Afrykańska przygoda. Cz. 3 - ostatnia

Tej nocy Renata nie mogła kochać się z mężem. Wymówiła się bólem głowy, zmęczeniem i takimi tam. Marek zrozumiał. Może chciał zrozumieć. Tego Renata nie wiedziała. I nie dowiedziała się nigdy.
Następny dzień był ostatnim dniem planowanej wycieczki. Po zwiedzeniu Muzeum Kairskiego większość turystów wracała do Polski. Marek i Renata postanowili przedłużyć sobie pobyt o jeszcze jeden tydzień. Chcieli pobyć na Synaju i trochę odpocząć.  

- No co tak patrzysz? – Marek szepnął do ucha Renacie stając tuż za nią. – Zauroczył Cię?
- A żebyś wiedział. – Żona nie była mu dłużna. Już dłuższą chwilę wpatrywała się w słynną złotą maskę Tutenchamona. Znała ją od zawsze, widziała już milion razy: na zdjęciach, filmach, czytała o niej. A teraz oglądała ją „na żywo”. To było coś niesamowitego.  
- Przecież widziałaś już jego mumię. W grobowcu, w Dolinie Królów. – Marek był nastawiony sceptycznie. – To tutaj to tylko maska.
- Jak Ty nic nie rozumiesz! – westchnęła.
- A co tu jest do rozumienia? – wzruszył ramionami Marek.
Renata nie odpowiedziała. Nadal patrzyła na maskę, rzeczywiście jak urzeczona.  
Bo naprawdę było na co. Kobieta patrząc na maskę zmarłego przed wiekami faraona widziała, że to nie był tylko tani chwyt reklamowy. Ona naprawdę była piękna. Złotobłękitne oczy patrzyły na nią w otoczeniu tak charakterystycznego dla władców Egiptu nakrycia głowy. To było to. Renata czuła, że mogłaby tu zostać do końca świata.  

- Cieszę się, że tu przyjechaliśmy – powiedziała Małgosia kładąc dłoń na kolanie męża. – Warto było. Prawda, kochanie?  
- Racja – przytaknął. – Nie zapomnimy tego, co mamy pod powiekami.
Siedzieli przy stoliku w hotelowym barze. Ot, zebrało się kilka osób przy pożegnalnym drinku. Renata z Markiem też tu byli. Wszyscy podzielali zdanie męża Małgosi. Tego, co zobaczyli i przeżyli, nie odbierze im nikt.
- Wydaliśmy mnóstwo kasy, ale nie żałuję ani jednego centa – dodał ktoś.
- Dolara! – rzucił Marek wesoło. – Ani jednego dolara. Pamiętaj, że wszystko tutaj jest „one dolar”.  
Roześmieli się. Rzeczywiście, od tygodnia niemal na każdym kroku w Egipcie słyszeli to określenie. To była stała taksa dla każdej usługi czy napiwku.  
- Swoją drogą, biedni ci ludzie. – Małgosia zamyśliła się. – Żyją tylko z napiwków i tego, co dostaną od turystów. Polityka dała im się mocno we znaki.  
- Teraz i tak jest lepiej. Po zamachach nikt nie chciał tu przyjeżdżać. – Jej mąż wrócił z kolejnym piwem i usłyszał słowa żony. – Zresztą widać to po infrastrukturze. Całe mnóstwo zaczętych i niedokończonych budowli, hotele ziejące pustkami. Krajobraz jak po wojnie.
- Na to wszystko nakłada się jeszcze ich mentalność – dodała Renata. – Obyczaje, religia, nie wiem, jak to nazwać. Coś, co zabrania mężczyznom robić cokolwiek. Przecież tego brudu i śmieci mogłoby nie być, gdyby tylko wzięli się do roboty. Wszystko można by jakoś ogarnąć. – Pokiwała głową i upiła łyk drinka. – Nigdy tego nie zrozumiem.  
- A mnie się to nawet podoba. – Marek objął żonę ramieniem i mrugnął porozumiewawczo do pozostałych. – Mężczyzna jest panem i władcą, a powinnością kobiety jest mu usługiwać. – Cmoknął Renatę w skroń. – Myślę, że mógłbym tak żyć.
- Niedoczekanie! – Renata uwolniła się z jego objęć. – Chyba niepotrzebnie wzięliśmy ten dodatkowy tydzień. – Spojrzała na Małgosię. – Wygląda na to, że mój małżonek za bardzo się zaaklimatyzował.  
- Tak. Najwyższy czas wracać do Polski. Do świata, gdzie mężczyźni rozpieszczają kobiety, a nie odwrotnie.  
- Wypijmy za to! – Kobiety stuknęły się szklankami.  

Następnego dnia Marek i Renata przeprowadzili się do innego hotelu. Wybrali taki, który najbardziej im odpowiadał. Chcieli odpocząć. Od razu zdecydowali się na dwutygodniowy pobyt wiedząc, że po wyczerpującej objazdówce będą chcieli pobyć trochę sami, spędzając czas na nicnierobieniu.    
Tak też było. Kolejne dni płynęły leniwie, a małżonkowie rozkoszowali się pobytem w tym egzotycznym miejscu. Zwiedzali miasto, początkowo z przewodnikiem, podczas fakultatywnej wycieczki, a potem sami. Robili zakupy, kupowali pamiątki.
Któregoś dnia wybrali się na przejażdżkę quadami po pustyni. Renata początkowo była sceptycznie nastawiona do tej wycieczki. Nie była zbyt wytrawnym kierowcą i trochę się bała. Dała się jednak namówić ze względu na Marka. Strasznie się napalił na ten wypad.  
Polecono im zaopatrzyć się w arafatki i okulary przeciwsłoneczne. Renata zastanawiała się po co, skoro było już popołudnie i słońce nie operowało tak mocno. Przewodnik wyjaśnił, że to dla ochrony przed piaskiem. Zabrzmiało egzotycznie.  
- Wyglądasz ślicznie. Poczekaj, zrobię Ci zdjęcie. – Marek wyjął telefon i pstryknął Renacie fotkę. Oboje mieli na głowie zawiązane chustki zasłaniające całą twarz oprócz oczu.
Pojechali na jednym quadzie. Marek czuł się w swoim żywiole, niczym „easy rider”, Renata była mu wdzięczna, że to on prowadzi, bo ona sama mogła skupić się  na podziwianiu otoczenia. Potem nie myślała już o niczym, zachwycona widokami.  
- Jezu, jak tu jest cudnie! – kobieta nie mogła wyjść z podziwu. Jak urzeczona wpatrywała się w mijany krajobraz. Góry Synaju, pustynia, namioty Beduinów – wszystko to mieli teraz na wyciągnięcie ręki.  
- Ma swój urok, prawda? – przewodnik uśmiechnął się. Miał na imię Omar i był ich rezydentem  na czas pobytu. – Przekonacie się o tym, jak będziemy wracali po zmroku.  
Prawdę mówiąc, nie było żadnego zmroku. W jednej chwili był dzień, a potem nagle nastała noc. Żadnego zmierzchu, nic. Kiedy wracali, było już zupełnie ciemno. Zatrzymali się na chwilę, a przewodnik wskazał ręką światła w oddali.  
- To Sharm. – powiedział.
Spojrzeli we wskazanym kierunku i patrzyli na miasto, myśląc chyba o tym samym.  
- Mam wrażenie, że mógłbym spędzić tu resztę życia – szepnął Marek obejmując żonę.  
- Ja też – odparła.  


- Zacznę od tego, że na pewno nie jest Pani chora. – Lekarz pierwszego kontaktu uśmiechnął się do siedzącej naprzeciw niego Renaty i jeszcze raz spojrzał na wyniki jej badań. – Dolegliwości, o których Pani wspomniała na pewno nie są wynikiem ani tzw. „klątwy  faraona”, ani żadnej innej. Zresztą, z tego co wiem, działa ona na obcokrajowców przebywających w Egipcie, a nie po ich powrocie do kraju.
- W takim razie, co mi jest, doktorze? – spytała Renata nieco zaniepokojona.
Wrócili do Polski kilka tygodni temu, a ona wciąż nie czuła się najlepiej. Starała się nie panikować mając nadzieję, że wszystko będzie dobrze, ale tak się nie stało. Przeciwnie, z dnia na dzień było coraz gorzej. Uznała więc, że czas zasięgnąć fachowej porady.  
- Jeżeli moje wyniki są w porządku, jak Pan sugeruje, to dlaczego tak źle się czuję?
- Radziłbym w tej sprawie skonsultować się ze specjalistą – zaproponował lekarz. – On wszystko Pani powie, wytłumaczy, co i jak.
- Specjalistą? – Kobieta, mimo słów mężczyzny, była coraz bardziej zdenerwowana.
- Ginekologiem – spokojnie oznajmił lekarz. – Według mojej opinii, a przede wszystkim, sądząc po wynikach Pani badań, jest Pani w ciąży. Gratuluję, pani Renato. – uśmiechnął się.
- W ciąży? – zapytała, jakby nie rozumiejąc.
- No tak. – Spojrzał na nią. – Naprawdę niczego Pani nie podejrzewała? Te mdłości nie dały Pani do myślenia? A miesiączka? Nie było żadnych nieprawidłowości?
- Owszem – przyznała. – Ale sądziłam, że jest to związane z podróżą. Wie Pan, zmiana klimatu i takie tam. Że z czasem organizm się przestawi i wszystko się unormuje.
- Rozumiem – pokiwał głową. – A tymczasem to Pani będzie musiała się przestawić i przyzwyczaić do nowej sytuacji.  
- To prawda. Jestem kompletnie zaskoczona. – Zreflektowała się. – Dziękuję Panu za wszystko, doktorze. Pójdę już, mam sporo do przemyślenia. Do widzenia.
- Do widzenia i jeszcze raz gratuluję Pani i mężowi. Macie Państwo powód do radości, ale proszę to jeszcze potwierdzić.
- Tak zrobię. Miłego dnia, panie doktorze.

Kiedy wyszła na ulicę, przystanęła na chwilę i nabrała głęboko powietrza. Potem poszukała wzrokiem najbliższej ławki (na szczęście była wolna), dowlokła się do niej i usiadła, niemal padając całym ciężarem. Musiała zebrać myśli, które kotłowały się w jej głowie. Ciąża? Teraz? Jak to możliwe? Kiedy? I z kim? Te i inne tego typu pytania nie dawały jej spokoju.  
Choć tak naprawdę dobrze znała odpowiedzi na każde z tych pytań, starała się jedynie nie dopuszczać ich do siebie. One jednak napierały na jej mózg powodując, że wszystkie kawałki układanki zaczynały do siebie pasować. Zwłaszcza jedna myśl była szczególnie natarczywa. „Boże, nic już nie wiem” – myślała gorączkowo. – „Nie chcę wiedzieć”. Renata przypomniała sobie starą maksymę mówiącą, że kobieta zawsze wie, kto jest ojcem jej dziecka. Ona też wiedziała. Czuła to podświadomie. Całym swym jestestwem wypierała jednak tę prawdę.  

- I co powiedział lekarz? – Marek spojrzał na żonę z pytaniem w oczach, w którym kryła się lekka obawa.
- Nic mi nie jest – odparła.
- Coś jednak musi Ci być. Nie czułabyś się źle bez powodu.
- Powiedz mi najpierw – Renata przysunęła się do męża. – Kochasz mnie?
- Na Boga, kobieto! – Marek był już nie lada wystraszony. – Mów, co masz powiedzieć i nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę.
Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał głęboko w oczy.
- Wiesz, że Cię kocham – powiedział. – Zawsze kochałem i zawsze będę kochał. – Odetchnął głęboko wypuszczając powietrze. – A teraz chcę usłyszeć prawdę, całą prawdę. Zniosę wszystko.
Zarzuciła mu ramiona na szyję.
- To dobrze – powiedziała. – A jak dużo masz w sobie tej miłości? – zapytała patrząc na niego z uśmiechem. – Starczy jej dla kogoś jeszcze?
- Dla kogo? – zapytał nie rozumiejąc.
Patrzyła mu w oczy cały czas się uśmiechając, aż w końcu dotarło do niego, co chciała mu powiedzieć. Renata widziała, jak oczy jej męża robią się okrągłe ze zdumienia, potem pojawia się w nich radość, szczęście, wszystko naraz.
- Dziecko?! – zapytał wciąż jeszcze z niedowierzaniem. – Będziemy mieli dziecko?
Pokiwała głową.


- Wow! – Szczupły, może dziesięcioletni chłopiec patrzył na Sfinksa, jakby naprawdę widział ogromnego lwa z ludzką głową. Po czym, jak przystało na dziecko w jego wieku, wyjął telefon i zaczął pstrykać zdjęcia. Rodzice patrzyli na niego z pobłażliwym uśmiechem, który mówił: „Niech się bawi. W końcu po to tu przyjechaliśmy.”
- A po co nie ma nosa? – rozległ się tuż obok dziecięcy głosik, a mała buzia okolona złotymi loczkami uniosła się spoglądając pytająco w twarze rodziców.
- Nie wiem, może ktoś mu go przytarł – Renata nachyliła się i wzięła dziewczynkę na ręce, aby ta mogła lepiej widzieć. – Może próbował wetknąć nos w nieswoje sprawy i tak się to skończyło. – Uśmiechnęła się do córki, a potem spojrzała na syna. – Józek, daj już spokój tym zdjęciom. Stańcie razem z Anią, zrobię Wam wspólne.
- Okej. – Chłopiec posłusznie oddał matce telefon i podszedł do siostry. – A Ty – dodał obejmując ją – nie słuchaj mamy. Żartowała z tym nosem.
- Tu mnie masz – matka pokiwała mu palcem. – Przejrzałeś mnie. – Zaśmiała się widząc jak mała robi nadąsaną minę, udając obrażoną.
- Trochę nam zeszło prawda, staruszko? – Marek szturchnął Renatę w bok. – Dziesięć lat nas tu nie było.  
- Kogo nazywasz staruszką? – Żachnęła się. – Poza tym, ważne że znowu tu jesteśmy. Możemy sobie wszystko przypomnieć, a dzieci zobaczyć na własne oczy to, o czym im opowiadaliśmy. Szczególnie Józek, bo jest starszy. „A poza tym to kraj jego ojca” – dodała w myśli.
- Jak tak na Ciebie patrzę, kochanie, to muszę powiedzieć, że faktycznie, niewiele się w ciągu tych lat zmieniłaś – przyznał Marek przyglądając się żonie. – Za to ja tak. Przybyło mi trochę mięśni.
Renata zaśmiała się.
- To prawda. – Pogładziła męża po brzuchu. – Szczególnie jeden. Ten piwny.
- Oj tam, oj tam – żachnął się. – Kochanego ciała nigdy za wiele. – Spojrzała na niego jakby chciała powiedzieć „tak sobie mów”. Zrozumiał to i pogroził jej palcem. – Poczekaj – powiedział. – Pewnego dnia Tobie też przybędzie tu i ówdzie. Wtedy porozmawiamy.
- Myślę, że powinniśmy już wracać – Renata spojrzała na dzieci z niepokojem. – Jest za gorąco dla takich małych dzieci. Piramidy zobaczymy innym razem.
- Nie, proszę! – Józek spojrzał na matkę błagalnie. – Chodźmy tam dzisiaj.
- Kochanie, one stoją już od kilku tysięcy lat – zaoponowała. – Nic im nie będzie do jutra. A Wam może być. Spójrz na Anię, jest śpiąca, ledwo ma siłę iść. Tobie nie jest gorąco?
- Nie bardzo – odpowiedział chłopiec. – Owszem, jest mi ciepło, ale da się wytrzymać. Nie wiem dlaczego, ale dobrze się czuję w tym klimacie. Poza tym, podoba mi się tutaj. Znaczy, w Egipcie. Co się stało? – zapytał przerywając nagle. – Dlaczego tak patrzysz?
- Nie, nic się nie stało – Renata uśmiechnęła się, ale jakby trochę z przymusem. Rzeczywiście, spoglądała na syna doskonale rozumiejąc, co łączyło go z tym miejscem. „Jesteś synem tej ziemi. Tak jak Twój ojciec, jego ojciec i wszyscy przodkowie. Bóg jeden wie, jak głęboko sięgają korzenie Twojej rodziny.”
Chcąc ukryć zmieszanie, nachyliła się do córki i zapytała:
- A Ty, Anulka, nie jesteś zmęczona?
Mała pokiwała głową. Widać było, że pada z nóg. To przesądziło sprawę. Marek wziął dziewczynkę na ręce i posadził sobie na ramionach.
- Wracamy! – zakomenderował. – Na dzisiaj koniec, już wystarczy. Za to jutro obiecuję Wam przejażdżkę na wielbłądach, dobrze? Może tak być? – zapytał Józka, widząc, że wciąż się boczy, niezadowolony z takiego obrotu sprawy.
- No dobrze – odpowiedział z rezygnacją w głosie. – Skoro tak musi być. – Obejrzał się, jeszcze raz spoglądając na stojące w oddali piramidy, jakby chciał powiedzieć: „czekajcie tu na mnie, niedługo wrócę.”

- Ciekawe, czy spotkamy kogoś znajomego – zastanowił się Marek, kiedy wracali do hotelu. – Może naszego przewodnika. – Renata drgnęła. – Jak mu było? Ahmed? Chyba tak, prawda? Tu co drugi tak ma na imię.  
- Tak, chyba miał na imię Ahmed – starała się, aby jej głos brzmiał naturalnie. – Ale wątpię żebyśmy go spotkali. Minęło dziesięć lat, pewnie nawet nie pracuje już w turystyce. To byłby prawdziwy cud, gdyby nagle pojawił się przed nami.
- A dlaczego nie? – zapytał. – Jesteśmy w Egipcie. W tym kraju morza się rozstępują, krzaki płoną ogniem nieugaszonym, a ludzie miewają prorocze sny.
- A my mamy nawet własnego Józefa – Renata wskazała głową syna, który szedł przed nimi trzymając siostrę za rękę. Obejrzał się usłyszawszy swoje imię.
- Tak. Nasz mały „książę Egiptu”.
- Mojżesz był księciem Egiptu. – Chłopiec poprawił ojca. – Józef był niemal faraonem. – W jego głosie zabrzmiała taka duma, że rodzice odruchowo wybuchnęli śmiechem.
- Masz rację – matka poczochrała mu włosy. – Tak właśnie było.
- Jestem księżniczką? – zapytała Ania nie do końca rozumiejąc, o czym mowa.
- Tak – odparł ojciec biorąc ją na ręce. – Moją małą księżniczką. I nikomu Cię nie oddam.

Nie spotkali Ahmeda. Ani tego dnia, ani nigdy podczas całego pobytu. Renacie ulżyło, bo naprawdę nie wiedziała, jak zachowałaby się gdyby do tego doszło. Co należało powiedzieć. Co mogłaby powiedzieć. Prawdę? Ale jaką? Że tamtej pamiętnej nocy spłodzili dziecko? I po co? Co by to dało? Nic, tylko niepotrzebne komplikacje. „Tak jest lepiej” – myślała. – „Dużo lepiej. Marek traktuje Józka jak swojego syna. Tak powinno być. A chłopiec o niczym nie ma pojęcia. Dla niego Marek jest ojcem. I nigdy nie dowie się prawdy.” – Spojrzała przez okienko samolotu, jakby po raz ostatni patrzyła na ziemię egipską.  Nie wiedziała, czy kiedykolwiek jeszcze tu wróci, być może naprawdę żegnała się z Egiptem. Potem spojrzała na córkę śpiącą z głową na jej kolanach, na syna z nieodłącznym telefonem w ręce, na męża i uśmiechnęła się.  

KONIEC

Erica

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2967 słów i 16895 znaków.

1 komentarz

 
  • AnonimS

    Bardzo ciekawe opowiadanie. Intrygująca fabuła i  sposób przedstawienia poczęcia Józefa. Zestaw na tak

    2 cze 2018

  • Erica

    @AnonimS Bardzo się cieszę.  :)

    21 cze 2018