Wersja robocza materiału.

Gwiazdy nie istnieją cz. 3

Gwiazdy nie istnieją cz. 3Z ostatniego piętra apartamentowca w centrum Warszawy wszystko wydawało się małe. Miasto spowiła ciemność ale życie w tym miejscu nie ucichło, w końcu był poniedziałkowy wieczór. Z głośników wydobywała się muzyka.  
Ne-Yo - Because of You. Lubił ten utwór. Patrzył w dal, lewą rękę trzymając w kieszeni dżinsowych spodni a w prawej dłoni dzierżył prawie już pustą szklankę z whisky. Ostatnimi czasy coraz częściej sięgał do kieliszka. Chyba doskwierała mu samotność, pomimo tych wszystkich tłumów fanów, a przede wszystkim fanek. Próbował to zamaskować kobietami ale wiedział, że nie chce tak żyć. Cały ten półświatek wcale mu nie odpowiadał. Fakt, że robił to co kochał, śpiewał, występował na scenie ale całej tej otoczki wokół - jak dla niego - mogłoby nie być.  
- Tak, stary. To był strzał w dziesiątkę! - usłyszał wesoły  głos za plecami ale się nie odwrócił. Wiedział, że to jego manager. Często bywał w jego mieszkaniu. Miał nawet klucze.
- Statystyki nam wzrosły. Musisz robić to częściej.  
Teraz niezbyt rozumiał o co chodzi Robertowi. Obrócił się i spojrzał na gazetę, którą rzucił na szklany stolik jego przyjaciel. Wziął ostatni łyk płynu i odstawił pustą szklankę a w tę samą rękę złapał gazetę.
- "NOWA MIŁOŚĆ LEONA MARTINEZA"? - Przeczytał prawie niesłyszalnie. Jego myśli przeszły od razu na Zuzę. On był uodporniony na to, że co jakiś czas znajdywał się na pierwszych stronach gazet. Pomyślał co ona musi teraz czuć - o ile w ogóle to widziała.
- Poczekaj, co muszę robić częściej?
- Musisz się częściej z nią spotykać publicznie. Ona nie jest gwiazdą a Ty tak, to ich kręci.
Gwiazdy nie istnieją. - pomyślał. Zawsze to robił, gdy ktoś tak go nazywał.
- Nie wiem o niej nic, poza tym, że ma na imię Zuza i że pracuje w Urzędzie Skarbowym. - wzruszył ramionami i się odwrócił. Przez Jego twarz przebiegł cień uśmiechu, na myśl, że mógłby jeszcze raz ją zobaczyć. Nie mógł zapomnieć jej oczu, nigdy takich nie widział.
- Zajmę się tym, Ty musisz tylko...
Odwrócił się i spojrzał na niego pytająco.  
- Trochę się z nią po spotykać. A potem urwać znajomość.
- Mam uprzykrzyć tej dziewczynie życie?
- Uprzykrzyć życie? Ty się słyszysz? Wiesz ile lasek w tym kraju chciałoby Ci wejść do wyra?
Nie musiał odpowiadać. Wiedział przecież jak działa na kobiety, a potwierdzeniem tego było dokładnie szesnaście wiadomości wysłanych dnia dzisiejszego, od szesnastu różnych kobiet z show - biznesu. Z zapytaniami jak mu minął dzień, co słychać i czy ma ochotę gdzieś wyskoczyć. Nie odpisał żadnej. Nie wiedział nawet czemu. Miał wrażenie, że Zuza jest inna. Chociaż jej nie znał, widział, że to spokojna, ułożona dziewczyna.  
- Stary, chodzi tylko o kilka spotkań. Pokręcisz się, paparazzi porobią Ci kilka zdjęć i tyle. A... No i koniecznie musi być ten pies. Laski uwielbiają, gdy facet lubi zwierzęta.
- Coś jeszcze? - spytał Leon, nalewając sobie kolejną szklankę whisky.
- Nie pij dużo. Jutro o trzynastej masz wywiad. - rozkazał mu jego przyjaciel i wyszedł. Przyjaciel? Może to było za duże słowo. A może nie. Był z nim od samego początku, wiedział o nim prawie wszystko. Młody wokalista podszedł znów do przeszklonej ściany i patrzył jak płatki śniegu spadają na dół. Popatrzył w dal i zamyślił się na propozycję Roberta. Sam nie wiedział czemu chciał ją jeszcze zobaczyć. Jej piękno go powalało. Była delikatna, jak płatek róży. Zupełnie inna niż te wszystkie dziewczyny, które znał.  

A ona siedziała na parapecie jak to miała w zwyczaju, gdy coś ją trapiło, gdy była w rozterce lub gdy po prostu rozmawiały z Lidką. Teraz właśnie robiła to ostatnie. A właściwie to tłumaczyła się przyjaciółce.  
- Po raz kolejny mówię Ci, że to był przypadek. Nie spotykam się z nim.  
- Przypadek? W prawie dwumilionowym mieście spotkałaś Leona Martineza i mówisz, że to był przypadek? Nie wierzę w to. - Zeszła z parapetu, ale nadal kontynuowała. - Nawet jeśli Ty mówisz prawdę, to on maczał w tym palce.
- Co? - zaśmiała się Wróblewska. - Ty słyszysz co Ty mówisz?
- Może się zakochał. I chciał Cie zobaczyć?
- Po jednym spotkaniu? Masz Ty wyobraźnię. Przecież on ma dziewczyn jak na pęczki. Nie nakręcaj się, tylko lepiej powiedz mi jak mam to wyjaśnić, gdy zadzwoni Nadia i się o to zapyta.
- Powiesz jej prawdę, że to przypadek. Przecież to prawda. Co Nie? - zaśmiała się, pokazując Zuzie, że nadal w to nie wierzy.


Wracała z pracy. Był wtorkowy wieczór. Dziś została dłużej, musiała uporządkować sobie kilka zaległych spraw w papierach. Minął ponad tydzień od tego dnia, gdy znalazła się na pierwszej stronie znanego tygodnika. Był to ciężki czas. Ciągle musiała odganiać się od głupich pytań kolegów i koleżanek z pracy, dostała mnóstwo SMS-ów od znajomych z rodzinnych stron i od Nadii - siostra najbardziej męczyła ją tą sprawą. Jednak po długich, żmudnych zapewnieniach, że to był zwykły przypadek, trochę się uspokoiła. Właśnie przechodziła przez ciemny park. To była jej stała trasa, gdy nie miała ochoty wracać zatłoczonym autobusem.  A zazwyczaj tego nie robiła. Lubiła spacery. To ten sam park w którym uciekł jej Ares. Nagle za sobą usłyszała gwizdy i jakichś mężczyzn, którzy dogadywali jej i zachowywali się co najmniej prostacko. Byli pijani.  
- Ej, lalka. Czemu chodzisz sama po nocy? Nie boisz się, że ktoś zrobi Ci krzywdę?
Zrobiło jej się gorąco. Nogi zaczęły trząść się i czuła jakby były z waty. Mimo to przyśpieszyła kroku.  
- Maleńka, zaczekaj! Chcemy tylko pogadać.  
Słyszała, że idą za nią i są coraz bliżej. Poczuła jak braknie jej tchu, a żołądek podchodzi jej do gardła, gdy przed nią ukazała się postać w kapturze. Wiedziała, że nie ma już wyjścia z tej sytuacji. Była bezradna. Zamarła w bezruchu i nie potrafiła dać ani jednego kroku więcej. Jej wzrok wbijał się w ziemię. Wiedziała, że za chwilę może stać się coś złego. Jednak szybko usłyszała, że mężczyźni oddalają się a ten przed nią cały czas stoi w miejscu. Podniosła głowę i w blasku latarni ujrzała te znajome, ciemne oczy, gdy zdjął swój kaptur. Przeszedł ją dreszcz. Nie wierzyła, że spotyka go po raz kolejny. Kolejny raz był dla niej wybawieniem. Może Lidka miała racje? Może on aranżuje te spotkania? Nie. To nie możliwe - pomyślała i wyparła tę tezę.  
- Spokojnie. - wyszeptał a po chwili zorientował się, że to przecież Zuza. Oczy mu zalśniły.  
Siedział właśnie na ławce, zdyszany i zmęczony po bieganiu. Tak się resetował. Po raz kolejny myślał o propozycji, którą złożył mu jego manager. Zastanawiał się czy przystać na to i uwikłać tę dziewczynę w jego życie. I wtedy usłyszał grupę mężczyzn, którzy ewidentnie zaczepiali jakąś kobietę. Nie mógł nie zareagować. Wstał z ławki i przyglądał się sytuacji. Gdy zrobiło się naprawdę gorąco postanowił zainterweniować. Nie bał się. Był wysportowany i wiedział, że sobie poradzi. Nie wiedział jednak, że zmierza na pomoc dziewczynie, która od jakiegoś czasu zajmowała jego myśli.  
Mężczyźni zauważając go nagle się wycofali.  
- Wszystko dobrze? - zapytał, widząc przerażoną dziewczynę.
- Tak, dziękuję. Kolejny raz mi pomogłeś. - powiedziała, próbując uspokoić oddech. Rozejrzała się dookoła. Po mężczyznach sprzed chwili nie było już śladu. Poczuła się bezpieczniej.
- Drobiazg. Dlaczego chodzisz sama po nocy?  
Jego ton ją uderzył. Był apodyktyczny a jednocześnie w tym wszystkim bardzo troskliwy. To sprzeczności a jednak łączył je ze sobą.  
- Wracam z pracy. - wyszeptała cicho, jakby chciała przeprosić.  
- Może Cię odwiozę? - zapytał, wyjmując z kieszeni kluczyki.  
- Nie chce Ci robić kłopotu. Poza tym, mam niedaleko. - uśmiechnęła się nieśmiało, można by powiedzieć nawet, że sztucznie.  
- A ja nie chce mieć Cie na sumieniu. - szepnął. - Zapraszam.  
Wskazał ręką w stronę zaparkowanego niedaleko pojazdu i dotknął jej pleców. Pomimo grubej kurtki, przeszły ją po raz kolejny dreszcze
Kilkaset metrów pokonali w ciszy. Leon obszedł czerwone ferrari i otworzył drzwi Nadii. Po chwili znajdował się w środku auta. Nim ruszył, zaczął mówić, patrząc przed siebie.  
- Chciałbym Cię przeprosić. Za te nagłówki... Na pewno nie czułaś się z tym dobrze. - spojrzał teraz na nią.  
- Nie szkodzi.. Pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji ale nic takiego się nie stało. - szepnęła a po jego plecach przebiegły dreszcze. To było takie... Seksowne?
- Mógłbym Ci to jakoś wynagrodzić? - zapytał, przygryzając wargę i włączając się do ruchu.
- Mi? Nie. Nie trzeba.. - spojrzała na niego.  
A on nie zareagował ani na spojrzenie, ani na jej odpowiedź. Może po prostu nie dopuszczał do siebie myśli, że mu odmówi. Nawet nie był do tego przyzwyczajony. Zupełnie jakby nie słyszał, zaczął inny temat.
- Ciężki dzień w pracy?
- Trochę..  - przygryzla warge od środka, patrząc przez chwilę przez boczne okno.  
- Coś Cię chyba trapi? - Zapytał. Skąd mógł wiedzieć?
- To nic takiego.. Mała sprzeczka z kierownikiem.. - Odpowiedziała bez namysłu. Dlaczego to zrobiła? Przecież nie jest dla niej nikim ważnym. Przeciez nie jest wylewna.
- Ma jakieś zastrzeżenia dotyczące Twojej pracy? - spytał dociekliwie po raz kolejny.
- Gorzej. Zaprosił mnie na randkę. - spojrzała na niego, marszcząc brwi, na myśl, że znowu mu się zwierzyła z prywatnych spraw. A może nie prywatnych. W końcu chodzi o jej kierownika.  
Poczuł dziwne ukłucie w środku. Poprawił się delikatnie  na siedzeniu i zacisnął piesci na kierownicy. Czy był zazdrosny? Dlaczego miałby być? Przecież widzieli się raptem kilka razy. Może kilka razy wystarczyło by wiedzieć, że ta dziewczyna jest naprawdę wyjątkowa...
- Zgodziłaś się? - świetnie kamuflował to co właśnie czuł.  
- Nie.. W życiu nie umowiłabym się ze swoim przełożonym.  
Uśmiechnął się delikatnie na te odpowiedź. Nie zauważyła tego, ponieważ patrzyła przed siebie.
- Proponuje jutro wieczorem. Co Ty na to? - zapytał, kolejny raz zmieniając temat.  
- Właściwie to ja powinnam zaprosić Ciebie. - podrapała się po głowie. W ramach podziękowania za to, że uratowałeś mnie po raz kolejny.
Zatrzymał auto pod blokiem i obrócił się w jej kierunku. Widząc jej zakłopotanie i mając z tyłu głowy scenariusz, że może odmówić, spróbował to obejść z innej strony.
- Właściwie to.. Może powinnaś.  
Przymrużył oczy, czekając na jej ruch. Bardzo rozbawiła go ta sytuacja. Dziewczyna była w kropce.  
- Zapraszam Cię do siebie...  
Uniósł w górę brew, pokazując jej, że mógł zrozumieć to trochę inaczej niż ona by chciała mu to przekazać.
Położył łokieć na oparciu jej siedzenia a ona najwidoczniej się spięła.  
- To znaczy... Przygotuje kolację... Jutro, o 20:00?
Uśmiechnął się na myśl, że połknęła haczyk i zgodził się na propozycję.  
- W takim razie będę o 20:00.
- Super. Numer mieszkania to 26. Dziękuję za podwiezienie. I za... Uratowanie po raz kolejny.
Patrzył na wychodząca z samochodu Zuzę i postanowił zrobić to samo. Wysiadł i obszedł samochód, stając tuż obok niej.
- Musisz na siebie bardziej uważać.
- Będę. - uśmiechnęła się. - Dobranoc.
- Do jutra. - odpowiedział i patrzył jak wchodzi do klatki.
Zniknęła mu z oczu a on głośno wypuścił powietrze z płuc. Po tym spotkaniu zdecydowanie był bardziej skłonny by została jeszcze chwilę w jego życiu. Wsiadł do auta i odjechał z jej imieniem na ustach.
- Zuza...


Weszła do swego mieszkania i zamknęła drzwi. Oparła się o nie i głęboko wypuściła powietrze,  przeczesując jedna ręka wlosy.  
- Co Ty do cholery wyprawiasz, zaprosiłaś do siebie Leona Martineza. - powiedziała śmiejąc się do siebie, jednocześnie rzucają torebkę na krzesło w kuchni. Wzięła szklankę i nalała sobie wody. Wypiła jednym duszkiem i przygryzła warge, najwidoczniej intensywnie o czymś rozmyślając. Po chwili wyciągnęła z torebki swój iPhone i wybrała numer najlepszej przyjaciółki. Po dwóch sygnałach, usłyszała głos Lidki.
- Nie śpisz jeszcze? - zapytała.
- Co odwaliłaś? - zapytała wprost. Kto jak kto, ale w tym mieście najlepiej znała ją właśnie Lidka. Wiedziała, że przy niej nie musi udawać, ani owijać niczego w bawełnę.
- Znów go spotkałam.  
- Co Ty!!! - krzyknęła, aż Zuza musiała odsunąć telefon od ucha.  
- Mało tego, jutro o 20:00 mam z nim... Chyba randkę..
- O mój Boże, dziewczyno! To najlepszy dzień Twojego życia. Nie cieszysz się?
- Sama nie wiem..
- Stara, Leon Martinez Cię podrywa a Ty masz jakieś ale?
O której jutro kończysz?
- Tak jak zawsze, o 16:00.
- Cholera, może być za mało czasu, zeby coś ugotować i zrobić Cię na bóstwo.
- Jakie znowu bóstwo? - Wywróciła oczami Zuza.
- Masz szczęście, że masz mnie. Odwołam ostatnie klientki i przyjadę do Ciebie. - Powiedziała ucieszona Lidka, miała swój mały salon kosmetyczny.
- Naprawdę? Jesteś kochana.
Porozmawiały jeszcze chwilę, oczywiście na temat Leona Martineza i sie rozlaczyły. Niedługo potem obie zapadły w błogi sen.  

- Jesteś! - powiedziała głośniej niż zamierzała Lidka, gdy to Zuza wchodziła do swojego mieszkania po pracy. - Przygotowałam juz spaghetti, czerwone wino się chłodzi w lodówce.
- Co ja bym bez Ciebie zrobiła. - podeszła do przyjaciółki i dała jej soczystego całusa w policzek.
- Mozesz mi się odwdzięczyć. Jeśli ten Twój Leon ma brata bliźniaka... Z chęcią to przygarne. - zaśmiała się.
- Hej, Hej. Tylko nie mój, dobrze? - zrobiła groźną minę ale raczej wyglądało to zabawnie.
- Nie przestraszysz mnie. - wystawiła jej język Lidia. - Ale Leona już tak, gdy Cię taką zobaczy. Idź pod prysznic, a potem się Tobą zajmiemy.  

19:57... Za chwilę tu będzie. Przeglądała się w lusterku, biorąc kilka głębokich wdechów. Lidia naprawdę, tak jak obiecywała, zrobiła ją na bóstwo. Miał na sobie zwiewną sukienkę, w kolorze pudrowego różu, delikatny makijaż i włosy upięte w luźnego koka i wypadające z niego pojedyńcze kosmyki włosów. Była piękna. Usłyszała dźwięk dzwonka. Serce zabiło jej szybciej. Przymknęła oczy i chwyciła za zamek. Patrzyli na siebie przez chwilę. Jego serce też nie biło w umiarkowanym tempie. Zdało się, że zaraz wyskoczy mu z klatki piersiowej.  
- Hej, wejdź proszę. - zaprosiła go do środka.  
- Dobry wieczór, to dla Ciebie. - wręczył jej bukiet trzydziestu jeden pięknych, czerwonych róż.  
- Dziękuję. Wstawię do wazonu. - powiedziała zawstydzona. - Rozgość się.  
Po chwili zniknęła mu z pola widzenia. Wszedł do salonu i uśmiechnął się na widok jaki zastał. Pięknie zastawiony stół, palące się swiece i bardzo intymny klimat.  
- Czyli jednak randka, Panie Martinez. - wyszeptał do siebie. Cały dzień rozmyślał jak będzie wyglądał ten wieczór. Po chwili w salonie zjawiła się Zuza, trzymając w dłoni schłodzone wino i korkociąg.  
- Mógłbyś? - zapytała Leona.
- Z przyjemnością. - odebrał jej butelkę wina i zwinnym ruchem otworzył ją, po czym nalał do kieliszków.
- A Ty? Jaka jest Twoja największa tajemnica z dzieciństwa? - po kilkudziesięciu minutach i kilku lampach wina, atmosfera znacznie się rozluźniła. Siedząca na kanapie Zuzanna, była bardzo rozbawiona historia Leona Martineza jak to podkradał sąsiadom wiszące pranie i zakładał je potem pasącym się na pobliskim pastwisku krowom.  
- Przykro mi, ale cokolwiek bym powiedziała, nic nie przebije Twojej historii. - ocierała łzę z policzka, łze spowodowaną ogromnym rozbawieniem.  
Patrzył na nią z uśmiechem i ogromnym uwielbieniem.  
- Jesteś piękna. - wypalił.
Przestała się śmiać, a jej serce znów zaczęło tak mocno bić. Patrzyła na niego, siedział pewny siebie, przeszywając ją wzrokiem. Był hipnotyzujący, wyglądał obłędnie w tej białej koszuli i spodniach od garnituru. Na jej twarzy pojawił się rumieniec, spuściła głowę i przygryzła wargę. Przysunął się do niej i palcem wskazującym podniósł jej podbródek. Spojrzał w jej oczy a potem na usta. Robił tak kilka razy, jakby nie mógł się zdecydować czy pocałować dziewczyne. Jakby myślał jakie wyjście będzie najlepsze. Wróblewska przeklęła śpię. Nagle chwili ciszy i napięcia jakie między nimi nastąpiło, przerwał dzwonek do drzwi. Przeprosiła gościa i poszła otworzyć.
- Cześć mała. Wpadłem z winem. - przywitał się z nią Jakub, sąsiad z góry.
- Hej, Kuba.. Wejdź. - podrapała się po głowie Zuza. Tej sytuacji się nie spodziewała. Wiedziała, że podoba się Jakubowi nie od dziś. Jednak nie spodziewała się go u siebie właśnie dzisiejszego wieczoru. Właśnie teraz. Teraz, gdy jest u niej Leon. Po chwili cała trójka stała w salonie, a mężczyźni mierzyli się złowrogo od stóp do głów, słabo udając, że przypadli sobie do gustu. Zuzanna przedstawiła ich sobie. Jakub nie zareagował entuzjastycznie, dowiadując się, że Leon to znana postać ze świata show-biznesu. Widział go kilka razy w TV i wcale nie zrobiło to a nim wrażenia.
- Wina? - zapytała Zuzia, próbując ocieplić nieco atmosferę.
- Dziękuję. Nie wiedziałem, że masz gościa. - Zwrócił się do Wróblewskiej Jakub. - Wpadnę jak będziesz SAMA. - Położył nacisk na ostatnie słowo, lekko zerkając w stronę Martineza. A ten mistrzowsko odegrał rolę obojętnego, pomimo, że w środku się w nim gotowało. Nie polubił tego gościa i wiedział, że będzie miał go na oku.
- Jakby inaczej. - powiedział głośno Leon, gdy sąsiada już z nimi nie było.
- Nie rozumiem? - zapytała Wróblewska.  
- To oczywiste,  będę miał wielu rywali do pokonania. - uśmiechnęł się, a Zuza ewidentnie nad czymś myślała. Martinez nie pozostawił jej samej z tymi myślami. Podszedł bardzo, ale to bardzo blisko dziewczyny i złapał ją za ręce, po czym uniósł je ku górze, opierając ją o pobliską ścianę. Oddychała głęboko.  
- Nie potrafie się dzielić.  
- Ja też nie. - wychrypiała.
Uśmiechnął się, puszczając jej jedna rękę, gładząc ją po policzku. Przymknęła powieki, jakby właśnie to było największym ukojeniem. Jego dotyk.  
- Dziękuję za kolację. Dobranoc. - zabrał marynarkę z wieszaka i po chwili go nie było, a to wszystko co przed chwilą się wydarzyło, wydawało się jakimś snem.

dilerrka

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3491 słów i 18800 znaków.