Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Destroy you - prolog i rozdział 1

Destroy you - prolog i rozdział 1PROLOG


4 miesiące wcześniej

Podeszłam do drzwi, a następnie powoli i jak najciszej je otworzyłam, po czym wystawiłam przez nie głowę i zaczęłam nasłuchiwać.

Przez dwadzieścia sekund nic nie usłyszałam, więc założyłam, że muszę jeszcze chwilę zaczekać i już miałam chować głowę, gdy nagle usłyszałam głośne chrapnięcie.

Uśmiechnęłam się szeroko do siebie i zabierając plecak z komody, wyszłam z pokoju. Wiedziałam, że gość, który miał się mną opiekować za szybko nie wstanie, więc na luzie stanęłam obok niego i pokręciłam głową.

Boże, moja mama niczego się nie uczy — pomyślałam, ostatni raz spoglądając na sześćdziesięcioletniego faceta. Tak naprawdę nie wiedziałam, ile miał lat, ale z całą pewnością najmłodszy nie był.

Zamknęłam drzwi apartamentu, a następnie zaczęłam zbiegać po schodach. Winda w tym budynku to był dramat.

Wychodząc z klatki, od razu zobaczyłam auto, które należało do moich znajomych, więc skierowałam się w jego stronę, a następnie wskoczyłam na miejsce pasażera.

— Długo czekacie? — zapytałam, biorąc butelkę z alkoholem od Nadine.

— Z jakieś dziesięć minut — odpowiedział Pedro, kierowca. Oderwał na moment wzrok od drogi, obracając głowę w moją stronę. — Coraz szybciej ci to idzie, Ronnie.

Przewróciłam oczami, biorąc kolejny, spory łyk wina.

— Bo już nikt, kto ma więcej oleju w głowie, nie chce się mną opiekować. — Skrzywiłam się, wypowiadając ostatnie słowo. Dorosła jeszcze nie byłam, ale żeby siedemnastoletniej córce sprowadzać do domu opiekuna?! Przecież do niedorzeczne. — Młodsze osoby, które poczytają o mnie w internecie albo w ogóle nie dzwonią, albo rezygnują. A starsze osoby pewnie nawet o mnie nie wiedzą.

— Co tym razem zrobiłaś? — spytał Oscar. — Coś, co przebiło pożar?

Uśmiechnęłam się do siebie w duchu, gdy chłopak wspomniał o pożarze.

To był naprawdę jeden z najlepszych pomysłów, na jakie wpadłam. Dowiedziałam się, że opiekun, który akurat się mną zajmował, miał kiedyś pożar w domu, przez co stracił większość swojego kilkudziesięcioletniego życia. Ewidentnie było to dla niego traumatyczne wydarzenie. Cóż, możliwe, że zapomniałam o świeczce, którą zapaliłam i przez przypadek w jej środku znalazła się firanka.

Zanim wybiegłam z mieszkania za gościem i poszłam do znajomych, wybrałam numer alarmowy.

To był najlepszy pomysł, na jaki wpadłam.

Ale był też najniebezpieczniejszy, więc zrezygnowałam z praktykowania go.

— Nie — zaprzeczyłam — tym razem podałam mu tabletki usypiające. Myślałam, że dłużej będę musiała czekać na jego sen, ale okazało się, że po jakimś kwadransie padł.

— Nie bałaś się? — spytała Maria. Najcichsza i najmłodsza z naszej grupy. No, poza mną, ale jako jedyna nie byłam pełnoletnie, więc siebie nie liczyłam.

— A niby czego? — Mój głos był niemiły, wiedziałam to. Ale nie mogłam tego kontrolować.

To była jedyna dziewczyna, która zupełnie nie pasowała do pozostałych ludzi. My się chcieliśmy bawić, przeżywać życie po swojemu, a ona bez przerwy szukała dziury w cały. Albo twierdziła, że coś jest niebezpiecznie albo stwierdzała, że nie będzie z nami uczestniczyła w pomyśle, który akurat jej się nie spodobał.

Chyba jedynym powodem, dla którego dalej się z nami kumplowała, było to, że była siostrą Pedro. Nie lubiłam jej.

— Jeżeli to osoba starsza, to różnie może się to skończyć — wyjaśniła cicho.

Podniosłam brwi.

— Pytałam go, czy bierze jakieś leki. Zaprzeczył.

— Ale nie tylko...

— Jezu! — krzyknęłam, otwierając wino. — Skończysz zrzędzić?

Maria skuliła ramiona, po czym odwróciła głowę w stronę szyby. Naprawdę nie rozumiałam, co ona dalej z nami robiła.

— Zaraz się spóźnimy — odezwała się Nadine, gdy zaległa między nami cisza. Zauważyłam, że na nadgarstku miała zegarek, który kupiłam jej na urodziny.

— Jak będziemy dwadzieścia minut po dziesiątej w klubie, to nic się nie stanie — zauważył Pedro.

— Stanie, bo o tej godzinie może być już za dużo osób i nas nie wpuszczą — mruknęła pod nosem, a potem spojrzała na mnie. — Weź się następnym razem bardziej pospiesz.

Zacisnęłam usta.

Oni wszyscy mogli wychodzić, kiedy chcieli i na jak długo chcieli. Ja nie byłam jeszcze pełnoletnia, a do tego moja mama bardzo nie lubiła moich znajomych. Uważała ich za skrajnie nieodpowiedzialnych i niedojrzałych ludzi. Wielokrotnie przeprowadzała ze mną rozmowy na ich temat, najczęściej online, bo oczywiście jej nigdy nie było w domu, i mówiła coś tam, że oni specjalnie szukają młodych osób, którym mogą robić wodę z mózgu. Powiedziała nawet, że zadając się ze mną ze względu na pieniądze, które posiadałam. Jasne, czasami chcieli, żebym im coś postawiła albo życzyli sobie droższy prezent na urodziny, ale nie sądziłam, aby po prostu zależało im na pieniądzach.  

— Następnym razem się postaram.

— Trzymam za słowo. To jak? Stawiasz dzisiaj? — spytała, zmieniając temat. — Ostatnio krucho u nas z kasą.

Zamrugałam.

— A po ostatnim razie nie mówiliście, że następnym razem, to wy mi postawicie? Wejście i alkohol?

— Mówiliśmy tak?

— Tak — potwierdziłam krótko. — Powiedzieliście wtedy, że tym razem jeszcze ja zapłacę, ale potem wy będziecie mnie stawiać.

Nadine podrapała się po szyj.

— Nie przypominam sobie. — Spojrzała na każdą z osób, która patrzyła na nią. — Ale wiesz, jak u nas z kasą. Zarabiamy grosze. Musimy opłacić rachunki, jedzenie. A ty masz to wszystko od matki. Gwiazdy Hollywood. Pewnie masz nieograniczony dostęp do kasy.

To była nieprawda.

— To może ten ostatni raz ty będzie płacić, a potem my? Okej?

Patrzyłam nieprzerwanie w oczy dziewczyny.

— Bo inaczej będziemy musieli wracać. Nikt z nas nie ma przy sobie ani grosza. A ty chyba nie chcesz natknąć się na starego dziada, który mógł się już obudzić, co?

Nie chciałam.

— Ostatni raz — westchnęłam.

— Jasne. Następnym razem, to my ci postawimy.

Zanim jeszcze Nadine skończyła mówić, poczułam, jak mój telefon zawibrował. W sumie nie musiałam spoglądać na wyświetlacz, żeby wiedzieć, kto dzwonił, ale zrobiłam to i napis był taki, jak się spodziewałam. Mama.

Od razu odrzuciłam połączenie, wiedząc, że chciała sprawdzić, czy nadal byłam w apartamencie. Pewnie dlatego, że nie mogła skontaktować się z moim opiekunem.

Pokręciłam głową.

Gdyby była w mieszkaniu, a nie cały czas na planach filmowych, podróżując po Ameryce, to może udałoby się jej mnie zatrzymać. Wysługując się innymi, starymi prykami, nie była w stanie tego zrobić.

Zaraz pewnie dostanę od niej SMS—a — pomyślałam w tej samej chwili, w której spojrzałam przez przednią szybę samochodu.

Zmarszczyłam brwi, zdając sobie sprawę, że jechaliśmy trochę za szybko.

Spojrzałam po reszcie pasażerów, którzy zdawali się nic sobie z tego nie robić, bo poza tym, że też byli wpatrzeni przed siebie, nie odzywali się ani słowem.

— Zwolnij, kretynie — powiedziałam do Pedra, gdy ten przyspieszył jeszcze bardziej.

— Daj spokój. Nikogo nie ma na drodze, a nam się spieszy.

I znowu przyspieszył, a ja poczułam, że prędkość, z jaką jechaliśmy już dawno przekroczyła tę dopuszczalną na drodze.

— Zwolnij, kurwa! — przeklęłam.

Pedro się roześmiał.

— Zwolnij, kurwa — powiedział, próbując naśladować mój głos. — Nic nam się nie stanie. Zobacz, droga jest całkowicie pusta.

Nie obchodziło mnie czy droga była pusta, czy była pełna samochodów, w momencie, w którym przekraczaliśmy dozwoloną prędkość.

Poczułam, jak na moim czole pojawiły się pierwsze krople potu.

Ponownie rozejrzałam się po pozostałych. Miałam nadzieję, że sami doszli do wniosku, że jedziemy za szybko. Dużo za szybko. Ale znowu zdawali się tym nie przejmować.

— Pedro — wypowiedziałam jego imię już drżącym głosem — przestań tak...

— Matko! — krzyknęła Nadine. — Zamknij się już! Mówiłam wam, żebyśmy nie brali młodej! Chuj z jej kasą! Przynajmniej nie słuchalibyśmy jej pierdolenia!

Co?

Nie zdążyłam spytać, o co jej chodziło, gdy nagle z na przeciwka nas wyjechał samochód. W chwili, w której Pedro go zobaczył, błyskawicznie nadepnął na hamulec.

Nigdy sama nie wsiadłam do auta, ale nie musiałam, żeby wiedzieć, że było już za późno.

Zanim nastąpiło uderzenie dwóch aut, spojrzałam w telefon i zdążyłam przeczytać SMS—a od mamy:

„Odbierz. Martwię się".


ROZDZIAŁ 1  


4 miesiące później

Wyszłam z sali sądowej. Z sali, na której odbyła się ostatnia rozprawa, dotycząca wypadku, który spowodował Pedro, jadąc za szybko. Każdy wyszedł prawie bez szwanku, poza kilkoma stłuczeniami i masą siniaków, oprócz Nadine, która nie miała zapiętych pasów. Jednak poza złamaną nogą, ręką i lekkim wstrząsem mózgu, nic jej się nie stało. Jako jedyna wyszłam z sali całkowicie wolna, pozostali zostali ukarani grzywną i punktami karnymi. A Pedro dodatkowo dostał trzy lata w zawieszeniu na okres pięciu lat. Nie wiedziałam, ile w braku mojej kary było udziału mamy, ale wiedziałam, że był na pewno.

Stojąc na korytarzu, spojrzałam na Nadine, która na ręku nadal miała gips. Odkąd wyszła z sali ani razu na mnie nie spojrzała. Chciałam nawiązać z nią jakiś kontakt, ale uporczywie unikała mnie wzrokiem, udając, że nie istniałam. Miałam nadzieję, że uda nam się porozmawiać po rozprawie, ale kiedy obok mnie przechodziła, popchnęła mnie tylko zdrowym ramieniem i ruszyła przed siebie.

— Idziemy do domu. — Usłyszałam obok siebie głos mamy.

Wpatrywała się w wyjście z budynku sądu, ani razu nie zerkając na mnie, czekając, aż ruszę z miejsca.

Jeszcze raz spojrzałam na drzwi sali, ale ani Pedro, ani Oscar się nie pojawili, więc ruszyłam w stronę wyjścia.

Od dnia wypadku nie zamieniłam z mamą prawie ani słowa. Przez cztery miesiące nie wyjeżdżała na żadne plany filmowe ani plany zdjęciowe, ciągle siedziała w mieszkaniu, ale głównie w swojej sypialni.

— Idziemy do domu. — Usłyszałam głos mamy obok siebie.

Wpatrywała się w wyjście z budynku sądu ani razu nie zerkając na mnie, czekając, aż ruszę z miejsca.

Jeszcze raz spojrzałam na drzwi sali, ale ani Pedro, ani Oscar się nie pojawili, więc ruszyłam w stronę wyjścia.

Widząc, że mama nie zrobi kroku, dopóki ja nie skieruję się do wyjścia, ruszyłam w jego stronę.

Trudno, później napiszę do znajomych.

Razem z mamą wsiadłyśmy do zaparkowanej przy budynku sądu limuzyny, a kierowca od razu po zamknięciu przeze mnie drzwi, ruszył.

W trakcie drogi do domu, dalej nie odzywałyśmy się do siebie słowem. Tak naprawdę nawet nie wiedziałabym, co miałabym powiedzieć albo o co zapytać. Zanim doszło do wypadku nie było jej przez miesiąc w domu, a mimo to nie wiedziałam, co dokładnie robiła i jakie pytania miałabym zadawać.

Skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam za szybę, chcąc już jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. Jutro zaczynałam trzecią klasę liceum, a nawet jeszcze nie miałam książek. Przez te wszystkie rozprawy zupełnie o nich zapomniałam.

W końcu po jakimś kwadransie wysiedliśmy z limuzyny i od razu skierowałyśmy się w stronę budynku, a potem do winy. Mama, tak samo jak w sądzie, szła za mną, nie spuszczając wzroku z moich pleców.

— Idź do salonu — powiedziała, zdejmując klamrę ze swoim długich blond włosów i przekręciła zamek w drzwiach. Dopiero teraz dostrzegłam, że założyła też nowy system alarmowy. Musiałam jakoś dostawać się do mieszkania i z niego wychodzić, więc musiała podać mi kod.

Rzuciłam plecak w kąt przedpokoju, a następnie, tak jak chciała moja mama, poszłam do salonu.

Usiadłam na kanapie i od razu włączyłam YouTube'a na telewizorze. Puściłam pierwszą lepszą playlistę, która mi wyskoczyła.

Przeleciałam wzrokiem po piosenkach i stwierdzając, że mogą być, odłożyłam pilota obok siebie, opierając się następnie o zagłówek i założyłam nogi na stół.

— Wiesz, co zrobiłaś? — spytała mama, gdy chciałam odkręcić butelkę wody. — Zdajesz sobie z tego sprawę? — Zmrużyła oczy, krzyżując ręce na piersi.

— Ja nic nie zrobiłam. — Wzięłam łyka wody. — Nie prowadziłam tego auta. Poza tym próbowałam...

— Zdajesz sobie sprawę, ile kontaktów przeleciało mi koło nosa?

Wywróciłam oczami, prychając pod nosem

— A, no tak. Kontrakty, zdjęcia, plany... — Podniosłam wzrok na kobietę. — Zapomniałam o istocie życia.

— Wiesz, ile artykułów na temat tego wypadku powstało od maja? W jakim świetle przedstawiają ciebie i mnie jako matkę? — Nie skomentowałam tego. Nie obchodziło mnie, co o mnie pisali, więc nawet tego nie sprawdzałam. — Wiesz, jak wielkie szczęście mieliście, że nic wam się nie stało? Tobie i tym twoim, pożal się boże, znajomym? Mogliście nawet zginąć!

Machnęłam ręką.

— Drugorzędna sprawa, nie? Przynajmniej miałabyś spokój.

Mocniej zapadłam się w kanapę.

Wiedziałam, że mieliśmy szczęście. My oraz facet z samochodu, w który Pedro przywalił. Mieliśmy ogromne szczęście i pewnie gdybym wierzyła w Boga, pomyślałabym, że czuwały nad nami jakieś anioły. Ale nie wierzyłam i uważałam, że było to szczęście, które w końcu, po siedemnastu latach, się do mnie uśmiechnęło

— Nie chcę dla ciebie źle, Veronico — odezwała się mama po chwilowej ciszy.

— A chcesz dobrze? — zapytałam, mrużąc oczy.

— Masz wszystko. — Rozłożyła ręce i rozejrzała się dookoła. — Mieszkasz w apartamencie premium, jeżeli coś chcesz, obsługa ci to załatwia, masz pieniądze, jedzenie, ubrania. Do szkoły zawoził cię prywatny kierowca. Masz wszystko, o czym marzy większość nastolatek!

Znowu prychnęłam pod nosem.

— Rzeczywiście to wszystko mam. Zapomniałaś jednak o najważniejszej rzeczy.

Mama westchnęła, kręcąc głową.

— O jakiej, Veronico?

— O sobie, kurwa! Wiesz, co było na początku maja? — spytałam, nie dając mamie wyrazić oburzenia w związku z użytym przeze mnie wulgaryzmem. — Podpowiem: dokładnie dziesiątego? Wiesz, co to jest za data?!

Przechyliła głowę i spojrzała za okno, jakby próbowała przypomnieć sobie, co się wówczas wydarzyło, a ja już wtedy wiedziałam, że rozmowa z nią nie miała najmniejszego sensu.

— Miałam sesję zdjęciową do magazynu Fashion Forte. — Nadal wyglądała, jakby się zastanawiała, co się wtedy wydarzyło, po czym uniosła palec wskazujący. Pojawiła się we mnie iskierka nadziej, która zniknęła od razu, gdy kontynuowała: — Tak, sesja i dostałam tego dnia propozycję do zagrania w „Forever Yours". — Zgromiła mnie spojrzeniem. — To była główna rola, a przez ciebie przeleciała mi przed nosem. Zrezygnowali ze mnie!

Zacisnęłam dłoń w pięść i uderzyłam się w pierś.

— Moja wina.

— Dlaczego ty mnie tak bardzo nienawidzisz?

Rozszerzyłam oczy.

— Nie nienawidzę cię — westchnęłam. — I być może to jest właśnie problem. — Wstałam z kanapy, zabierając ze sobą butelkę z wodą i stanęłam naprzeciwko mamy, na chwilę spoglądając jej w oczy. Nie widziałam w nich nic, co chciałabym dostrzec. Zacisnęłam usta, wymijając ją i powoli skierowałam się do pokoju. — Idę się przygotować do szkoły. — Zatrzymałam się w połowie drogi. — Podaj mi kod do nowego systemu alarmowego. Muszę wyjść rano, a ty pewnie jeszcze dzisiaj znikniesz.

— Kod nie będzie ci potrzebny — powiedziała, odwracając głowę w moją stronę.

— Nie? — spytałam i roześmiałam się głośno. — Chcesz mnie tu uwięzić na dobre? Nawet do szkoły nie będę mogła pójść? A może jakieś nauczanie domowe?

To by w sumie nie był zły pomysł.

— Nie. Nie będziesz się uczyć w Beverly Hills.

Zamrugałam oczami, ściskając butelkę.

— Co? Jak nie będę się tu uczyć?

Zagryzła wargę.

— Podjęliśmy z twoim ojcem...

— Ja nie mam ojca — przerwałam mamie.

— Podjęliśmy z twoim ojcem...

— Nie. Mam. Ojca — ponownie jej przerwałam. — Słyszysz? Ktoś, kto wypiął się na swoje dziecko, zanim przyszło na świat, to zwykły śmieć, a nie żaden ojciec.

Zamknęła oczy.

— Dobrze. — Poddała się. — W takim razie podjęłam decyzję o twojej nauce w prywatnym liceum z akademikiem.

Przez chwilę się nie odzywałam, raz po razie przetwarzając w myślach, co właśnie usłyszałam.

Kiedy zrobiłam to po raz któryś i w końcu dotarł do mnie sens jej słów, otworzyłam usta.

— Chyba żartujesz?! — krzyknęłam. — Jakie prywatne liceum?! Jaki akademik?!

— Taką podjęliśmy... Taką podjęłam decyzję. To jest najlepsze rozwiązanie.

— O, naprawdę? A dla kogo jest ono najlepsze? — zakpiłam. — Chyba tylko dla ciebie. W końcu się mnie pozbędziesz. W końcu nie będę robiła ci problemów. W końcu nie będziesz musiała...

— Dla ciebie też jest to najlepsze rozwiązanie — przerwała mi i szybko kontynuowała, zanim zdążyłam ją znowu wykpić: — Czasami mnie tu nie ma.

— Czasami to ty tu bywasz. Od święta. I jeszcze rzadziej.

Zamknęła oczy i wypuściła powietrze.

— Często jestem w pracy, poza Beverly Hills. Jeżeli dłużej będziesz zostawała sama, boję się, że zrobisz sobie krzywdę. Ten wypadek dał mi do myślenia.

— I co? — Wyrzuciłam ręce w górę. — Mam zostawić całe swoje życie?! Swoją szkołę?! Znajomych?!

Mama wykrzywiła usta.

— To nie są twoi znajomi.

Rozłożyłam ręce.

— Nie no, pewnie! Bez przerwy cię nie ma, ale wiesz lepiej, kto jest, a kto nie jest moim znajomym. Wiesz o moim życiu wszystko! Jesteś mamą na medal!

— Jutro o szóstej rano jedziecie z Paolo do Paradise Valley. Nie będzie cię na rozpoczęciu roku, ale trudno. I tak pewnie wszystkiego dowiesz się od dyrektora. I ta decyzja — dodała, gdy otwierałam usta — nie podlega dyskusji.

Pokręciłam głową.

Pierwszy raz, odkąd przeprowadzałam jakąkolwiek rozmowę z mamą, w moim oczach pojawiły się łzy.

Przełknęłam ślinę i zacisnęłam usta, a następnie pokręciłam głową.

— Dlaczego to ty mnie tak nienawidzisz? — spytałam, ale nie dałam jej szansy na odpowiedź, kierując się do pokoju. Moja ręka znalazła się już na klamce, gdy coś sobie przypomniałam. — A, właśnie — obróciłam głowę w stronę mamy — dziesiątego maja były moje siedemnaste urodziny. Na których tym razem miałaś być. I na których od lat się nie pojawiłaś. Dziękuję za pamięć.

I weszłam do pomieszczenia, trzaskając następnie drzwiami.

*

Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz wstałam wcześniej niż o siódmej. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz wstałam w złym humorze. Będąc smutną — zdarzało się, ale zła dawno już nie wstałam.

Dzisiaj jednak był dzień, w którym złość aż się ze mnie wylewała.

Szkoła z internatem w Paradise Valley? Nigdy tam nawet nie byłam, ale wczoraj trochę poczytałam. Bogactwo, luksus i przepych — te trzy słowa najlepiej opisywały to miasto. Tak, byłam przyzwyczajona do bogatych ludzi i tak, nie lubiłam ich. I po raz trzeci tak — miałam chodzić do prywatnego liceum, które było pełne takich irytujących, upierdliwych, wszystkomisięnależy nastolatków.

— Długo będziemy jechać? — spytałam Paolo, gdy zajęłam miejsce w samochodzie. Moja walizka została przez niego zabrana wcześniej, więc do auta wsiadłam tylko z telefonem.

— Lekko ponad sześć godzin.

Ja pierdolę...

— Włącz klimatyzację — poleciłam. — I pospiesz się.

Westchnął.

— Nie będę przekraczał prędkości, jeżeli o to prosisz.

— Ja nie proszę.

— Będę jechać zgodnie z prawem. Nie złamię żadnego przepisu. Będziemy jechać ponad sześć godzin — powtórzył, po czym spojrzał na mnie przez lusterko wsteczne, a następnie uniósł brwi. — Twoja mama kazała ci się ubrać normalnie.

Zlustrowałam się wzrokiem i zrobiłam zdziwioną minę, a następnie wydęłam usta, zupełnie nie rozumiejąc, o co mu chodziło.

— Właśnie tak się ubrałam.

— Szorty, które ledwo zasłaniają pośladki, a do tego sam stanik sportowy, to twoim zdaniem normalne ubranie? Szczególnie na rozpoczęcie roku?

Wyciągnęłam pierwszy palec.

— Po pierwsze: to nie jest stanik sportowy, tylko crop–top. — Wyciągnęłam drugi palec. — Po drugie: jest w chuj gorąco. Miałam założyć długie spodnie? — Trzeci palec. — A po trzecie: mama mówiła, że nie będzie mnie na rozpoczęciu. Jestem rozgrzeszona.

— A twój kolczyk w nosie?

— Co z nim?

— Twoja mama wyraźnie ci powiedziała, że nie możesz go mieć. W uszach jak najbardziej, ale nigdzie poza nimi. Nauczyciele w Platinum Academy nie tolerują kolczyków nigdzie, poza uszami.

Przymknęłam oczy.

Platinum Academy, no tak.

Kiedy wczoraj przeczytałam nazwę mojej nowej szkoły, pomyślałam, że to jakiś mało zabawny żart. A potem się okazało, że to nie był żart i naprawdę miałam chodziłam szkoły z tak wieśniacką nazwą.

Wstyd będzie się przed kimś przyznać.

— Większość nauczycieli jest ślepa. Jestem pewna, że go nie zauważą.

Paolo tylko pokręcił głową i westchnął, po czym odpalił auto i ruszył.

Wyjęłam słuchawki z plecaka, połączyłam je z IPhone'em i włożyłam do uszu.

*

To było najdłuższe i najbardziej nużące sześć godzin w moim życiu. Szczególnie, jak z jakieś pół godziny przed dotarciem na miejsce usłyszałam od Paolo, że klimatyzacja się zepsuła. Trzydzieści minut w stanie Arizona bez klimatyzacji w aucie, to była katastrofa. Byłam pewna, że jak tylko wyjdę z auta, każdy się ode mnie odsunie, bo tak będę cuchnąć.

W końcu stanęliśmy, a ja czym prędzej wysiadłam z auta. Cóż, nadal było gorąco, choć z pewnością lepiej niż w aucie.

— Jesteśmy na miejscu — powiedział Paolo, gdy również wysiadł.

— Co ty nie powiesz.

Wzięłam łyk wody i obróciłam się w kierunku mojej nowej szkoły.

Pierwsza myśl: robi wrażenie.

Nie byłam pewna, ale na pierwszy rzut oka oceniłam, że trzy czwarte powierzchni budynku była przeszklona. A powierzchnia, która zostawała była z czarnej cegły.

Pokiwałam głową z uznaniem, bo nie mogłam zaprzeczyć, że wyglądało to kozacko. Gdybym nie wiedziała, że było to prywatne liceum, mogłabym pomyśleć, że to jakaś dojebana kancelaria.

— Widzę, że ci się podoba — powiedział mężczyzna, stając obok mnie z moją walizką.

Wzruszyłam ramionami.

— Co z tego? Budynek wygląda ładnie, ale to niczego nie zmienia.

— Czyli czego?

Uśmiechnęłam się przebiegle i tajemniczo do Paolo.

— Tego, że długo tu nie pobędę.

— Bo?

Poruszałam brawami w górę i w dół.

— Bo mam plan.

— Jaki znowu plan?

— Sprytny, kurwa — odpowiedziałam. — Oddawaj walizkę — dodałam, gdy Paolo cały czas ją trzymał i sięgnęłam po jej rączkę, następnie podchodząc do muru, który otaczał szkołę.

Ciekawe, czy ciężko się przez niego przedostać, gdy jest zamknięta? — Pokręciłam głowa. — To nieważne, bo za kilka, góra kilkanaście dni, mnie tu nie będzie. Muszę się tylko dowiedzieć kilku rzeczy.

Chciałam z walizką podejść jeszcze bliżej bramy, do wielkiego domofonu, który był tuż przy furtce, ale nagle wyrósł przede mną jakiś chłopak.

Odskoczyłam do tyłu, ledwo łapiąc równowagę i spojrzałam na niego ostro.

— Pogięło cię?! — krzyknęłam. — Chciałeś, żebym upadła?

Odchrząknął.

— Przepraszam, powinienem już wcześniej powiadomić o swojej obecności.

— No, powinieneś!

Wyciągnął przed siebie rękę, a ja dopiero teraz zlustrowałam go wzrokiem.

Dość wysoki, blondwłosy chłopak o ciemnych oczach. Ten wzrost na pewno był jego atutem, bo poza tym w ogóle nie pomyślałabym o nim w kategoriach „przystojny".

No i jeszcze ten ubiór. Kto normalny w we wrześniu w Arizonie chodzi w jakiejś ciemnej polówce i do tego granatowych spodniach do kolan?

— Nazywam się Grayson White — przedstawił się i zabrał rękę, chyba domyślając się, że nie zamierzałam jej uścisnąć. A potem zaczął mówić, pewnie wyuczoną, formułkę: — Jestem przewodniczącym szkoły i zabiorę cię do dyrektora, który przekaże ci najważniejsze informacje, dotyczące szkoły, plan lekcji oraz mundurek.

To, co mówił jednym uchem mi wlatywało, drugim wylatywało. Jednak mój mózg był na tyle czujny, że wyłapał ostatnie słowo.

— Mundurek?! — spytałam zdziwiona. — Jaki znowu mundurek?!

Złączył dłonie, po czym je rozłożył.

— W Platinum Academy na mundurek składa się góra i dół. Jeżeli chodzi o mężczyzn, to zakładamy...

— Nie będę nosiła żadnego mundurka — przerwałam mu, po czym zmierzyłam go wzrokiem. — A już na pewno nie taki.

— Takie mamy zasady w szkole. Każdy, kto chce się tu uczyć, musi nosić mundurek.

Uniosłam kącik ust.

— Ja się nie chcę tu uczyć. — Zerknęłam za siebie w momencie, w którym Paolo akurat odjeżdżał. No trudno, niebawem po mnie wrócisz. — Dobra, załatwmy te formalności. Prowadź do starej.

— Starej?

— Dyrektorki.

— Ah, u nas jest dyrektor.

— To do starego.

— Nazywa się Mark Ford.

— A ile ma lat?

Zamyślił się na chwilę.

— Myślę, że z pięćdziesiąt na pewno.

Uniosłam brew, dając do zrozumienia Graysonowi, że dyrektor był stary.

On tylko westchnął, po czym podszedł do domofonu. Zanim zaczął wpisywać kod, obrócił głowę, żeby sprawdzić, czy nie podglądałam.

Brama powoli zaczęła się otwierać, a kiedy dziura zrobiła się dość spora, weszłam przez nią i rozejrzałam się dookoła.

Patio przed budynkami szkoły było przepiękne. Naprawdę, ktokolwiek to planował i robił dobrze to wymyślił. Wszędzie zielone krzewy, dużo kwiatów, drzew, które gwarantowały ochronę przed słońcem, a pod nimi ławki. Byłam pewna, że przez te kilka dni to będzie moje ulubione miejsce.

Ruszyłam za Graysonem, a kiedy weszliśmy do budynku przez przeszklone, otwierane automatycznie drzwi, odetchnęłam z głęboką ulgą.

Nareszcie chłodno!!

— W pokojach też są klimatyzacje? — spytałam, ciągnąc walizkę.

— Owszem, są. Cały budynek ma klimatyzacje. — Zaśmiał się cicho. — Chyba byśmy się tu ugotowali, gdyby jej nie było.

— To dobrze — skwitowałam, gdy podeszliśmy do winy.

Weszliśmy do niej, a chłopak nacisnął przycisk z piątką. Czyli dyrek miał swoje biuro na najwyższym poziomie. Ile tu musiało być sal lekcyjnych albo jak wielkie one musiały być?

Kiedy dotarliśmy na piętro, drzwi windy się otworzyły, a my z niej wyszliśmy, ruszyliśmy przed siebie i zatrzymaliśmy się dopiero na końcu korytarza.

— Tutaj na co dzień przesiaduje dyrektor, to jego biuro.

— Domyśliłam się — powiedziałam, patrząc na wielką, przykręconą do drzwi ciemną wywieszkę z jasnym napisem „Mark Ford, dyrektor szkoły".

— Będziesz musiała do niego wejść, ale zanim to zrobisz — zatrzymał się na chwilę, spoglądając na mnie, a następnie na moją walizkę — musisz się przebrać.

— Słucham?

— Musisz się przebrać — powtórzył, akcentując każde słowo, jakby myślał, że nie dosłyszałam.

— Dlaczego niby miałabym to zrobić?

— Bo w szkole obowiązują pewnie zasady. Nie możesz w ten sposób wejść do dyrektora. W ogóle do żadnej oficjalnej sytuacji nie powinnaś być tak ubrana.

— Słuchaj mnie...

— Tu jest damska łazienka — przerwał, wskazując ręką na drzwi — możesz tutaj zmienić ubranie. Mam jeszcze kilka spraw przez jutrem, więc wrócę, gdy skończysz z dyrektorem.

Na pewno z nim skończę. Nie pozbiera się.

White skierował się w stronę windy, a ja podeszłam do łazienki. Bynajmniej nie w celu zmiany ubrania.

Stanęłam przed lustrem, a kiedy drzwi za mną się zamknęły, otworzyłam swój plecak, z którego wyjęłam kilka rzeczy do makijażu. Cóż, umalować w domu się nie mogłam, bo wszystko by mi spłynęło, za to tutaj już jak najbardziej zamierzałam poszaleć.

Chociaż na początku myślałam, że zrobię sobie makijaż, w którym będę wyglądała jak idiotka, to zrezygnowałam z tego pomysłu. Kiedy po pierwsze usłyszałam coś o mundurku, a później o zmianie ubrania, doszłam do wniosku, że w tej szkole naprawdę nie lubią odmienności. Dlatego zamiast zrobić kolorowego makijażu, gdzieniegdzie wyjeżdżając konturówką albo cieniem do powiek, postawiłam na klasyczną czerń. Czarne rzęsy, czarny eyeliner i mocne czarne powieki. Później spoglądając w lustro i oceniając siebie, postanowiłam, że pod linią wodną też użyję trochę cienia. No i przejechałam po ustach ciemnofioletową szminką.

Następnie zebrałam swoje niebieskie, długie włosy i związałam je w niedbały kok. Zaczęłam trochę żałować, że wczoraj je umyłam. Mogłam przyjść z takimi trzydniowymi, na pewno zrobiłyby na dyrektorze lepsze wrażenie.

Kiedy po raz kolejny spojrzałam w lustro i oceniłam, że wyglądałam nawet lepiej niż chciałam, zamknęłam plecak i ruszyłam do gabinetu dyrektora.

Wyciągnęłam rękę, żeby zapukać, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowałam.

Postanowiłam wejść na chama, więc otworzyłam drzwi, a kiedy dyrektor podniósł wzrok znad papierów, następnie na mnie spoglądając, weszłam. Od razu podeszłam do krzesła naprzeciwko jego biurka, na którym usiadłam, rzucając plecak obok siebie na podłogę.

Przyjrzałam mu się chwilę i musiałam przyznać Graysonowi rację — facet ewidentnie był po pięćdziesiątce. Siwizna pokrywała niemal całe jego, dość rzadkie, włosy i tylko gdzieniegdzie przebijał się jakiś dziwny odcień rudego, a pod oczami i w ogóle na całej twarzy było widać głębokie zmarszczki. Wyglądał dokładnie tak, jak ludzie wyobrażają sobie pięćdziesięciolatków.

— Panna Adams, jak mniemam — powiedział, ściągając okulary.

— We własnej osobie — potwierdziłam, powstrzymując się przed szerokim uśmiechem.

— Nazywam się Mark Ford i od ośmiu lat jestem dyrektorem tej szkoły. Miło mi cię powitać w murach Platinum Academy.

Nie zdążyłam powstrzymać prychnięcia.

— Czy miło, to zobaczymy.

Pokiwał powoli głową, po czym znowu zanurzył się w papierach.

Zmarszczyłam brwi.

— Widzi pan coś bez okularów? Chyba że to zerówki. Dla szpanu, wie pan, ludzie w okularach wyglądają poważniej.

Zerknął na mnie na sekundę, a potem znowu wrócił do papierów.

— Nie, niewiele widzę bez okularów. Jednak coś tak i wygląda pani teraz inaczej niż... — odchrząknął — niż na zdjęciu, które dostałem.

— O, wysyłacie sobie zdjęcia uczniów? Ciekawe, po co.

— Do legitymacji, panno Adams. W żadnym innym celu. I zdjęcie przesyłają nam rodzice dzieci.

Przytaknęłam głową, przyglądając mu się.

— Wyglądam inaczej, bo eksperymentuję. — Wzruszyłam niedbale ramionami. — W takim jestem wieku. Każdy nastolatek i każda nastolatka to przechodzi.

— Nie każdy i nie każda.

— Na pewno większość. Albo przynajmniej jakaś część.

Odchrząknął.

— W naszej szkole obowiązują pewne zasady. Jedną z nich jest brak rzucającego się w oczy makijażu. Nie mamy nic przeciwko pomalowanym rzęsom — powiedział, a ja słuchałam uważnie. — Ani podkładom czy pudrom.

— Zadziwiająco dobra znajomość kosmetyków — skomentowałam.

Uśmiechnął się lekko.

— Mam córkę. Przez dwadzieścia lat zdążyłem się nauczyć.

— Dwadzieścia?

— Tak, moja córka tyle ma. Niebawem kończy studia.

Zmrużyłam oczy, próbując to jakoś policzyć.

Jego córka ma dwadzieścia, a on z pięćdziesiąt. Zapłodnił jakąś kobietę dopiero w wieku trzydziestu lat?

— Ile ma pan lat? — wystrzeliłam.

— Czterdzieści cztery.

Rozszerzyłam oczy, po czym pokręciłam głową z niedowierzaniem.

— To czas pana nie oszczędza.

Uśmiechnął się i rozłożył ręce.

— U nikogo nie działa na korzyść. Wracając do naszych zasad...

— Nie zamierzam zrezygnować z takiego makijażu.

— Zasady...

— Nie, proszę pana. Nie może mi pan mówić, jak mam siebie wyrażać. Czy to przez makijaż, czy — wskazałam na siebie dłońmi — ubiór.

Zamknął na chwilę oczy, wzdychając.

— Dobrze, może się pani tak malować. — Szybko poszło. — Jednak będzie odstawać pani od innych uczniów.

— To nie problem.

— Natomiast tak, ubiór możemy określać. Statut szkoły jasno mówi, że uczniów obowiązują mundurki. Składają się...

— Nie ma szans — przerwałam mu. — Nie ma szans, żebym nosiła mundurek.

Uważałam, że w XXI wieku to abasurd!

Dyrektor położył łokcie na swoim biurku, a następnie złączył dłonie, zaczynając mi się przyglądać.

W takiej wersji wyglądał strasznie. Jak... jak dyrektor.

— Owszem, będziesz. Tak jak zresztą pozostali uczniowie. — Jego głos był beznamiętny. Miałam wrażenie, że nie pierwszy raz słyszał coś na temat tych śmiesznych ciuszków. — Statut szkoły określa, jak mają wyglądać uczniowie, jeżeli chodzi o ubiór. Jeżeli nie wierzysz mi na słowo, mogę dać ci wgląd do odpowiednich dokumentów — dodał, widząc mój wzrok i pokazał półki za sobą.

— Nie trzeba — skomentowałam pod nosem, choć trochę korciło mnie, żeby kazać mu się podnieść.

W kwestii mundurków akurat byłam spokojna. Przecież nikt nie mógł mnie zmusić do zakładania ubrań, których nie chcę. Dodatkowo — jeżeli za to mnie wyrzucą, to będę świętować.

Nagle wyprostowałam się na krześle.

— A jak będzie wyglądał mój mundurek?

Dyrektor wskazał na coś za moją głową. Obróciłam się i zobaczyłam, że na wiszącej tablicy były dwa zdjęcia. Jedno przedstawiało chłopaka, a drugie dziewczynę i oboje byli ubrani w prawie identyczne mundurki. Prawie, bo w ubraniach była jedna, zasadnicza różnica.

Uśmiechnęłam się do siebie triumfalnie.

— Dlaczego dziewczyny mają chodzić w spódniczkach? — spytałam, odwracając się do dyrektora i krzyżując ręce na piersi.

— Zawsze...

— Przecież to jawny seksizm! — Jasne, nie podobał mi się ogół pomysłu z narzucaniem ubioru na co dzień, ale moja feministyczna strona też po części się odezwała. — Czy naprawdę jesteśmy od tego, żeby cieszyć cudze oko? — Dotknęłam swojego uda. — Czy mężczyźni naprawdę muszą widzieć nasze gołe nogi?

— Tak zawsze wyglądał mundurek u dziewcząt.

Rozłożyłam szeroko ręce.

— Może czas najwyższy to zmienić i dać nam wybór? Chyba że są tu takie osoby, które będą miały problem z rozróżnieniem płci, jeżeli obie będą zakładały spodnie? — Mało brakowało, żebym puknęła się w głowę. Postanowiłam jednak nie przesadzać. Przynajmniej jeszcze nie.

Siwowłosy pomasował swoje czoło.

— Dobrze. — Westchnął. — Zrobię dla ciebie wyjątek; będziesz mogła chodzić w spodniach.

Już miałam mówić, że nie chodziło mi o to, żebym ja mogła zakładać spodnie, ale żeby wszystkie dziewczyny miały wybór, jak się ubiorą danego dnia, gdy usłyszeliśmy pukanie do drzwi.

Dyrektor najpierw spojrzał na mnie, a następnie zaprosił osobę za drzwiami.

Po chwili do gabinetu wszedł młody chłopak, na oko mój rówieśnik. Spojrzawszy na mnie, zlustrował mnie wzrokiem. Kiedy rozszerzyłam oczy i zrobiłam minę w stylu: „co się gapisz?!", od razu przeniósł spojrzenie na starego.

— Nasza nowa uczennica — wyjaśnił. — O co chodzi, Dorian?

— To... będzie raczej rozmowa na osobności — powiedział powoli, kątem oka spoglądając na mnie przez ułamek sekundy. — Chodzi o Reida.

— Początek roku... Dobrze, to przyjdź do mnie za dwie godziny. — Spojrzał na zegarek na ręku. — Tak, za dwie godziny będę miała chwilę wolnego. O ile nic nie wyskoczy. — Wzniosłam oczy ku górze. — A w międzyczasie oprowadź nową koleżankę po szkole, przynajmniej dopóki nie przyjdzie Grayson. — Potem zwrócił się do mnie: — Przyjdź, proszę, pod koniec dnia do sekretariatu. Wtedy dostaniesz mundurek. A na razie — otworzył szufladę przy biurku — klucz do pokoju oraz plan lekcji.

Zabrałam od niego te dwie rzeczy, po czym spojrzałam w stronę chłopaka, który podniósł dłoń i palcem wskazującym poprawił okulary na nosie.

Przytrzymał drzwi i wskazał ręką, abym wyszła.

Pomyślałam, że z dyrektorem na pewno jeszcze wrócę do tej rozmowy, a następnie przeszłam przez drzwi gabinetu. Nie miałam na razie okazji rozejrzeć się po szkole, więc jakiś spacer z Dorianem był dobrym pomysłem. No i musiałam dowiedzieć się kilku istotnych dla mojego planu rzeczy.

Leniwie podniosłam się z krzesła, po czym zarzuciłam plecak na ramię i ruszał w stronę chłopaka. Dorian, odkąd tylko wstałam, nie mógł oderwać ode mnie wzroku. I nie sądziłam, że to dlatego, bo mu się spodobałam, ale raczej wręcz odwrotnie.

Był ubrany dokładnie tak samo jak White. Miał na sobie ciemną polówkę i granatowe spodnie do kolan.

Czy tu naprawdę wszyscy wyglądali tak samo?

Jeszcze, żeby to były jakieś ładne ubrania, a nie zwyczajna bluzka z jakąś naszywką, pewnie logo szkoły, i zwykłe spodnie.

Schyliłam się nad Dorianem.

— Co... co ty robisz? — spytał, odsuwając się speszonym krokiem do tyłu.

— Jakieś niewyraźne... — powiedziałam do siebie, a następnie się wyprostowałam i spojrzałam na niego. — Co tu jest naszyte, na polówce?

— Berło.

— Berło? — powtórzyłam, zaczynając się głośno śmiać. Dorian pokazał mi ręką, żebym się uciszyła. — Berło, naprawdę?

Wydawał się zdziwiony moich wybuchem i niedowierzaniem.

— No, tak — przyznał niepewnie. — Przed szkołą również jest nasze logo.

— Nie zwróciłam uwagi. — Nie zwróciłam. Trochę się rozejrzałam, ale berła nigdzie nie widziałam. Pokręciłam głową, powstrzymując dalszy śmiech. — Nieźle macie tu narąbane w głowach.

Rozejrzałam się dookoła siebie.

— Myślę, że nie musisz pokazywać mi szkoły.

— Ale dyrektor...

— Ja tu nie chcę być, ty nie chcesz mnie oprowadzać. Proponuję, żebyśmy wyszli razem na patio, odpowiesz na kilka moich pytań, a potem się rozejdziemy. Zgoda? — dopytałam, gdy nie wyglądał na przekonanego.

— Jak chcesz, ale...

Nie słuchałam, co mówił, po prostu skierowałam się w kierunku windy. Kiedy do niej podeszłam i zobaczyłam, że chłopak był mocno w tyle, spytałam głośno:

— Masz jakiś problem z nogami? — Jezu, ten człowiek był z dziesięć metrów ode mnie, a przecież nie biegłam.

— Nie — odpowiedział zdziwiony. — Dlaczego pytasz?

Wzruszyłam ramionami.

— Ruszasz się wolniej niż moja siedemdziesięcioletnia babcia.

Nie skomentował tego, a po chwili do mnie dołączył.

Wcisnął przycisk przywołujący windę, a kiedy podjechała i drzwi się otworzyły, stanął w nich Grayson.

To w sumie dobrze się złożyło, bo przewodniczący szkoły powie mi pewnie więcej niż... po prostu uczeń.

Odwróciłam głowę w stronę Doriana.

— Panu już w takim razie dziękujemy — powiedziałam, wchodząc do windy. — Pójdziemy na patio, a tam...

— Właśnie od niego zaczniemy.

I w ciszy zjechaliśmy na dół, następnie kierując się ku wyjściu ze szkoły.

Kiedy przyjechałam, oprócz mnie i przewodniczącego nie było na zewnątrz nikogo. Teraz natomiast pojawiła się tu masa ludzi.

I wszyscy wyglądali dokładnie tak samo.

Najpierw rozejrzałam się po dziewczynach i doszłam do wniosku, że stary mnie trochę okłamał. Bo mało która dziewczyna nie miała na twarzy czegoś więcej niż tuszu do rzęs, podkładu i pudru. A z całą pewnością większość z nich miała coś na ustach i nieliczne również cień do powiek. Co prawda dużo delikatniejszy niż ja i kolorowy, ale miała.

Oj, kłamczuszku...

Następnie przyjrzałam się panom, ale akurat u nich nie byłam zdziwiona, że na twarzach nie mieli ani grama makijażu.

— Jesteśmy w miejscu, gdzie uczniowie...

— No, mogą przesiadywać w trakcie przerw i po lekcjach — dokończyłam za niego, dalej rozglądając się po ludziach. Następnie przeniosłam spojrzenie na Graysona. — Wróćmy już do środka, bo zrobiło mi się gorąco. Zaraz — wskazałam na swoją twarz — to dzieło mi spłynie, a tego nie chcesz widzieć.

I ja w sumie też.

Skierowałam się znów do budynku, z którego wyszliśmy, ignorując dziesiątki spojrzeń, jednak zatrzymał mnie głos przewodniczącego:

— Gdzie masz walizkę? — spytał.

Zastanowiłam się chwilę.

— Zostawiłam na górze w łazience. — Zapomniałam o niej.

— Dobrze, to zacznijmy od sali lekcyjnych, a potem pójdziemy do akademików. Wtedy będziesz miała czas się rozpakować i zapoznać ze współlokatorką.

Wywróciłam oczami.

Współlokatorka, zupełnie zapomniałam o tym, że nie będę mieszkać sama.

Chwilę o tym pomyślałam i doszłam do wniosku, że to w sumie dobrze, bo dzięki temu miałam kolejne pole do popisu. Kilka dni z kimś w pokoju musiałam się przemęczyć.

Wróciliśmy do środka budynku, który przed chwilą opuściliśmy i Grayson zaczął mi opowiadać, jakie sale znajdują się na każdym z pięter.

Bardzo lubił gadać. Robił to bez przerwy, a mnie nie chciało się go słuchać, więc wyjęłam telefon i zaczęłam przeglądać Instagrama, potem Twittera. To znaczy X.

Nic z tego, co mówił, nie było mi potrzebne. Ba!, uważałam, że im mniej wiedziałam, tym lepiej.

Chyba z godzina minęła, zanim doszliśmy do ostatniego pokoju, czyli gabinetu dyrektora.

— To idź do łazienki i zabierz swoją walizkę — polecił. — Teraz pójdziemy do akademików.

Zrobiłam tak, jak polecił, po czym znowu skierowaliśmy się do windy, a następnie wyszliśmy na patio.

— Akademiki są za szkołą, bardziej przy lesie — zaczął mówić, gdy rzeczywiście skierowaliśmy się za budynek lekcyjny.

— Koedukacyjne? — spytałam. Boże, miałam nadzieję, że tak, bo gdybym miała przebywać w jednym budynku tylko z samymi dziewczynami, to bym chyba oszalała. Nawet przez te kilka dni.

— Tak, w budynku mieszkają dziewczyny jak i zarówno chłopcy. Jednak uczniowie mają zakaz przebywania w nocy — rzucił mi spojrzenie — w innych niż swoje pokoje.

Przytaknęłam głową.

— Co za to grozi?

— Nagana. Za pierwszym i drugim razem. Za trzecim wydalenie z obiektu.

Obróciłam głowę w jego stronę i szeroko się uśmiechnęłam.

— Doskonale. Jakie jeszcze macie zakazy?

Zmarszczył brwi, najprawdopodobniej będąc zdziwiony moim pytaniem.

— Nie możemy po dziewiątej wieczorem wychodzić z pokoi.

— Robią obchód?

— Nie codziennie, ale zdarza się.

Cmoknęłam.

Wolałabym, żeby robili to codziennie, wtedy już dzisiaj mogłabym dostać jakieś minusowe punkty czy naganę.

— Za wychodzenie co grozi?

Rzucił mi krótkie spojrzenie, po czym westchnął.

— Nie wiem. Nikt nigdy nie wyszedł po dziewiątej z pokoju.

Cofnęłam głowę, spoglądając na niego ze zmrużonymi oczami.

— Co ty mówisz? Nie chcę mi się wierzyć! Nikt? Nigdy?

Wzruszył ramionami.

— To godzina, o której wszyscy śpią.

Obróciłam do niego głowę i pokazałam, że pociąg mi jechał w oku.

Na pewno nie. Ale zostawmy to. Sama się przekonam.

— Co jeszcze?

— Nie można spóźniać się na lekcje, trzeba nosić mundurek...

Machnęłam ręką.

— Nie o to pytam. To jest oczywiste. Powiedz mi o czymś, co jest... co jest surowo zabronione.

— Surowo zabronione... — powtórzył po mnie i spojrzał w niebo, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć. — Hm. Chyba tylko to, aby nie wychodzić po ciszy nocnej poza akademik.

Spojrzałam za siebie na mury, które otaczały szkołę.

— A to w ogóle możliwe?

— Ludzie mają różne pomysły. A jeżeli chodzi o twoje obowiązki...

Pokręciłam głową.

— Obowiązki mnie zupełnie nie interesują.

Zauważyłam przed nami podobny budynek do tego, w którym odbywały się zajęcia. Jedyną różnicą było to, że nie miały one aż tak wielkich okien, a i we wszystkich były zasłonite rolety.

— Boże, White, naprawdę?

Usłyszeliśmy kogoś donośny głos. Obróciłam głowę w stronę, skąd dochodził i na ławce pod jednym z drzew zobaczyłam jakiegoś chłopaka. Siedział obojętnie, z jedną ręką przewieszoną przez oparcie.

— Każesz dziewczynie ciągnąć za sobą walizkę, gdy jesteś w pobliżu? — Wstał z ławki i zaczął iść w naszą stronę.

Zdziwko, bo miał na sobie zwykłą, czarną koszulkę z jakimś zespołem, którego zupełnie nie znałam, a do tego krótkie, szare spodenki dresowe.

Był mniej więcej tego samego wzrostu, co przewodniczący, ale miał dużo mniej przyjemny wyraz twarzy.  

White spojrzał na moją walizkę i zacisnął usta w wąską linę. Spojrzał na mnie, jakby z pytaniem, czy może ją zabrać ode mnie.

I kurde, szkoda mi się go zrobiło.

Spojrzałam na chłopaka, który do nas podszedł, a kiedy i on na mnie spojrzał, to rozszerzył oczy i wydął usta.

— Proszę, proszę, proszę, kogo my tu mamy — zaczął, śmiejąc się pod nosem. — Córka znanej aktorki, która spowodowała wypadek.

Zacisnęłam rękę na rączce walizki.

— Nie ja go spowodowałam — sprostowałam. — Tylko kierowca.

Uśmiechnął się chamsko.

— Nie cieszysz się dobrą opinią wśród internautów.

Mam to w dupie.

Zlustrowałam go wzrokiem i skrzywiłam się.

— A ty to kto?

Przechylił głowę, dalej się uśmiechając.

— No tak, ty mnie nie znasz.

— I niech tak w sumie zostanie — powiedziałam, machając na niego ręką, a potem zwróciłam się do White'a. — Idziemy? Chciałabym się już rozpakować. — Kiedy zaczęliśmy iść, odwróciłam głowę w stronę bezimiennego. — A jeżeli chodzi o walizkę, nie jestem jakąś sierotą, żeby ciągnięcie kilku kilogramów sprawiało mi problem. Ale jak chcesz, to masz — dodałam i podałam mu swoją walizkę. Spojrzał na nią, ale nie wyciągnął rąk z kieszeni. — No, co jest? Przed chwilą chciałeś być rycerzem, a teraz co?

Patrzył na mnie, ale nie wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Miałam wręcz wrażenie, że wpędziłam go w zakłopotanie. Czyżby trzeba było go naprostować?

Pociągnęłam więc walizkę w swoją stronę i moralizatorskim tonem powiedziałam:

— Zmiany zaczynamy od siebie.

W sumie nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, ale kiedy ten chłopak się odezwał, Grayson wydawał się lekko przestraszony. Mogłabym wysunąć wniosek, że to on był jakimś postrachem tego liceum. No, tylko był jeden problem. Ten chłopak był rudy, a to znaczyło, że nie mógł być aż tak szanowany. O ile w ogóle mógł być.

Wyjęłam butelkę z wodą z plecaka.

— Jak on się nazywa? — spytałam, gdy weszliśmy do akademika, biorąc łyka wody.

— Buster Bader.

Zakrztusiłam się, a połowa tego, czego się napiłam wylądowała na podłodze.

Kiedy przełknęłam resztę, zaczęłam się niepohamowanie śmiać.

Dobra, ten koleś na pewno nie był żadnym postrachem liceum.

— Jak można tak dziecko skrzywdzić? — spytałam sama siebie, ocierając łzy spod oczu i mając nadzieję, że za bardzo się nie rozmazałam. Bo że chociaż trochę, byłam pewna.

— Jego ojciec jest...

— Nie obchodzi mnie, kim jest jego ojciec. Bardziej mnie ciekawi, dlaczego ten ojciec tak nienawidzi swojego syna.

Zacisnęłam usta.

Moja mama mnie też, ale przynajmniej nazwała mnie normalnie.

Weszliśmy do windy, a wtedy Grayson powiedział mi, że mój pokój mieścił się na piątym, ostatnim piętrze. Z jednej strony się cieszyłam, bo przynajmniej nikt mi nie będzie tupał nad głową, a z drugiej — jeżeli winda się zepsuje, to ktoś będzie musiał mnie wnieść.

— Kto jest królem i królową tej szkoły? — spytałam, spoglądając na piętro, na którym się znajdowaliśmy. Trzecie.

— Kim?

— No, wiesz, komu schodzi się z drogi, komu nie chce nadepnąć się na odcisk. Boisz się reakcji tej osoby.

— Buster...

— Nieee, na pewno nie. On jest rudy, a to kategorycznie wyklucza go z grona takich osób. Chodzi mi o... takiego Malfoya w tej szkole.

— U nas nie ma takich podziałów — odpowiedział po chwili, a ja spojrzałam na niego wzrokiem: „weź nie ściemniaj". — Wszyscy są równo traktowani, a to wyklucza jakiekolwiek podziały.

Wygięłam usta.

Chyba nie do końca o to pytałam, ale i w to wątpiłam.

Doszłam jednak do wniosku, że zapytam o to kogoś innego, bo przewodniczący pewnie musiał mówić takie bzdury, które mijały się z prawdą.

Stanęliśmy przed pokojem o numerze 60.

— To twój pokój — powiedział, a potem spojrzał w swój kajecik. — Twoją współlokatorką jest Holly Baker.

— Dzięki — rzuciłam, wkładając klucz w zamek drzwi i ignorując jego „jeszcze się przejdźmy do budynku sportowego". Chciałam już zmyć ten makijaż, który z pewnością już nie wyglądał najlepiej.

Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi i rozejrzałam się po pokoju.

Spory jak na dwie osoby. Fajnie.

Jedno łóżko było już zajęte, to pod oknem. Trochę mnie to zmartwiło, choć szybko zdałam sobie sprawę, że z piątego piętra i tak bym sobie nie wyszła. Nie chciałam tu być, ale jeszcze bardziej nie chciałam się połamać.

Pociągnęłam za sobą walizkę i podeszłam do wolnego łóżka. Przez chwilę myślałam, czy się nie rozpakować, ale zrezygnowałam z tego, wiedząc, że nie zabawię tu za długo. Wyjęłam jedynie płyn micelarny, którego musiałam użyć.

Następnie weszłam do łazienki, która na szczęście, była w pokoju i zmyłam cały makijaż.

Zdecydowanie wolę taką wersję siebie — pomyślałam, patrząc w lustro nad umywalką — ale będę musiała przez jakiś czas przeboleć swoje alterego.

Usiadłam na łóżku i zaczęłam się zastanawiać, co robić.

Mojej współlokatorki nie było, a chciałam się od kogoś bardziej neutralnego dowiedzieć o szkole. Wiedziałam o zasadach, których miałam przestrzegać — i które jak najbardziej zamierzałam złamać — ale nie wiedziałam nic poza tym. Pomyślałam więc, że pójdę na parter, na którym były sale rekreacyjne.

Wyszłam z pokoju, zabierając ze sobą plecak i zamknęłam go na klucz, po czym skierowałam się do windy i zjechałam na sam dół.

W poprzedniej szkole jej nie miałam. Z drugiej strony tam były tylko dwa piętra.

Wysiadając z windy, zauważyłam automat z przekąskami. Od rana nie miałam nic w ustach, ale w środku były tylko chipsy albo inne mocno kaloryczne rzeczy, a ja obiecałam sobie, że w końcu zacznę się zdrowo odżywiać, więc pomyślałam, że nie będę nic brać.

Na parterze były dwa pomieszczenia. Pierwsze, które było otwarte, to wielka sala z telewizorem, na oko mającym z dwieście cali i wieloma kanapami oraz stolikami. To pomieszczenie zupełnie mnie nie interesowało, więc od razu skierowałam się do tego, które było zamknięte, ale z którego dochodziły dźwięki, jakby ktoś w coś stukał.

Otworzyłam drzwi z impetem, a moi oczom od razu ukazał się między innymi stół bilardowy oraz stół do ping—ponga. Dźwięk stukania jednak dochodził z bilarda, przy którym stał chłopak i schylony celował w czarną bilę.

— Buuu! — krzyknęłam, a on skusił. — Jeden zero dla mnie.

Wyprostował się, stawiając obok siebie kij i ledwo widocznie się uśmiechnął.

— Nie tak się gra w bilard.

Wzruszyłam ramionami.

— Nie trafiłeś, więc przegrałeś.

Podeszłam do stołu, po czym na nim usiadłam, a potem obróciłam głowę w stronę chłopaka i zaczęłam mu się przyglądać. Był trzecią osobą, którą dzisiaj spotkałam (starego nie liczyłam) i ten był zdecydowanie najprzystojniejszy. Ciemne blond włosy, przystrzyżone na około dwa centymetry jedynie z grzywką lekko zasłaniającą oczy i ciemne, brązowe oczy, to nie było połączenie, które często spotykałam. Był wysoki, miał pewnie z metr dziewięćdziesiąt, a po jego ciele ewidentnie było widać, że coś ćwiczył.

Tak, to on mógł być Malfoyem tej szkoły.

— Chcesz ze mną zagrać? — spytał nagle, wskazując głową stół.

Tego się nie spodziewałam...

— Pewnie.

Podszedł do ściany, z której wziął drugi kij i zaczął kierować się z nim do mnie.

— Musisz starać się wbijać bile do kieszeni za pomocą kija. Każda bila ma swoją wartość punktową...

— Chłopie! — krzyknęłam, marszcząc brwi. — Wiem, jak się gra w bilard. Rozpierdolę cię.

Nie wiedziałam.

Zaśmiał się pod nosem.

— Zobaczymy — powiedział i podał mi kij.

Kiedy odebrałam go od niego, mój wzrok padł na kostkę. Nie byłam pewna, w jakich sytuacjach się to robiło, ale po filmach na tiktoku wiedziałam, że tym małym czarnym kwadratem pieściło się początek kija. Więc wzięłam go do ręki, po czym się obróciłam i zaczęłam nią kręcić, uśmiechając się do chłopaka w sposób „ja nie wiem?"

Jeżeli grałam z chłopakiem, który trząsł tą szkołą, musiałam się o nim dzisiaj dowiedzieć jak najwięcej.

— Gotowe.

Obróciłam się, słysząc jego głos i dałabym sobie rękę uciąć, że odwrócona byłam nie więcej niż dziesięć sekund, a wszystkie bile już były ułożone w trójkąt.

— Możesz zacząć. — Wskazał ręką na stół.

Przeniosłam na moment na niego wzrok, a potem znowu wróciłam do stołu.

Kurwa, może powinnam mu powiedzieć, że nigdy nie grałam i nie wiem, co robić?

— Ty zacznij.

Uśmiechnął się i wzruszył ramionami, a następnie podszedł do stołu, na którym położył kij. Nachylił się nad nim i wycelował w białą bilę, która rozproszyła pozostałe. Wyprostował się, obrócił w moją stronę głowę i rzucił:

— Twoja kolej. — A następnie odszedł od stołu.

Przełknęłam ślinę i podeszłam do stołu.

Zmrużyłam oczy.

Czy była jakaś konkretna kolejność wbijania tych kuli? Kolory były różne, więc może nimi. Ale pytanie od którego koloru się zaczynało?

— Pierwsza jest żółta — podpowiedział mi.

Spojrzałam na niego ostro.

— Przecież wiem.

Nie wiedziałam.

Podeszłam do stołu, starając się jak najbardziej naśladować schylenie chłopaka, ale kiedy coś strzeliło mi w plecach, poddałam się.

Położyłam kij na stole, po czym obróciłam się, opierając o niego plecami i skrzyżowałam na piersiach ręce.

— Okej, skłamałam. Jednak nie wiem, jak się gra w bilard — przyznałam się, choć przyszło mi to z ogromnym trudem.

Uśmiechnął się. Miło.

— Nie szkodzi. W tej szkole prawie nikt tego nie wie.

Podszedł do stołu i zaczął grać sam ze sobą.

Najpierw wbił jedną bilę, żółtą, potem czerwoną i tak wbijał, a ja stałam i gapiłam się na niego.

— Jak się nazywasz? — spytałam, przypominając sobie, po co tu w ogóle przyszłam i dlaczego postanowiłam udawać, że umiałam grać.

Zanim odpowiedział podeszłam pod okno i usiadłam na sofie.

Wystarczy pierwsze spojrzenie na tę szkołę, żeby stwierdzić, że jest bogata, więc nie byłam zdziwiona, że to, na czym usiadłam było niesamowicie wygodne.

— Henry Carter — odpowiedział, odrywając kij od stołu. Obrócił się w moją stronę i przechylił głowę. — A ty?

Podniosłam brew do góry.

Naprawdę nie wiedział?

— Veronica Adams.

Uśmiechnął się i przytaknął głową.

— Tak myślałem.

— To po co pytałeś?

— Chciałem mieć pewność. Nie bardzo śledzę dramy w internecie. Ale twoje niebieskie włosy dały mi podpowiedź.

No tak, byłam chyba jedyną córką znanej osoby z takimi włosami.

Zaśmiałam się i, co ciekawe, wydało mi się to nerwowe.

— Chyba z niczego innego nie jestem znana.

Wzruszył ramionami, wracając kijem do stołu.

— Nie oceniam.

— Fajnie.

Wbił ostatnią bilę, która była na stole, po czym ponownie obrócił się w moją stronę, zostawiając kij za sobą.

— Co się stało, że córka znanej aktorki dołączyła do grona uczniów Platinum Academy?

Skrzywiłam się.

I bynajmniej nie dlatego, że nie chciałam odpowiadać na jego pytanie.

Przyłożyłam rękę do twarzy.

— Musieli wymyślić tak cringową nazwę dla tej szkoły?

— Jesteśmy w pierwszej trójce najlepszych szkół w Ameryce i pierwszą w Arizonie.

— I co to zmienia? — spytałam, spoglądając za okno na mury szkoły. — Oddział zamknięty dla uczniów z upośledzeniami różnego typu. To mi bardziej pasuje.

Henry się zaśmiał.

— Z upośledzeniami?

— Nie poznałam prawie nikogo, ale ten... jak on miał... — zaczęłam szukać imienia i nazwiska chłopaka, którego przed chwilą poznałam. W końcu strzeliłam palcami, przypominając sobie. — Buster Bader! Chłop ewidentnie jest upośledzony.

— Bo jest rudy?

Wydęłam wargę, przytakując głową.

— Widzę, że myślimy podobnie. A odpowiadając na twoje pytanie: trafiłam tu, bo moja mama mnie nienawidzi. Mnie, moim znajomych...

— Tych, którzy spowodowali wypadek? — przerwał mi, po czym uniósł brwi.

— Podobno nie śledzisz dram w internecie...

— O niektórych ciężko nie usłyszeć.

Prychnęłam.

— Dlaczego się z nimi zadajesz?

Zamrugałam oczami.

Co to było za pytanie?

— Bo... są moimi znajomymi.

— I tyle?

— A czego jeszcze potrzebujesz? Oni też mnie nie oceniali, tak jak robili to moi rówieśnicy.

Skrzywiłam się, przypominając sobie, co niektórzy mówili. Nie tylko o mnie, ale o mojej mamie, gdy wystąpiła w filmie, w którym miała więcej odsłonięte niż zasłonięte. A Pedro, Oscar czy Maria ani razu o tym nie wspomnieli. I na pewno nie dlatego, że nie widzieli tego szajsowego filmu, bo każdy go widział.

— Może i cię nie oceniali, ale nie byli dla ciebie dobrym towarzystwem.

Zmrużyłam oczy.

— Po pierwsze skąd to niby możesz wiedzieć? A po drugie brzmisz jak moja matka, więc skończ pierdolić.

Wzruszył ramionami.

— Picie alkoholu w miejscu publicznym, wciąganie ze sobą siedemnastolatki do klubu, w którym można wchodzić od dwudziestego pierwszego roku życia, wypadek samochodowy...

— Podobno nie śledzisz dram w internecie! — powtórzyłam. — A wiesz zaskakująco dużo o moim życiu. Jesteś jakimś fanem? Chcesz mój autograf? Albo liczysz na autograf mojej mamy? — To drugie było bardziej możliwe.

Pokręcił głową.

— Nie jestem i nie chcę. Próbuję zrozumieć, dlaczego bogate dzieciaki zadają się z biednymi osobami.

— Zadzierasz nosa, bo masz kasę, co?

— A ty nie? — spytał i pokręcił głową.

— Słuchaj...

— Albo te biedne są interesowne, albo ci bogaci zagubieni.

Znowu prychnęłam.

— Rzeczywiście nie oceniasz — zakpiłam.

— To jest fakt.

— Gówno wiesz o mnie i o moim życiu.

Uniósł ręce w geście obronnym.

— Masz rację, przepraszam.

— Ja myślę — mruknęłam pod nosem.

Przeprosił mnie, to go wykluczało z grona potencjalnych królów szkoły.

Chociaż chciałam wierzyć, że gadał głupoty, to nie mogłam być tego pewna. A przynajmniej nie, jeżeli chodziło o ogół, bo im więcej myślałam o swoich relacjach ze znajomymi, tym częściej przyłapywałam się na myśleniu właśnie o ich interesowności.

To zawsze ja płaciłam za nich. Wiele razy było przez nich mówione, że to ostatni raz, ale nigdy nie zapłacili za mnie. Nawet za głupie wejście do klubu, które niekiedy bywało bardzo tanie.

No i dochodziła do tego nasza ostatnia rozmowa w aucie przed wypadkiem. Od tamtego czasu po mojej głowie cały czas krążyły słowa Nadine. Zamknij się już! Mówiłam wam, żebyśmy nie brali młodej! Chuj z jej kasą! Przynajmniej nie słuchalibyśmy jej pierdolenia!

Czy to nie było oczywiste, że jedyne, czego chcieli to właśnie mojej kasy?

Po wypadku ani razu nie zadzwonili, żeby zapytać, jak się czułam. Ani nie odbierali ode mnie telefonów po rozprawie. Dawało do myślenia...

Przygryzłam policzek od środka.

— A ty dlaczego się tu znalazłeś? — spytałam, dostrzegając na jego polowej koszulce znaczek Armaniego.

— Bo to najlepsze liceum w Arizonie. Mój ojciec chce, żebym poszedł w jego ślady i został chirurgiem.

Podniosłam brew do góry, próbując powstrzymać śmiech.

— Twój ojciec chce, żebyś poszedł w jego ślady i został chirurgiem — powtórzyłam — dlatego wysłał cię do najlepszego liceum? W Arizonie?

Przytaknął głową.

— A twój ojciec wie, że możesz skończyć i tysiąc liceów i to nie gwarantuje, że zostaniesz chirurgiem?

— Chce, żebym dosłownie poszedł w jego ślady, a on to liceum również skończył. Wtedy nosiło nazwę Heritage Academy.

— Brzmiało lepiej.

Uśmiechnął się, ale mnie skomentował.

— Najpierw skończę to liceum, potem pójdę na Stanford, następnie ukończę Szkołę Medyczną Uniwersytetu Stanford, którą skończę z wyróżnieniem i zacznę staż, a potem pracę jako chirurg.

— Zajebistego masz ojca.  

Skrzywił się.  

— Tak bym tego nie określił.

Podniosłam brew.

— Tak zwana ironia, mówi ci to coś?  

Uśmiechnął się lekko, po czym między nami zapanowała chwilowa cisza.  

— Czyli chirurg, co?

— Odkąd w brzuchu mojej mamy pojawiłem się jako fasolka.

— Zarodek — poprawiłam. — Nie możesz zostać lekarzem i nie używać medycznej terminologii. Ile masz lat? — Czas przejść do konkretów.  

Jeżeli ten chłopak był w tej szkole od początku, to z całą pewnością mógł mi o niej trochę opowiedzieć. A w zasadzie o hierarchii, co interesowało mnie najbardziej. Był dla mnie za miły, za... zwykły, żeby móc być w tej szkole jakimś postrachem.

— Siedemnaście. Coś ci nie pasuje? — spytał ze śmiechem, gdy skrzywiłam się lekko, słysząc, w jakim wieku był. Chociaż będąc w ostatniej klasie liceum dziwnie było sądzić, że był tu ktoś starszy. Z jego słów jednak wnioskowałam, że był w niej od początku.

— Jeszcze nie wiem. Dużo wiesz o tej szkole?  

Wzruszył ramionami, odkręca ja swoją wodę.

— A co chcesz wiedzieć?

— Komu lepiej nie zajść za skórę? Albo inaczej — komu to zrobić, żeby spotkać się z ogromnymi problemami? — poprawiłam się od razu, a po sekundzie przyszło mi coś do głowy. — I jakiś nauczyciel, i jakiś uczeń.

— Nie chcesz tu być?

— A jest ktoś, kto chce, Sherlocku?  

— Parę osób się znajdzie.  

— Wszędzie są jakieś niedorozwoje — ucięłam. — Więc? Na pewno ktoś taki jest.

— No jest, jest, przecież nie przeczę. Cóż, jeżeli mówimy o nauczycielach, to na pewno nauczyciel Braun. Jedna z uczennic czuła do niego miętę. Była wobec niego bardzo... śmiała, przez co w końcu stąd wyleciała.  

— I to wszystko?  

— Chyba tak.  

Dobra, to nauczyciel odpadał. Nie zamierzałam kleić się do jakiegoś sparchaniałego fiuta. W ogóle obrzydliwe było, że ktokolwiek to robił.

— A uczeń?  

— Zdecydowanie Reid Parka — odpowiedział z pewnością w głosie, co mnie zaciekawiło.  

Położył łokieć na stoliku, który nas dzielił, po czym na pięści oparłam brodę.  

— Powiedz o nim coś więcej. Ile ma lat?  

— Jest w naszym wieku...  

Wyprostowałam się, po czym mu przerwałam:

— Bez jaj! Uczniowie niby boją się siedemnastolatka? Daj spokój.

— Nawet nauczycieli ma w garści.  

— Co taki gówniarzu niby może nauczycielom zrobić?  

— Bezpośrednio pewnie nic, ale z pomocą ojca...  

Roześmiałam się.  

— To takich lubię najbardziej.

— Takich?  

— Wysługujących się innymi. Szczególnie swoimi starymi. No, ale dobra, weź coś jeszcze o nim powiedz.

— Rozumiem, że nie chcesz tu być, ale ostrzegam cię, że Reida lepiej zostaw w spokoju. On naprawdę może ci zniszczyć życie.

Tego się nie spodziewałam. Mocne słowa.

— Eee, nie sądzę.

— Nawet nauczycieli ma w garści. Jego ojciec sponsoruje tę szkołę, więc dyrektor jest dość elastyczny w tym, czego chce Reid.

— Przystojny?

— Reid podoba się większości dziewczynom w tej szkole.

Machnęłam ręką.  

— Pytam o jego ojca.  

Żartowałam, ale zabawnie było patrzeć na skonfundowanego chłopaka.  

— Eee... nie wiem. Niepodobny do Reida. On wrodził się w matkę.

W sumie zupełnie mnie to nie interesowało, więc postanowiłam zostawić ten temat na nigdy później.

— To co zrobić temu całemu Reidowi, żeby stąd wylecieć? I to jak najszybciej.

Zacisnął usta, wznosząc oczy ku górze, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.

— Naprawdę lepiej dla ciebie będzie, jeżeli...

Henry nie zdążył skończyć swojej myśli, bo do pomieszczenia wparowało kilka osób. Drzwi z impetem uderzyły o ścianę, a kiedy obróciłam się w ich stronę, moim oczom ukazały się trzy osoby. Dziewczyna i dwóch chłopaków, z czego jeden szczególnie przyciągnął moją uwagę. Przede wszystkim dlatego, że ewidentnie był przewodnikiem tej trzyosobowej grupy. To on był na pierwszym planie, a dopiero za nim blondynka i chłopak, który musiał być jej bliźniakiem. Ale chodziło też o pewność, z jaką się poruszał. Szedł wyprostowany, z rozluźnionymi ramionami i zmrużonymi oczami. Oczami, które też od razu przykuwały uwagę.

Bo one były pierwszą rzeczą, którą dostrzegłam, gdy go zobaczyłam. Lodowate, niebieksie oczy. Widywałam wiele chłodnych spojrzeń, szczególnie wśród znajomych mamy, ale jeszcze nigdy kogoś o tak jasnych tęczówkach. Gdybym trafiła na niego w ślepej uliczce w nocy, to z pewnością spieprzałabym szybciej niż kiedy musiałam poprawiać ocenę z WF–u.

Poza jego nieprzyjemnym spojrzeniem, w oczy również rzucał się jego wzrost. Cóż, był już kolejnym wysokim chłopakiem, którego tu spotkałam, ale on jak do tej pory był chyba najwyższy.

I trzecią sprawą, która również rzucała się w oczy, było to, że nie miał mundurka. W pomieszczeniu obecnie było pięć osób i tylko dwie go nie miały. On i ja.

Kierował się w stronę Henry'ego, a kiedy na dosłownie ułamek sekundy rzucił mi spojrzenie, poczułam nieprzyjemny ucisk w środku.

A mimo to się uśmiechnęłam do siebie, ledwo widocznie unosząc kąciki ust.

Bo to mogło oznaczać jedno.

To był chłopak, którego szukałam.

— Mamy do pogadania — odezwał się, a jego głos był tak samo chłodny tak samo jak jego oczy.

— Mylisz się — odpowiedział Henry, a ja szybko wyłapałam, że dość pogodny ton jego głosu zmienił się na zdecydowanie mniej przyjemny.

Bezwiednie ułożyłam usta w dzióbek, chyba oczekując, że zaraz tu dojdzie do rękoczynów. Nie planowałam zostawać w tej szkole długo, ale to byłoby przyjemne rozpoczęcie tego okresu.

Chłopcy zaczęli mierzyć się wzrokiem, a ja pożałowałam, że jednak nie kupiłam tych chipsów.

— Reid...

Bingo!

— Wyjdzie z sali — powiedział Reid i przeczesał swoje gęste, ciemne włosy dłonią.

Spojrzałam na dwójkę jego przydupasów i zobaczyłam, jak rzeczywiście zaczęli się wycofywać. Ja natomiast usiadłam na kanapie jeszcze wygodniej, po czym rozłożyłam ręce na jej oparciu.

Nie musiałam długo czekać, aż Reid na mnie spojrzał. Obrócił lekko głowę, zerkając na mnie, a wtedy uniosłam dłonie.

— Ja się nigdzie nie wybieram — wyjaśniłam. — Ale nie przeszkadzajcie sobie.

Dalej na mnie patrzył. I chociaż chciałam uciec wzrokiem spod nacisku jego oczu, to wiedziałam, że nie mogłam. Być może już dzisiaj mogłam stąd wylecieć.

— A kim ty, dziwadle, jesteś? — Nagle dołączyła do nas blond dziewczyna, która jeszcze przed chwilą była przy wyjściu.

Dopiero kiedy mnie tak nazwała, zdałam sobie sprawę, że nie zmyłam makijażu. Może to i dobrze...

— Caroline...

— Reid powiedział ci, żebyś wyszła, więc spadaj.

O Jezu, czyli to jedna z tych — pomyślałam, przewracając oczami. — Hau, hau.

— Musisz mi pomóc.

— Co?

— Tu jest tak wygodnie, że z własnej woli nie poruszę się nawet o centymetr.

Kiedy skończyłam mówić i wiercąc się w miejscu, chcąc dać jej do zrozumienia, że było mi naprawdę wygodnie, Caroline zaczęła podchodzić do mnie bliżej. I bliżej.

Byłam pewna, że moje oczy się zaświeciły, bo być może to nie chłopcy mieli się bić?

A potem zmrużyłam oczy, wysuwając w jej stronę głowę.

— O rany, dziewczyno! — krzyknęłam. — Co za pojeb powiększył ci usta w wieku siedemnastu lat?

Widziałam wiele powiększanych warg i te ewidentnie właśnie do takich należały. Co za lekarz się na to zgodził?

— To są moje naturalne usta — parsknęła, zakładając ręce na piersi. Aż na nie spojrzałam, żeby sprawdzić, czy i tu nie było ingerencji. Okazało się, że na szczęście nie.

— Mhm, tak samo jak naturalne są moje niebieskie włosy.

— Na pewno nie są — powiedziała, kręcąc głową, a ja westchnęłam.

No, jej twarz wyglądała w sumie na taką nieskalaną inteligencją — pomyślałam, spoglądając następnie na Henry'ego.

— Z upośledzeniami różnego typu — powtórzyłam.

— Chyba nie wiesz, kogo obraziłaś.

Poczułam się jak w jakimś filmie dla nastolatek.

— Przecież cię nie obraziłam. Fakty nie mogą obrażać.

— No chyba jednak...

— Wiesz, co bym zrobiła na twoim miejscu? — przerwałam jej. — Podpaliła dom temu chirurgowi czy cholera wie komu, kto robił ci te usta. Ktoś, kto tak koncertowo spierdolił swoją robotę, nie może chodzić szczęśliwy po świecie.

Widziałam, jak z każdym kolejnym moim słowem, furia w oczach Caroline rosła. Już dochodziła do tego momentu, w który miała się na mnie rzucić i w którym ja miałam jej stokroć mocniej oddać, gdy nagle na jej ramieniu pojawiła się dłoń. Dłoń Reida.

— Caroline — wypowiedział jej imię i czekał, aż na niego spojrzy, po czym kontynuował: — to jest nowa dziewczyna, dopiero dzisiaj do nas dołączyła.

Pobijecie się jutro — dokończyłam w myślach, ale szybko okazało się, że błędnie.

— To jest dla niej świeża sytuacja, odpuść. Naprawdę nie potrzeba ci kłopotów.

Zamrugałam oczami i nie wiedziałam, ile razy to zrobiłam, bo zorientowałam się dopiero, gdy zaczęłam zbierać buzię z podłogi.

Jedno pytanie: co to, kuźwa, miało być?

Ten cały Reid z całą pewnością nie był jednym z tych miłych gości. Przecież jak tylko tu wszedł, od razu można było wyczuć, że z pacyfistą ma on tyle wspólnego, co ja z matematyką. Null. A jednak powstrzymał Caroline przed atakiem na mnie i to całkiem innym, brzmiącym spokojniej (raczej nie miło) głosem.

W końcu zdjął rękę z jej ramienia, po czym spojrzał na mnie i głośno westchnął.

— Wybacz za moją koleżankę — powiedział, a ja byłam pewna, że tak mi wykrzywiło to twarz z niezrozumienia, iż musiałam wyglądać śmiesznie. — Choć wiem, że to żadne usprawiedliwienie, ma za sobą ciężką sytuację.

Ponownie spojrzał na blondynkę, a ich oczy się spotkały.

Ta cała Caroline nie wyglądała, jakby było jej przykro. A jednak oblizała usta językiem, następnie mówiąc coś, co zupełnie mi nie pasowało:

— Tak, mam ciężko sytuację za sobą. Przepraszam.

Pokręciłam głową, nie rozumiejąc tego, co się właśnie działo.

Co to są za posrani ludzie?!

Jeżeli już ktoś miałby przepraszać, jeżeli już, to na pewno nie była to Caroline, a ja.

Spojrzałam na jej brata bliźniaka, który stał z opuszczoną głową.

Oni naprawdę nie byli normalni.

Reid spojrzał przez ramię na Henry'ego.

— Porozmawiamy później. — Jego głos znów był chłodny. — Mam nadzieję, że Chrisa nie będzie.

A potem cała trójka wyszła z sali, zostawiając mnie i blondyna samych.

Od razu na niego spojrzałam.

— Czyli to jest ten Reid? Postrach liceum? — spytałam, myśląc, że może nie o niego chodziło. W końcu z całą pewnością nie był jedynym Reidem w Ameryce.

— Właśnie chciałem ci powiedzieć — zaczął, dalej patrząc na wyjście z sali — że ciężko będzie ci mu zaleźć za skórę.

— Bo?

— Bo ciężko go sprowokować.

Przechyliłam głowę, gdy obrócił swoją w moją stronę.

Come on...

— Chciał cię pobić.

— Porozmawiać.

Jeszcze mocniej przechyliłam głowę.

— Z pewnością. A ja chciałam się zaprzyjaźnić z Caroline.

— Chciał ze mną porozmawiać — powtórzył, podkreślając każde słowo.

— To mówiły jego usta, za to ekspresja jego ciała... Jestem pewna, że chciał cię pobić.

A to byłby dość wyrównany i z pewnością widowiskowy pojedynek — pomyślałam, porównując ich postury. Może i ten cały Reid był nieco wyższy od Henry'ego, ale niewiele. No i oboje nie wyglądali na osoby, które stronią od sportów. Przeciwnie.

— Robisz sobie z niego wroga — odezwał się, po czym dosiadł się do mnie.

— W robieniu sobie wrogów jestem całkiem niezła. A jeżeli on mnie za niego będzie miał, to będę zachwycona. Mission complete.

— On na ciebie nie doniesie, ale konsekwencje twoich działań...

— Będą dokładnie takie, jakie chcę, żeby były. A o prowokowanie się nie martw, bo akurat w tym jestem mistrzynią.

Pokręcił głową, a mnie w tym samym czasie zaburczało w brzuchu.

— Idziesz? — zapytałam Henry'ego.

— Gdzie?

— Na jakąś stołówkę czy gdzieś. Od rana nie miałam nic w ustach. Jestem zaskoczona, że mój mózg pracował na tak wysokich obrotach.

— Dzisiaj jeszcze do dwudziestej drugiej spokojnie możemy wyjść do jakiejś restauracji — powiedział i wstał, zaczynając kierować się ze mną do wyjścia. — Bo w stołówce nie ma jedzenia.

Podniosłam brew.

— I to jest ta prestiżowa szkoła? W której brakuje jedzenia?

Zaśmiał się pod nosem.

— Wystaw im opinię na google.

— Nie omieszkam. Ale najpierw jedzenie. Muszę mieć siłę do pracy.

I na to, aby wymyślić, jak sprowokować spokojnego, pozornie miłego chłopaka. Bo to jak zachował się po wejściu do sali i w stosunku do Henry'ego, a to, co mówił mi za bardzo zgrzytało.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Zap

    Długie, ale ciekawe. Jest kilke pomylek w tekście i kilka literówek, ale poza tym czyta się bardzo przyjemnie. Będą dalsze części?

    3 tyg. temu

  • Użytkownik agnes1709

    Radzę podzielić to na mniejsze części, zbyt długi tekst zniechęca. Powodzenia.

    3 tyg. temu