Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Destroy you - rozdział 2

Destroy you - rozdział 2Okazało się, że Henry był naprawdę w porządku. Co prawda nie powiedział mi nic nowego na temat łamania zasad, ale fajnie było pogadać z kimś, kto nie miał kija w dupie tak jak przewodniczący i ten drugi. Nie zamierzałam się z nim zaprzyjaźniać, skoro zaraz i tak stąd spadałam, ale póki co pomyślałam, że dobrze będzie mieć jakiegoś sprzymierzeńca. A wydawało mi się, że nie darzył sympatią tego całego Reida.

— A — odezwał się, kończąc burgera — facet od matematyki nienawidzi spóźnień. Co prawda wątpię, aby za spóźnienia cię wyrzucili, ale skoro chcesz wszystkim wejść na głowę, to do niej polecam się spóźniać.

Wgryzłam się w swojego burgera i z pełnymi ustami powiedziałam:

— I tak zamierzałam się spóźnić, ale dzięki za informację. Wróćmy jeszcze na chwilę do Reida — powiedziałam po chwili milczenia. Wiedziałam, że Henry nie będzie zadowolony, bo za każdym razem, gdy o nim wspominałam, przewracał oczami, ale nadal nic nie przychodziło mi do głowy, jak go zaatakować.

— Mówiłem ci, że jego lepiej zostaw, bo to się bardzo źle dla ciebie skończy. Skup się na nauczycielach i chodzeniu... — przyjrzał się mojej twarzy — w ten sposób. — Wydęłam wargi, a wtedy dodał: — Poza tym jego ciężko sprowokować. Nazwałbym go oazą spokoju. Naprawdę nie wiem, co musiałabyś zrobić.

— Na przykład to, co ty? — podsunęłam, przecierając kąciki ust serwetką.

Zdrowe odżywanie, taaa...

— To, co ja? — powtórzył zdziwiony.

— No chyba za coś chciał dać ci w mordę, nie? — Podniosłam palec, widząc, jak otwierał usta i będąc przekonana, że wiedziałam, co chciał powiedzieć. — Nie chciał z tobą porozmawiać. Chyba że to jakiś szyfr, żeby nauczyciele się nie zorientowali, że będziecie się napierdalać. Wtedy okej, ale ja nie jestem nauczycielką.

— Wątpię, abyś była w stanie zrobić to, co ja.

Niezbyt mnie to pocieszyło, ale przynajmniej przestał udawać, że Reid chciał tylko porozmawiać.

— Dlaczego? Jestem w stanie zrobić naprawdę wszystko, aby tylko stąd zniknąć.

— Bo to długa historia. To, co jest między mną a Reidem trwa już — zastanowił się chwilę, czym bardzo mnie zainteresował — z siedem lat.

— Znacie się nie tylko z liceum? — spytałam głupio. — Ile lat?

— Od zawsze — odpowiedział i napił się coli.

— Kupa czasu. A co się między wami stało?

Spojrzał na mnie znad papierowego kubeczka, a ja wzruszyłam ramionami.

Choć pewności nie miałam, to wątpiłam, aby dwóch nastolatków nienawidziło się całe życie. W sensie... gdyby tak było, to Reid z pewnością nie chciałby z nim „porozmawiać", tylko od razu przeszedł do działania. A jednak podszedł do chłopaka dość delikatnie.

— Coś się stało, prawda?

— Coś się stało — potwierdził smętnie, ale minę miał taką, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że na tym temat skończymy.

— Czyli Reid to człowiek bez emocji. — Pociągnęłam za słomkę. — Może jest psychopatą?

— Ma emocje. Ale ich nie okazuje.

— Albo ich nie ma i dlatego ich nie okazuje.

— To ja się z nim znam całe życie.

Pokiwałam głową.

— To dobrze. Gdyby był psychopatą, to by trochę skomplikowało mój plan.

— A jaki masz?

Jeszcze nie mam.

— Muszę zrobić coś, co go sprowokuje.

— Mówiłem...

— Jeżeli nie jest psychopatą i jak każdy normalny człowiek odczuwa emocje, to na pewno jest coś, co wyprowadzi go z równowagi. Pojawia się pytanie, co to takiego — dodałam i zaczęłam się przyglądać Henry'emu, bo przed chwilą powiedział coś, dzięki czemu mógł mi pomóc.

— Ja nic nie wiem.

— Daj spokój — jęknęłam — znacie się całe życie, pewnie wiesz o nim wszystko.

— Odkąd skończyliśmy dziesięć lat nasz kontakt ograniczał się wyłącznie do posyłania sobie nieprzyjemnych spojrzeń w szkole.

To już utrudniało sprawę.

— Czyli teraz się nie lubicie — powiedziałam do siebie i położyłam głowę na pięści. Jednak szybko się wyprostowałam. — A ta pozostała dwójka? Kim oni są dla niego?

— Caroline jest zakochana w Reidzie.

Zmarszczyłam czoło.

W sumie się domyślałam.

Był przystojny, ale było w nim coś, co na przykład mnie kazałoby trzymać się od niego z daleka. Coś dziwnie niepokojącego.

— Ona naprawdę jest taka głupia?

— Nie znam jej za dobrze. Kiedy ponownie z Reidem spotkałem się w liceum, on już z nimi trzymał.

— A na tyle, na ile ją znasz? I kto jej zrobił te usta, do cholery?

— A co, chcesz kontakt?

— Taaa, marzę o tym, żeby wyglądać jak kaczka.

— Jak masz pieniądze i zgodę rodziców, to znajdą się tacy, co powiększą ci usta. I pewnie nie tylko.

Pokręciłam głową.

— Cycki ma naturalne. Sprawdziłam. Wzrokowo — wyjaśniłam, gdy ewidentnie czekał na rozwinięcie. — Ten drugi to jej brat bliźniak? Jednojajowy?

— Czy jednojajowi to nie wiem, ale są bliźniakami. Caroline i Patrick Walter.

— On też taki błyskotliwy jak siostra?

— Jemu myślenie raczej lepiej idzie.

Cóż, Patrickowi trochę lepiej patrzyło z oczu niż Caroline.

— Kim są w ogóle ich rodzice?

— Tata Reida jest chirurgiem, a jego mama zajmuje się domem.

Uniosłam brew.

— Mają intercyzę?

— Co?

— Pytam, czy rodzice Reida podpisywali intercyzę.

Henry zrobił minę, jakbyś właśnie spytała go o to, czy uważa, że ziemia jest płaska.

— Nie wiem. Dlaczego pytasz?

— W przypadku, gdy kobieta nie zarabia pieniędzy, a zamiast tego zajmuje się domem, to w sytuacji rozwodu, zostaje z niczym. — Pokręciłam głową. — To niesamowite, że jeszcze istnieją takie rodziny. Kobiety nigdy nie powinny godzić się na zajmowanie domem za darmo.

— Gdybyś miała dzieci...

— Ale nie mam. I nie chcę mieć. Jednak o tym możemy porozmawiać kiedy indziej. — Zamieszałam słomką w coli i podniosłam wzrok na Henry'ego. — Jego ojciec jest chirurgiem? Tak jak twój — zauważyłam.

Przytaknął.

— Poznali się na studiach. Po nich założyli swoją klinikę.

— To rzeczywiście macie kasę — przyznałam i zamyśliłam się chwilę. — Po znajomości jej te usta zrobili?

Uśmiechnął się i pokręcił głową.

— A rodzice bliźniaków są dentystami.

— Dzieci samych lekarzy tu są?

— Nie, ale sporo nas.

— Wszyscy tak nosa zadzieracie, bo macie kasę? — spytałam, gdy zobaczyłam, jak niezbyt przychylnym okiem Henry spojrzał na chłopaka w ubraniach z celowymi dziurami.

— Wszyscy — przyznał, po czym dodał: — i jestem pewien, że ty też.

Prychnęłam.

— Jesteś w błędzie.

Między nami zapanowała chwilowa cisza, którą postanowiłam jak najszybciej przerwać. Szczególnie, że pojawiało się coraz więcej ludzi.

— Wracamy? — spytałam i nie czekając na jego odpowiedź, wstałam z miejsca, po czym zaczęłam się kierować do wyjścia.

Miejsce, w którym byliśmy było z jakieś dziesięć minut na pieszo od uczelni. Mimo to Henry i w jedno stronę jak i w drugą postanowił zamówić Ubera. Uważałam, że to bezsensowne, ale skoro płacił, to milczałam.

— Jak doszło do tego wypadku? — spytał, gdy znaleźliśmy się w środku. — Mocno cię poturbowało?

— Jakiego... — zaczęłam i zamilkłam, gdy zdałam sobie sprawę z tego, o co pytał.

Ścisnęłam w dłoniach plecak, który położyłam na nogach, a w moich oczach momentalnie pojawiły się łzy.

I choć na początku nie wiedziałam, skąd w ogóle one się wzięły, bo nie płakałam z jego powodu, odkąd wyszłam ze szpitala ponad cztery miesiące temu, to szybko doszłam do rozwiązania.

Henry był pierwszą osobą, która od dnia wypadku mnie o niego spytała. Nie był przejęty, nie oceniał mnie, po prostu neutralnie o niego spytał. A nie zrobił tego nikt, poza salą sądową.

Wypuściłam ustami szybko powietrze i uniosłam do góry oczu, chcąc dać szybkim upust emocjom, po czym powiedziałam jedyną słuszną w tym momencie rzecz:

— Nie rozmawiajmy o nim.

Przez kilka sekund czułam na sobie jego wzrok.

— Okej, więcej o niego nie zapytam.

— Jaką osobą jest Holly Baker? — Musiałam wymyślić jakąś rozmowę, bo inaczej bym się rozpłakała.

— Kto?

— Holly Baker — powtórzyłam. — Moja współlokatorka. Jeszcze się z nią nie widziałam.

— A!, Holly. — Zamyślił się chwilę. — Cóż... Jednym zdaniem dziewczyna ma nierówno pod sufitem.

— Co?

— Wulgarna — rzucił mi spojrzenie — przy niej jesteś łagodna jak york.

— Chyba mało yorków poznałeś.

— Ona jest dobermanem. Jest agresywna. Nie lubi, gdy ktoś ma inne zdanie niż ona.

— Witam w klubie.

— Jesteście jak ogień i... ogień. Z tym, że ona używa siły fizycznej w każdej sytuacji. Gdybym miał szufladkować to jest metalowcem.

— Pamiętaj o feminatywach — przerwałam mu.

— Metalowczynią. Jest metalowczynią. — Skrzywił się, jakby coś mu zgrzytało. Dla mnie w sumie też brzmiało to chujowo, ale jak feminatywy to feminatywy. — Słucha bardzo ciężkiej muzyki. Dwadzieścia cztery na dobę.

— Niedobrze — mruknęłam.

— Jeżeli chodzi o wygląd ma krótkie, czarne jak smoła włosy. Ubiór, no, jak na metalow... czynię przystało. Do tego jest pedantką. Oj, jest cholerną pedantką.

Cmoknęłam.

No to kolejny problem. Lubiłam porządek, ale lekkiemu burdelowi nie miałam nic przeciwko.

Ciężko będzie nam się dogadać.

— No i ma mocny, ciężki głos. Niektórzy faceci przed nią spierdalają, a nauczyciele boją się zwrócić jej uwagę. Przywykła do tego, że zawsze stawia na swoim.

— To naprawdę niedobrze.

— Uważaj na nią. Lepiej graj według jej reguł.

Mimo powagi w jego głosie, spojrzałam na niego jak na idiotę. Nie będę się kajać przed jakąś laską.

Kiedy dojechaliśmy pod szkołę, ja skierowałam się prosto do akademika, a Henry poszedł w drugą stronę.

Po drodze zastanawiałam się nad tym, że skoro tak agresywnej osoby jaką była Holly nie wyrzucili, to chyba naprawdę moją jedyną szansą na pożegnanie się z Platinum Academy było zaleźć za skórę synowi sponsora tej szkoły.

Poza tym po drodze zaczęłam nastawiać się bojowo na poznanie mojej współlokatorki. Nigdy przed nikim nie robiłam z siebie ofiary, nie przepraszałam, jeżeli coś nie było moją winą. I w tej sytuacji będzie tak samo. Wiedziałam, że takim osobom jak Holly nie można pokazać strachu (którego i tak nie odczuwałam) ani uległości. Miałam tu być tylko kilka dni, więc nie musiałam się na nic zgadzać.

Kiedy byłam przed drzwiami do swojego pokoju, sięgnęłam do plecaka po kluczyć i wsadziłam go w zamek, ale tak jak przypuszczałam, drzwi były otwarte. Zanim jednak weszłam, rozluźniłam ramiona i przybrałam gotową do walki postawę w razie, gdyby Holly miała się na mnie rzucić.

Postanowiłam jeszcze zaskoczyć przeciwnika, więc z impetem otworzyłam drzwi, przechodząc przez próg pewnym krokiem.

I moim oczom absolutnie nie ukazała się osoba, którą opisywał Henry i której się spodziewałam.

Bo dziewczyna, ta, która miałam mieć czarne i krótkie włosy, okazała się być blondynką. Blondynką, która miała bardzo długie włosy i które zaplecione były w wysoki warkocz.

Spoglądała na mnie nieco speszonym wzrokiem, co w sytuacji, w której przybrałam bojową postawę, miało sens.

Zlustrowałam ją następnie wzrokiem, a zrobiłam to przynajmniej na tyle, na ile mogłam i stwierdziłam, że Henry chyba nie wiedział, jak wygląda stereotypowy metalowiec. Bo Holly, która właśnie nim miała być, miała na sobie białą, przewiewną sukienkę z motywami kwiatków i słoneczników, o ile się nie myliłam.

Weszłam głębiej do pokoju, zamykając za sobą drzwi i cały czas nie spuszczając wzroku z dziewczyny.

— Cześć. — I tu przeżyłam kolejne zaskoczenie, bo nie miałam głosu, który opisywał Henry. Był dokładnym jego przeciwieństwem: słaby, cichutki i bardzo wysoki. — Holly Baker. Jesteśmy współlokatorkami — dodała, wyciągając przed siebie rękę.

W pierwszej chwili chciałam jej powiedzieć, że zdążyłam się tego domyślić, ale widząc jej nadal wystraszony wzrok, zrezygnowałam z tego.

Podeszłam jeszcze bliżej, po czym uścisnęłam ją dłoń.

— Veronica Adams. Henry trochę inaczej cię opisał.

Trochę bardzo...

— Kto?

— Henry. Henry Carter.

Uśmiechnęła się nieśmiało.

— Niestety nie wiem, kto to jest. Tak samo jak ty jestem tu pierwszy dzień — powiedziała nadal tym słabym i cichutkim głosem.

Zrobiłam z ust dzióbek.

Kolejny kłamczuszek w szkole.

Z jej twarzy powoli przeniosłam spojrzenie na jej walizkę, która stała pod szafą i stwierdziłam, że zdecydowanie nie mogła być pedantką. Bo żaden znany mi pedant nie miał porozwalanych ciuchów i w walizce, i w szafie, do której dziewczyna zdążyła już co nieco wrzucić.

Wróciłam spojrzeniem do mojej współlokatorki i dopiero teraz się zorientowałam, że czytała jakąś książkę. Leżała obok niej i była otworzona mniej więcej w połowie.

— Co czytasz? — spytałam. I chociaż wiedziałam, że Henry mnie okłamał, to z jakiegoś powodu liczyłam na odpowiedź w stylu: „kulturę metalowców".

— „A Tale of two Hearts" autorstwa Missy Black. Romans.

Uniosłam brwi.

— Po tytule się domyśliłam.

Zaśmiała się cicho.

Westchnęłam, spoglądając za okno, które miała nad łóżkiem, po czym się obróciłam i ruszyłam w stronę swojego łóżka. Zanim się jednak na nim położyłam, przypomniałam sobie o makijażu, który postanowiłam w końcu zmyć.

Patrząc w lustro, nie pomyliłam się, gdy sekundę wcześniej pomyślałam, że po takim czasie musiał wyglądać tragicznie.

To, że Holly była kompletnym przeciwieństwem opisywanej przez Henry'ego dziewczyny, w zasadzie nic nie zmieniało. Bo tak czy inaczej raczej ciężko byłoby nam się dogadać.

Kiedy zmyłam makijaż, wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w coś normalnego, przypomniałam sobie, że dyrektor mówił, abym pod koniec dnia poszła do sekretariatu po mundurek. Nie było jeszcze nawet siedemnastej, więc jeszcze było za wcześnie, abym po niego poszła. Gdy byłam w łóżku po prostu nastawiłam sobie budzik na dziewiętnastą, po czym położyłam się spać.

Zanim zdążyłam wymyślić, w jaki sposób sprowokować Reida Parka, zasnęłam.

*

Budzik mi zadzwonił. Po raz chyba szósty. Nie byłam pewna, bo tyle razy dawałam drzemkę, że po czwartym razie straciłam rachubę. Nie wiedziałam, czy to podróż mnie tak zmęczyła, czy coś innego, ale byłam naprawdę padnięta i zdałam sobie z tego sprawę, dopiero gdy zadzwonił pierwszy budzik, a ja wiedziałam, że nie dałabym rady wstać.

W końcu jednak musiałam to zrobić, więc przeciągnęłam się w łóżku, a następnie z niego wstałam i od razu spojrzałam w stronę mojej współlokatorki.

Nadal czytała, ale była już na samym końcu książki.

— Wiesz, gdzie jest sekretariat? — spytałam.

Podniosła na mnie wzrok i przytaknęła.

— Skąd?

— Przewodniczący pokazywał, gdy mnie oprowadzał.

Ah, no tak, zapomniałam, że nie bardzo słuchałam tego, co mówił. I choć dalej uważałam, że ta wiedza była mi absolutnie zbędna, to jednak musiałam się do niego dostać.

— Więc? Jak się tam dostanę? — spytałam, obracając się do lustra, które było na jednej stronie drzwi szafy.

Po prysznicu przebrałam się w piżamę, więc miałam na sobie krótkie, czarne spodenki i tego samego koloru bluzkę na ramiączkach. Przez chwilę zastanawiałam się, czy powinnam się przebrać, ale doszłam do wniosku, że nie będę tego robić. Jeżeli powinnam, a tego nie zrobię, to punkt dla mnie.

— O tej godzinie, podejrzewam, że już nikogo nie będzie.

Wzięłam do ręki telefon i spojrzałam na wyświetlacz, który pokazywał dwudziestą pierwszą trzydzieści. Cóż, też wątpiłam, aby ktoś tam był, ale z dwóch powodów musiałam to sprawdzić.

Po pierwsze w razie, gdyby ktoś tam jeszcze był, to chciałam sprawdzić mundurek, który teoretycznie miałam nosić. Naprawdę byłam ciekawa, czy dostałam spodnie jak powiedział dyrektor.

A po drugie — była już dwudziesta pierwsza trzydzieści, co znaczyło, że od trzydziestu minut trwała cisza nocna. A to z kolei znaczyło, że nie można już było wychodzić z pokoi. Więc jeżeli zostałabym na tym przyłapana, to... To nie wiedziałam, co, bo według Graysona nikt nigdy o tej godzinie z pokoju nie wyszedł. Bardzo w to wątpiłam i musiałam to sama sprawdzić.

— Może będzie. Więc jak tam dojść?

— Musisz przedostać się do budynku administracji...

— To ten, gdzie dyrektor ma gabinet?

Przytaknęła głową.

— I drzwi do sekretariatu są praktycznie przy wejściu po prawej stronie. Na drzwiach będzie plakietka z napisem „Sekretariat".

— Dzięki — mruknęłam i zabrałam kluczyk do pokoju, który schowałam w kieszeń spodni. Nie była zbyt głęboka, do tego brakowało w niej jakieś sztywności, ale nie miałam, gdzie indziej go schować.

— Nie powinnaś o tej godzinie wychodzić — powiedziała Holly, gdy położyłam dłoń na klamce drzwi.

Obróciłam do niej twarz i uśmiechnęłam się.

— I właśnie dlatego to robię. Liczę na jakieś potworne konsekwencje — dodałam, zanim wyszłam z pokoju, a następnie zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam na korytarz przed siebie.

Ani jednej żywej duszy. I ani jednego głosu, dobiegającego z innych pokoi.

Wzruszyłam ramionami, przypominając sobie, że to dopiero początek roku szkolnego. Może jeszcze nie wszyscy wrócili do siebie po wakacjach? I za miesiąc się okaże, że na piętrach, a przynajmniej na ostatnim, czyli moim, panuje jedna wielka patola? Bo naprawdę nie chciało mi się wierzyć, że ludzie przestrzegali tego durnego przepisu, aby nie wychodzić z pokoi po dwudziestej pierwsze. Kiedy byłam w podstawówce, później się kładłam! A co dopiero w liceum... Nie przypominałam sobie dnia, w którym położyłabym się wcześniej niż przed dwunastą w nocy.

No, dobra, nieważne — pomyślałam, a następnie, rozejrzałam się po korytarzu jeszcze raz, po czym skierowałam się do windy i zjechałam na sam dół. I tu nie było żywej duszy, mimo że dostępne były sale rekreacyjne i inne takie rzeczy, gdzie można spędzać czas. Przeszłam przez przeszklone drzwi i wyszłam na zewnątrz. Było już całkowicie ciemno, a latarnie, których było sporo nie bardzo oświetlały miejsca. Po raz kolejny przyszło mi do głowy, czy aby na pewno była to taka prestiżowa szkoła. I przypomniałam sobie, że nie wystawiłam opinii na Google. Cóż, póki co mogłabym tej szkole dać z trzy gwiazdki na pięć, bo jednak było tu pięknie i czysto, więc postanowiłam, że opinię wystawię pod koniec mojego pobytu tutaj, za kilka dni, gdy będę mogła już z czystym sumieniem dać jedną gwiazdkę.

Zanim ruszyłam w stronę budynku administracyjnego, spojrzałam w lewo, a potem prawo. I tak jak przypuszczałam — po obiekcie chodził strażnik. Wyglądał zdecydowanie inaczej niż ten, który był w apartamencie, w którym mieszkałam. Na pewno był niższy i ewidentnie stronił od sportu. Dziwny wybór osoby, której ludzi powinni się bać, ale skoro bez problemu udawało mi się wyminąć strażnika w apartamencie bez zauważania, to tym bardziej tu mi się uda przejść niezauważoną.

Mimo wszystko postanowiłam nie bardzo ryzykować złapanie i zaczęłam iść, wtedy gdy skierował się w przeciwną stronę.

Przez to, że musiałam trochę uważać, aby nie zostać złapana, zamiast jakichś pięciu minut, do budynku administracji doszłam w mniej więcej kwadrans.

Podeszłam do drzwi, nacisnęłam klamkę, po czym okazało się, że moja współlokatorka się nie myliła. Nie było już nikogo, a budynek był zamknięty.

Trochę było mi szkoda, że nie zobaczę, czy dyrektor dotrzymał słowa, ale tylko przez chwilę. Potem zdałam sobie sprawę, że za nieodebranie mundurka, a co za tym idzie niepojawienie się w nim na lekcjach, dostanę ochrzan.

Koniec końców zaczęłam się wycofywać do akademika zadowolona. Po drodze pomyślałam, że tym razem nie będę unikać ochroniarza i zostanę złapana, ale niestety nic z tego pomysłu nie wyszło, bo po drodze go nie spotkałam.

Przed wejściem do budynku pomyślałam, że może sobie zrobię jakiś spacer po obiekcie, żeby trafić na ochroniarza, ale kiedy zaczęłam się obracać, usłyszałam jakiś hałas, który dochodził zza akademika. Ciężko było mi określić, co to było, przyszło mi do głowy, że może jakiś bezdomny kociak zaczął się tu kręcić, ale mimo to postanowiłam sprawdzić.

Powolnym krokiem zaczęłam okrążać budynek, aż w końcu doszłam do jego końca i moim oczom ukazało się coś zupełnie innego niż kot. Ktoś, kogo wcale nie spodziewałam się zobaczyć.

— Proszę, proszę, proszę — zaświergotałam, po czym skrzyżowałam ręce na piersi. — Kogo my tu mamy?

Przede mną stał nie kto inny jak Reid Park. W godzinie, w której już dawno powinien być w pokoju. Wyglądał zupełnie inaczej niż podczas pierwszego spotkania. Wówczas, mimo że nie mundurek, miał na sobie ciemne dżinsy i zwykłą koszulkę. Teraz zamiast dżinsów miał szare dresy i bluzę. Włosy, które były ułożone, teraz były rozwichrzone, jakby właśnie był po ostrym wysiłku fizycznym.

— Co tu robisz? — spytał chłodno. Nie wyglądał, jakby był zmartwiony tym, że go przyłapałam.

Podniosłam rękę, po czym wymierzyłam w niego palcem wskazującym.

— Lepsze pytanie co ty tu robisz. Wiesz, że od prawie godziny jest cisza nocna i nie można opuszczać swoich pokoi?

Mimo że za akademikiem światła latarni nie bardzo docierały i było ciemno, to zauważyłam, że przechylił głowę.

— Ty wiesz.

Wzruszyłam ramionami.

— Ale ja specjalnie łamię tę zasadę. Cieszyłabym się, gdyby mnie ktoś przyłapał — dodałam.

— Mhm — mruknął pod nosem. — Ja bym nie chciał, dlatego idź gdzieś, gdzie chodzi strażnik.

— Taki miałam zamiar, zanim ciebie zobaczyłam.

Reid ciężko westchnął.

— Spieprzaj stąd.

Położyłam rękę na sercu, dając do zrozumienia, że mnie to uraziło, po czym rozejrzałam się wokół Reida. Nie przychodziło mi do głowy absolutnie nic, co mógłby tu robić o tak późnej porze. Dopiero po chwili dostrzegłam mur za jego plecami. Ja pewnie miałabym problem, żeby przez niego przejść, ale między mną a chłopakiem było co najmniej trzydzieści centymetrów różnicy.

— Przechodziłeś przez mur? — zapytałam, choć znałam odpowiedź.

— Nie twoja sprawa — odpowiedział nadal tym chłodnym głosem, po czym zrobił w moją stronę dwa kroki.

Nie bałam się go, to zdecydowanie złe określenie, ale z całą pewnością z nieokreślonego powodu budził we mnie swego rodzaju niepokój.

— Być może i nie moja. Ale po pierwsze nie tylko wyszedłeś z akademika po dwudziestej pierwszej, co jest surowo zabronione. — Ale dodatkowo byłeś poza murami szkoły.

— Nie twoja sprawa — powtórzył, robiąc w moją stronę kolejne dwa kroki.

Przewróciłam oczami.

— Jak powiesz mi, gdzie byłeś i co robiłeś, to może na ciebie nie doniosę do starego. Ale tylko może — zastrzegłam

Zrobił kolejne dwa kroki, a ja już się cofnęłam, przez co plecami wylądowałam na chłodnej ścianie budynku.

— Nie wpierdalaj się w to — powiedział, a jego głos już nie tylko był chłodny, ale pojawiła się w nim również agresja. Cieszyłam się, że było ciemno, bo moje ciało zareagowało na to i przełknęłam ślinę. — Dobrze ci radzę.

Podniosłam ręce do góry.

— Uuu, czyżbyś mi groził?

Przez chwilę mi się przypatrywał, aż w końcu pokiwał głowa.

— Grożę ci. — Nachylił się nade mną i spojrzał mi w oczy. — Wróć do akademika i zapomnij o tym, że mnie widziałaś. Jasne?

Ułożyłam usta w dzióbek i wzniosłam oczy ku górze.

— Niech się zastanowię... A co będę z tego miała? — spytałam i chciałam się przesunąć po ścianie choć trochę, bo nacisk jego niebieskich oczu, zaczął wywoływać we mnie coraz większy niepokój. Nie pozwolił mi na to jednak, kładąc rękę po prawej stronie mojej głowy. Byłam pewna, że jeżeli spróbuję przesunąć się w drugą stronę, zrobił to samo z drugą ręką.

— A ile chcesz?

— Naprawdę uważasz, że narzekam na pieniądze? — spytałam, śmiejąc się pod nosem. I cholera, ten śmiech wyszedł mi chyba zbyt nerwowo.

Nie przełykaj kolejny raz śliny.

Nie przełykaj kolejny raz śliny — upominałam się w duchu. — Nie możesz pokazać, że czujesz się niekomfortowo w tej sytuacji.

— To co w takim razie chcesz?

Zacisnęłam usta.

Był za blisko. Był zdecydowanie za blisko.

— Żebyś to ty na mnie doniósł.

— Co? — spytał, wykrzywiając wargę.

I poległam, bo przełknęłam tę cholerną ślinę.

— Chcę, żebyś...

— Dlaczego miałbym to robić? — Nie był zdziwiony, raczej zaciekawiony.

— Pytałeś, co chcę. Chcę, żebyś na mnie doniósł.

— Nie — odpowiedział jeszcze zanim zdążyłam dokończyć zdanie.

— Jeżeli nie chcesz, żebym powiedziała, że widziałam cię poza akademikiem o prawie dziesiątej w nocy, to ty powiedz dyrektorowi, że widziałeś, jak ja z niego wychodziłam.

— Nie zrobię tego. Ale gwarantuję ci, że jeżeli to ty na mnie doniesiesz, bardzo źle się to dla ciebie skończy.

— Jestem przerażona — powiedziałam z wyczuwalną ironią w głosie.

— Powinnaś być. Nie wiesz, na co mnie stać. Jeszcze mnie nie znasz.

— I nie chcę poznawać — odparowałam. — Spytałeś, co...

Nachylił się jeszcze bardziej nade mną, tym razem mówiąc prosto do mojego ucha.

— Nie doniosę na ciebie. To nie podlega dyskusji. Ale jeżeli ty to zrobisz i dyrektor się dowie, że po dwudziestej pierwszej byłem poza pokojem, to gwarantuje ci, że twoje życie w tej szkole zamienię w piekło.

Zamknęłam na sekundę oczy, po czym szybko się upomniałam, żeby tego nie robić.

Jak wspomniałam — było w nim coś niepokojącego. W całym nim. A kiedy doszedł do tego ten jego niski i chrapliwy głos, gdy mi groził, poczułam nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej.

— I tak długo...

I nie zdążyłam dokończyć mówić, bo nagle musiałam zmrużyć oczy, gdy światło latarki zaczęło mnie oślepiać. Odwróciłam głowę w stronę światła, gdy chłopak się ode mnie odsunął.

— A co wy tu robicie?! — krzyknął strażnik, który właśnie nas przyłapał w dwuznacznej pozie. — Godzina po ciszy nocnej, a wy robicie sobie jakieś miłosne schadzki?

— My nie... — zaczął Reid, obracając się do strażnika, ale ten mu przerwał, przykładając telefon do ucha.

— Dwójka uczniów poza akademikiem — powiedział do kogoś. — Chłopak i dziewczyna. W porządku. Mhm. Już idziemy. Za mną do dyrektora! — zwrócił się do nas, chowając telefon do kieszeni.

Spojrzałam na Reida, który wyglądał na bardzo, bardzo niezadowolonego z przebiegu sytuacji.

Mnie z kolei bardzo, bardzo to ucieszyło.

Rzucił na mnie kątem oka i pokręcił ledwo zauważalnie głową, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że właśnie wykopałam sobie grób, po czym włożył ręce w kieszenie dresów i zaczął iść powolnym krokiem w stronę strażnika.

*

Staliśmy w domu, w salonie dyrektora, który okazał się być położony obok liceum i musiałam stwierdzić, że jego żona miała gust.

Po drodze Reid nie odezwał się do mnie ani słowem, mimo że szliśmy ramię w ramię. Nie byłam ucieszona faktem, że zostaliśmy przyłapani, bo to ja chciałam na niego donieść. Koniec końców i tak miałam dostać pierwszą z trzech nagan, zanim stąd wylecę, więc nie było dramatu.  

— Co robiłaś, Veronico, po dwudziestej pierwszej poza akademikiem? — spytał i wziął łyk herbaty.  

Nadal miał na sobie ubrania, które miał rano. Trochę mnie to zdziwiło, bo wyobrażam sobie, że w jego już nienajmłodszym wieku o tej godzinie będę już spała.

— Szłam po mundurek — odpowiedziałam.  

— O tej godzinie? — Poprawił okulary i ziewnął.

Wzruszyłam ramionami.  

— Wcześniej spałam.

Pokiwał kilka razy głową, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony, nie potrafiłam z niej nic wyczytać. Chociaż wiedziałam, że zadowolony z mojej nocnej wyprawy nie był, to nie wiedziałam, czy był zawiedziony, czy zły, czy wściekły. Albo obojętny.  

W końcu nabrał powietrza w płuca i powiedział:

— Będę musiał wobec was — rzucił spojrzenie najpierw mi, a następnie Reidowi — wyciągnąć konsekwencje.

Zmarszczyłam czoło.  

— A on? — spytałam i wskazał głową na chłopaka obok mnie. — Jego pan nie spyta, co robił o tej godzinie poza akademikiem?  

Poczułam na sobie spojrzenie Reida, ale tylko przez chwilę.  

— Z Reidem już rozmawiałem.  

— Taa? Niby kiedy...?  

Skończyłam pytanie i nagle przypomniałam sobie moją rozmowę z dyrektorem z rana, gdy do jego gabinetu wszedł Dorian i powiedział, że muszą porozmawiać właśnie o Reidzie.

Obróciłam głowę i spojrzałam na niego.

Czyli już mu się zdarzyło wyjść po ciszy nocnej. Ciekawe.

— Ponieważ jesteś naszą nową uczennicą, Veronico — zatrzymał się na chwilę — nie wpiszę ci nagany.

Co?!  

— Dlaczego nie? Wyszłam z akademika po ciszy nocnej, powinnam dostać naganę. A najlepiej trzy od razu.

Nie mogłam sobie pozwolić na to, aby nie dostać nagany.

— Jesteś nową...  

— No i co z tego? Złamałam zasadę, która obowiązuje w tej szkole. Każda inna osoba dostałaby naganę, a ja mam być inaczej traktowana tylko dlatego, że jestem nowa? Tak się przecież nie robi!

Dopiero teraz, pierwszy raz odkąd weszliśmy do domu dyrektora, ten okazał jakieś emocje na twarzy. I tą emocją było zdziwienie. No okej, rozumiałam, dlaczego zdziwiło go to, że chciałam dostać naganę, mimo taryfy ulgowej, którą chciał mi dać.

W końcu jego twarz znowu przybrała neutralny wyraz.  

— Dobrze, w takim razie wpiszę ci naganę.

Yeeeees!

— Mam nadzieję, że Reid też ją dostanie — powiedziałam po chwilowej ciszy między nami.

— Oboje je dostaniecie.  

Chociaż nie patrzyłam na chłopaka, to wyczułam, jak się spiął, a wtedy pogratulowałam sobie w myślach.

Później dyrektor nam jeszcze powiedział, że to już nie może się powtórzyć, że za trzy nagany było wydalenie z obiektu, no, ogólnie takie rzeczy, które i tak już wiedziałam i on pewnie doskonale sobie z tego zdawał sprawę, ale musiał te formułki powiedzieć. Mimo że nie kierował ich bezpośrednio do mnie, to miałam wrażenie, że do Reida jednak nie mówił. Jakby nie patrzeć on był tutaj już trzeci rok i pewnie doskonale o tym wiedział.

Na sam koniec kazał nam wyjść przed dom i czekać na strażnika. Oboje znaleźliśmy się przed wejściem, ale nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Czułam na sobie spojrzenie chłopaka odkąd przepuścił mnie w drzwiach, co w końcu zaczęło mnie irytować.

— No i co się gapisz? — spytałam, obracając głowę w jego stronę.

Wyraz jego twarzy był nie do odgadnięcia.

— Bardzo zależało ci na tej naganie — powiedział niespodziewanie.

Uśmiechnęłam się do siebie.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo.

— Na tym, żebym i ja ją dostał też ci zależało.

Wzruszyłam ramionami.

Zależało mi na tym, żeby był na mnie zły. Jeżeli dzięki tej naganie udało mi się go rozzłościć jeszcze bardziej, to doskonale.

— Nie wierzę, że nikt ci nie powiedział, aby nie wchodzić mi w drogę.

Wydęłam wargi.

— Powiedział — przyznałam obojętnie. — Ale nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia.

— Doprawdy? — Wzruszyłam ramionami. — Jesteś strasznie lekkomyślna.

— Doprawdy? — przedrzeźniałam go. — Mam dla ciebie zadanie — powiedziałam po chwili milczenia.

Obrócił głowę w moją stronę i podniósł brwi do góry, robiąc minę w stylu: „szukaj kogoś innego". Mimo to nie zniechęciło mnie to, aby powiedzieć to, co chciałam.

— Powiedz swojemu ojcu, że uprzykrzam ci życie. Że nie powinno mnie tu być, że jeżeli dalej będą mnie tu trzymać, to twój ojciec ma przestać płacić na tę szkołę.

— Dlaczego miałbym to zrobić?

— A dlaczego nie? Ty nie chcesz, żebym tu była i ci się naprzykrzała, ja nie chcę tu być, bo... bo nie chcę. Win–win.

Przez chwilę milczał, a ja zaczęłam szukać wzrokiem ochroniarza. Nie chciałam, żeby w tej chwili nam przerwał.

I na szczęście na razie nigdzie go nie widziałam.

— Nie uprzykrzasz mi życia.

— Nie? A ta nagana?

— Nie nazwałbym tego uprzykrzaniem życia.

— A niby jak?

— Głupim posunięciem z twojej strony.

Przewróciłam oczami.

— Zamiast znowu mi grozić, mógłbyś wykonać telefon do ojca? Naprawdę się ciebie nie boję, więc twoje słowa nie robią na mnie wrażenia.

— Powinny.

Machnęłam ręką.

— Tak, wiem, powinny, mówiłeś. To wyjmujesz ten telefon?

— Dlaczego nie chcesz tu być?

Przewróciłam oczami, mając nadzieję, że nie aspirował do bycia moim psychologiem.

— Powód jest nieważny — odparłam. — Po prostu zrób coś, żeby mnie stąd wyrzucili. Z tego, co się dowiedziałam, to ty trzymasz tu wszystkich w garści. — Skrzywiłam się nieznacznie, po czym wskazałam głową na drzwi domu dyrektora. — Chociaż on się nie zachowywał, jakbyś jego miał.

— Mam — odpowiedział szybko.

— Taa, i dlatego tobie też wstawi naganę.

— Nie wstawi.

— Powiedział...

— Kłamał — rzucił lekko. — Gdybym został złapany sam, nawet bym do niego nie poszedł.

— Hm, czyli ty nie masz nic przeciwko specjalnemu traktowaniu. — Spojrzałam w stronę, z której szedł strażnik. Miałam mało czasu. — Wyjmij, do cholery, ten...

— Nie.

— Co?

— Nie zamierzam ci pomagać.

Chciałam mu powiedzieć, że to nie tylko byłaby pomoc dla mnie, ale on też byłby ucieszony z faktu, że mnie tu nie będzie. Zanim jednak cokolwiek zdążyło przejść przez moje usta, zjawił się ochroniarz, który od razu powiedział, że odprowadzi nas do pokoi.

Po drodze cały czas próbowałam przemówić do Reida, żeby naprawdę nakablował na mnie do swojego ojca, ale ani razu nie skomentował tego, co mówiłam. Przez całą drogę do akademika milczał, a kiedy weszliśmy do środka, zamiast iść do windy, skierował się na schody.

Przez sekundę, tylko przez sekundę, przebiegła przez moja głowę myśl, aby iść za nim. Jednak gdy zobaczyłam, jak szybko wbiegał po schodach, zrezygnowałam z tego pomysłu. W życiu bym go nie dogoniła.

No nic, popróbuję jeszcze go sprowokować, ale jeżeli się nie uda, to przez moje zachowanie i tak mnie wyrzucą — pomyślałam, gdy weszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko.

*

Wczoraj, gdy wróciłam do pokoju od razu poszłam spać, nie nastawiając sobie wcześniej budzika. Zorientowałam się, dopiero gdy następnego dnia otworzyłam oczy. Wzięłam telefon do ręki, ale nie zobaczyłam jakieś dziewiątej czy dziesiątej.

Na ekranie była równo szósta rano. Równiutko, a ponieważ i tak zamierzałam się spóźnić, to nie wstałabym o tej godzinie. Nikt normalny, kto do szkoły miał na ósmą, nie wstawał o tej godzinie!

Dopiero kiedy moja współlokatorka mignęła obok mojego łóżka, zorientowałam się, że to ona była powodem mojej tak wczesnej pobudki.

Podciągnęłam się na łokciach i spojrzałam na dziewczynę, która teraz siedziała na swoich łóżku i patrzyła w małe lusterko, które postawiła na biurku i starała się zrobić równą kreskę.

— Aaaaa! — krzyknęłam głośno, co doprowadziło do tego, że wyjechała eyelinerem poza obszar, w którym planowała go mieć.

— Co się stało? — zapytała, obracając się w moją stronę. Wyglądała komicznie z tą czarną krechą, która biegła od kącika oka aż po same ucho.

— Nic. Wydawało mi się, że widziałam pająka.

Holly się uśmiechnęła.

— Ja też ich nie lubię. W ogóle boję się całego robactwa na tym świecie.

Hm, przydatna informacja. Musiałam sobie załatwić jakieś sztuczne robaki.

— Dzień dobry, tak w ogóle — powiedziałam.

— Cześć — odpowiedziała, polewając patyczek wodą micelarną.

— Obudziłaś mnie — powiedziałam, siadając na łóżku.

— Przepraszam, muszę się przygotować na lekcje.

— A co masz jako pierwsze? — Pierwszy raz otworzyłam swój plan lekcji i zobaczyłam, że ja dni miałam zaczynać od matematyki.

Lepiej być nie mogło...

— Angielski.

Zdecydowanie lepiej.

— I na którą masz?

— Na ósmą.

Westchnęłam.

— Na ósm... Co?! — Wybałuszyłam oczy. — To na cholerę ty tak wcześnie wstajesz?!

— Wcześnie? Zaledwie dwie godziny przed.

— Aż dwie godziny przed — poprawiłam ją, podkreślając pierwsze słowo. Podniosłam się z łóżka, przeciągnęłam, a następnie skierowałam w stronę łazienki. — Mam nadzieję, że dzisiaj wyjątkowo o tej godzinie wstałaś.

Pod prysznicem spędziłam pół godziny, a kiedy z niego wyszłam, Holly siedziała nad książką. Tym razem inną niż wczoraj, ale patrząc na jej okładkę, mogłam wysunąć wniosek, że też był to jakiś romans.

Usiadłam na łóżku i spojrzałam na ubranie, które na wieszaku wisiało na jej drzwiach szafy.

Mundurek.

Mundurek, którego nie miałam. I którego siłą rzeczy nie mogłam założyć.

— Wiesz od której sekretariat jest otwarty? — spytałam swojej współlokatorki.

Włożyła zakładkę w książkę, po czym ją zamknęła. Chciałam jej powiedzieć, żeby się uspokoiła, bo aż tak długo nie będziemy rozmawiać, ale zanim to zrobiłam, odezwała się ona:

— Chyba od dziesiątej.

— Serio? Ludzie zaczynają naukę o ósmej, a sekretariat otwiera się o dziesiątej?

— Z tego, co pamiętam w różne dni różnie się otwiera, ale wydaje mi się, że dzisiaj właśnie od dziesiątej.

Z jednej strony dobrze, bo nie zdążę odebrać mundurka, a z drugiej naprawdę byłam ciekawa, czy dostałam spodnie — pomyślałam, a następnie znowu poszłam spać, tym razem nastawiając sobie budzik na siódmą dwadzieścia.

Wstałam zgodnie z planem. Mojej współlokatorki już nie było.

Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam było wybranie outfitu. I cóż, moja mama przeglądała moją walizkę, gdy ją spakowałam i wyrzuciła najciekawsze rzeczy. Do kosza, nie po prostu z walizki. Jednak udało mi się przemycić kilka bardzo ciekawych rzeczy w torbę podróżną. Co prawda nie tyle, ile bym chciała, ale kilka perełek się udało.

Nie, nie ubierałam się tak na co dzień. Ale tak, zamierzałam dzisiaj założyć coś z tego na mój pierwszy dzień.

Ostatecznie postawiłam na czarny crop–top i krótką, czarną spódniczkę z łańcuchami. Nienawidziłam jej, ale wiedziałam, że jeżeli miałam wywołać wśród nauczycieli szok, a być może nawet obrzydzenie, to tak musiałam się ubrać.

No i akurat do tego stroju doskonale pasował mój makijaż, który postarałam się odtworzyć z wczoraj.

Gdybym miała się tak malować na co dzień, musiałabym wstawać naprawdę dużo wcześniej niż zazwyczaj. Ale ponieważ nieszczególnie zależało mi na estetyce, to szybko maznęłam oczy, twarz i usta.

Nie wyglądałam źle, ale nie wyglądałam też dobrze. Czyli w sam raz.

Czegoś mi brakowało w mojej twarzy i dopiero po chwili zorientowałam się, że gdzieś zgubiłam kolczyk w nosie. Trochę szkoda, bo dopełniał mój image, ale w sumie dyrektor nie miał nic przeciwko, w ogóle o nim nie wspomniał, więc chyba można było mieć kolczyki poza uszami. Nie, w sumie to nie było mi go szkoda. Nadine kiedyś mnie na niego namówiła, ale nigdy mi się nie podobał.

Wzięłam do ręki telefon i zobaczyłam, że lekcja zaczynała się za lekko ponad dwadzieścia minut. A ponieważ zaburczało mi w brzuchu, postanowiłam zejść do stołówki. Może dzięki jedzeniu, które tam było, mogłam już dzisiaj wystawić jedną gwiazdkę.

Zabrałam plecak, po czym wyszłam z pokoju, zamykając go i weszłam do windy.

Zjechałam na parter, a moim oczom ukazał się widok, którego w ogóle się nie spodziewałam. Było sporo uczniów, każdy w mundurku, i byli czymś niesamowicie poruszeni.

Miałam zamiar zapytać, o co chodzi pierwszą lepszą osobę, ale w tej samej chwili, gdy weszłam w tłum, zobaczyłam Henry'ego.

— Co tu się dzieje? — zapytałam. — Co rano są jakieś zbiórki na dole?

— Nie. O tej godzinie normalnie wszyscy byliby na zewnątrz.

Uniosłam brew.

— Okej. Co w takim razie robimy w tej nienormalnej sytuacji?

— Ochroniarz — powiedział i ewidentnie nie lubił tego słowa, bo skrzywił się dość mocno przy jego wypowiedzeniu.

— Jaki znowu...

— Od dzisiaj zamiast na zewnątrz ochroniarz będzie w środku akademika.

Trochę mnie to zmartwiło, bo byłam pewna, że nie będzie już tak łatwo wyjść z budynku.

— Wczoraj go nie było.

— Ale od dzisiaj — spojrzał na mnie — na prośbę Reida już będzie — skończył zrezygnowany. — Był u dyrektora i powiedział, że ochroniarz w środku budynku będzie miał większy sens.

Rozszerzyłam oczy, po czym zaczęłam wyszukiwać wyżej wspomnianego chłopak wzrokiem wśród tłumu uczniów.

Tylko trochę martwiło mnie, że miał być od dzisiaj ochroniarz w środku, bo byłam więcej niż pewna, że i tak będzie się dało jakoś go wyminąć.

Bardziej mnie zastanawiało, dlaczego to właśnie Reid zaproponował takie rozwiązanie. Przecież sam wychodził z akademika po dwudziestej pierwszej. I z tego, co się zorientowałam po wczorajszej rozmowie nie był to jego pierwszy raz.

W końcu namierzyłam go wzrokiem. Stał sam pod ścianą, opierając się o nią jedną nogą i robiąc coś w telefonie.

Zanim do niego ruszyłam, usłyszałam jak Henry powiedział:

— Mówiłem ci, że robisz sobie z niego wroga.

I po tym jednym zdaniu, nawet jeżeli nie byłam co do tego pewna, to teraz już wiedziałam, że Reid zrobił to tylko po to, aby utrudnić mój plan.

Właśnie wypowiedział mi wojnę.

Tak, zrobił to.

I niech mnie diabli, ale byłam tym zachwycona.

Ruszyłam w jego stronę, a kiedy stałam obok, szepnęłam na tyle głośno, żeby tylko on mnie usłyszał:

— Podejmuję rękawicę.

Po czym się obróciłam i skierowałam się w stronę stołówki.

Dodaj komentarz