Inny maj

W ciszy
Potrafiłam w nocy przejechać tramwajem całe miasto. Jeden telefon sprawiał, że stawałam się czujna i czuła. Bolał mnie brzuch, czułam podniecenie i niecierpliwość. Mijałam aleje latarni, pustki na ulicach. Mijałam smutne ławki pod lekko poruszającymi się gałęziami drzew. W ciepłe dni, nocą, niebo ma kolor nie do opisania. To przez spokój, brak chmur. Dłuższe odległości między przystankami wprawiały koła tramwaju w szybszy ruch. Przy odrobinie chęci, człowiek mógł na chwilę pomyśleć, że lata.
Okolica nie należała ani do najbezpieczniejszych, ani ładniejszych. Stare budownictwo rzucało monstrualne cienie. To miejsce miało wszystko: czarne koty przemykające bezszelestnie ulicami, okna, z których wystawały druty ze sznurkami na pranie, wrzask i tłuczone szkło. Bywałam tutaj raz w miesiącu, na godzinę, może dwie. Nigdy przed wyjściem z jednego z mieszkań nie byłam przytulana, nie dostawałam buziaka w usta czy policzek, nigdy nie zapewniono mnie, że jeszcze tu wrócę. Każde z nas ułożyło sobie w głowie tę relację inaczej. Nie zachowałam dystansu, myślę, że wykazałam się skrajną naiwnością wierząc, że kiedyś ręce z mieszkania w kamienicy mnie zatrzymają.
Było ciepło, bezchmurnie, cicho. To dziwne, bo gdybym zrobiła kilka kroków wstecz, wychodząc z tramwaju poszła w lewo, a nie w prawo, zobaczyłabym nowe, wysokie budynki, bez awantur, bez kotów. Takie, w których jest mało powietrza do oddychania, szare i przytłaczające, klaustrofobiczne. Ale wybieram biedę i plebs.
Za kilka minut wejdę po schodach, otworzą się drzwi. Nikt mnie nie przywita, to ja powiem „cześć”. To „cześć” jest bardzo nie na miejscu, za każdym razem daje się odczuć jak atmosfera gęstnieje po tym jednym słowie. To nie tak ma być, nie mam stwarzać pozorów normalności, życzliwości, bliskości. Mam rozebrać się i w milczeniu położyć na łóżku. Nie wiem dlaczego robię mu na przekór. Może to mój taki mały bunt, by zauważył, że dla mnie to już od dawna nie jest tylko seks. Nie spieszę się, on też nie. Kiedy naga leżę na łóżku, jeszcze czekam. Nie przychodzi od razu, chociaż mógłby. Zamykam oczy. Staram się oddychać miarowo i spokojnie, ale to cholernie trudne. Czuję jak materac ugina się pod jego naciskiem. Mimowolnie rozsuwam nogi, a on kładzie się miedzy moimi udami. Dociera do mnie jego zapach, mam gęsią skórkę w kontakcie z jego zimnym i twardym ciałem. Uśmiecham się lekko. Nigdy nie zapytał dlaczego. Dzisiaj też nie i to wywołuje u mnie ogromny żal. Już nie zatrzymuję łez. Wiem bez otwierania oczu, że wpatruje się w nie. Czuję jego oddech na twarzy, dłonie, które kładzie po bokach mojej głowy. Ociera kciukiem o moje ucho, nosem dotyka o mój nos. Leżymy tak dłuższą chwilę. Jestem mu za to wdzięczna, bo potrzebuję czasu, żeby ogarnąć mój smutek. Nie jest łatwo zapanować nad zdrętwiałym ciałem, uciskiem w klatce piersiowej. Kiedy trwa to za długo, zaczyna lekko całować moją szyję, a ja zastanawiam się z iloma kobietami był, bo robi to tak dobrze. Zatracam się coraz bardziej w tej pieszczocie i nie jestem w stanie dłużej logicznie myśleć. Wyczuwa to, bo unosi się do góry i jednym ruchem wchodzi głęboko we mnie. Uwielbiam ten moment. Z moich ust wydobywa się jęk. Chciałabym, żeby dał mi kiedyś chwilę, by móc się do niego przyzwyczaić, do kształtu, wielkości, wypełnienia, jakie mi daje i ciepła. Nie, on od początku robi mi to mocno i głęboko. Łapie moje udo i zarzuca nogi na swoje biodra. Nie przestaje, nigdy nie przestaje. A we mnie budzi się powoli rozkosz. Nadal nie otwieram oczu, ale czuję jego przyspieszony oddech, siłę, pot. Nie zniosę więcej, wyginam się w łuk, rękoma lekko dotykam jego klatki piersiowej. Zabiera jedną z moich dłoni i przytrzymuje ją nad moją głową. Wciska mnie w materac coraz bardziej. Wiem, że niedługo dla obojga nas każdy ruch będzie boleśnie przyjemny. I jest. Dochodzę i nie potrafię powstrzymać się przed szeptaniem rozpaczliwie jego imienia, choć nawet nie jestem pewna czy jest prawdziwe. Czuję, że on też szczytuje. Jak zawierzę, warczy. Zlewa się we mnie, pozwalam mu na to. Na to, żeby poruszał się we mnie jeszcze chwilę po i, żeby opadł całym ciężarem ciała na mnie. To jedyny moment, kiedy bez obaw mogę go przytulić. Nie daje sobie wiele na tę pieszczotę, spina się, a ja po raz kolejny tej nocy zdaję sobie sprawę, że tylko tracę czas. Podnosi się z ociąganiem, ale nie patrzy na mnie. Zrzuca na mnie moje ubranie, a sam wychodzi. Patrzę chwilę przez okno. Wokół latarni na wprost tańczą ćmy. Trochę neurotyczny to taniec. Odwracam głowę i coraz bardziej widzę mur, jaki między nami stawia. Czuję jego zniecierpliwienie, a kiedy zamknę za sobą drzwi, poczuję jego ulgę. Tak żyjemy – milczenie, niecierpliwość, neurotyczny taniec, milczenie, zniecierpliwienie. Ubieram się z tysięczną pierwszą myślą w głowie, że to już ostatni raz, że tu nie wrócę. Powtarzam sobie to jak mantrę, kiedy zakładam majtki, na schodach, w tramwaju. W złości tkwi moja siła, by się nie rozpłakać, kiedy zapinam guziki koszuli, kiedy stopień po stopniu wracam do swojego świata. Przestałam być siebie pewna, tego, że któregoś dnia odejdę naprawdę. Nie zakładam już więcej nadto, żeby następny dzień przetrwać bez obsesyjnego zerkania na wyświetlacz telefonu. I myślę, że w tym jest metoda, bo jeden dzień zapala się od drugiego brakiem nadziei na jego głos.
Myślę o sobie jak o alkoholiczce na odwyku, mało śpię i jem. Analizuję przeszłość i przyszłość, rozsmakowuję się w obrazach naszych zbliżeń pod powiekami, kolekcjonuję to, co przez nieuwagę mi o sobie powiedział. Widzę jego wady i je też kocham. Durzę się wspomnieniem zapachu, skóry, ruchów jego ciała. Robię to wszystko na zmianę z odbieraniem poczty, pracą, karmieniem bezpańskich psów. Ten stan trwa już jakiś czas, moje postanowienie nabiera siły i intensywności. On o tym jeszcze nie wie, nie dzwonił, może nigdy się nie dowie, bo nie zadzwoni, ale tak bardzo chcę być gotowa, żeby powiedzieć „nie”, jeśli... Bo chciałabym, żeby było jeśli. Za moim uporem stoi wielka nadzieja, że on coś z tym zrobi, obudzi się, zawalczy. I jednocześnie bardzo się boję, że kiedy otworzy oczy, nie zrobi nic. Tego jestem pewna bardziej.

Czy chcecie poznać tę historię od początku do końca?
Kamyk

JakKamyk

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i erotyczne, użyła 1164 słów i 6589 znaków, zaktualizowała 6 kwi 2019.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Lula

    Zaczyna się dobrze

    10 kwi 2019

  • Użytkownik NieświadomaPragnień

    Z miłą chęcią przeczytam całość.

    9 kwi 2019