Dziewięć miesięcy - prolog

Nigdy nie zastanawiałam się, co tak naprawdę seks znaczy w moim życiu. Chwilowe uniesienie, będące naturalnym następstwem znajomości, nie ważne czy tych krótkich czy dłuższych. Zawsze był czymś naturalnym, a jednocześnie czymś zwyczajnym. Niczego nie byłam tak pewna w moim poplątanym życiu, jak tych upojnych godzin z facetem. Czułe słówka, plątanina rąk oraz nóg i nic więcej. To tylko seks. Zbliżenie dwojga ludzi, które dawało obojgu fizyczną przyjemność.  
     Nigdy nie byłam zbyt wybredna, jeśli chodzi o chłopaków. Jeśli nie ten, to inny. Moją mantrą, było często powtarzane powiedzenie : „tego kwiatu jest pół światu”. Zawsze uważałam, że te tabliczki stawiane w parkach o zakazie zrywania kwiatów były głupie. W końcu kwiatki, tak jak i mężczyźni są po to, żeby je zrywać. Człowiek w końcu nie chodzi przez całe życie w tej samej parze jeansów czy butów. Wszystko się zmienia, ewoluuje i starzeje- zwyczajny bieg czasu, któremu musimy się poddać. W końcu nie można stać w miejscu. Należy iść z duchem czasu i właśnie ja tak robiłam. Uwielbiałam zmiany. Nowe buty, sukienki czy chłopacy, to coś ekscytującego, zapierającego dech w piersi, aż do chwili gdy zaczyna się starzeć, stają się nudne i monotonne. Każda dziewczyna wie, co zrobić z częścią swojej garderoby, gdy zaczyna nas nudzić, ale nie każda wie, że dotyczy to też chłopaków. Lepiej być szczęśliwą posiadaczką pięknej, nowej pary szpilek niż zirytowana chodzić w rozwalających się trzewikach.  
     To były piękne czasy szaleństw, przelotnych romansów i zachwyceń. Seks był zawsze dobry. No właśnie… był dobry, ale nic więcej. Nigdy mi to nie przeszkadzało, aż do momentu, gdy poznałam JEGO.  To było niesamowite, porywające, w każdej sekundzie. Czułam się, jakbym latała. Każda cząstka mnie byłą spokojna i pobudzona jednocześnie. To tak jakby siedzieć przez wiele dni w ciemnym pokoju i nagle wyjść i poczuć promienie na policzkach. Złote ciepło spływające kaskadami drobinek po policzkach, szui by w końcu otulić nagie ramiona, jak najdelikatniejszy kaszmirowy szal. W końcu poczułam coś… innego i nie chodzi tu o coś nowego ale o coś innowacyjnego w moim życiu. Coś, co nigdy nie pojawiło się w moim wnętrzu. Ciężko to określić, opisać czy nazwać, a jednak czuję, że jest to bardzo proste. Najdziwniejsze, że pojawiło się jeszcze przed seksem.  
     Jednak później pojawiło się nowe uczucie, bo chyba tak je mogę nazwać. Stało się to nad ranem, gdy leżąc w miękkim łóżku, przykryta piękną pościelą, sięgnęłam w stronę nieznajomego, a moja ręka trafiła na pustkę. Zniknął, a ja poczułam ucisk w klatce. Nerwowo zerwałam się z mojego sennego marzenia, by wpaść całkowicie w koszmar. Sprawdziłam cały hotelowy pokój, zadzwoniłam na recepcję, ale jego nie było. Uciekł, gdy spałam kradnąc moje najlepsze chwile i to coś, co się pojawiło u mnie po raz pierwszy.  
     Wiedziałam, że to wszystko nie może być tylko jednym zbliżeniem, jedną wspaniałą chwilą, po której zostaną tylko wspomnienia i pustka. To nie mogło być końcem. Gdy pakowałam swoje rzeczy i ubierałam się w mojej głowie krążyły tylko trzy słowa- muszę go znaleźć.  
     Zacznę go szukać i daję sobie na to dziewięć miesięcy. Dlaczego tyle? Bo poczułam coś innego i chcę to czuć nadal. Nie mogę pozwolić, by to coś umarło śmiercią naturalną, bo czuję, że to coś jest ważne. A, i prawie zapomniałam. Dziewięć miesięcy bo jestem w ciąży.  

CDN.

Dodaj komentarz