-wypieprzaj z mojego wozu!
-dobra!
Tak zaczął się początek mojego dnia, czasem się zastanawiam czy to poniedziałki są beznadziejne czy moje życie. Spóźniona do pracy, na mega kacu, z okropną fryzurą.
-wiesz co..-w sekundę się uspokoiłam i powiedziałam przez prawie zamknięte drzwi od samochodu -zrywam z tobą.
-Katie! Katie wracaj, nie rób głupstw.
Minęło kilka sekund a on odjechał zostawiając za sobą tylko pisk opon.
Stałam tam sama, przy zamkniętej i zniszczonej stacji. Wokół słychać było tylko szum drzew i szczekanie psa. Zbliżała się 7, a do najbliższego miasta było ponad 30 kilometrów. Odczekałam chwilę aby się uspokoić i ruszyłam. Przez drogę próbowałam sobie przypomnieć co wczorajszej nocy się wydarzyło. Dużo alkoholu i tyle, może trochę narkotyków. Przecież marihuana nie jest zła. No dobra to była spora impreza, bo pojechaliśmy na nią aż 60 km. Głupota. Dlaczego dałam się namówić, Mike.. wszystko zawsze komplikuje. Najpierw rzuciłam szkołę, później straciłam kontakty z najlepszą przyjaciółką, a najlepsze że wyprowadziłam się od rodziców. Mama od początku mówiła że to nie jest dobry chłopak. Ale zakochałam się, wydawał się inny. Myślałam wtedy jak każda 18latka, buntownik kocha najmocniej bla bla bla. Mogłam nie iść na ten cholerny festyn, to nigdy bym go nie poznała. No wiecie jak to wyglądało, jak w tych filmach romantycznych. Szłam z rodzicami po watę cukrową, odwróciłam się na 5 sekund żeby obczaić teren, patrzę z powrotem a rodziców nie ma. Dalej powinniście wiedzieć. Przeszłam kawałek, natrafiłam na niego. Natrafiłam to mało powiedziane. Spadł mi telefon na te kamienie po których nie można normalnie chodzić, zauważył że coś mi upadło, schylił się w tym samym momencie co ja, na nieszczęście zderzyliśmy się głowami.
-Przepraszam, nie chciałam.
-Nic się nie stało, mam nadzieję że telefonowi nic się nie stało.-zaśmiał się i spojrzał na mnie brązowymi szklanymi oczami.
-A ja tak. Już dawno powinnam mieć nowy.-powiedziałam to tak poważnie, zauważyłam jak się spojrzał.
-Tzn.. taa, też mam taką nadzieję. -dodałam z półuśmiechem.
Tak to mniej więcej wyglądało, no i za nim stali jego koledzy, tylko było słychać jak szepczą do siebie "przeleciałbym ją", "stary zapytaj o imię, nie bądź cipa"..
-Jak masz na imię?
-Ooo, geniusz zapytał pewnie tylko dlatego że koledzy podpowiadali. Pomyślałam.
-Katie.
-Ja Mike, miło cię poznać. Za mną są Carl, Dave, Mark i Michael.
-Jesteś sama? -dodał.
-Nie, z rodzicami, oni są gdzieś...tam.
-Haha, pomóc ci ich szukać?- Zaproponował.
Szczerze miałam odmówić, nawet go nie znałam, zawsze byłam nieśmiała i bardzo ostrożna co do innych. Nigdy wcześniej nie miałam chłopaka ani nawet się nie całowałam.
-Jak masz ochotę to czemu nie.
Łaadnie się wtedy wplątałam. Szukaliśmy ich po całym placu. Minęliśmy wszystkie zjeżdżalnie, karuzele, waty cukrowe i budki z lodami. A powiem wam, było ich sporo. Jednak nie znaleźliśmy.
Mimo tego było całkiem przyjemnie, śmialiśmy się ze wszystkiego, nawet z małych dzieci przewracających się. Gdy płakały już nie było tak śmiesznie. Po drodze zgubiliśmy gdzieś jego kolegów, na całe szczęście! Dave może i był przystojny i nieźle zbudowany, ale poczucie humoru miał beznadziejne. Na początku myślałam że Mark i Michael to geje. Jednak później zauważyłam że do Marka przyszła dziewczyna, a Michael to niezły podrywacz. Przez dwie godziny wyrwał pięć dziewczyn. Mike powtarzał że numery od łatwych lasek się nie liczą. Carl był cichy, szczupły, czarnowłosy, bardzo skryty.
-Okej, może spróbuj zadzwonić, no tak, nie działa ci telefon- Mike głośno się zaśmiał, widziałam że specjalnie to powiedział.
-Wielkie dzięki, będę wracała z buta do domu.-odwróciłam się i poszłam.
-Eeeej żartowałem księżniczko, odwiozę cię.- krzyknął stojąc 10 metrów za mną.
Mimo wszystko ja się nie odwróciłam.
-Okej, zakładam że lubisz wracać sama przez las w środku nocy. Nie ma sprawy, to ja się teraz powoli odwrócę i pójdę do samochodu, gdzie bezpiecznie wrócę do ciepłego łóżka bez obawy że ktoś mnie zje w lesie, albo może i zgwałci.
Cholera!!! Zatrzymałam się.
-Zaczekaj, proszę Mike, zaczekaj.- powiedziałam błagalnym głosem.
Podbiegłam do niego.
-Zawieziesz mnie do domu? Zapytałam idąc przed nim tyłem, prawie przewracając sie o kamienie.
-Słucham? Ja? Przecież wracasz pieszo, zapomniałaś?- powiedział chichocząc.
-Mam cie błagać tak? tego chcesz?-zatrzymałam się.
-No skoro proponujesz, co chcesz mi powiedzieć?
-Mike, proszę czy podwieziesz mnie do mojego domu? Mogę ci zapłacić jeśli tego oczekujesz.
-Nie jestem taxówką -zaśmiał się. - Ale mam warunek.
-Jaki?- zapytałam drżącym głosem. Znałam go dopiero 3 godziny, myślałam o najgorszym.
-Podasz mi swój numer telefonu.
Uff lepsze to niż, no nie wiem robienie loda albo coś w tym stylu.
-Okej.
Dodaj komentarz