48 GODZIN – Cz. 3 Plan

48 GODZIN – Cz. 3 PlanOdkładam telefon. Zapalam papierosa. Czas realizować plan. Już czas. Podchodzę do okna wychodzącego na brudną, zakurzoną ulicę, podnoszę roletę. Ulewa. Wiatr wyrywa przechodniom parasole. Niebo przybrało barwę grafitu. Ptaki latają nisko jak oszalałe. Atmosfera wydaje się złowieszcza niczym z filmów Hitchcocka. Zbiera się na burzę, którą niemal czuję w powietrzu.
Obserwuję kobietę z małym psem. Jedną ręką trzyma smycz, drugą usiłuje przytrzymywać płaszcz, który wiatr podwiewa na niebezpieczną dla niej wysokość. Gaszę papierosa wydmuchując ostatnią chmurę nikotynowego dymu. Grzmot. Wzdrygam się i robi mi się strasznie zimno, dreszcz przebiega przez moje ciało. Wiem, że to ON. Daje mi znak. Prawdopodobnie nie podoba mu się to, co zaplanowałem. Trudno. Wybaczy mi. Odwracam się, wkładam jego sweter i zaciągam się zapachem. Pachnie nim, jego ciałem, jego perfumami. Wspomnienia wracają...

----  
– Na co się tak patrzysz głuptasie? – mówi.  
– Na ciebie.  
– Nic ciekawego nie zobaczysz – prycha.  
– Ja już widzę.  

Boże, jak ja uwielbiam się mu przyglądać. Mam wrażenie, że nigdy nie będzie mi mało. Nigdy nie będę mięć dosyć. Mieszkamy razem od miesiąca. Myślę, że już dobrze znam jego zachowanie w danych sytuacjach. Teraz nawet bez patrzenia, potrafiłbym dokładnie opisać, jak wygląda jego twarz i ciało, podczas napadu głośnego śmiechu. Notabene zdarza się on często. W takich sytuacjach mruży swoje piękne oczy, marszczy czoło, co w jego przypadku wygląda uroczo i dodaje mu pomimo rechotu, powagi. Pokazuje rząd białych zębów, na policzkach pojawiają się moje ukochane dołeczki. Czasami łapie się za brzuch. A wtedy mówi...
– No co? Boli mnie ze śmiechu... – i śmieje się dalej, jeszcze głośniej, a ja nie wytrzymuje i mu wtóruję. Czasami tarzamy się po dywanie. Częściej niż "czasami”...
--
– A co takiego widzisz, książę – i wspomniany śmiech...
– Miłość. – odpowiadam krótko.
Jego śmiech ustaje, pozostaje jedynie uśmiech. Jego zachowanie staje się poważniejsze, przytula mnie, muska moje usta swoimi, patrzy głęboko w oczy. Ta głębia. Mam wrażenie, że mógłbym utonąć w tym wzroku. Hipnotyzuje mnie. Zrobiłbym dla niego wszystko.  
Zamyka powieki, robię to samo. Nasze usta łączą się w namiętnym pocałunku. Nasze języki tworzą jedność, podczas swojego tańca. Chcę żeby tak było zawsze. My. Ja i On. Na zawsze!  

----  
Na to wspomnienie ocieram łzę, która płynie po policzku. Podchodzę do szuflady i upewniam się czy jej zawartość się nie zmieniła. Jest. Jest na swoim miejscu i czeka na odpowiedni moment. – Już niedługo – myślę.  
Wysyłam wiadomość do przyjaciela. "Podaj mi numer do K.”. Minutę później otrzymuję odpowiedź. Dzwonię...
– Cześć. Potrzebuje gram, czystej. – mówię spokojnym, pozbawionym emocji głosem.
– Spoko. Kiedy?  
– Teraz. – a po chwili dodaje – Za dwadzieścia minut pod ratuszem.  
– Będę. – rozłączam się.  
Wkładam buty i kurtkę. Wychodzę. Nadal pada, mocno leje. Naciągam na głowę kaptur, chowam dłonie do kieszeni i idę prosto na miejsce spotkania. Deszcz zacina prosto na twarz. Wiatr jest zimny i nieprzyjemny. Przechodzą mnie dreszcze, lecz w głowie panuje błoga obojętność. Jeszcze tylko trochę i będzie po wszystkim – myślę, a na moich ustach pojawia się lekki uśmiech, ulgi, może szczęścia, sam nie wiem. Z bankomatu biorę wszystkie pieniądze, jakie mam na koncie. Dziesięć minut później, stoję już pod ratuszem. Czekam. Z kieszeni wyciągam paczkę papierosów, wyjmuję ostatniego. Cholera. Dużo palę. Za dużo. Zapalam i zaciągam się dymem. Dużo palę. Za dużo. – powraca myśl, ale to już nieważne.  
Chłopak zjawia się punktualnie. Podaje mi małe zawiniątko, a ja podaje mu zwitek banknotów.  
– Uważaj z tym. – mówi. 
Kiwam głową na pożegnanie ignorując jego ostrzeżenie i wracam do domu. Pierwszy punkt planu zrealizowany – myślę.  
Nabytek chowam do szuflady, tej samej gdzie na swoją kolej czeka lśniący, czarny i niebezpieczny, ale chętny do współpracy. Działania. Będzie moim przyjacielem, sprzymierzeńcem.  
Patrzę na zegarek, siedemnaście minut po dziewiątej. Niecałe czterdzieści pięć godzin. Odczuwam pewien dyskomfort. Na myśl o upływającym czasie coś ściska mnie w żołądku. Z jednej strony to adrenalina, podekscytowanie, a z drugiej strach. A co będzie jeśli coś się nie uda? Co wtedy? Kurwa! Nie wiem! Nie biorę takiej możliwości pod uwagę. Wiem, że powinienem mieć plan "B”, ale go nie mam i raczej mieć nie będę. Jest tylko plan "A”... Musi się udać! Denerwuję się. Odganiam te myśli od siebie. To trudne. Cholernie trudne. Kłębią się jedna za drugą w mojej głowie. Mam wrażenie, że zaraz wybuchnę. Wybuchnę i wszystko szlag trafi. Mam ochotę sam siebie zdzielić, ale nie robię tego. Powtarzam w głowie uparcie "uspokój się do jasnej cholery!”... Grzmot! Znowu burza. Ta pierdolona burza! Nie boję się. Ale jestem zły. Wykrzykuję...
– Przestań! Zrobię to i mnie nie powstrzymasz! – znowu grzmot, jakby silniejszy od poprzedniego. – Proszę. Przestań. – kręci mi się w głowie, zastanawiam się do kogo ja właściwie mówię, ale po chwili sobie dokładnie uświadamiam – Niedługo będziemy razem. Obiecuję! – znowu grzmot, ale już słabszy. – Tylko my. – mówię już szeptem.
– Do kogo ty tak krzyczysz? – mama zagląda do pokoju z przestraszonym wyrazem twarzy.  
– Do nikogo. – odpowiadam zdawkowo, uspokajam się – Wiesz, że się boje burzy.  
– Jakiej burzy? Przecież nie ma żadnej burzy. Nie podoba mi się to kochanie. Uważam, że powinieneś pójść do psychologa. Może nawet psychiatry.  
– Nie jestem obłąkany! – krzyczę – Chcę być sam. – dodaje już normalnym głosem.
– Synku, ja nie mówię tego złośliwie. Ja się martwię o ciebie, zrozum. Wiem, że jest ci trudno po odejściu...
– Bardzo trudno – przerywam jej, bo boję się usłyszeć to imię – A teraz proszę cię, zostaw mnie samego. Dobrze? Proszę.  
– Dobrze. Ale proszę przemyśl to co powiedziałam. To dla twojego dobra. – odwraca się w kierunku wyjścia.
– Mamo? – zatrzymuje ją.  
– Tak? – odwraca się do mnie z nadzieją.
– Kocham cię. – mówię smutnym głosem.
– Ja ciebie też synku. – podchodzi do mnie. Na jej twarzy pojawia się uśmiech i jej oczy stają się szkliste. Przytula mnie i całuje w czoło. – Ja ciebie też. – powtarza. – Boję się o ciebie.  
– Nie bój się. Będzie dobrze. – sam nie wierzę w to co mówię, ale zmuszam się do uśmiechu. Mama wychodzi.  
Czuję się cholernie zmęczony. Zmęczony niczym maratończyk pzed jego końcem. Na moim czole pojawiają się kropelki potu. Powraca strach. – Idź sobie – mówię w myślach. – Zostaw mnie w spokoju. Wynoś się! – Nie zostawia. Ogarniają mnie dreszcze. Czuje niemal mróz. Oczami wyobraźni widzę parę wydobywającą się z moich ust przy każdym oddechu. Mam gęsią skórkę. A na meblach pojawia się szron. Dlaczego jest tak cholernie zimno!? Może on tu jest? A może ja faktycznie zwariowałem? Widzę coś czego nie ma. Nie wiem. Nieważne. Zdrzemnę się. Przejdzie. Przejdzie... Zasypiam.  

----  
Wybiegam na ulicę. Jest ciepło. Błękit nieba, słońce. Jest przyjemnie. Ale jest jakoś inaczej. Zamiast szarych, brudnych i brzydkich wieżowców, stoją małe w większości białe, urocze domki z okiennicami. Przy każdym jest bajkowy ogród z kwiatami, huśtawkami, oczkami wodnymi. Ciepły wiatr muska mój policzek. Drzewa. Mnóstwo drzew. Ludzie uśmiechają się do mnie. Zwalniam. Idę powoli. Bardzo wolno. Rozglądam się. Jest pięknie. Na końcu ulicy, drzewa się przerzedzają, widzę łąkę. Podbiegam do niej, ale nie przybliża się. Biegnę szybciej mijając kolejnych przechodniów, którzy również się uśmiechają, a nawet śmieją. Mówią – Witaj! – Łąka. Jest. Jest pełna kolorowych kwiatów. Widzę chłopaka, który zrywa robiąc z nich mały bukiet. Ubrany jest w jeansowe, krótkie spodnie do kolan, biały t-shirt, do tego czerwone trampki, które skądś znam. Całość wydaje mi się bliska, znajoma... Odwraca się do mnie, uśmiecha, ma dołeczki. To On! Mój ukochany. Żyje! Zbliża się. Wygląda tak jak zawsze. Ciemne, krótkie włosy. Jego oczy mają tę głębie co zawsze. Jego skóra jest opalona. Jest nieogolony, ale dwudniowy zarost dodaje mu jeszcze więcej uroku. Uśmiecha się nieustannie. Gdy jest już całkiem blisko, zauważam delikatną poświatę, która roztacza się wokół niego. Nie wiem czym ona jest. Ale jest niesamowicie piękna.  
– Długo czekałem. – mówi i obdarza mnie delikatnym pocałunkiem.  
– Ja też. – mówię i przytulam go. – Już mnie nie zostawiaj. Proszę cię. Już nigdy. Nigdy.  
– Nie zostawię. Obiecuję.  
– Będziemy już zawsze razem. – mówię i czuje mrowienie. – Zawsze.  
Niebo przestaje być błękitne. Nadchodzi mrok, jest coraz bliżej. Blisko. Za blisko... Przytulam go mocniej, boję się. Próbuję go jakoś zatrzymać. Krzyczę jego imię, którego tak się bałem wymówić... Obraz się oddala. On się oddala, ale nadal się uśmiecha. Krzyczę...
– Nieee!!! Proszę, nie!  
Nikt mnie nie słyszy. Jest ciemno. Słychać grzmot.  
– Proszę wróć. – zaczynam płakać.  
– Już niedługo, już niedługo... – słyszę jego głos, echo... Ciemność.  

Boje się. Gdzie On zniknął? Jak On mógł! Znowu mnie zostawił, a już obiecał, że tego nie zrobi. Nadal jest ciemno. Gdzie ja jestem? – Co tu się dzieje do cholery! – krzyczę, ale nikt nie słyszy. Pustka. Cholerna pustka. Boje się. Pojawia się błyskawica. Boje się. Przecież już się nie bałem. Dlaczego to się dzieje? Grzmot. Kulę się. Płaczę. Wiatr. Wieje coraz mocniej. Wichura. Porywa mnie. Dryfuję w powietrzu jak kartka papieru. Słychać śmiech, jakieś głosy... Nie rozumiem. – Zostaw. Nie rób tego! Jeszcze nie. – teraz rozumiem, to jego głos. – Możesz to wszystko zmienić. Uwierz mi. Kocham cię. – wpadam w histerię. – Ja ciebie też!!! – Krzyczę. Boję się coraz bardziej. Znowu śmiech. Syreny policyjne. Jakieś krzyki. – I co? Warto było? Warto?! – znowu on. Słychać zgrzytanie krat. – Hahahahaha... – śmiech przenika boleśnie moje ciało. Przeszywa je do szpiku kości. Ciemność jest okropna! Przerażająca! – Zniknij. Ulotnij się. Wypierdalaj! – jego brat – Zabiłeś go! Zabiłeś ty pierdolony sukinsynu! To ty powinieneś był zginąć! Jesteś mordercą! – jego głos jest jednak inny, pełen wściekłości, nienawiści, dudni jak kamień odbijający się od ścian studni – Jeśli nie znikniesz, przysięgam ci, że będziesz cierpieć. Bardzo cierpieć. – Teraz już wiem. Wiem, jeśli nie zniknę, moi rodzice zginą. – Zniknę! Na zawsze! – nadal płaczę. Wichura ustaje. Ciemność nie znika. Siedzę skulony. Przerażony. Otumaniony.  
– Już niedługo, już niedługo... – to On. Mój ukochany...  

----  
Budzę się mokry. Serce wali jak oszalałe. – Już niedługo. Już niedługo... – przypominają mi się jego słowa. Wstaję. Z szafki wyjmuję zapasową paczkę papierosów, wyciągam drżącą dłonią jednego i zapalam. Podchodzę do okna. Nadal pada, robi się ciemno. Patrzę na zegarek. Jest po szesnastej! Zostało niecałe trzydzieści osiem godzin. Cholera. Za długo spałem! Znowu obserwuję ludzi, rozmyślając o tym co ma nadejść. Nie wiem czy to co chcę zrobić, to co zrobię jest dobrym pomysłem, ale lepszego nie mam. Nie! Dość! Kurwa! Jest dobrym! Wyrzucam niedopałek za okno.  
Gwałtownym ruchem z szafy wyjmuję plecak i pakuję do niego najpotrzebniejsze rzeczy. Laptopa, jeden zestaw ciuchów na "przed”, jeden na "po” i jeden na "po i po”. Czapkę z daszkiem, zeszyt, długopis, a także dwa zdjęcia, jedno jego, drugie rodziców. Widząc postacie na fotografiach, ściska mnie w gardle. Całuję oba zdjęcia, przykładam do serca i chowam do plecaka. Portfel i telefon mam w kieszeni. Pakuje jeszcze jedną rzecz. Bardzo ważną. Jego pamiętnik. Podchodzę do biurka, wyjmuję z szuflady czarne pudełko i ostrożnie wkładam je do plecaka. Teraz już wszystko. Zasuwam zamek błyskawiczny. Zakładam kolejny raz buty i kurtkę. Krzyczę do mamy...  
– Wychodzę!  
– O której wracasz? – niestety odpowiada, a mnie ponownie ściska w gardle, tyle, że jeszcze mocniej.  
– Nie wiem! – odkrzykuje, powstrzymując łamiący się głos. – Nigdy – dodaję w myślach, oczy zachodzą łzami i opuszczam na zawsze mieszkanie, w którym się wychowywałem. Dom, z którym mam całą masę wspomnień, w którym spędziłem całe życie.  
"Zniknij...” te słowa dudnią mi w głowie. Po raz ostatni zamykam drzwi...  

  

______________________

Miło mi będzie, jeśli zostawicie komentarz :)  
Pozdrawiam.

TeodorMaj

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 2158 słów i 13064 znaków, zaktualizował 21 kwi 2016.

5 komentarzy

 
  • Użytkownik Klaudiii

    Ciekawie opisane czuć dreszczyk emocji  :rotfl:  kontynuuj pisanie ponieważ bardzo dobrze Ci to wychodzi :dancing: pozdrawiam

    22 kwi 2016

  • Użytkownik Adi

    Czytając ten rozdział, sam poczułem chłód i niepokój. Dobre!

    21 kwi 2016

  • Użytkownik NataliaO

    Ciekawy pomysł. Dobrze prowadzona historia.

    20 kwi 2016

  • Użytkownik TeodorMaj

    @NataliaO Dziękuję :)

    20 kwi 2016

  • Użytkownik ollesia

    Bardzo fajne i trochę skomplikowane,za dużo przeskakiwania myślowego, jest w tym coś co wywołuje w czytającym  dreszczyk  napięcia. Styl pisania przypomina mi jedno z opowiadań tutaj na LOL 24, ale innego autora. Pozdrawiam.

    20 kwi 2016

  • Użytkownik ollesia

    @TeodorMaj nie chodzi mi o Violet, ona też pisze nie konwencjonalnie, tylko  dużo mocniej :)

    20 kwi 2016

  • Użytkownik ollesia

    @TeodorMaj a może to ten sam autor( tylko pod innymi nazwami) ;)

    20 kwi 2016

  • Użytkownik ollesia

    @TeodorMaj LukaszLuke+TeodorMaj+Violet to ta sama osoba?

    20 kwi 2016

  • Użytkownik TeodorMaj

    @ollesia Violet znam tylko poprzez lol :) Nie jestem nią :)

    20 kwi 2016

  • Użytkownik ollesia

    @TeodorMaj Tak zrozumiałam.

    20 kwi 2016

  • Użytkownik TeodorMaj

    @ollesia :)

    20 kwi 2016

  • Użytkownik Emi♥♥

    super!! czekam na kolejną część  :lol2:

    20 kwi 2016