Gwiazdy nie istnieją cz. 2

Gwiazdy nie istnieją cz. 2Był piątkowy wieczór. Zuza siedziała na dużym parapecie w swoim mieszkaniu i wpatrywała się w postacie na ulicy. Czekała na swoją najlepszą przyjaciółkę, która lada moment miała wpaść z wielkim ciachem, które zapewne pochłoną w kilka chwil, jak to miały w zwyczaju. To był ich taki mały rytuał, cotygodniowe, babskie plotki. Cieszyła się, że znajdują nadal dla siebie czas. Obiecały to sobie jeszcze na koniec gimnazjum, a później odnowiły przysięgę kończąc liceum w Augustowie. Obiecały sobie, że wielka Warszawa je nie rozdzieli. Nie potem co razem przeszły, ile przeżyły. Pierwsze imprezy, wycieczki, rozmowy do białego rana i wspólne ocieranie sobie nawzajem łez po miłosnych rozterkach. Uśmiechnęła się na myśl tego, jak kiedyś w pierwszej liceum próbowała zeswatać Lidię - bo tak właśnie miała na imię jej przyjaciółka - z nauczycielem wf'u, w którym się podkochiwała.  
- Otwarte! - krzyknęła Zuza, słysząc dzwonek do drzwi. Wiedziała, że do Lidka.
- A Ty co? Niczego się nie boisz? Przecież zamiast mnie mógł tu wejść jakiś psychol! - jak zawsze, wparowała z impetem, nawet się nie witając.  
- A nie wszedł przypadkiem psychol? - zadrwiła Zuza, a po chwili dostała poduszką w rękę. Lidia zdążyła już odłożyć ciasto na stolik w pokoju.
- Aua! - wygięła usta w udawanym grymasie i podeszła do ciasta. - Mmm, idę zrobić gorącą czekoladę.
- Ej, tak w ogóle zobacz! - krzyknęła za nią Osecka i wchodząc za nią do kuchni wyciągnęła z tylnej kieszeni telefon.  
- Co to?  
- Ty?  
- Jak to ja? - złapała za telefon i kompletnie zapomniała o tym, że podpaliła palnik od gazu ale nie postawiła na nim czajnika. Lidia widząc to, zrobiła to za nią i pozwoliła przyjaciółce oglądać film z udziałem jej samej w roli głównej.
Na tym filmie ukazała jej się sytuacja z przed tygodnia. Siedziała na wysokim krześle a do ucha śpiewał jej Leon Martinez. Ktoś to nagrał. Wcale nie dziwne, biorąc pod uwagę fakt, iż było tam tysiące osób. Jednak nie przyszło jej to głowy, by sprawdzić czy faktycznie ktoś to upamiętnił. Sama właściwie zapomniała już o tym wydarzeniu i oddała się pracy. A teraz na jej delikatnej buzi zawitał uśmiech na wspomnienie tej chwili.  
- Więc słucham droga damo? - Lidia założyła ręce na klatce piersiowej.
- Ale co?
- No co się wydarzyło, że znalazłaś się na środku sceny?

Po kilku minutach siedziały na szerokim parapecie jak to miały w zwyczaju i rozmawiały, zajadając się ciastem i popijając je gorącą czekoladą. Wróblewska opowiadała o wydarzeniach z zeszłego tygodnia.  
- Co Ty? Gadałaś z nim? - wytrzeszczała oczy Lidka.
- Tak, ale to taka chwila rozmowy po koncercie, pewnie ma takich setki. A Ty co się tak podniecasz?
- No a co, Tobie się może nie podoba?  
- Jest przystojny ale to gwiazda światowego formatu a ja nie mam już siedemnastu lat, jak moja siostra. - uśmiechnęła się a Lidka zrobiła to samo. Wieczór spędziły na obgadywaniu starych czasów i rozmowach o wspólnych znajomych. Została na noc u przyjaciółki a rano, gdy zbierała się do domu, powiedziała, że odprowadzi ją i przy okazji wyprowadzi psa swojej starszej sąsiadki. Robiła to wtedy, gdy miała czas. Dziś właśnie go miała. Do pracy nie szła, gdyż był weekend, nie jechała do rodziców na Mazury a na zajęcia taneczne z salsy wybierała się dopiero o 17. Zamknęła drzwi i skierowała się piętro wyżej po Aresa - pięknego owczarka niemieckiego. Odebrała od starszej Pani psa i zapewniła, że za jakąś godzinkę wrócą. Lubiła Panią Wiesławę, była dla niej jak babcia, której niestety już nie miała.
- Ares, mordko. - zareagowała Lidka, gdy ujrzała psa a ten zaczął na nią skakać, co tylko ukazywało jak się cieszył.
Po kilkunastu minutach Lidia z Zuzą rozeszły się w swoje strony a Wróblewska stwierdziła, że obierze kierunek na park, znajdujący się około kilometr stąd. Gdy po kolejnych kilkunastu minutach chodziła z Aresem po parku, trzymając go na smyczy, oglądając przy tym dwa łabędzie, wtulające się w siebie usłyszała głośne szczekanie i o dziwo nie był to pies napinający się tuż obok niej. Na przeciw błąkał się mały kundel i głośno szczekał. Po chwili dołączył do niego Ares i zaczynało robić się groźnie. Ledwo utrzymywała smycz w dłoni ale pies tak mocno wyrywał się i szczekał, że w końcu nie dała rady już dłużej i puściła długi sznurek. Patrząc jak oddala się od niej zaczęła biec w jego kierunku, nawołując jego imię.  
- Ares! - krzyknęła po raz ostatni po kilkudziesięciometrowym biegu ale po nim nie było śladu. Przystanęła, oglądając się wokół własnej osi ale nie dostrzegła psa. Złapała się pod biodra, a jej klatka unosiła się szybko i tak samo szybko opadała, nie ze zmęczenia. Z adrenaliny, z obaw o Aresa i strachu jak spojrzy w oczy Pani Wiesi. Ona uwielbiała przecież tego pięknego owczarka.
- Ares, piesku! - podbiegła, gdy go zobaczyła. Był prowadzony przez jakiegoś mężczyznę, który miał na sobie czarna kurtkę i szarą bluzę z kapturem a ten miał założony na głowę. Przytuliła się do psa i odetchnęła z ulgą. Mężczyzna przyglądający się jej uśmiechnął się na ten widok.
- Dziękuję Panu. - wstała i spojrzała na mężczyznę, który właśnie ściągał kaptur z głowy. Jej twarz zamarła. Ich oczy spotkały się i przez chwilę patrzyli się na siebie w ciszy, a po jej ciele przeszedł dreszcz. Wyrwali się z letargu, gdy Ares głośno szczeknął. Zuza potrząsnęła delikatnie głową, miała nadzieję, że nie zauważalnie dla mężczyzny, który stał naprzeciw niej i schyliła się do psa. A on patrzył jeszcze przez chwilę na nią, jakby chciał zapamiętać każdy jej wyraz twarzy.
- Nie ma za co. - oddał jej smycz, którą trzymał w dłoni.
- Mogę się Panu jakoś odwdzięczyć? - zapytała, znów na niego spoglądając.  
- Miałaś mi mówić na Ty.  
Przeszedł ją dreszcz po plecach. Pamiętał ją?
- Zuza, tak? - wyciągnął dłoń w geście powitania.
Pamiętał.
- Tak. - uśmiechnęła się nieśmiało. - Nie sądziłam, że się jeszcze spotkamy.  
A ja sądziłem. - pomyślał. Miał przynajmniej taką nadzieję, takich oczu się nie zapomina. Odpowiedział.
- Widzisz jaki ten świat mały.  
Złapała się za szyję i podrapała, przygryzając przy tym wargę. Była zakłopotana.  
- Jeszcze raz dziękuję Panu.. To znaczy.. Dziękuję Ci.
Żegnała się? Tak. Robiła to a on nie wiedzieć czemu, nie chciał by to nastąpiło. Popatrzyła w jego prawie czarne oczy i uśmiechnęła się. Odwzajemnił uśmiech.
- Jeszcze raz mówię PANI, nie ma za co.  
Ukazał przy tym rząd, równych, bielutkich zębów. A ją po raz kolejny raz przeszedł dreszcz. Pożegnała się i odwróciła, czując na sobie jego wzrok. Skarciła się w myślach, że założyła dres. Jej zdaniem wyglądała tragicznie, w porównaniu do niego, miał na sobie czarne dresowe spodnie, biała koszulka wystawała z pod jego szarej bluzy z kapturem, która zaś wystawała spod rozpiętej, czarnej kurtki. A na twarz opadał pojedynczy, kosmyk prawie czarnych włosów.  
Uśmiechnął się do siebie i kciukiem oraz palcem wskazującym podrapał się po ciemnym zaroście jak to miał w zwyczaju. Patrzył jak młoda kobieta oddala się od niego.

Reszta weekendu minęła jej nad ciągłym rozmyślaniem na temat spotkanego przez nią mężczyzny w parku w sobotni poranek. Zbierała się do pracy, gdy dzwoniła do niej Lidka.
- Stara, czemu nic nie powiedziałaś?  
- O co chodzi? - zapytała zdezorientowana.  
- Nie udawaj głupiej! Po pracy jestem u Ciebie! Nie mam teraz czasu, buźka.  
Osecka rozłączyła się a dziewczyna o średniej długości kasztanowych włosach spojrzała na ekran wyświetlacza. Wyparła ze świadomości tą rozmowę, bo to była jedna z wielu w wykonaniu Lidii i wcale się nie zdziwiła, gdy przyjaciółka ucięła szybko połączenie. Spojrzała na zegarek i uznała, że czas się zbierać. Gdy była już nieopodal miejsca pracy zauważyła, że niektórzy ludzie dziwnie się jej przyglądają. Lekko ją to zdziwiło, przystanęła naprzeciwko kiosku i z torby wyciągnęła lusterko. Ma coś na twarzy? Przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze, lecz nie dostrzegła żadnych niedoskonałości. Chowała właśnie z powrotem lusterko do torebki, patrząc nie wiedząc czemu przed siebie, gdy w bezruchu zamarła. Po chwili podeszła bliżej do kiosku i wzięła gazetę. Przyglądała się przez chwilę okładce i wyciągnęła jakieś drobne z kieszeni, ciągle patrząc na nią. Odeszła a za nią zdało się słyszeć podniesiony ton ekspedientki, która informowała ją o reszcie. Zuza nie obracając się szła przed siebie ale za chwilę znów stanęła. Przebiegała wzrokiem po okładce. Patrzyła na zdjęcie. Ona na nim była. Ona, Ares i mężczyzna z parku.  
Tysiące razy czytała ten nagłówek. Serce biło jej jak oszalałe. To przez to ludzie tak na nią spoglądali. Schowała gazetę do torby i w pośpiechu skierowała się do pracy. A w jej głowie pobrzmiewał jej nagłówek z pierwszej strony gazety.  
"NOWA MIŁOŚĆ LEONA MARTINEZA? "







**************************************************************
obiecuję, że następny rozdział będzie dłuższy ;)  
Haloo, jest tu jeszcze ktoś? ;)

dilerrka

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1828 słów i 9451 znaków, zaktualizowała 24 sty 2020. Tagi: #miłość #gwiazda

Dodaj komentarz