Chodź tu

-Czemu ty niczego nie rozumiesz, co? - rozdrażnienie spowiło się, jak mgła wokół jej ciała. Może to bezradność wywołała łzy czające się w kącikach oczu, bądź wypisana wściekłość w nieporadnych ruchach. Całe ciało prezentowało stado emocji. Nie trzeba było słuchać, wystarczyło patrzeć.  
Drugie spojrzenie szarawych oczu w kierunku zdenerwowanej kobiety wydawało się całkiem spokojne. Tylko niebezpieczne iskierki pojawiające się od czasu do czasu w jasnych tęczówkach mogły naprowadzić obserwatora na istotną wskazówkę. Mężczyzna stał wyprostowany na środku chodnika a słowa napływające z ust towarzyszki odbijały się od niego, jak od szklanej szyby. Raniły go, ale z grubsza nie dawał tego po sobie poznać.  
-Wciąż milczysz, zamiast w końcu się odezwać i powiedzieć coś konkretnego. Już od początku czuję się w tym związku, jak osoba pełniąca wszystkie funkcje w naszym domu - jej oczy zrobiły się znacznie większe a ruchy gwałtowniejsze. - A ty? Ty zachowujesz się zupełnie, jak ozdobny mebel w przedpokoju - dodała, lekko go popychając. Puste spojrzenie rzucone w jej stronę rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. Zamknęła na chwilę oczy, by nie popełnić większego głupstwa. Mężczyzna poprawił tylko swój czarny płaszcz i opatulił się nim szczelniej. Wiatr rozwiewał długie pasma ciemnych włosów jego partnerki. Przez chwilę nawet ona zamilkła. Stali od siebie w niewielkiej odległości, ale nawet te kilka centymetrów wydawało się przepaścią. Nieskończoną. Zapracowaną od lat.  
-Czy ty mnie jeszcze kochasz? - nie otworzyła oczu a niekontrolowane słowa same znalazły magiczne wyjście. - Stop, lepiej nie odpowiadaj - jej powieki gwałtownie się otworzyły. Wyciągnęła przed siebie długi, wskazujący palec. Oczy mężczyzny dziwnie błysnęły.  
-Chodźmy już - poprawiła skórzaną torebkę na chudym ramieniu, wskazując na świecący się przystanek. Jej oczy całe napełniły się łzami. Powstrzymywała je, by nie potoczyły się śmiało po policzkach. Mężczyzna nie drgnął. Pogładził się tylko po gładkim policzku, nadal wpatrując się w kobietę.  
-Słyszałeś? Spóźnimy się na autobus - powiedziała nieco głośniej, ale jej partner nadal się nie poruszył. - Mark, nawet sobie w tym momencie nie żartuj. Jaki ja mam z ciebie pożytek? - dodała z większym żalem i rozpaczą. Ręce opadły wzdłuż tułowia. Ramiączko torebki zjechało nieco niżej.  
-Czy ty możesz się wreszcie zamknąć, wariatko? - jego niski głos sprawił, że niemal wszystko dookoła ucichło. Wpatrywała się w niego bez wyrazu, zastygając z dłonią przy ustach. Złapał ją bez ostrzeżenia za ramiona i pocałował. Autobus na pewno odjechał, ale nie zwrócili na to uwagi. Nic nie mogło ich od siebie oderwać. Cała przepaść w jedną chwilę zniknęła. Całowali się bez opamiętania, przywracając do swoich serc uczucia nie okazywane przez laty. Wszystkie pretensje, kłótnie, krzyki zlały się w jedność, rodząc pożądanie. Nie było już dwóch ciał, tylko i wyłącznie jedno. Całość. Jedność. Pomiędzy pierwszym i ostatnim obłokiem pary unoszącej się z ust w mroźny wieczór. Dźwięki klaksonów, krzyków, przechodzących ludzi nie oderwały ich od siebie. To była ich chwila, ich moment. Nikt nie miał prawa im tego odebrać.  
-Tak, kocham cię, wariatko - szepnął między kolejnym muśnięciem ust. - Jak nikogo innego, choć czasem wkurwiasz mnie, jak nikt na tym świecie - wychrypiał, wplątując palce w jej gęste włosy. Przywarła do niego bliżej, napawając się ulotną bliskością. Koniec a zarazem początek czegoś nowego. Szklana ściana pękła.
-Najbardziej - jej głos odbijał się i niknął w miejskim gwarze. - Mark.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 692 słów i 3805 znaków, zaktualizowała 3 lis 2015.

2 komentarze

 
  • NataliaO

    Piękne. Cudownie się czytało :)

    3 lis 2015

  • Misiaa14

    Pięknee *-*

    2 lis 2015