Mam nadzieję, że się spodoba. Wytykajcie błędy i komentujcie. Buziaki i miłej lektury. :3
3. Gdy kilka godzin później wychodziłam z ‘restauracji’ o wdzięcznej nazwie Patelnia, byłam tak wyczerpana psychicznie i fizycznie, że nie chciało mi się nawet narzekać na upał. Powłócząc nogami ruszyłam w stronę mieszkania Kuby. Marzyłam jedynie o orzeźwiającym prysznicu i czymś nie smażonym do jedzenia. Jakimś cudem bez szwanku wyszłam ze wspinaczki po schodach, ale dyszałam jak mały parowóz. Muszę zdecydowanie popracować nad kondycją, ale najpierw jedzenie.
Nacisnęłam mosiężną klamkę i pchnęłam drzwi, które ku mojemu zdziwieniu nie otworzyły się. Wyjęłam z torby telefon i uświadomiłam sobie, że dzisiaj jest piątek, co oznacza, że Kuba wróci znacznie później niż zwykle. Przetrząsnęłam całą torbę w poszukiwaniu kluczy, bo łudziłam się nadzieją, że kiedyś je tam wrzuciłam, na próżno. Nie pozostało mi nic innego jak zadzwonić do brata, pewnie się okrutnie wkurzy i wróci śmiertelnie obrażony, ale trudno. Wybrałam numer i kliknęłam ‘połącz’. Odebrał po trzecim sygnale.
- Czego znowu chcesz? Jestem w pracy. – warknął swoim zwyczajem.
- Braciszku, słuchaj, bo jest taka sprawa… - zaczęłam dukać przymilnym głosem.
- Nie wzięłaś kluczy, po raz kolejny. – raczej stwierdził niż zapytał, a ja niemal wyczułam jak przewrócił oczami z udawanym oburzeniem.
- No tak wyszło… Długo ci się jeszcze zejdzie, co? – usłyszałam jak wzdycha, zmęczony moją nieodpowiedzialnością i brakiem zorganizowania.
- Kończę za kwadrans, masz czekać pod drzwiami, słyszysz?
- Tak, tak jasne. Pod drzwiami, nigdzie się stąd nie ruszę. – przytaknęłam, po tych słowach rozłączył się bez żadnego pożegnania.
Oparłam się plecami o ścianę pomalowaną farbą w kolorze niedojrzałej figi. Zsunęłam się powili i usiadłam na zimnej podłodze, wyciągając nogi przed siebie. Jasne płytki przyjemnie chłodziły rozgrzaną skórę na łydkach i udach. Jak cudownie… Krótkie dżinsowe spodenki były jednak dobrym pomysłem. Przeczesałam palcami splatane loki. Przymknęłam oczy, oparłam głowę o ścianę i rozkoszowałam się chwilą odpoczynku od ciągłego upału. I w końcu miałam czas, żeby pomyśleć.
Siedziałam i myślałam. Siedziałam i nic nie wymyśliłam. Nie wymyśliłam dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane. Nie wymyśliłam rozwiązania sytuacji z Frankiem i swoich problemów w kontaktach międzyludzkich. Nie wymyśliłam nawet czy wolałabym zjeść kiwi czy pomarańczę. Życie jest do kitu – pomyślałam i z frustracji lekko uderzyłam głową w ścianę, o którą się opierałam.
- Auć...! – jednak nie wyszło tak lekko jak zaplanowałam. Potarłam dłonią obolałe miejsce i wykrzywiłam twarz w grymasie bólu.
Wróciłam do swoich rozważań, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Swój końcowy tor wyznaczyła tuż przy moich ustach, by swoją krótką wędrówkę zakończyć jako mokra plamka na mojej zielonej koszulce. Wysunęłam język i przejechałam nim po wilgotnej skórze, w miejscu gdzie spłynęła ta zbłąkana kropla. Sól… Grzbietem dłoni szybko przetarłam wilgotny policzek. Nigdy nie należałam do osób, które notorycznie płaczą i użalają się nad własnym losem, zwłaszcza gdy nie mogłam nic na to poradzić. Po co? Przecież to i tak nic nie da, ani w niczym nie pomoże. Nie lubię płaczu, płacz oznacza słabość, a ja nie chcę jej okazywać nawet sama przed sobą.
Zniecierpliwiona spojrzałam na wyświetlacz telefonu, który wciąż trzymałam w prawej dłoni. Ile on zamierza wracać? Minęło już ponad dwadzieścia minut, a ja wciąż siedzę pod zamkniętymi na cztery spusty drzwiami! Zupełnie jak jakaś ostatnia sierota… Dobrze, że akurat nie przechodził żaden mieszkaniec. Jednak mieszkanie na ostatnim piętrze ma swoje plusy.
Cóż, skoro i tak muszę tu siedzieć i czekać, to równie dobrze mogę się trochę porozciągać. W tak zwanym międzyczasie próbowałam sobie przypomnieć kilka ćwiczeń, jeszcze z czasów podstawówki. Na początek złączyłam nogi, i starałam się dłońmi dotknąć palców u stóp. Na próżno – byłam w stanie dosięgnąć jedynie kostek, a i to przychodziło mi z wielkim trudem. Pomimo tego niepowodzenia stwierdziłam, że tak łatwo się nie poddam. Gumką spięłam włosy w luźnego koczka. Wzięłam kilka głębszych oddechów, po czym gwałtownym ruchem znowu spróbowałam dosięgnąć stóp. Udało się! Prawie… bo nagle poczułam rwący ból w lewej nodze. Z moich ust wyrwał się niekontrolowany krzyk, a wręcz wrzask pomieszany z łkaniem. Przez chwilę oczy zasnuła mi pulsująca czerwień. Kur…de no! Jasne, świetny pomysł, Toni. Porozciągajmy się! Po prostu cudownie.
- Ja pieprzę… co za ból! – mamrotałam pod nosem.
- Kogo? – usłyszałam gdzieś w oddali lekko zachrypnięty, nieznajomy głos. Zamrugałam, chcąc przegonić niechciane łzy, które napłynęły mi do oczu.
- Kogo co? – odparłam w przestrzeń, wciąż z zamkniętymi oczami nie dostrzegając właściciela tajemniczego głosu.
- Kogo pieprzysz? – odpowiedział głos. - A może co? Mnie w sumie wszystko jedno.
Gdyby nie ten cholerny ból, to pewnie przewróciłabym oczyma na tę uwagę. Postanowiłam w końcu zidentyfikować swojego rozmówcę, który chyba nie spieszył się z niesieniem mi pomocy. Rozwarłam powieki i odwróciłam głowę w kierunku, z którego, jak sądziłam, dochodził głos.
Stał w drzwiach do mieszkania Brzydkiej Marty - najbardziej wrednej i brzydkiej osoby jaką dane mi było poznać. Do dziś mnie przechodzą ciarki jak wspomnę nasze pierwsze spotkanie brr… Ale cóż, jak na znajomego mojego ‘arcy wroga’ prezentował się… p o w a l a j ą c o! Nie, nie był nieziemsko przystojny czy piękny. Był interesujący, wyglądał jak żywa, chodząca tajemnica. Był intrygującym zjawiskiem, które fascynuję, ale i trochę przeraża. Może to przez głęboko osadzone mroczne oczy albo te czarne, niemal granatowe włosy luźno zaczesane do tyłu? Chociaż wydatne kości szczęki i ciemne, wyraziste brwi też nie pozwalały przejść obojętnie obok mojego rozmówcy. Do tego wszystkiego delikatne rumieńce na zapadniętych policzkach. Ubrany w biały T – shirt z krótkim rękawem i czarne dżinsy.
Z sykiem wciągnęłam powietrze bo ból zaatakował ze zdwojoną siłą. Co ja sobie zrobiła z tą nogą do cholery?! Musiałam wyglądać żałośnie, nic dziwnego, że w jego oczach dostrzegłam coś na kształt litości.
- Nie spiesz się tak z niesieniem pomocy niewiaście w potrzebie, bo jeszcze przepocisz tę śnieżnobiałą koszulkę. To by nie wyglądało atrakcyjnie. – mruknęłam, nie dając po sobie poznać, że zrobił na mnie wrażenie. Na te słowa odchylił głowę do tyło i wybuchnął śmiechem. Gdy już się opanował podszedł do mnie, odchrząknął teatralnie i się przedstawił.
- Aleksander Murawski, do usług. – no i szelmowski uśmiech, naturalnie. Zadarłam głowę, żeby móc mu spojrzeć w oczy. Był chyba jeszcze wyższy i chudszy od Franka.
- Maria Antonina Dębska. – wyciągnęłam rękę na powitanie. Uścisnął ją i usiadł obok mnie na chłodnej podłodze.
- No to co się stało, że tak przeraźliwie krzyczałaś? – zapytał i brodą wskazał na moją ugiętą nogę. Jestem pewna, że w tym momencie na mą twarz wypełzł zdradziecki rumieniec. Wpatrywałam się w ścianę naprzeciwko mnie.
- Cóż… - spuściłam oczy na paznokcie u rąk. – Nic takiego, chyba naciągnęłam jakiś mięsień albo ścięgno. Nie wiem co, nie znam się na tym… - dukałam, bo wstydziłam się przyznać z całości swoich poczynań komuś obcemu.
Z powrotem wlepiłam wzrok w tę jakże pasjonującą ścianę. Nie zamierzałam się zwierzać. Nie komuś z takimi oczami. Nie jestem osobą strachliwą, ale to jak się patrzył przyprawiało o dreszcze, które pełzały po całej długości kręgosłupa. Westchnął przeciągle.
- Pokaż te nogę.
- Co? – byłam bezbrzeżnie zdziwiona jego… poleceniem?
- No pokaż, zobaczę co da się zrobić. – tłumaczył mi jak małej dziewczynce. – Chodzę do klasy medycznej. – dodał, widząc moje pytające spojrzenie.
Przez chwilę zastanawiałam się czy to rozsądne, ale w zasadzie głupio byłoby odmówić. Skinęłam tylko głową, ale gdy już miał zacząć badać nieszczęsną nogę szybko zapytałam:
- Będzie bolało? – zaśmiał się po cichu pod nosem i, nie odpowiadając, zabrał się do pracy.
Nie mam pojęcia co zrobił, ale mogę z całą stanowczością i bez żadnych podtekstów stwierdzić, że jego ręce czynią cuda. Coś tam po uciskał, trochę pomasował i ból niemal całkowicie zniknął. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w (chyba) zdrową nogę. Z niechętnym podziwem podziękowałam mojemu ‘wybawcy’.
- Tak… - podrapał się po karku. – Nie ma za co i zawsze do usług. – po tych słowach uśmiechnął się półgębkiem. Staliśmy przez chwilę w niezręcznej ciszy. Na szczęście po kilku sekundach dało się słyszeć ciężkie kroki, kogoś wchodzącego po schodach. To mnie wyratowało od milczenia, które zazwyczaj nie wpędzało mnie w takie zakłopotanie.
- Dobra… - zaczął. – Ja musze lecieć i tak jestem spóźniony. Masz przy sobie telefon? – przez moment nie docierało do mnie o co właściwie zapytał.
- No… tak, jasne, że mam. – odparłam. Wyjęłam go z torby. Wyrwał mi go, szybko cos powpisywał i już po chwili komórka z powrotem znajdowała się w moich dłoniach. Musiałam mieć strasznie zdezorientowana minę, bo na pożegnanie powiedział:
- Wpisałem ci swój numer, jak będziesz potrzebowała lekarza lub najdzie cię chęć na rozmowę, to dzwoń. Miło było poznać, cześć! – wykrzyczał już w biegu, z półpiętra.
6 komentarzy
Jabber
Aż tak długo karzesz czekać? Na pewno będzie warto czekać
LittleScarlet
Naprawdę nie wiem co potem. Szczerze mówiąc brak mi pomysłu na kontynuacje tego opowiadania, więc będę chciała jak najszybciej doprowadzić je do końca i zacząć zupełnie nowy tekst. Także proszę o cierpliwość, bo teraz mam straszne urwanie głowy, egzaminy itede itepe. ;-; Shit happens, jak to mawiał Forest Gump.
Eleana
Regularnie tu zaglądam i czekam na kolejną część Następna w końcu kwietnia, a kolejne już regularnie? :C
super!
Szkoda, że dopiero pod koniec kwietnia, ale napewno warto poczekac
kicia
miód malina xD
Malolata1
No no, genialne! Warto było czekać. c;