokoju w którym zniknął chwilę temu. Była to sypialnia. Niebieskie ściany, brązowe meble i wielkie, na pewno wygodne łóżko. Były w niej też drugie drzwi z których wyłonił się chłopak i gestem zaprosił mnie do środka. Łazienka, biała mała, przytulna. Prysznic, ubikacja i umywalka, nad którą było piękne, duże lustro w brązowej oprawie.  
-Przebierz się, bo się przeziębisz – wychodząc musnął lekko moją dłoń i zamknął drzwi. Stanęłam przed lustrem. Makijaż trzymał się cały, bo nad wodą panowałam już na tyle dobrze, że takie małe triki, wychodziły mi nawet z zamkniętymi oczami. Na umywalce leżały ręczniki. Jeden duży kąpielowy i dwa małe. Zdjęłam z siebie mokre ubrania i wytarłam włosy i siebie. Nie mam pojęcia skąd Nathan miał w szafie damskie leginsy, ale chyba nie chce zadawać mu na razie tego pytania. Dał mi też, już swoją, koszulkę z pięknym napisem „IT’s better o be hated for what you are, tham to be loved for what you not”. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, a następnie wyszłam z łazienki I udałam się do drzwi. Z małej szpary między framugą, dobywał się przygaszony blask światła. Kiedy stanęłam w progu salony w kominku pięknie trzaskał ogień. Nathaniel stał przy oknie, za którym dalej padał deszcz.  
-Wygląda cudownie, prawda? – zapytałam, przypatrując się uważnie jego reakcji.  
-Ty jesteś cudowna – odparł i odwrócił się w moją stronę. Widziałam jego wzrok przesuwający się od moich bosych stup, aż po mokre, rozczochrane włosy.  
Wyciągnął rękę w moją stronę, z uśmiechem na ustach. Podeszłam do niego podając mu ją, a on tylko objął mnie i lekko ucałował tył mojej głowy. Oparłam się o jego tors plecami i po prostu trwaliśmy ciesząc się chwilą. Czułam jak jego klatka porusza się, bicie jego serca znalazło idealny rytm z moim. Uspokoiło mnie to. On mnie Kochał. I w tamtym momencie nie liczyło się dla mnie nic innego.  Usiedliśmy wtuleni w siebie, na dywanie przed kominkiem i wpatrywaliśmy się w ogień. Z odprężenia zaczęłam odpływać. Poczułam jeszcze jego uśmiech. Podniósł mnie z ziemi i położył do łóżka.  
-Śpij spokojnie – szepnął, całując mnie. Położył się obok i lekko objął. Takiego zakończania dnia się nie spodziewałam, ale kochałam je w całej swej postaci.  
Obudziłam się rano. Przykryta pięknym, białym materiałem. Ręka Nathaniela była przewieszona przez mój bok. Lekko ją z siebie zdjęłam i chwilę popatrzyłam na Nathana. Roztrzepane włosy, lekki uśmiech na ustach, goła, opalona klatka piersiowa i ten biały materiał razem tworzyły taką harmonię, że zburzenie jej, było by grzechem. Wyszłam po cichu z pokoju i poszłam do kuchni. Zajrzałam do lodówki, oczywiście, jak można się było spodziewać, była pusta. Usiadłam na blacie i zaczęłam myśleć o tym co się działo wczoraj, o tym co sobie musiała Sadie pomyśleć kiedy nie zastała mnie w domu, jeżeli w ogóle wróciła do domu. I wtem usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. „Kto!? Jak?! Dlaczego!? Kobieta! Powiedziałam sobie w duchu. Jeśli to jego dziewczyna, too…”
Do kuchni weszła blondynka, którą nie jasno skądś kojarzyłam. Przekręciła lekko głowę.  
-Co Pani tu robi? – zapytała, a ja lekko otworzyłam usta i zeskoczyłam z blatu.  
-Ja.. Yy..  
-Dobra, może inaczej, kim Pani jest, bo mam wrażenie że panią skądś kojarzę – powiedziała i odłożyła torby wypakowane jedzeniem na blat.
-Jestem Zoe .. ja też mam wrażenie że skądś cię z znam. I proszę, nie mów do mnie pani! – powiedziałam. Uśmiechnęła się do mnie i podała mi rękę.  
-Jestem Laura, siostra Nathaniela. – chyba dostrzegła moją ulgę, bo się zaśmiała.
-Już wiem skąd cię kojarzę! Byłaś na imprezie z okazji zakończenia roku szkolnego.  
- A rzeczywiście! Śpiewałaś tam piosenkę Madoony! Masz talent – pochwaliła mnie na co spłonnęłam rumieńcem.  
Zaczęłyśmy rozmawiać, musze przyznać, że naprawdę dobrze nam szło udawanie, że wcale nie zastała mnie w za dużej koszulce brata, siedzącą w jego kuchni… robiłyśmy śniadanie, zwykłe kanapki, herbatę i siedziałyśmy razem w kuchni, na wysokich krzesłach.  
Nathaniel wyszedł z sypialni dopiero po godzinie, naszych nieustannych rozmów i popatrzył na nas. Po chwili wrócił do sypialni. Spojrzałyśmy na siebie z wysoko uniesionymi brwiami, a on powrócił do kuchni.  
-Laura? Co ty tu robisz? – podszedł do mnie i pocałował we włosy, biorąc jedną kanapkę z talerza.  
-Siedzę i muszę ci przyznać, że masz jednak gusta. – spojrzała na niego, a on tylko podniósł brew, pałaszując kanapkę. – Mówię to z ciężkim sercem braciszku, ale Twoja dziewczyna jest naprawdę super i sama nie mogę uwierzyć na jak bardzo szczęśliwych razem wyglądacie. – puściła do mnie porozumiewawcze „oczko” i dodała -  A teraz was opuszczam! – Dramatycznym gestem uniosła rękę do czoła. – przez wasze poranne czułości w postaci buziaczka w włosy, dostałam mdłości i więcej nie zniosę.  
-Ciebie też to czeka i kiedyś to zrozumiesz! – powiedziałam śmiejąc się, ale poczułam, że po mojej uwadze, ciało chłopaka stojącego za mną momentalnie stężało.  
-Po moim trupie – warknął, a ja nie mogłam uwierzyć, że tak chrapliwy dźwięk ma prawo bytu w ludzkiej krtani. Laura zamiast, chodź trochę się speszyć, zaśmiała się gardłowo odrzucając radośnie głowę do tyłu.
-Braciszku, jesteś hipokrytą, ale wybaczę ci to… Chodź wiesz – dodała kierując się już w stronę drzwi – chciałabym ci uświadomić, że kiedyś zapewne, hipotetycznie zostaniesz wujkiem, co może tez oznaczać, iż będę uprawiać seks. Wiesz wolę cię uprzedzić od razu, niż żebyś musiał przeżyć szok.  
Chłopak zdębiał, a na widok jego miny obie zaczęłyśmy się śmiać. – No nic, ja lecę! Cześć Zoe! – Laura wyszła z mieszkania, a ja spojrzałam na twarz chłopaka.  
-Żyjesz po tej informacji? – zapytałam, ale zamiast normalnej odpowiedzi, chłopak gwałtowne zerwał się z miejsca i wpił łapczywie w moje usta.  
-Dzień Dobry kochanie! – powiedział kiedy tylko się ode mnie oderwał i uśmiechnął się szeroko. Oczy mu błyszczały, jakbym była jego jedynym pragnieniem w życiu, które właśnie dostał, uwierzył i stał się jego jedynym panem i władcą.  
-Dzień Dobry! – powiedziałam i jeszcze raz przyciągnęła go do siebie, dając upust namiętności, która się we mnie nazbierała, przez cały ten czas kiedy nie mogła go swobodnie dotknąć i pocałować.  
-Podoba mi się to – szepnął w moje usta – mógłbym się do tego przyzwyczaić co rano… - zaśmiał się.  
-A kto powiedział, że tak nie będzie? – zapytałam patrząc mu głęboko w oczy i dając nadzieję, na lepsze jutro… i całą resztę życia…

1 komentarz